powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CLXX)
październik 2017

Dobry i Niebrzydki: Ludzie bez duszy, replikanci bez ciała
Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
ciąg dalszy z poprzedniej strony
KW: Wspomniałem o „Ludzkich dzieciach”, ale oczywiście filmowych – świadomych czy nie – nawiązań do klasyków kina było więcej. Oglądając pierwsze sekwencje miałem silne wrażenie, że patrzę na kino Andrieja Tarkowskiego, co spotęgowane zostało wyglądem znanego ze „Strażników Galaktyki” Dave’a Bautisty, który w roli Sappera Mortona wygląda, jakby został teleportowany z planu „Stalkera”. Można też doszukiwać się innych inspiracji, najczęściej fantastyką postapokaliptyczną – „Mad Maxem”, „Robocopem”, „Matrixem”, czy ze świeższych tytułów – „Ex Machiną”. Zastanawiam się, czy w dzisiejszych czasach w ogóle da się nakręcić dzieło SF, które nie będzie porównywane do poprzedników.
PD: „Dystrykt 9”? Ale „Blade Runner” Villeneuve’a rzeczywiście nie ucieka od najbardziej ogranych dystopicznych motywów, sięgających Bradbury’ego: książki, muzyka, roślinka. Inna sprawa, że zupełnie mi to nie przeszkadza, kiedy jest podane w formie znacznie bardziej wizjonerskiej od różnych „Equilibriów” i „Niepamięci”.
KW: Och, ja też lubię typową ornamentykę dystopicznego SF, jeśli nie jest zbyt pretensjonalnie podana (jak na przykład we wspomnianym „Equilibrium”). Tu nie była. Poza tym wnoszona jest nowa jakość do tego tematu – choćby poprzez ukazanie porażającej „dziecięcej fabryki”, czy w wizualizacji napromieniowanego Vegas.
PD: Ogromnym atutem nowego „Blade Runnera” pozostają też zróżnicowane i interesujące postaci kobiece, bo nie tylko Ana de Armas jako Joi robi wrażenie – jest jeszcze doskonała w roli prawej ręki (i oczu) głównego złola Sylvia Hoeks, ironicznie nazwana Luv, jest tradycyjnie wyrazista Robin Wright w roli porucznik Joshi, jest bardzo ciekawa, eteryczna (jakże inna niż w „Wilgotnych miejscach”!) Carla Juri jako dr Ana Stelline. Albo teoretycznie mało znacząca dla fabuły prostytutka grana przez Mackenzie Davis – też zapada w pamięć.
KW: Ale mogło być lepiej. Joshi jest kliszą, takie role Robin Wright grywa chyba od czasu, gdy odeszła z „Santa Barbary”. Sylvia Hoeks jako Luv jest chyba bardziej interesująca na początku niż w kolejnych partiach filmu, gdzie zmienia się w nowe wcielenie Terminatrix. Ana de Armas… Jest w niej coś nieoczywistego, wewnętrznie sprzecznego, co chyba koresponduje z jej postacią – tu więc na plus. Carla Juri ma małą, ale bardzo ładnie, przejmująco zagraną rólkę, zwłaszcza w kontekście łzy, jaka płynie jej po policzku, której znaczenie rozumiemy dopiero w ostatniej scenie filmu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PD: Bardzo mi się też podobało, że choć materiały promocyjne w znacznym stopniu koncentrowały się na Fordzie, to ten wkracza na scenę dopiero w ostatnim akcie, po upływie dwóch godzin – co zapewne nie w smak bladerunnerowym ortodoksom, ale co pozwala w pełni wybrzmieć historii ‘K’ i stanowi kolejny argument za autonomią Villeneuve’a, a nie służalczością wobec oryginału. A zarazem w przewrotny sposób jeszcze mocniej podkreśla znaczenie Deckarda dla franczyzy, bo celebracja tego oczekiwania na Forda też jest przecież fajna. Zresztą reżyser wyraźnie wie, co robi, bo Deckard pojawia się idealnie „w tempo”, w momencie kiedy potrzebuje tego zarówno dramaturgia filmu, jak i coraz bardziej zagubiony, rozchwiany emocjonalnie ‘K’ – Deckard działa tu trochę na zasadzie wentyla bezpieczeństwa. I znów paradoks – bo jego wątek w pewnym stopniu rozładowuje napięcie (po części przy użyciu kapitalnych bogartowskich one-linerów – „Możemy dalej się tłuc albo pogadać przy drinku”), jak i je wzmaga („Czasem żeby móc kogoś kochać, musisz pozostać dla niego nieznajomym”).
KW: Deckard pokazuje się późno, ale odgrywa w fabule rolę kluczową, nie można go uznać za zwykłe żerowanie na pierwowzorze czy mruganie do fanów. Chodziło mi po głowie, że Harrison Ford był jedyną osobą ze starej obsady, która nigdy nie zachwyciła się „Blade Runnerem”. Ciekawe, jak odebrał nową wersję i swój w niej udział. No i jeszcze absolutnie musimy wspomnieć o tym, że kultowa kwestia „Czy Deckard był replikantem?” znów nie zostaje jednoznacznie rozwikłana. Jeszcze więcej faktów (choćby słowa Gaffa) wskazuje na to, że tak, ale pełnej jasności nie ma. I to jest oczywiście owo mrugnięcie do fanów, ale całkiem sympatyczne.
PD: Nie przyłączę się też do chóralnej krytyki Jareda Leto. Jego Niander Wallace oczywiście nie ma w sobie charyzmy Batty’ego/Hauera, ale pasuje do świata „Blade Runnera” – już tego stworzonego przez Scotta – a jednocześnie świetnie kumuluje w sobie nasze największe współczesne lęki: dziki kapitalizm i fanatyzm religijny.
KW: Czas chyba pogadać o zdjęciach i muzyce. Te pierwsze, w wykonaniu Rogera Deakinsa, nominację Oscarową mają jak w banku, myślę, że nad wieloma pomysłami możemy się pozachwycać, prawda?
PD: Oj tak, kompozycja kadrów, saturacja kolorów – to, jak gra tu żółty i pomarańczowy jako jedyne żywe barwy, te wszystkie detale, faktury, ekspresjonistyczne cienie, zachwycające obrazy odsyłające do malarstwa renesansowego – litanię zalet można by ciągnąć w nieskończoność. To wzorcowa dystopia popkulturowa – przepiękna w swej „brzydocie”. A żeby odejść od utartych argumentów powielanych w kolejnych recenzjach, półżartem zwrócę uwagę na pewną rzecz: na poziomie metawizualnym można odbierać „Blade Runnera 2049” jako swoisty rewers „La La Landu”. Znów melancholijny Gosling w melancholijnym Los Angeles, choć oczywiście w zupełnie innej estetyce – posępnej zamiast cukierkowej. Ale to wciąż melancholia, a posmak retro takoż jest obecny w obu filmach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Z muzyką gorzej – niby dzieło Hansa Zimmera, który zastąpił podczas produkcji Jóhanna Jóhannssona, pasuje do klimatu filmu, ale brakuje mu różnorodności słynnego soundtracku Vangelisa i utworów klasy „Love Theme” czy „Memories of Green”, które tam pięknie współkonstruowały klimat filmu Ridleya Scotta.
PD: Tu się niestety muszę zgodzić, dzień po seansie nie pamiętam już muzyki Zimmera. To znaczy pamiętam, że była okej, pasowała do klimatu, ale żadnych wyróżników nie zaszczepiła mi w głowie. Za to kolejny raz w tym sezonie, między innymi po „Baby Driverze” i „Dunkierce”, zostałem powalony efektami dźwiękowymi. Cała sekwencja walki w ruinach kasyna, z hologramem Elvisa włączającym się co i rusz i nieharmonijnie niknącym, to jest majstersztyk.
KW: Hologram Elvisa, włączający się i wyłączający podczas pojedynku Forda i Goslinga! Śpiewający Sinatra w małym kloszu! Takich smaczków, już niekoniecznie związanych z dystopiczną ornamentyką, jest tu mnóstwo i naprawdę można się nimi cieszyć. Dron jako integralny element wyposażenia samochodu. Latające „oczy” Niandera Wallace’a. Mieszkańcy budynku, w którym żyje ‘K’, i ich stosunek do niego. Sekwencja kontroli emocjonalności policjanta-replikanta. Diabeł tkwi w szczegółach, a nad tymi całkiem dobrze popracowano.
PD: I gdyby chcieć to wszystko jakoś podsumować, to na tę chwilę nie podejmuję się rozstrzygać, czy „Blade Runner” Villeneuve’a jest arcydziełem gatunku, jak chcą niektórzy. Wydaje mi się, że nie, choćby dlatego, że impakt kulturowy poprzednika jest tu ze zrozumiałych względów niemożliwy do uzyskania. Wiem natomiast, że osobiście odbieram nowy film jako bardziej emocjonujący i spójniejszy od oryginału. Villeneuve podszedł do dziedzictwa z szacunkiem, zaproponował błyskotliwą kontynuację – zgadzają się tu przecież nawet takie szczegóły, jak to, że w 2049 nie ma telefonów komórkowych, bo nie wynaleziono ich w roku 2019 z wizji Scotta. Przede wszystkim jednak dał nam swój kolejny znakomity film. A autorskie, twórcze podejście do kanonu, nie przez kalkę, a poprzez własną wrażliwość, zawsze się ceni.
KW: No właśnie, wspomnijmy, że o ile „Blade Runner” można było odbierać jako film futurystyczny, ekstrapolujący różne trendy ówczesnej współczesności, tak „Blade Runner 2049” to już rzeczywistość alternatywna, budowana w oparciu o rzeczy pokazane w starym filmie, o których wiemy, że z pewnością się nie urzeczywistnią do przyszłego roku… Znakomita robota, choć ja sam wyżej od filmu Scotta jej nie postawię – tamten był odważniejszy (zwłaszcza jak na owe czasy), niebywale wizjonerski, z każdą sceną przemyślaną w każdym detalu. W „2049” miałem kilka razy odczucie pójścia na skróty, rozwiązań łatwiejszych, czasem delikatnej wtórności. Ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że takie porównanie świeżo po seansie jest ryzykowne. Dajmy nowemu „Blade Runnerowi” trochę się zestarzeć, spójrzmy na niego ponownie za kilka lat, zobaczymy, jak sobie radzi.
PD: Jestem za.
KW: A Denis Villeneuve kolejny raz wziął się pewną moją świętość – wcześniej ekranizując me ukochane opowiadanie „Historia twojego życia”, teraz robiąc remake ukochanego filmu. Śmiem twierdzić, że za drugim razem efekt był lepszy.
PD: A ja „Nowy początek” i nowego „Blade Runnera” oceniam podobnie dobrze, trudno mi tu stopniować. Czekamy na „Diunę”.



Tytuł: Blade Runner 2049
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 6 października 2017
Reżyseria: Denis Villeneuve
Zdjęcia: Roger Deakins
Rok produkcji: 2017
Kraj produkcji: USA
Gatunek: SF
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:

Tytuł: Łowca androidów
Tytuł oryginalny: Blade Runner
Dystrybutor: Galapagos
Reżyseria: Ridley Scott
Muzyka: Vangelis
Rok produkcji: 1982
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 112 min
Gatunek: SF
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

46
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.