powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CLXX)
październik 2017

Z pewnego punktu widzenia
Z mojej relacji można odnieść wrażenie, że program trzeciego w historii lubelskiego Polconu stworzyli zasadniczo Cholewowie, z Krzysztofem Piskorskim do spółki. Oczywiście tak nie było, ale przecież nie mogłam być jednocześnie na kilku punktach programu. Aczkolwiek od niektórych prowadzących organizatorzy najwyraźniej tego oczekiwali…
‹Polcon 2017›
‹Polcon 2017›
Umieszczenie na oficjalnym plakacie białego niedźwiedzia było proszeniem się o kłopoty, zważywszy że kilka dni przed Polconem temperatura w Lublinie spadła do 14,5 C. Na szczęście pogoda poprawiła się, a w dodatku minął sezon burz i nic nie zagroziło zgromadzonym wzdłuż alejki budkom z gadżetami, książkami, biżuterią i innym dobrem. Przybyłam na miejsce w czwartek około południa, letnie słońce przesiewało się przez liście brzóz i jarzębin na skwerze przy Chatce Żaka (tę uroczą nazwę nosi Akademickie Centrum Kultury UMCS – kiedyś do kompletu było jeszcze kino Dom Nauczyciela, obecnie Bajka), a do budki z akredytacją stała długa kolejka. Za to osoby, które nie zrobiły przedpłaty, mogły podejść do sąsiedniego stanowiska i wykupić wejściówkę w ciągu minuty. Dzięki temu bez przeszkód zdążyłam na pierwszą prelekcję.
Marcin „Motyl” Andrys opowiadał o złych ekranizacjach komiksów superbohaterskich. Pokazywał plakaty, kadry, a czasem nawet urywki z filmów. Niektóre są raczej mało znane w Polsce – no, chyba, że przez tak zagorzałych fanów jak sam prelegent. Na przykład „Blankman” – komedia z czarnym bohaterem, który wprawdzie nie ma supermocy, ale za to jest genialnym konstruktorem supergadżetów, była ponoć swego czasu hitem wideo – Motyl wspominał, że musiał się w osiedlowej wypożyczalni zapisać w kolejkę. „Sędziego Dredda” podsumował tak: „trochę niedopracowane efekty, szczątkowa fabuła, Sylwester Stallone”. Z kolei w „Barb Wire” Pamela Anderson ma „pokazywać to, co ma najlepsze, i czasami powiedzieć jakąś kwestię”. Motyl pokazał jej rozchełstane zdjęcie i powiedział, że ten film ma dwa atuty… po czym udał, że się szybko poprawia: „No, motocykl i gangstera!”

Motyl: W 1997 chyba przelatywała nad Ziemią jakaś kometa zła. Zacznijmy od tego, że pojawił się w kinach taki film jak „Batman i Robin”.

Plakat z białym niedźwiedziem
Plakat z białym niedźwiedziem
Potem omawiał „Steel”, „Ligę Sprawiedliwości” (produkcja telewizyjna – twórcy nie mieli praw do najważniejszych postaci, więc wykorzystali poboczne), „Wróg. Marsjański łowca głów”, „R.I.P.D.” oraz mnóstwo innych, czasem mających z komiksami wspólny tylko tytuł i postać bohatera. Kiedy doszedł do „Batman vs Superman”, nastąpił chóralny pomruk sali. Prelegent słusznie zauważył, że Lex Luthor jest za bardzo szaleńcem zamiast geniuszem, a w dodatku Wonderwoman ma miecz i tarczę, które dostała w późniejszym filmie. Komentarz do reżyserowania brzmiał: „Nałóżmy czarny filtr na kamerę… i jeszcze jeden… jeszcze jeden… Superman się za bardzo świeci. Nałóżmy trzeci czarny filtr na kamerę”.
Prelekcja Miśka i Piotra Cholewów „Irlandia – droga do niepodległości” tradycyjnie zaczęła się od problemów z podłączeniem laptopa do rzutnika. Misiek stał i trzymał laptop zwrócony monitorem do widowni i wyglądało na to, że przestoi tak całe dwie godziny, ale w końcu uparty sprzęt ustąpił.

Misiek: Historia Irlandii jest pełna krwi i złej organizacji. Totalnie jak nasza.

Chłopcy sprawnie nakreślili średniowieczne dzieje Irlandii, jak zwykle z humorem: otóż zdaniem Miśka Irlandia została zajęta przez Anglików, ponieważ nie miała własnej flagi… W XII wieku zależność lokalnych władców od króla była raczej formalna, osadnicy angielscy bardzo się integrowali, ale w końcu któryś król im tego zabronił.

Misiek: Ubiór szlachecki powstał po to, żeby się wygodnie poruszać po zamkach.
Ja: Żeby ładnie wyglądać.
Misiek: Nikt ich nie wyrzucał jako żebraków. Żeby się wygodnie poruszać po zamkach.
Ja: Żeby ładnie wyglądać.
Misiek: To jest wygodne, jak cię nikt nie wyrzuca.

W kontekście zarazy zarazy ziemniaczanej rozgorzała dyskusja, czy eksport jedzenia do Anglii oznacza, że Irlandczycy mieli nadwyżki. W każdym razie generalnie jedzenie mieli Anglicy i z tego powodu Irlandia jest jedynym krajem europejskim, gdzie w czasie rewolucji przemysłowej populacja zmalała zamiast wzrosnąć.

Misiek: Irlandczycy są bardzo podobni do Polaków: jak nie mają wroga, to zaczynają się tłuc między sobą.
Ja: Nac Mac Feegle!

Główną częścią prelekcji była historia walki o niepodległość. W czasie I wojny światowej Irlandczycy uznali, że Anglia jest zajęta walką na kontynencie i można to wykorzystać do oderwania się od niej. Z kolei Niemcy liczyli na to, że Anglicy wycofają się z frontu, żeby tłuc Irlandczyków. Główni przywódcy ruchu (Misiek pokazał ich zdjęcia) to byli w większości dziennikarze i poeci. Co miało swoje skutki. Też dość podobne do polskich.

Misiek: Ale ponieważ Irlandczycy to tacy Polacy na wyspach brytyjskich (teraz to DOSŁOWNIE są Polacy na wyspach brytyjskich…), to uznali, że po co im broń, idea zwycięży.
Pewuc: Pearse uważał, że nie wygrają, ale ich ofiara z krwi pociągnie naród.
Misiek: Z jakiegoś powodu nie powiedział o tym narodowi.

Powstanie Wielkanocne w 1916 r. zakładało opanowanie centrum Dublina i rozszerzenie się na cały kraj. Wygłoszono deklarację i odezwę do narodu na schodach Głównego Urzędu Pocztowego, ponieważ było to dobre miejsce do wygłaszania przemówień. Prelegenci pokazali fragment serialu „Młody Indiana Jones”: rebelianci oddali salwę honorową, co Misiek skomentował: „Tym samym zużyli 1/3 amunicji, którą mieli.”

Misiek: GPO to Główny Urząd Pocztowy.
Ktoś: Nie ma nic wspólnego z Windowsem?
Misiek: Nie. Ale ma okna.

Uliczka handlowa<br/>Fot. Agnieszka Szady
Uliczka handlowa
Fot. Agnieszka Szady
Z ciekawostek: w mieście Cork 1200 ochotników zebrało się w niedzielę, ale rozeszli się w środę po otrzymaniu dziewięciu sprzecznych rozkazów. W Dublinie najdłużej bronił się budynek gorzelni… Z kolei w roku 1995 nasi fani jechali na konwent do Anglii i pouczono ich, żeby przy odprawie celnej nie mówić, że jadą na „SF convention”, bo to się automatycznie skojarzy z Sinn Fein.
Po raz pierwszy w historii chłopcy skończyli prelekcję o czasie! Pogratulowałam im tego, na co Misiek wyjaśnił, że szykowali się na jedna godzinę, a organizatorzy przydzielili im dwie. I nie można by było tak zawsze?…
W piątek bladym świtem, czyli o 10:00, odbyła się prelekcja Marty Kładź-Kocot „Jak schrzanić stworzenie świata, czyli o kosmogoniach ułomnych”. Prelegentka zaczęła od mitów, podkreślając, że zwykle na początku jest chaos, często przedstawiany jako ocean lub inne wody. Potem ktoś kogoś zabija, pożera, kastruje itp. i świat powstaje z fragmentów tej osoby. Bywa, że świat powstaje z rozdzielenia ciał bogów albo bogiń (Sumer, Babilon). W mitologiach z innych kontynentów nieraz pojawia się stworzenie świata/człowieka przypadkiem albo po kilku nieudanych próbach – na przykład w wierzeniach indiańskich. Z kolei Maui wyłowił z oceanu Ziemię zamiast ryby.

– Czyli Nowa Zelandia jest takim kosmicznym odpowiednikiem kalosza?
– Co wyjaśnia jej kształt.

Następnie Marta przeszła do najbardziej znanych fikcyjnych światów literackich. Jonathan Swift w „Podróżach Guliwera” przedstawił tęsknotę za idealnym światem – była to kraina rozumnych koni, do której trafia bohater na koniec wędrówki. W jego czasach idealnych światów dopatrywano się zwykle na jakichś nieodkrytych wyspach, zamiast w sferach niebieskich, jak w średniowieczu.

Prelegentka pokazuje rysunek świata Tolkiena w przekroju.
– …a jeszcze wyżej mamy Ilmen, czyli powietrze, którym oddychali Valarowie. Takie… takie…
– Rozrzedzone.

Smocza osada<br/>Fot. Agnieszka Szady
Smocza osada
Fot. Agnieszka Szady
Stworzenie świata można schrzanić. Na przykład zlecić jakieś ważne zadanie nieodpowiedniej osobie, powiedzmy – tricksterowi. Posłać takiego po coś, to zgubi, zamieni albo w ogóle zrobi na złość. Stanisław Lem uwielbiał żartować z ułomnego stworzenia świata: inżynier-kosmogonik (kiedy byłam mała, myślałam, że „kosmogonik” oznacza, że uganiał się po całym kosmosie…) i jego pechowy uczeń, stwarzający życie jako wypadek przy pracy, na przykład poprzez przypalenie szykowanej przez mistrza substancji. Z kolei w „Dziennikach gwiazdowych” Ijon Tichy nadzoruje racjonalne tworzenie świata przez wyspecjalizowane zespoły badawcze, ale kiedy trafia na zwolnienie lekarskie, wszystko się sypie i powstaje Ziemia, jaką znamy. Szkoda, że nie wspomniała o budowaniu planet w „Autostopem przez galaktykę” albo o powstaniu życia z kanapki z majonezem porzuconej przez Rincewinda.
Wystawa<br/>Fot. Ola Graczyk
Wystawa
Fot. Ola Graczyk
Przechodząc z jednego budynku do drugiego spostrzegłam na jednej z ławek dwie mangowe panienki i siedzącego między nimi cosplayowca ucharakteryzowanego na postać z ołowiu czy innego metalu. W podziwie pomyślałam, jak bardzo się napracował, po czym podeszłam bliżej, i zobaczyłam, że postać JEST z metalu. Bo to posąg pierwszego rektora UMCS-u.
Prelekcja o dzikich dzieciach Joanny Śliwińskiej… Wróć, to nie były dzieci Joanny. W każdym razie prelegentka zaczęła od Linneusza, który rozróżniał homo sapiens i homo ferus (poruszanie się na czworakach, nocny tryb życia, ciało pokryte sierścią), potem przeszła do czasów współczesnych. W latach 20 XX wieku w Indiach pewien indyjski misjonarz szczegółowo opisał znalezione w lesie dzikie dziewczynki, którym nadano imiona Amala i Kamala, oraz ich przywracanie do cywilizacji, jednak później stwierdzono, że cała ta historia najprawdopodobniej jest fałszerstwem – na przykład brak jakichkolwiek innych źródeł.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

76
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.