Wydawałoby się, że o rasizmie powiedziano już wszystko. Jodi Picoult w „Małych wielkich rzeczach” udowadnia, że jest wręcz przeciwnie. I że rasizm to nadal drażliwy temat, powiązany równie silnie z władzą instytucjonalną, jak i z ludzkimi emocjami.  |  | ‹Małe wielkie rzeczy›
|
Tytuł książki nawiązuje do słów wypowiedzianych przez Martina Luthera Kinga: „jeśli nie mogę czynić wielkich rzeczy, mogę czynić małe rzeczy w wielki sposób”. To szczególna powieść w dorobku Jodi Picoult, autorki ponad dwudziestu popularnych i lubianych powieści. Długo się wahała, czy ma prawo pisać o czymś, czego nie doświadczyła. Odkrywała jednak z biegiem lat, że temat rasizmu dotyczy jej samej, choć nie w tak oczywisty sposób, jak na ogół przypuszczamy. I pisząc tę książkę, pokazała, jak wiele jest w tej kwestii niedopowiedzeń i przemilczeń oraz że równość wcale nie oznacza sprawiedliwości. Gdy w grę wchodzą problemy rasowe, to stwierdzenie wydaje się nabierać szczególnej ostrości. Takie instytucje jak służba zdrowia, edukacja, system sądownictwa – z pozoru powinny być neutralne i „ślepe” na problem rasy, tak jednak w Stanach Zjednoczonych w XXI wieku zdecydowanie nie jest. Ruth jest położną z dwudziestoletnim stażem, o nienagannej postawie zawodowej. Świetnie wykształcona, wykonuje swoją pracę z zamiłowaniem, gorliwością i empatią. Ma wspaniałe podejście do rodzących pacjentek, w trudnych chwilach służy im wsparciem. Jest tylko jeden drobny szczegół: Ruth jest czarna. A w pewien dzień, podobny do każdego innego, tak się złożyło, że przyjęła poród dziecka, którego rodzice wyznają ideologię białej supremacji (przekonania o wyższości białej rasy) i nie życzą sobie opieki medycznej nad dzieckiem ze strony afroamerykańskiego personelu. Szpital przyjmuje do wiadomości ich decyzję… Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że kontekst amerykańskiej rzeczywistości społecznej jest odległy od tego, czego doświadczamy w Polsce i nie wszystko może być tu dla nas w pełni czytelne. Można jednak omawiany w „Małych wielkich rzeczach” przypadek odczytać w uniwersalnych kategoriach etycznych: jak się czuje ktoś dyskryminowany, kogo niespodziewanie oskarża się, tak jak główną bohaterkę, o spowodowanie śmierci noworodka? I jednocześnie gdy okazuje się, że stwierdzenie przekroczenia (lub nie) norm etycznych może zależeć od koloru skóry – ale o tym nie można wspominać podczas rozprawy sądowej? Książka napisana jest tak, że „czyta się sama”, najpierw mamy tutaj bardzo interesująco zarysowane realia pracy położnej, są opisy dramatycznych i całkiem zwyczajnych przypadków narodzin dzieci, wspomnienia pacjentek, które w różny sposób zapisały się Ruth w pamięci. Ale jest także coś, co w literaturze pojawia się rzadko: pierwszoplanową postacią jest Turk, ojciec zmarłego niemowlęcia. Mamy okazję przyjrzeć się temu, jak kształtują się jego szowinistyczne, rasistowskie poglądy, które sytuacje z życia uczyniły go zagorzałym „bojownikiem za sprawę białej rasy”. Opisane tu mechanizmy są bardzo pouczające i wiele dają do myślenia. I nie będzie to spoilerem, jeśli napiszę: nigdy nie wierzcie, że takie poglądy formują się „same”. Albo że to tylko „niewinne wybryki” trochę może za bardzo nabuzowanych młodych ludzi, którzy jeszcze nie znają życia. To zawsze jest efektem usystematyzowanej i zorganizowanej pracy z zewnątrz, często też cynicznym wykorzystywaniem emocji. Trzeba o tym pamiętać. Ruth i Turk spotykają się w sądzie. Jaka szkoda, że wtedy akurat „siada” tempo powieści. Prowadzony do tej pory równolegle głos postaci Turka milknie i cały ciężar naszej uwagi spada na Ruth oraz jej potyczki z wymiarem sprawiedliwości. Położna otrzymuje obrończynię z urzędu. Kennedy, obejmując tę sprawę sama nie bardzo wierzy w sukces. Prawniczka jest pewnym symbolem systemu, w którego trybach funkcjonuje Ruth. Bolesny jest obraz tego, czym jest prawo dla amerykańskich obywateli, niemogących sobie pozwolić na prywatnego adwokata. Obrońcy z urzędu pracują pod ogromną presją czasu, spotykają się ze swoimi klientami dosłownie na minuty przed rozpoczęciem postępowania sądowego, co uniemożliwia wnikliwe zapoznanie się chociażby z aktami sprawy. Postać Kennedy w czytelny sposób nawiązuje do legendarnej i stale obecnej w dyskursie amerykańskim powieści „Zabić drozda” Harper Lee. Zbyt szczegółowe i drobiazgowe wydaje mi się podążanie za szczegółami związanymi z przygotowaniem do procesu (zwłaszcza jeśli chodzi o wybór członków ławy przysięgłych – to też amerykańska specyfika) oraz samym jego przebiegiem. W tej warstwie „Małe wielkie rzeczy” absolutnie nie różnią się od powieści Johna Grishama, przy czym oczywiście krzywdzące byłoby przypisywanie Jodi Picoult próby naśladownictwa czy plagiatowania. Skomplikowane realia prawne są jak najbardziej integralną częścią tego, z czym musi zmierzyć się Ruth – choć, jak wspomniałam, nadmiar specjalistycznych szczegółów trochę hamuje tempo powieści i budzi zniecierpliwienie zamiast empatii czytelnika. Świetnie zarysowane są przez Jodi Picoult drugoplanowe postacie. Edison, syn Ruth, to rozsądny, dobrze zapowiadający się młody człowiek, którego jednak przerasta presja związana z procesem matki. Droga życiowa i sytuacja społeczna Adissy, siostry Ruth, jest zupełnie odmienna niż losy głównej bohaterki. Jednym z ciekawszych – i niejednoznacznych – wątków jest obraz przyjaźni(?) Ruth z białą bogatą Christine. To klucz do zrozumienia wielu subtelności, które w swojej w książce zawarła Jodi Picoult. Wspaniałe i naprawdę zaskakujące jest zakończenie „Małych wielkich rzeczy”, przywodzące na myśl inną, bardzo przejmującą powieść: „Witaj na świecie, maleńka” Fannie Flagg. Mogłoby ono być jeszcze bardziej wyraziste, gdyby autorka konsekwentnie rozwijała aż do końca książki głos Turka, ale tak się nie stało. W rezultacie wybrzmiewa on na końcu za mało przekonująco, jakby omijało czytelnika coś ważnego i podsunięte zostało tylko gotowe rozwiązanie, pospieszne streszczenie. Ale tak czy inaczej, podczas czytania „Małych wielkich rzeczy” nie sposób nie myśleć o sytuacji Ruth. Zaciskamy mimowolnie pięści, ciekawi, jak potoczą się jej losy. Powieść wnika w nas głęboko, zmusza do zastanowienia się nad swoimi utartymi ścieżkami myślenia, każde na nowo przemyśleć (i zakwestionować!) dobrze znane stereotypy i klisze. Pamiętajmy, że w człowieku może się zmienić bardzo wiele. Jeśli nie wierzymy, przeczytajmy posłowie autorki. Znajdziemy tam źródło otuchy i optymizmu.
Tytuł: Małe wielkie rzeczy Tytuł oryginalny: Small Great Things Data wydania: 11 kwietnia 2017 ISBN: 978-83-8097-112-7 Format: 608s. 125×195mm Cena: 39,90 Ekstrakt: 80% |