powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CLXXI)
listopad 2017

Opar absurdu
ciąg dalszy z poprzedniej strony
„Bezpłciowym” – jak zwykła określać to Aya.
• • •
Damian czuł, że ślina napływa mu do ust, a mięśnie stają się dziwnie napięte. „Nie potrzebuję tego” – powtarzał sobie, próbując zachować pewną nonszalancję, ale drugi głos w głowie podpowiadał: „weź, odetchniesz wreszcie”. Odpychał to od siebie, usiłując, zgodnie z zaleceniami terapeutki, przypominać sobie dno, w które w swym życiu zdołał już zaryć wielokrotnie. Przywołał przed oczy obraz wychudzonego Pawła tonącego w szpitalnej pościeli. Przyszedł tu pomóc jemu i Majce, a nie pogrążać siebie.
– Dlaczego boisz się spotkania z Pawłem? – spytał, gdy wreszcie sesja się skończyła, a on sam zdołał opanować „trzeźwe upojenie”, które go pochłonęło.
Wiedział, że nie powinien był tu przychodzić, ale miał świadomość, że paradoksalnie tylko przy takiej okazji na pewno spotka Ayę trzeźwą. Bardzo poważnie traktowała swoją rolę przewodniczki i opiekunki nowicjuszy.
– A ty co, postanowiłeś trochę poćwiczyć siedzenie na dupościsku?
– Zapytałem pierwszy.
– Nie boję się. Coraz mniej jest w życiu rzeczy, które mogłyby mnie skrzywdzić.
– Tak, słyszałem – uśmiechnął się kwaśno.
Kilku z tych odklejeńców opowiadało mu o coraz bardziej szalonych ideach Majki. O „kolejnych stopniach wtajemniczenia”, w które święcie wierzyła, o rozwijającej się paranoi, którą traktowała jak błogosławieństwo.
– Ja nie chcę cię skrzywdzić. On bardzo nalega na to spotkanie. Tęskni za tobą.
Wzruszyła ramionami, ale dostrzegł, że przygryzła na moment wargę, jakby w zakłopotaniu. Gdzieś przecież musiała siedzieć ta dawna Majka.
– Wybrał prochy zamiast mnie – oświadczyła narkomanka.
– Teraz jest czysty – wypalił Damian, byle tylko niczego nie wypomnieć, nie zdradzić miną czy gestem, jak te słowa na niego podziałały.
– Zastanowię się.
– Pomyśl. Tobie też by to dobrze zrobiło. Chociażby żeby wrócić do domu. Wiem, że tam nie bywasz.
Wzruszyła ramionami i obróciła się plecami. Na więcej chyba nie mógł liczyć.
• • •
Przez następne trzy dni nie zawitaliśmy nawet na chwilę do piwnicy. Aya rzuciła się w wir przygotowań. Odstawiła psychodeliki i spojrzeniem zasnutym szarością oglądała siebie w lustrze. Potem były te wszystkie niezrozumiałe dla mnie zabiegi – kosmetyczka, fryzjer, dentysta, dermatolog, masażysta. Nie wychwytywałem żadnej poprawy – jej umysł był przyduszony, fale mniej przejrzyste i zwyczajnie nieciekawe. Czasem tylko we śnie pojawiały się oszałamiające przebłyski, wyrywające mnie z monotonii analiz. Wyniki fizyczne wciąż były zadziwiająco złe, ale nie wierząc w pełni w moduł interpretacyjny rozpocząłem syntezy na najniższym poziomie. Znów uderzyłem w barierę fizyki. Reakcje wymagały olbrzymiej energii, którą nawet mi trudno było wygenerować w ziemskim polu magnetycznym. Czasem też powstawały takie jej ilości, że ledwo dawałem radę zmagazynować ją w swoich wiązaniach.
Majka zbudziła się trzeciego dnia pogodna i lekko podniecona. Ubrała się przed lustrem – czego nie zwykła czynić od tygodni – nałożyła makijaż i ulubione kolczyki. Wyszła, nie skupiając się właściwie wcale na delikatnym uczuciu mrowienia spowijającym jej ciało od chwili założenia płaszcza. Dwa przystanki autobusem, potem do metra… Pewnym krokiem weszła między bramki biletowe, stukając cicho wysokimi obcasami kozaków. Usłyszała dziwny, suchy trzask i poczuła, jakby ktoś uderzył ją w pierś, równocześnie podcinając obie nogi.
Kiedy odzyskała przytomność, pochylało się nad nią dwóch przechodniów i facet w mundurze Służby Ochrony Metra. Leżała na chodniku przed schodami w podziemia. Dookoła kręciło się kilku podnieconych ludzi.
– Proszę leżeć, pogotowie już jedzie.
– Nie potrzebuję – odpowiedziała nerwowo, próbując zbadać drżącą dłonią siniaki na twarzy. – Co się stało?
– Jakaś masakryczna awaria. Poraziło panią prądem. Parę innych osób też. Chyba wywaliło całą trakcję. Na dole wszystko w dymie. Podobno nie tylko na Ratuszu.
Zaczęła wstawać. Najpierw próbowano ją powstrzymywać, potem pomóc. Czuła się niepewnie, ale głównie przeszkadzały jej potłuczenia.
– Proszę pocze…
– Spieszę się do chorego.
Ochroniarz złapał ją za ramię.
– Pani jest w szoku.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Zaraz pan będzie.
Ja byłem. Gdzieś pomiędzy rozpadnięciem się a implozją. Wściekłbym się na siebie, gdybym mógł. Pozwoliłem, by pole było nieszczelne. Chciałem przyspieszyć reakcje i przesadziłem. Nie wiem, kto gorzej zniósł to zderzenie – ziemska fizyka czy moje ciało. Czułem, że pozostawiłem trwałą anomalię pola elektromagnetycznego, ale wyemitowanie takich ilości energii spowodowało anihilację wielu tysięcy moich cząsteczek. Wiązania ledwo trzymały, przeciążone do granic możliwości. Cieszyłem się tylko z jednego – w ostatniej chwili, gdy dotarło do mnie, że tracę kontrolę, zdołałem rozsnuć się po całej powierzchni ciała Ayi, tworząc warstwę przewodzącą. To chyba ją uratowało, bo choć wiedziałem, że uderzenie nie pozostanie bez wpływu na jej organizm, nie dostrzegałem wielkich zniszczeń. Siebie… Siebie mogłem zregenerować. Wiedziałem to, choć w chwili gdy odzyskała przytomność wciąż się miotałem, próbując zatrzymać dalszy rozpad, zsynchronizować pole, zagęścić swoją strukturę. Wreszcie mogłem wyciszyć procesy i schować się głębiej w płaszczu Majki. Uruchomiłem ostrożnie analizy i gdy już miałem pogratulować sobie dobrej akcji ratunkowej, nagle coś mnie tknęło. Wybuch mógł ją nawet zabić, to oczywiste, lecz czy moja obecność sama w sobie nie powodowała szkód? Wróciłem myślami do słabych wyników analiz. Oddziaływałem z polem ziemskim wokół niej non stop – i to w zupełnie anomalny sposób. Odepchnąłem tę tezę – nie miałem środków, by ją zweryfikować. Wzmocniłem jeszcze pole ochronne. Cokolwiek się nie działo, nie mogłem zostawić Ayi. Za bardzo jej potrzebowałem.
• • •
Pod mieszkanie matki Pawła dojechała ostatecznie taksówką. Elegancka, dojrzała kobieta o wystraszonych oczach wpuściła ją bez słowa i wskazała na drzwi sypialni. Mężczyzna wyglądał lepiej niż wtedy, gdy go ostatni raz widziała – twarz nabrała koloru, choć nie zniknęły jeszcze sine opuchlizny pod oczami. Golf z długim rękawem zasłaniał ślady po wkłuciach.
– Dobrze, że wreszcie przyszłaś.
Wzruszyła ramionami.
– Odtruty?
– Tak. Za tydzień zaczynam zamkniętą. Matce udało się załatwić mi szybciej miejsce.
– Jeśli uważasz, że to potrzebne…
– Zrozumiałem, że sam z tego nie wyjdę.
Aya usiadła na brzegu tapczanu.
– Tak, ale terapia też ryje banię. Proponowałam ci pomoc.
– Maja, nie! Nie zaczynaj nawet. To byłoby gaszenie pożaru benzyną.
Łypnęła na niego gniewnie, ale wtedy jej umysł przypomniał sobie o obecności Letha i tym, przez co musiała przejść wcześniej. Odchyliła się, przybierając nieco rozmarzony wyraz twarzy.
– Trochę tak. Trzeba wypalić ściany, które człowieka ograniczają, by poza nie spojrzeć. Czy są betonowe, rzeczywiste, czy mięciutkie, opiatowe. Tylko może zrobić to piroman, a może pirotechnik.
– Wolę wyburzyć je własnymi rękami. Aya, naprawdę jesteś w takim samym gównie jak ja.
Pokręciła głową i usłyszał formułkę, która wracała do niego zawsze ze wspomnieniem tej kobiety:
– Przyjdź na ceremonię, to zrozumiesz.
– Mogę kiedyś przyjść, ale już nie wezmę. Nigdy.
– I będziesz jak Damian? Zapieprzał trzynaście godzin na dobę na dupościsku? Uzależniony od ćpających zamiast od ćpania?
– Będę żył normalnie, w realnym świecie, a nie iluzorycznym. Będę przeżywał życie. Aya, ciebie kompletnie popieprzyło. Traktujesz każdego pojebanego OEVa jak znak. Nawet na trzeźwo jesteś odklejona.
– Pewnie! Twój zeżarty helupą mózg na pewno widzi ostrzej!
– W tej chwili tak.
– A ile ta chwila potrwa?! Wiesz… – zmierzyła go zimnym spojrzeniem. – Dobrze, że cię wtedy wypieprzyłam.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.