Berhard Schlink w „Kobiecie na schodach” podejmuje motyw wyidealizowanej miłości zderzającej się z bólem przemijania.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To bardzo dobrze, że Wydawnictwo Rebis wypełnia istotną lukę, wydając współczesną prozę niemiecką, nie za bardzo, niestety, obecną na naszym rynku wydawniczym. Bernhard Schlink jest u nas akurat całkiem dobrze znany, mamy przekłady kilku jego książek, z których najbardziej znana jest powieść „Lektor”. Książka zdobyła międzynarodową sławę, została też zekranizowana. „Kobieta na schodach” to kolejna powieść w dorobku tego autora, który jest nie tylko prozaikiem, ale i profesorem nauk prawnych. Nie zawiedziemy się, jeżeli polubiliśmy ten jedyny w swoim rodzaju, filozofujący styl pisania Schlinka. Proza jest oszczędna, zwięzła, a jednocześnie bogata w symbole i metafory. Możemy tu wyczuć swoisty dystans wobec tego, co się rozgrywa między bohaterami. Daje to dużo lepszy efekt niż pisanie o wszystkim wprost. Jest też w tym utworze wiele innych podobieństw do „Lektora”, podejmującego wątek rozliczenia się z niemiecką przeszłością i odpowiedzialnością za drugą wojnę światową. „Kobieta na schodach” nawiązuje z kolei do czasów NRD oraz okresu zjednoczenia Niemiec. Nie wszystko jest tu pokazane jednoznaczne, wiele pozostaje w sferze domysłów, czy w grę wchodziło szpiegostwo czy morderstwo? Czy ciąży na kimś wina, czy też jest to już sprawa zamknięta? Nie to wydaje się tu najważniejsze. Kluczem do powieści jest tytuł. Autor w nocie zamieszczonej na końcu książki przyznaje, że inspiracją był dla niego obraz Gerharda Richtera „Ema. Akt na schodach”, lecz w jego utworze chodzi o nieistniejący obraz i fikcyjnego malarza. To od tego wszystko się zaczyna w „Kobiecie na schodach”, ale trzeba przyznać, że wykorzystany przez autora motyw nie jest szczególnie oryginalny: oto mężczyzna zakochuje się w kobiecie z obrazu, Irenie. Ona ma jednak męża (milionera) i kochanka. Obraz staje się po jakimś czasie kartą przetargową w grze o miłość. Kogo wybierze Irena? To bodaj najżywszy moment powieści, gdy wspólnie z głównym bohaterem ustala plan działania, a później dochodzi do jego realizacji. Obawiam się jednak, że ta powieść nie powtórzy sukcesu „Lektora”. Najpierw trudno wejść w jej początek: czasowe retrospekcje w tym zdecydowanie nie pomagają. Zbyt długie i męczące są opisy targowania się o obraz. Opis archetypu kobiecości, którą narrator dostrzega na obrazie jest wręcz oklepany („naga, blada i blond”, „emanuje świadomością swej zmysłowej władzy”). A później, gdy główny bohater wyjeżdża do Australii i tam próbuje zmierzyć się z przeszłością, rozpoczyna się zupełnie inna książka. Tu zderza się idealizm miłości z brutalną biologią istnienia. Jest cień choroby i śmierci. Metafora oddalonej od cywilizacji wyspy nie może być już bardziej czytelna: wszędzie dopadnie cię przeszłość, nie uciekniesz od tego, co w twoim wnętrzu. Mamy też przemyślenia dotyczące upływającego czasu i życiowy bilans straconych szans i sukcesów. Prozie Schlinka nie sposób jednak odmówić „literackości”, którą rozumiem jako elegancję pisania, swoiste wyrafinowanie i znaczeniową pojemność. Jeżeli tego szukamy, to sięgając po „Kobietę na schodach” nie będziemy rozczarowani.
Tytuł: Kobieta na schodach Tytuł oryginalny: Die Frau auf der Treppe Data wydania: 23 maja 2017 ISBN: 978-83-8062-024-7 Format: 272s. 135×215mm; oprawa zintegrowana Cena: 34,90 Ekstrakt: 60% |