TU jest Złudzeniem, w które wepchnęli cię Rugowie… – …ale, prawda, Betka, ty przecież nie masz prawie żadnych oszczędności. A może…? …ale przyszliśmy po ciebie… – Tylko mu przypadkiem sklepu nie przepisuj… Wybacz, Pani. Mówię przez jeden z Czerepów, skorupę z TU… – No dobra, to kiedy mi go pokażesz? Ale to ja, Pani… twoja wierna Gloria. Mój charyzmat to Ambicja… – Chciałabym w końcu zobaczyć sterydowego księcia – powiedziała Baśka z krzywym uśmiechem, myśląc o fałdzie bladego sadła na brzuchu jej męża, kiedy siedzi rozparty i rzuca na podłogę kuleczki starannie lepione z tego, co udało mu się wydobyć z nosa. Czekamy… Wypatrujemy za tobą oczy… o wspaniała… – Może umówimy się na jakieś piwo? Mój Jerzy i ten twój pograją w kręgle… …Pani, Czerep z TU, odbiera mi mowę… – Bo chyba nie do teatru? – Barbara parsknęła kpiąco. A muszę ci obwieścić… Przekaz od CZEGOŚ się urywał. Beata chciała wsadzić koleżance jej paplaninę z powrotem do gardła. Musi, po prostu musi usłyszeć je do końca. Słowa. Zagadkowe, niepojęte i odurzające. – Basia! Czekaj, bo ty sobie mejkap strasznie rozmazałaś. I rzęsę masz chyba w oku… Wytrę ci, oooo, już, już, już… Spójrz na mnie. O tak. Musisz się zdecydować na krok. TU się zamknie. Otworzy się Poza TU. Czerep twój, ścierwo Złudzenia, pozostanie. Bez świadomości. Zawieszenie między Królestwem a TU jest najgorsze. Daimonion twój, Pani, już się psuje. Zabierzemy cię Poza TU. Za dużo naraz! Nie zapamięta wszystkiego! Beata chwyciła kawiarnianą serwetkę i pisała szybko, by nie uronić nic z „emisji”. Decyduj. Jesteś gotowa? Na opuszczenie TU? – A co ty tam tak piszesz? – zapytała Baśka, ale nie interesowało jej to chyba, bo niecierpliwie spoglądała na zegarek. A Wielki Ruga, ta zaraza Królestwa… – To co, zdzwonimy się jakoś tak bliżej weekendu? Bo, wiesz, muszę teściową prosić, żeby z dziećmi została. …chce cię zgubić. Nie gódź się, nie słuchaj go… – Dobra, to ja lecę, bo muszę jeszcze do drogerii wstąpić. Pamiętaj, zadzwoń. Jaka będzie twa wola, Wielka Tenebre? – To pa, pa. – Pa. Baśka wyszła, zostawiając zapach perfumowanego potu. A Beata została. Z pogruchotanym wnętrzem, zabazgraną serwetką w dłoni i niezapłaconym rachunkiem. Życie to fałszywa małpa. Kiedy już pościelimy sobie wygodnie w jego bladości, odpala petardę. Chciałeś spełnienia marzeń? Voilà! Radź sobie. I czujesz się jak wtedy, gdy patrzysz na rysunek staruszki, który po odwróceniu do góry nogami staje się twarzą młodej dziewczyny. Beaty nie opuszczała niewytłumaczalna euforia. Znaki i słowa… Z innego wymiaru mówiło do niej COŚ. Jakaś Gloria, która weszła na chwilę w ciało Baśki. Oznajmiła, że Beata jest panią z ich Królestwa i powinna do niego powrócić. To ono jest prawdą, a to, co Beata właśnie widzi, snem. Tenebre… Imię dziwaczne, ale pełne melodii. Nie do pomyślenia, ale Beata w nie wierzy. Wie na pewno, że cała ta sytuacja nie ma nic wspólnego ze złudzeniem. Po prostu niewytłumaczalne dzieje się obok, każdego dnia. Nawet robią o tym programy w telewizji. Ludzi porywa UFO, coś stuka w nawiedzonych domach, korki tworzą się pod domem ostatniej żyjącej szeptuchy. Czekała zatem i czuła motyle w brzuchu, jak przed daleką, egzotyczną podróżą. Coś się wydarzy… Radosny niepokój i pewność siebie, której nigdy wcześniej nie doświadczyła, nabrzmiewały w niej każdego dnia. – Władza tak jak narkotyk, władza to wielka siła… – zanuciła i uśmiechnęła się do odbicia w lustrze. Śnieżny odcień zębów nie był z pewnością zasługą wybielającej pasty. Jej plecy znów domagały się, by powiesiła na nich coś długiego i wąskiego. To kolejna osobliwość ostatnich dni, której nie rozumiała, ale z którą szybko się pogodziła. Gdy nie nosiła nic o takim kształcie na plecach, swędziały ją niemiłosiernie, wręcz bolały. Zawiesiła szczotkę na ścianie i ocierała się o nią niczym maciora w chlewie wujka Antka na wsi. Nie pomogło. Po mieszkaniu chodziła z przyniesionym ze sklepu mieczem, ale nie miała nic, co nie zwróciłoby uwagi na ulicy. W końcu poratował ją pan Darek. Znajomy miłośnik psów myśliwskich zostawił mu futerał po lunecie. Okrągła tuba przypięta do cienkich skórzanych pasków przyniosła jej plecom ulgę. Od biedy mogła też uchodzić za ekstrawagancki plecak. Beata poprawiła czarną sukienkę na cienkich ramiączkach. Jak wyraźnie widać było rysujące się pod gładką skórą smukłe bicepsy! Szła dziś z Arturem na „dżamprę” do jego znajomych. I nie widziała w tym nic niestosownego. Jakby grała wyuczoną rolę i cierpliwie czekała, co się wydarzy. W kuchni siedziała Kotlerowa, która przyszła pobyć przy matce pod nieobecność Beaty. Obierała jabłka. Serpentyny długich skórek układały się miękko na spodku. Kobiety wyglądały jak dwie stare sowy, wodzące za Beatą ospałym wzrokiem. Patrzyły na nią nieufnie, ale i z podziwem: coś się zmieniło, miała mężczyznę. A to dawało jej przewagę nad wdowami, rozwódkami, starymi pannami. I budziło respekt. Sąsiadka już otwierała usta i Beacie wydało się, że za chwilę spyta: Kto po ciebie idzie, Beatka?, więc tylko rzuciła coś zdawkowego i wybiegła na schody, nie czekając na windę. – Cześć. Wow. Ale z ciebie dżaga – powiedział Artur i spojrzał bykiem, bo myślał, że wtedy wygląda seksownie i w ogóle w dechę. Na Beacie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Obchodziło ją tylko to, jakie wrażenie robiła ona. Jaką miała nad nim i innymi władzę. Jeszcze raz przyjrzała się sobie w wypolerowanej czerni karoserii. Jest dobrze. Jest lepiej niż dobrze. Wypatrujemy za tobą oczy, o wspaniała… Wnętrze audi było tak czyste i przesiąknięte odświeżaczem, że Beacie zrobiło się w końcu niedobrze. Podjechali pod apartamentowiec. Na progu mieszkania jakby opuściła ją nagle duma z siebie i własnego ciała. Gdy Artur dzwonił do drzwi, skuliła się w sobie i oblała rumieńcem. Cholerna przypadłość. Kto to widział, żeby w jej wieku czerwienić się jak siksa. Drzwi otworzyła przystojna brunetka. Wyglądała odlotowo, jak prezenterka z telewizji albo Bóg wie jaka stylistka. – Ewelina – powiedziała, podając dłoń z perfekcyjnym manikiurem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W obszernym salonie siedziały na skórzanych kanapach jeszcze dwie pary. Dziewczyny świeżo po solarium, faceci o muskulaturze zbliżonej do tej Artura. Szklany stolik zastawiony butelkami z kolorowymi alkoholami i ogromnymi ilościami sushi. Na wielkiej plazmie tancerki prężyły czekoladowe ciała, ociekający testosteronem Murzyn wymachiwał łapami potężnymi jak czarne bochny chleba. – Co pijesz? – zapytał Beatę Krystian, facet Eweliny. – Tequilę, whisky? Chciała wino, czerwone i wytrawne. Dziewczyny chichotały. Jedna z nich, z kolagenowymi ustami i skórą, pod którą leżakowały złoża botoksu, flirtowała z Arturem, z czego Beata była nawet zadowolona. Miała spokój i mogła wyjść na wielki taras na papierosa. Światła zapalały się po kolei, delikatny szum miasta wprawiał w przyjemne odrętwienie. Za plecami zgrzytnęła zapalniczka. Krystian. W białych jak śnieg skarpetkach, oparty o szklaną balustradę, rozwodził się nad zaletami osiedla. Pokazywał coś na dole, niby przypadkiem więżąc Beatę w sterydowych ramionach. Zerknęła za siebie. Na ekranie hebanowego Adonisa zastąpił wokalista disco polo, który składał dłonie w kształt serca i wysyłał je w eter. Odwróciła głowę i zderzyła się z wpitym w nią wzrokiem. Ten obcy jej zupełnie facet wpatrywał się w nią niczym zawodowy hipnotyzer. O co mu chodzi? To ma być podryw? Jakaś dziwaczna forma perswazji? Ale za piwną tęczówką Krystiana coś wołało… Coś wyło i ryczało. COŚ. Beata wiedziała, że gdy tylko się skupi, tu, teraz, zaraz, za chwilę COŚ będzie mówiło przez Krystiana. To ona o tym decydowała. Jeden rozkaz wystarczy. Ale na razie nie robiła nic. Pragnęła, ale odwlekała chwilę jak przed radosnym spotkaniem. Spuściła wzrok i spostrzegła na przedramieniu mały strup. O nie, zawsze miała do nich słabość. Koniuszek już odstawał i kusił. Ostry paznokieć załatwił resztę. Ale pod strupem nie kryła się tylko różowa błonka. Było tam coś jeszcze… Beata patrzyła i nie potrafiła zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Po prostu stała i gapiła się na własną rękę. |