powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CLXX)
październik 2017

Z pewnego punktu widzenia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W latach 40. niejaki Marcos R. Pantoja w południowej Hiszpanii został jako dziecko sprzedany farmerowi-pustelnikowi i przez kilkadziesiąt lat nie miał kontaktu z ludźmi. Obecnie twierdzi, że dobrą stroną życia w społeczeństwie jest kontakt z kobietami. W 1964 roku czteroletnia Maria Chapman została porwana i porzucona w dżungli, gdzie przez kilka lat przetrwała, przemieszczając się ze stadem kapucynek, obserwując, co jedzą i piją. Uratowały ja od zatrucia tamaryndowcem i w koncu zaakceptowały jako członka stada, ale wtedy ją znaleziono. Najstraszniejsza jest historia Genie Wiley, którą w połowie XX wieku zaburzony psychicznie ojciec trzymał w zamkniętym pokoju przywiązaną do krzesła i karmioną wyłącznie kaszkami. Dziewczynka została uratowana, ale nigdy nie nauczyła się normalnie chodzić i mówić, przebywa w ośrodku opiekuńczym.
Kantyna w Mos Eisley<br/>Fot. Szymon Sokół
Kantyna w Mos Eisley
Fot. Szymon Sokół
W ostatnich latach opublikowano kilka książek o dzieciach niby to wychowanych przez dzikie zwierzęta (nawet strusie), jednak okazały się czystą fikcją.
Znakomicie, żywo i wyraźnie poprowadzona prelekcja Gracji Grzegorczyk o tym, dlaczego „Sherlock” BBC jest złym serialem, zgromadziła całą salę słuchaczy. Na początku Gracja opowiadała o Doktorze Who i innych filmach Moffata („Steven Moffat urodził się w roku 1961 i od tej pory systematycznie niszczy brytyjską popkulturę.”), potem napomknęła, że tylko Jezus doczekał się więcej filmowych wcieleń niż Sherlock, i wreszcie skupiła się na serialu. Uważa, że twórcy nie zrozumieli materiału wyjściowego, wszystkie zdarzenia na siłę powiązali z Moriartym, a przecież u Conan Doyle’a Holmes miał jeszcze innych przeciwników. Na dodatek kompletnie nie wiadomo, za co serialowy Moriarty tak poluje na Sherlocka, który ani razu go nie przechytrzył ani w niczym mu nie zaszkodził. Nic dziwnego, że niektóre fanki zaczynają się w tym dopatrywać fascynacji romantycznej lub erotycznej. Podkreśliła, że w opowiadaniach czytelnik może na podstawie podawanych informacji próbować odgadnąć, kim jest morderca (no, tak się przecież wtedy pisało kryminały), a w serialu nie – musimy uwierzyć na słowo, że Sherlock genialnie dedukuje. Najcelniejszym spostrzeżeniem było to, że Moffat wciąż mami widza wrażeniem, że już-już w następnej serii wszystko się wyjaśni, ale nic się nie wyjaśnia.
Najwięcej czasu zajęło omawianie każdej postaci po kolei, z wyliczaniem zastrzeżeń Gracji do ich pokazania w serialu. John jest zredukowany nawet na własnym ślubie, Mary użyta jako pomost między 2. i 3. sezonem, Mycroft w zasadzie niepotrzebny, Irene niewykorzystana…

Ja (do siedzących obok): Jak zacznie mówić o pani Hudson, zabieramy jej kartki.

Niecierpliwie czekałam na omówienie idiotyzmu fabuły poszczególnych odcinków (co było moim powodem przyjścia na tę prelekcję i poświęcenia takich atrakcji jak „Ewolucyjne korzenie religii” czy „Fantastyka a przyszłość – trafienia i pudła”), ale Gracja potraktowała je skrótowo i skończyło się na tym, że to słuchacze wykrzykiwali najbardziej irytujące ich niespójności.
Cydienne i jej henna<br/>Fot. Agnieszka Szady
Cydienne i jej henna
Fot. Agnieszka Szady
Wprost ze znęcania się nad Moffatem pobiegłam na drugą połowę panelu „Jak teoria tworzenia wpisuje się w praktykę”, z udziałem Pawła „Agrafka” Majki, Kuby Ćwieka, Michała Cholewy, Krzysztofa Piskorskiego i Anny Hrycyszyn. Padło pytanie, czy pisanie powieści może być autoterapią. Paneliści zgodnie stwierdzili, że raczej sposobem na przetrwanie trudnego okresu. Poruszano też zagadnienie pisania jako odwagi (Kuba bardzo ładnie opowiedział, jak napisał tekst o Robinie Williamsie po jego samobójstwie) oraz wspólnego pisania tekstów. Z kolei pisanie traktowane jako bunt przeciw jakiemuś elementowi rzeczywistości Agrafek podsumował następująco: „Teksty pisane ze wkurwu są albo bardzo dobre albo bardzo złe. Nie ma średnich.”

Kuba o współpracy literackiej z Miśkiem: Czasami zaciskałem pięści i musiałem wyjść do drugiego pokoju, żeby odetchnąć.
Misiek: Ach, więc nie chodziłeś po wodę?!

Paneliści zwierzyli się też z różnych swoich nawyków przy pisaniu, z czego zapamiętałam tylko, że Kuba co godzinę musi wstać i pochodzić, bo drugą książkę pisał z niemowlakiem w chuście, który się co godzinę budził i trzeba go było lulać. Na zakończenie padło pytanie, czy obecni na spotkaniu pisarze czytali poradniki innych pisarzy. Większość przyznała się do przeczytania książki Kinga, chociaż uznali, że to raczej pamiętnik niż poradnik. Ktoś wspomniał „Galerię złamanych piór” Kresa. Zacytowano, że Terry Brooks twierdził, że akapit ma być tak długi, żeby dało się go przeczytać jednym tchem. Wystąpiłam z zastrzeżeniem, że w polskim mamy dużo dłuższe słowa niż w angielskim, więc z tego typu poradami trzeba uważać.
• • •
Przed rozdaniem<br/>Fot. Szymon Sokół
Przed rozdaniem
Fot. Szymon Sokół
Sobota była dla mnie dniem paneli. W samo południe wysłuchałam dyskusji „Fantastyczne światy”. Oprócz dość oczywistych spostrzeżeń (nie można opisywać obcego świata zbyt obco, bo czytelnik się odbije; w fantasy bohaterem często jest osoba młoda lub obca, żeby można było czytelnikowi za jej pośrednictwem objaśniać świat), padały ciekawe informacje. Angus Watson lubi iść w miejsce podobne do tego, które opisuje: „Dzisiaj przez dwie godziny pisałem w centrum handlowym, bo potrzebowałem gwaru wokół siebie”. Witold Jabłoński często opisuje świat z punktu widzenia konkretnej osoby, najlepiej obcej w tym świecie. Gdyby miał pisać o XVII-wiecznym Londynie, zrobiłby to z perspektywy Indianina przywiezionego z Wirginii. Watson zgodził się z tym: „wysłałem Brytów do starożytnego Rzymu”. Lubi także poprawiać historię. Skoro Cezar zwyciężał na wyspach brytyjskich, to czemu po trzech miesiącach je opuścił? (mój komentarz: pogoda! Też bym wolała Rzym). Zatem opisuje świat, w którym Cezar się nie wycofał.
Z kolei Tomasz Kołodziejczak wyznał, że lubi tworzenie nowych światów i odjechane pomysły takie, jak broń magiczna oparta na polskiej poezji. Wiele lat temu stworzył świat pozbawiony zwierząt wierzchowych i metalu w postaci kowalnej, ponieważ nie znał się na jeździectwie i broni białej. Co prawda do sensownego opisania scen walk w tym świecie i tak musiał wiele się nauczyć o innych rodzajach broni…
Gala zajdlowa<br/>Fot. Agnieszka Szady
Gala zajdlowa
Fot. Agnieszka Szady
Dyskusje „Fantastyczny Lublin” i „Fantastyka jest kobietą” były ciekawe w słuchaniu, ale jakoś nie zanotowałam informacji szczególnie wartych przytoczenia – no, chyba, że za takowy uznamy opowieść Jakuba Małeckiego o tym, jak ktoś hodował sowę, która spała na zegarze i nie lubiła rozczochranych włosów oraz szczotki do zamiatania.
Panel „Folklor w fantastyce” zdryfował dość mocno w stronę dyskusji o przesądach, które aczkolwiek stanowią część folkloru, to przecież nie jedyną. Catherynne M. Valente opisała, jak jej mąż po stracie pracy dostał od znajomych radę, żeby nosił w kieszeni kartkę z wypisaną nazwą wymarzonej pracy. „Folklor tworzy się na naszych oczach”, powiedziała, i celnie zauważyła, że przesądy pojawiają się najczęściej u ludzi bezradnych, którzy nie mają kontroli nad swoim życiem. Natomiast na konwencie w Finlandii spytała młodych Finów o miejscowy folklor i powiedzieli, że u nich nic takiego nie ma… „no, chyba, że liczy się przebieranie w Wielkanoc za czarownice”. Potem jeszcze dowiedziała się, że w Finlandii myśliwy, który zabije niedźwiedzia, musi znaleźć żonę lub męża dla jego ducha, najlepiej swoje własne dziecko. Które może jednak normalnie zawrzeć ślub – najwyraźniej duch niedźwiedzia jest wyrozumiały.
Tradycyjna fotka zwycięzców z Jadwigą Zajdel<br/>Fot. Szymon Sokół
Tradycyjna fotka zwycięzców z Jadwigą Zajdel
Fot. Szymon Sokół
Kiedy żona Krzysztofa Piskorskiego była w ciąży, znalazła na forach dla matek mnóstwo porad o wieszaniu czerwonej włóczki nad łóżeczkiem, co bardzo zdziwiło Krzysztofa. On sam wyznał, że kiedy dostanie maila albo smsa, to czeka dwie godziny zanim przeczyta. Dobrą stroną jest to, że czasami zapomni przeczytać (komentarz Oli: Zapamiętać – nie wysyłamy do Piskorskiego smsów o pożarze).
Na koniec Valente opowiedziała o napisanym przez siebie krótkim opowiadaniu „Killswitch”. Dotyczy ono fikcyjnej gry wideo, która się kasuje po przejściu ostatniego poziomu. Do dzisiaj internauci na całym świecie zaklinają się, że naprawdę w nią grali.
Gala zajdlowa odbyła się w sali kinowej z lat 70., przegrzanej i pozbawionej wentylacji, za to organizatorzy rozdawali butelki z wodą. W przeciwieństwie do ostatnich Polconów, nie było części artystycznej, za to potem odbył się piękny koncert arii z oper i operetek w wykonaniu… elfów. No, tak naprawdę byli to absolwenci i absolwentki Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, Instytutu Muzykologii KUL oraz Państwowej Szkoły Muzycznej w Lublinie, ale w szatach wyglądali bardzo elfio.
• • •
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

77
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.