Przez kilka ostatnich lat niezwykle płodny Arleston był obecny na naszym rynku jedynie za sprawą cyklu „Ekho – lustrzany świat” (cyklu swoją drogą wciągającego). Teraz scenarzysta powraca ze swoim sztandarowym światem Troy. I jest to powrót całkiem udany choć nieco zaskakujący.  |  | ‹Zdobywcy Troy›
|
Dawno, dawno temu, na początku obecnego tysiąclecia komiksowe fantasy w Polsce zdominowały opowieści z krainy Troy. Na początku był „Lanfeust z Troy” (osiem tomów) później „Lanfeust w kosmosie” (znowu osiem tomów) a na koniec „Trolle z Troy” (dwanaście tomów). Arleston stworzył kompletny świat, wrzucił do niego pełnokrwistych bohaterów ale całość potraktował z lekkim przymrużeniem oka. Szczególnie tam gdzie pojawiają się słynne trolle z Troy. W przypadku „Zdobywców Troy” tych ostatnich jest bardzo mało i można odnieść wrażenie, że scenarzysta postanowił potraktować całość troszkę poważniej od wcześniejszych cykli. Aha, ważna informacja (lub przypomnienie) – na Troy każdy człowiek prędzej czy później odkrywał swój magiczny dar. Przykładowo Lanfeust potrafił spojrzeniem roztopić metal. Motyw „darów” powróci w „Zdobywcach Troy”. W komiksie tym Arleston przedstawia genezę powstania świata Troy a tak dokładnie to cywilizacji na tej planecie. Cofamy się co prawda o cztery tysiące lat, ale rzut oka na pierwszą stronę powoduje, że czytelnik może być skonfundowany. Widzimy tam, ni mniej, nie więcej tylko statki kosmiczne na orbicie planety posiadającej trzy księżyce. Jak łatwo się domyśleć ta planeta to właśnie Troy, ale co robią pojazdy kosmiczne w historii fantasy? Sprawa się dosyć szybko wyjaśnia, chociaż… może nie wszystko staje się oczywiste. Szybko się wyjaśnia bo okazuje się, że trafiamy na Troy w początkowym okresie międzyplanetarnej kolonizacji. Nie tak oczywiste, bo wspomniane statki (kosmiczne!) są z drewna i powstają jako owoc (dosłownie) potężnych roślin. Kolonizacją steruje potężna gildia Konsorcjum Kwiatów i aby ułatwić sobie kontrolę nad ściągniętymi (w większości pod przymusem) kolonistami, zabrania korzystania z nowoczesnych technologii. A jej głównym celem jest wykorzystanie magicznej aury planety. To właśnie dlatego przywożeni tutaj są ludzie przejawiający zdolności paranormalne. Głową tego całego interesu jest niejaka Pepa Delicja odwiedzająca Troy raz w miesiącu a głównym wykonawcą na miejscu Chryzantem von Trupka, główny schwarzcharakter. Jednak całą historię poznajemy z perspektywy dwojga rodzeństwa, Tabuli i Rasana. Ona już odkryła swoją magiczną umiejętność, potrafi przyspieszać wzrost roślin, on jeszcze czeka na swój dar. Oboje szukają swoich rodziców, porwanych przez konsorcjum. W trakcie tych poszukiwań wchodzą w konflikt z gildią co uruchamia lawinę zdarzeń. Trafiają do głównego miasta Troy – Portu Kwiatów. Tam robią małe zamieszanie, wzniecają bunt niewolników i uciekają a von Trupka rusza ich śladem. Na szczęście rodzeństwo nie jest już same. Przyłączają się do nich między innymi fajtłapowaty arystokrata, drwal Eckmul i smok. Czyli dostajemy klasyczną drużyną a la fantasy i śledzimy jej losy. Arleston prowadzi historię całkiem sprawnie i dynamicznie. Elementy nawiązujące do wcześniejszych historii o Troy wprowadza w sposób kontrolowany i nienachalny. Mamy trolle, mitycznego magohamota i magiczną aurę. „Zdobywców Troy” można spokojnie czytać bez znajomości „Lanfeusta…” czy „Trolli z Troy” i będzie to lektura wciągająca. Za ciekawostkę można uznać fakt, że z jakiegoś powodu „Zdobywcy Troy” zostali naznaczeni znaczkiem „tylko dla dorosłych”. Krwi i erotyki jest tyle co w poprzednich cyklach, może się przepisy zmieniły? W kwestii grafiki Arleston dobierał sobie zawsze rysowników o zbliżonym stylu. O ile jednak rysujący „Lanfeusta…” Tarquin wyraźnie nawiązywał do szkoły frankofońskiej, to odpowiadający za warstwę graficzną „Zdobywców…” Ciro Tota zdaje się być lekko zapatrzony w twórców amerykańskich.
Tytuł: Zdobywcy Troy Data wydania: 19 lipca 2017 Cena: 99,99 Gatunek: fantasy, humor / satyra Ekstrakt: 70% |