W „O matko!” znajdziemy podszyty groteską portret niełatwych rodzinnych relacji połączony z głęboką psychologiczną wiwisekcją. Efekt jest znakomity: proza Palomasa jest wyrazista i niesztampowa.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Koniec roku jest datą, która staje naszej rodzinie w gardle”, wyznaje Fernando, narrator powieści. Sylwestrowy wieczór to dla niego i jego dwóch sióstr co roku prawdziwe wyzwanie. Dlatego, że w rodzinie jest jeszcze mamuśka. Nietrudno się domyślić, że to ona pociąga za wszystkie sznurki, krępując swobodę życia swoim dorosłym dzieciom. To nie wszystko. Starsza pani sama wymaga czujnego oka. Parę lat temu zostawił ją mąż. Z początku wydawało się, że – przyzwyczajona do życia pod dyktando męża – załamie się i nie da sobie rady w pojedynkę, ale Amelia błyskawicznie odkryła plusy swojej sytuacji. „Niezależność mamy”, pisze Fernando, „stała się karuzelą nieprzemyślanych zakupów, napraw, nagłych wypadków, łatania dziur, spłacania długów, zwracania niepotrzebnych sprzętów, unieważniania biletów lotniczych w najdalsze zakątki świata i załatwiania tysiąca innych spraw. I przygód.” Postać Amelii to prawdziwe mistrzostwo. Wywołuje w nas ambiwalentne uczucia: czy ekscentryczna seniorka rodziny to zwykła nieobliczalna wariatka, której brak piątej klepki czy też starsza bezradna osoba, zasługująca na współczucie. A może jest też tak, że to dzieci odmawiają jej prawa do samorealizacji? Jej portret wymyka się spod jednoznacznej oceny. Dla wielu z nas tak nakreślony obraz rodzinnego życia brzmi z pewnością znajomo. Dzieci zatruwają życie rodzicom, a rodzice – dzieciom. Ale proszę się nie obawiać: Alejandro Palomas tak oryginalnie i niezwykle kreatywnie prowadzi narrację, że nie może być mowy o jakiejkolwiek myśli spod znaku „już to kiedyś czytaliśmy”. Jego proza jest zabarwiona leciutką groteską, nutą gorzkawego chwilami humoru, co pozwala autorowi zagłębić się w psychikę bohaterów i wydobyć z nich to, co skrywane, bolesne i wypierane. Członkami rodziny są jeszcze obie siostry Fernanda: Silvia i Emma. Też mają problemy, z którymi próbują się uporać. Historię ich życia poznajemy stopniowo, tu znów daje o sobie znać świetny warsztat pisarski autora: reminiscencje i retrospekcje w unikalny sposób przenikają się z opisem tego, co dzieje się teraz (wszyscy za moment usiądą przy stole w sylwestrowy wieczór). I jest jeszcze wujek Eduardo, brat Amelii. To też oryginał, jakich mało. Przekonajcie się sami. Można było tylko dopracować lepiej poboczne wątki, aby nie powielały utartych stereotypów: rumuńscy Cyganie są tu oczywiście złodziejami, a imigrantka z Dominikany – prostytutką. Poza tym nie ma tu innych kulturowych odniesień, co oznacza, że rodzina taka jak ta mogłaby mieszkać w każdym mieście, nie tylko w Barcelonie. „O matko!” to także przepojony delikatnością zapis bilansu strat. Tak się składa, że każda z postaci przeżywa jakieś odejście, tęskni do kogoś z przeszłości, ma poczucie niesprawiedliwości losu. I tutaj Alejandro Palomas okazuje się niezwykle wrażliwym pisarzem. Dociera do najgłębszych pokładów smutku i bólu, nie epatując przy tym ckliwością czy kiczem. Stawia na sportretowanie dynamicznych i stale się zmieniających rodzinnych więzi. Raz ktoś z kimś jest bliżej, innym razem są tarcia i nieufność, ktoś się na kogoś obraża. Innym razem trzeba komuś pomóc, być z nim, wspólnie pomilczeć… Gdybym miała jednym zdaniem podsumować powieść „O matko!”, sparodiowałabym słynne zdanie Lwa Tołstoja: „Każda zwariowana rodzina jest zwariowana na swój sposób”. Tyle że między tymi różnymi odcieniami wariactwa kryje się całe morze tkliwości i miłości.
Tytuł: O matko! Tytuł oryginalny: Una madre Data wydania: 26 kwietnia 2017 ISBN: 978-83-280-4350-3 Format: 304s. 123×194mm Cena: 39,99 Gatunek: obyczajowa Ekstrakt: 80% |