Po sentymentalnej podróży w przeszłość czas na podróż w przyszłość, a zarazem powrót do okołofantastycznej tematyki. Dziś trzy świetne powieści SF. Nie zamierzam udawać, że jestem autorytetem w kwestii SF – przede wszystkim mam bardzo duże braki, jeśli chodzi o klasyków. Po części mniejsze oczytanie w tej akurat podkonwencji wynika z preferencji estetycznych (choćby tego, że wolę opisy natury od opisów technologii). Drugą przyczyną jest to, że zajmując się nauką zawodowo jestem wyczulona na niekompetencję autorów. Drażnią mnie wszelkiego rodzaju bzdury, szafowanie terminologią (zwłaszcza niepoprawną), czy brak zrozumienia tematu. Tłumacze też niestety dorzucają swoje trzy grosze, kalecząc naukowy żargon tak, że aż się smutno robi (za przykład może posłużyć przekład „ Peryferala” Williama Gibsona, zaś wypatrzony przeze mnie kwiatek najnowszy to „machina dyferencyjna” zamiast „maszyna różnicowa” w „Dzieciach czasu” Adriana Czajkowskiego 1)). Tego rodzaju przykłady irytują także dlatego, że niefrasobliwy tłumacz niweczy wysiłek autora. Bywało, że moje frustracje związane z niektórymi książkami SF zaowocowały osobnymi artykułami – stało się tak w przypadku „ Kwantowego złodzieja”, którego lekturze towarzyszyło nieprzyjemne wrażenie, że oto autor ma czytelnika za idiotę, oraz „ Trawy” (tutaj raczej obstawiałabym dobre chęci Sheri S. Tepper, niestety niewystarczające do zgłębienia zaprezentowanego zagadnienia na tyle, by stworzyć spójny koncept wyjściowy). Od czasu do czasu jednak trafiały w moje ręce książki wyjątkowe, stymulujące intelektualnie, bogate w pomysły i zawierające intrygujące wizje przyszłości. Ten artykuł poświęcam powieściom SF, które z różnych powodów uważam za wyjątkowe.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Poznać stwórcę Ian McDonald ma dosyć bogaty dorobek, jednak zasłynął przede wszystkim jako twórca powieści i opowiadań SF, których akcja rozgrywa się w krajach rozwijających się. Cechą charakterystyczną tych utworów jest połączenie opisu egzotycznych dla Europejczyka miejsc oraz zamieszkujących ich ludzi z bogactwem pomysłów typowych dla konwencji. Jeśli chodzi o kwestię pierwszą, na uznanie zasługuje to, że przed rozpoczęciem pisania McDonald zbiera materiały oraz odwiedza miejsca, które pragnie opisać. Dzięki temu kreślone na kartach książek wizje są barwne i zawierają liczne smakowite szczegóły, czyniące świat przedstawiony wiarygodnym. Główne pomysły, na których pisarz opiera swoje dzieła nie są nowe: przybycie obcych, powstanie sztucznej inteligencji, rzeczywistości równoległe. Jednak osadzenie ich w odmiennych od naszych realiach i kontekstach kulturowych przydaje im blasku i świeżości. Ponadto, utwory McDonalda to nie tylko główny koncept, stanowiący rdzeń fabuły, ale także setki pomniejszych pomysłów zgrabnie wplecionych w całość, wpasowujących się w wizję świata i koloryt lokalny. W kolejnych utworach McDonald zabierał czytelnika do Kenii („ Chaga” oraz niewydane po polsku „Kirinya” oraz „Tendeleo’s story”), Indii („ Rzeka bogów” i zbiór opowiadań „Dni cyberabadu”), Turcji („ Dom derwiszy”) i Brazylii („ Brasyl”). Z wyżej wymienionych największe wrażenie wywarła na mnie „Rzeka bogów” – nie zawaham się jej nazwać jedną z najlepszych powieści SF, jakie napisano. To jedna z tych książek, których lektura wzbudziła we mnie zdumienie, zachwyt i uznanie dla wyobraźni autora. Warto dodać, że sięgnęłam po nią, gdy po lekturze kilku mniej udanych pozycji ogarnęło mnie zniechęcenie i to właśnie dzięki „Rzece…” odbudowałam swoją wiarę w SF. Wyobrażone przez McDonalda Indie przyszłości tętnią życiem, przytłaczają, porywają. Postęp technologiczny otwiera nowe możliwości, ale nie niweluje podziałów, ani nie rozwiązuje problemów – raczej wydaje się jeszcze wyjaskrawiać różnice. To nadal kraj wielkich kontrastów. McDonald prowadzi narrację z wielu punktów widzenia – polityka, przestępcy, policjanta, młodego biznesmena, a także przybyszów z zachodu. Różne perspektywy pozwalają przedstawiać rozmaite aspekty opisywanego świata, dzięki czemu przed oczami czytelnika rozpościera się barwna mozaika. Bardzo spodobał mi się także sposób, w jaki McDonald poprowadził wątek sztucznych inteligencji – jest w nim kilka interesujących, nieoczywistych rozwiązań, ciekawie wypadają także fragmenty dotyczące tego, jak cyfrowe istoty postrzegają ludzi i materialną rzeczywistość. Z uwagi na charakterystyczny, obfitujący w wyliczenia, styl McDonalda, jego powieści nie czyta się szybko i lekko. Jednak włożony w lekturę wysiłek się opłaca – ze swojej strony gorąco polecam.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Widmo ludzkiej inwazji z kosmosu Amerykański pisarz Vernor Vinge jest także profesorem matematyki. Wspominam o tym dlatego, że w nagrodzonej Hugo oraz kilkoma innymi nagrodami „ Otchłani w niebie” uwagę zwraca elegancka i logiczna konstrukcja całości. Lekturze towarzyszy wrażenie, że powieść została gruntownie przemyślana i starannie skomponowana. Świat przedstawiony nie tylko jest interesujący, ale także spójnie skonstruowany. Jako że fantastyka (a SF zwłaszcza) jawi mi się w dużej mierze jako literatura pomysłu, nie oceniłabym powieści Vinge’a tak wysoko, gdybym nie doceniała warstwy koncepcyjnej. Nie braknie tutaj intrygujących pomysłów, które nie stanowią jedynie ozdobnika, a odgrywają kluczowe role w fabule. Ta ostatnia zasługuje na szczególną pochwałę. Wiele już napisano o pierwszym kontakcie, ale Vinge potrafił nadać swojej opowieści unikalny rys. Przede wszystkim akcja „Otchłani…” toczy się dwutorowo – jeden wątek dotyczy ludzkich przybyszów, drugi obcych. Ten dotyczący ludzi tylko częściowo skupia się na tematyce zrozumienia innego inteligentnego gatunku. Sednem intrygi pisarz uczynił konflikt pomiędzy dwoma ludzkimi cywilizacjami, jednocześnie przybywającymi do układu gwiazdy nazwanej OnOff. Gwiezdni kupcy Queng Ho preferują rozwiązania pokojowe, podczas gdy żyjący w ustroju totalitarnym Emergenci rozumują w kategoriach wojny, wrogów i wyzysku. Nietrudno zgadnąć, że to ci drudzy dysponują większą siłą (w kosmos wybrali się wszak, by podbijać, a nie handlować) i zyskują przewagę. Wychowywani w kulcie własnej wyższości nie doceniają jednak Queng Ho. Tu jednak poprzestanę, by nie zdradzić zbyt wiele i skupię się na chwilę na jednym z najbardziej udanych pomysłów związanych z technologią, a mianowicie opracowaną przez Emergentów techniką fiksacji, czyli modelowania ludzkiego umysłu. Pozwala ona „przekierować moc obliczeniową” ludzkich mózgów do ściśle wybranych zadań. Oczywiście odbywa się to kosztem innych procesów – wyspecjalizowani fiksaci są w zasadzie niezdolni do samodzielnego życia, choć zarazem potrafią dokonywać genialnych odkryć. Emergenci wykorzystują ich możliwości w badaniach nad pająkopodobnymi obcymi. Przez dziesięciolecia, w czasie których krążący nad planetą „pająków” ludzie knują, walczą i analizują dane, jej mieszkańcy przeżywają rewolucję technologiczną. Vinge przedstawia wydarzenia także z ich punktu widzenia, ale czyni to w bardzo ciekawy sposób. Historia głównego bohatera tego wątku jest opowiadana po jej przefiltrowaniu przez umysły zafiksowanych ludzkich tłumaczy, którzy antropomorfizują „pająki” i ich kulturę. Efekt estetyczny tego zabiegu jest interesujący, ale ważne jest także coś jeszcze. Tak „uczłowieczeni” bohaterowie stają się bliscy czytelnikowi, który nagle orientuje się, że oto czyta historię o nieświadomych niczego mieszkańcach, którym grozi najazd z kosmosu… z ludźmi w charakterze obcych. Bardzo przypadło mi do gustu tak sprytne zagranie uczuciami odbiorcy i odwrócenie perspektywy. „Otchłań w niebie” jest środkową częścią trylogii, ale jest to trylogia w bardziej kanonicznym tego słowa znaczeniu, tj. każdy tom opowiada odrębną historię. Dlatego można spokojnie czytać ją jako samodzielną całość. Podejrzewam, że obecnie nie byłoby łatwo zdobyć tę książkę – jeśli jednak nadarzyłaby się okazja, uważam, że warto zainteresować się powieścią Vinge’a.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Skąd dokąd albo wieczność wypisana okruchami lodu Ciekawa sprawa z tą „ Diasporą” – kiedy ją czytałam, doceniłam liczne pomysły Grega Egana, jednak całość mnie nie porwała, zapewne w dużej mierze z uwagi na chłodny styl oraz to, że autor zdawał się bardziej skupiać na warstwie koncepcyjnej, niż emocjonalnej, czy fabularnej (utwór australijskiego autora to właściwie zbiór opowiadań, połączonych osobami niektórych bohaterów). Podejrzewam, że dla osób nie czytujących regularnie SF lub nie mających na co dzień do czynienia z żargonem nauk ścisłych lektura okaże się jeszcze trudniejsza – Egan opisuje swoje wizje bez taryfy ulgowej wobec laików. Stąd raczej nie polecałabym „Diaspory” czytelnikom, którzy dopiero zaczynają przygodę z SF w jej twardszym wydaniu. Wracając jednak do myśli z początku akapitu – nie, nie stało się tak, że nagle losy bohaterów zaczęły mnie poruszać. Okazało się jednak, że mijały miesiące, potem lata, a wspomnienie tej książki było wciąż żywe i prowokowało mnie do przemyśleń. „Diaspora” jest wyrazem odwagi twórczej – to całkowity brak kompromisu, naginania się do oczekiwań odbiorcy. Przy tym zawiera imponujący wachlarz pomysłów. Egan opowiada o postludziach (bardzo, ale to bardzo spodobał mi się jego pomysł na generowanie cyfrowych umysłów, wzorowany na rozwoju zarodkowym organizmów wielokomórkowych), wymyśla intrygującą biologię obcych (tu miałabym zastrzeżenia, ale nie na tyle duże, by obrzydziły mi lekturę), czy alternatywne fizyki (niestety w tym przypadku nie mogę się wypowiadać, na ile sensowne są jego pomysły np. na oddziaływania grawitacyjne w przestrzeni o innej liczbie wymiarów). Z czasem uwidoczniło się coś jeszcze – mianowicie wagi nabrały rozważania na temat tożsamości i motywacji. Cyfrowi potomkowie ludzkości z książki Egana są praktycznie nieśmiertelni, potrafią podróżować poprzez wszechświaty, albo wedle woli wysymulować sobie dowolną rzeczywistość, stać się, kimkolwiek zechcą. W ich zimnej wieczności pytanie o sens wybrzmiewa jakby głośniej, rezonuje w próżni. Pisałam już o tym przy innej okazji, ale napomknę raz jeszcze – pojawiająca się w książce wizja rzeźby, której dłoń wskazuje pustkę, jest bardzo sugestywna i utkwiła w moim umyśle. Bohaterowie Egana udzielają sobie własnych odpowiedzi, lecz żadna mnie nie zadowoliła. 1) Inny przykład to nadzewnictwo związane z aparatem gębowym pająków – jako że Czajkowski studiował biologię i dodatkowo konsultował się podczas pracy nad książką wątpię, by był to jego błąd. 2) Uwzględniając te wydane po polsku.
Tytuł: Rzeka Bogów Tytuł oryginalny: River of Gods Data wydania: 15 stycznia 2010 ISBN: 978-83-7480-154-6 Format: 600s. 135×202mm; oprawa twarda Cena: 45,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 90%
Tytuł: Otchłań w niebie Tytuł oryginalny: Deepness in the Sky Data wydania: 4 marca 2003 ISBN: 83-7337-293-8 Format: 608s. 142×202mm Cena: 49,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 80%
Tytuł: Diaspora Tytuł oryginalny: Diaspora Data wydania: 4 lutego 2015 ISBN: 978-83-7480-528-5 Format: 304s. oprawa twarda Cena: 39,– Ekstrakt: 70% |