powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CLXIX)
wrzesień 2017

Tu miejsce na labirynt…: Zgrzytliwa psychodelia prosto z Raju
Mythic Sunship ‹Land Between Rivers›
Prawdziwa kariera Mythic Sunship zaczęła się przed zaledwie trzema laty, kiedy kopenhaskie trio dokooptowało do składu czwartego muzyka i podpisało kontrakt z wytwórnią El Paraiso Records. Choć przecież wcześniej także nagrywało i publikowało swoje utwory. Tyle że robiło to na własną rękę i trochę po „partyzancku”. Na co teraz stać mieszkańców Zelandii – chcecie się przekonać, sięgnijcie po „Land Between Rivers”.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Początki Mythic Sunship sięgają końca poprzedniej dekady. To wtedy trzech mieszkających w Kopenhadze muzyków – dwaj gitarzyści Emil Thorenfeldt i Kasper Stougaard Andersen oraz perkusista Frederik Denning – postanowiło powołać do życia zespół, w którym mogliby realizować swoje artystyczne zamierzenia. Obracały się one wokół fascynacji space rockiem i psychodelią. Jako że, przynajmniej w pierwszych latach, grupa działała niemal dosłownie w „garażu”, takie też – bardzo undergroundowe – miała brzmienie. Słychać to szczególnie wyraźnie w pierwszych produkcjach zespołu, do których zaliczyć należy: rozprowadzany na koncertach demonstracyjny kompakt „Mythic Sunship” (2010) oraz dwie, opublikowane zaledwie w kilkudziesięciu egzemplarzach, kasety magnetofonowe „Colour Out of Space” (2011) i „Celestial Disturbance” (2014). I kto wie, może na tym zakończyłaby się muzyczna przygoda Duńczyków, gdyby nie propozycja kontraktu, jaką złożyli im szefowie El Paraiso Records.
Umowa z profesjonalną, choć mimo wszystko niezależną i wciąż jeszcze stawiającą pierwsze kroki w show-biznesie (działającą bowiem dopiero od 2011 roku) firmą, otworzyła przed Mythic Sunship nowe możliwości. Należało jednak zadbać o poprawę brzmienia; z tego też powodu Emil, Kasper i Frederik zdecydowali się zaprosić do współpracy czwartego artystę – gitarzystę basowego Rasmusa Christensena. Z nim zarejestrowali materiał na nową płytę – pierwszą wydaną pod szyldem El Paraiso – „Ouroboros” (2016). W kwietniu roku następnego ukazał się natomiast następny album – „Land Between Rivers”. Trafiły na niego tylko trzy kompozycje, ale za to dwie z nich liczyły sobie po kilkanaście minut. Rozbudowane utwory były zresztą cechą charakterystyczną grupy od początku jej istnienia. Można raczej stwierdzić, że z biegiem czasu Skandynawowie zaczęli stopniowo je skracać. Czego dowodem – zupełnie skandaliczna decyzja! – o umieszczeniu na „Land…” numeru, którego czas trwania ledwo, ledwo przekracza sześć minut.
A tak całkiem serio: najnowszy materiał Duńczyków, choć krótki, artystycznie trzyma odpowiednio wysoki poziom i w niczym nie ustępuje ubiegłorocznemu, rewelacyjnemu „Ouroboros”. Na płycie wciąż dominuje spacerockowa psychodelia podrasowana garażowym brzmieniem i noise’owymi zagrywkami gitar, których nie powstydziliby się panowie Thurston Moore czy Lee Ranaldo z Sonic Youth. Te wszystkie zgrzyty nie są jednak bezsensowne, muzycy znajdują dla nich przekonujące uzasadnienie, wpisują w konwencję, którą – gdyby tworzyli cztery dekady wcześniej – określono by zapewne mianem eksperymentalnego krautrocka. Numer najważniejszy, najdłuższy i robiący największe wrażenie, czyli „Nishapur”, zespół umieścił na samym początku tracklisty (w wersji winylowej zajmuje on całą stronę A). Prawdopodobnie wychodząc z założenia, że po takim ciosie oniemiały słuchacz, nie podniesie się z kolan już do samego końca. Co jednak wcale nie oznacza, że jeśli mają mu się spodobać kolejne dwa kawałki, musi raczyć się nimi w stanie zamroczenia.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Introdukcja do „Nishapur” to sześć minut narastającej lawiny dźwięków. Przede wszystkim gitarowych, ale dodajmy też, że mocno zróżnicowanych. Thorenfeldt i Stougaard Andersen – w odróżnieniu od wykonawców postrockowych – nie skupiają się bowiem jedynie na budowie potężnej ściany, przez którą trudno komukolwiek przeniknąć. Każdy z nich gra co innego, podąża we własnym kierunku, dzięki czemu mimo pozornej jednostajności, wstęp do właściwej części utworu skrzy się wieloma barwami (ba! jeden z gitarzystów naśladuje nawet bałałajkę). A kiedy wreszcie krystalizuje się jądro kompozycji, grupa przechodzi do dużo bardziej klasycznej psychodelii, nie zapominając jednak przy tym o swoich noise’owych korzeniach. Koniec niespodzianek? Skądże. Na finał czeka słuchaczy jeszcze jedna – trudno zaprzeczyć, że całkiem sympatyczna – wolta stylistyczna. Panowie z Mythic Sunship postanawiają bowiem wpaść na chwilę do równoległego świata stoner rocka, w którym nie czują się może aż tak swobodnie, ale poruszają się po nim z gracją typową dla ponadprzeciętnie utalentowanych artystów.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Trzynastominutowe (z groszami) „High Tide” może kojarzyć się z działającym pod koniec lat 60. ubiegłego wieku brytyjskim zespołem o tej samej nazwie, w którym udzielał się między innymi skrzypek Simon House, później wieloletni członek Hawkwind. I to może być właściwy trop. Wszak Hawkwind to… każdy wielbiciel space-rocka i psychodelii resztę może dopowiedzieć sobie sam. Ton temu numerowi nadają gitarzyści, grając przy tym tak „gęsto”, że sekcja rytmiczna mogłaby równie dobrze zrobić sobie wolne. Lecz nic z tego, Christensen i Denning wcale nie próżnują; w miarę możliwości starają się jeszcze bardziej zagęścić fakturę utworu. Da się tak przez kilkanaście minut bez efektu znużenia? Pod jednym warunkiem. Że z czasem kompozycja nabiera mocy, dążąc stopniowo do dźwiękowej erupcji. Album wieńczy najkrótszy w całym zestawie „Silt”. I chociaż tym razem Duńczycy postanowili się streścić, zawarli w nim wszystko, co w ich stylu najważniejsze. Na początek mamy więc noise’owe zgrzyty, a później znacznie czystsze stonerowo-psychodeliczne gitary, z mocno wrzynającą się w uszy solówką. Basista i bębniarz stoją z kolei na straży rytmu, by ich koledzy przypadkiem nie stracili kontaktu z bazą.
Niemal pewne jest, że po trzydziestu pięciu minutach spędzonych w towarzystwie „Land Between Rivers” słuchacz będzie odczuwał niedosyt. Tak chyba właśnie pomyślana została ta płyta (podobnie zresztą jak „Ouroboros”) – ma zaostrzyć apetyt, aby za kilkanaście miesięcy na muzycznym głodzie rzucić się na jej następczynię. Jeśli jednak ktoś boi się o swoje zdrowie psychiczne w tym czasie, może znaleźć inne wyjście z sytuacji i tropić inne produkty ze stajni El Paraiso. Warto!
Skład:
Emil Thorenfeldt – gitara elektryczna
Kasper Stougaard Andersen – gitara elektryczna
Rasmus Cleve Christensen – gitara basowa
Frederik Denning – perkusja



Tytuł: Land Between Rivers
Wykonawca / Kompozytor: Mythic Sunship
Data wydania: 29 kwietnia 2017
Nośnik: CD
Czas trwania: 35:06
Gatunek: rock
EAN: 5024545777321
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Nishapur: 15:31
2) High Tide: 13:16
3) Silt: 06:19
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

112
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.