Kenneth Branagh sięga znów po klasyczną opowieść kryminalną, by przybliżyć ją widzom, którzy mogą nie znać ani książki Agathy Christie ani wersji filmowej z 1974 roku, ale decydujące jest chyba to, że powrót do Orient Expressu jemu samemu sprawia wyraźną przyjemność.  |  | ‹Morderstwo w Orient Expressie›
|
Jaki jest sens, by kręcić po raz kolejny ekranizację powieści kryminalnej, której konkluzję znają wszyscy, jeśli nie z samej książki, to przynajmniej z głośnej ekranizacji z gwiazdorską obsadą z 1974 r? Krótko mówiąc – po co nam kryminał, skoro wiemy, kto zabił? Cóż, powody mogą być co najmniej trzy. Pierwszy – odejście od książkowej fabuły, inne od oczekiwanego rozwiązanie tajemnicy. Drugi – chęć przybliżenia dzieła młodszej widowni, która niekoniecznie musi znać klasykę. Trzeci – skoncentrowanie się na czymś innym niż kryminalna zagadka. W przypadku filmu Kennetha Branagha w grę wyraźnie wchodzi powód drugi i trzeci. Plejada głośnych aktorów ma zachęcić widzów do odwiedzenia kina – starsze pokolenie ma Judi Dench i Dereka Jacobiego, pokolenie średnie odnajdzie tu Penelope Cruz, Willema Dafoe i Michelle Pfeiffer, z kolei dla młodszych będzie to może już nie tak młody, ale jednoznacznie kojarzący się z „Piratami z Karaibów” Johnny Depp, Daisy Ridley czyli Rey z „Przebudzenia Mocy” (występująca tu w całkiem udanej roli, udowadniającej, że jej kariera poza „Gwiezdnymi wojnami” ma rację bytu), a także dający głos bałwanowi Olafowi z „Krainy Lodu” w wersji oryginalnej Josh Gad. Ekipę spaja sam Kenneth Branagh, który obsadza siebie w bardziej niż dotychczas refleksyjnym wizerunku Herculesa Poirot (z jeszcze bardziej wyszukanym wąsem niż w poprzednich filmowych wcieleniach detektywa). Każdy z aktorów daje solidny, wyrazisty występ, choć nie ma tu ról jakoś mocno wybijających się ponad przeciętność. Nazwiska mogą więc widza do kina ściągnąć, ale nie pozostawią go w zachwycie. Do tego dochodzi trzecia przyczyna kręcenia remake’u, którą podzielić należy jeszcze na dwa aspekty. Po pierwsze – nowy „Orient Express” jest polem do popisu dla wizualnej wyobraźni Kennetha Branagha, a właściwie może bardziej dla jego stałego operatora Harisa Zambarloukosa. Wnętrza legendarnego pociągu, podróż przez bałkańskie góry, sceneria stojącego na moście pociągu zasypanego śniegiem – to wszystko jest wycyzelowane, efektowne i oglądanie tego musi sprawiać przyjemność. Branagh pozwala swym bohaterom opuszczać pociąg, co może nie służy właściwej dla pierwowzoru jedności miejsca akcji (która dobrze sprawdza się w budowaniu napięcia), ale ładnie pozwala wygrywać pejzaże i cieszące oko widza malarskie wręcz kadry. Drugim aspektem będzie to, o czym mówił sam Branagh w wywiadach – że w książce Agathy Christie dojrzał nie tyle historię kryminalną, ile opowieść egzystencjalną. Jego film stara się nie byc jedynie zagadką „kto zabił”, stara się mówić także o tym, jak burzy się świat Herculesa Poirot, do tej funkcjonującego w postrzeganiu wszystkiego zero-jedynkowo (zbrodnia – uczciwość, łotrostwo – szlachetność), który przekonuje się, że istnieją sytuacje, które nie są tak łatwe do oceny, i w których on sam nie będzie potrafił podejmować decyzji w pełni zgodnych ze swoim sumieniem. Najmniej w tym wszystkim jest odchodzenia od fabuły pierwowzoru. Branagh nie próbuje filmu uaktualniać, dostosowywać opowieść do naszych czasów. Jego historia jest tak samo melodramatyczna jak u Agathy Christie, fascynacji którą reżyser ukrywać nie próbuje. Wszystko to czyni z „Morderstwa w Orient Expresie” dzieło lekko niedzisiejsze, nieco sentymentalne, odrobinę nostalgiczne – być może tak właśnie zresztą powinno być w opowieściach o słynnym pociągu, który pobudza wyobraźnię nie mniej niż „Titanic”. Tak czy inaczej powstał film elegancki, wizualnie atrakcyjny, ale niespecjalnie emocjonujący. Film obejrzany na festiwalu Camerimage 2017.
Tytuł: Morderstwo w Orient Expressie Tytuł oryginalny: Murder on the Orient Express Data premiery: 24 listopada 2017 Rok produkcji: 2017 Kraj produkcji: Malta, USA Gatunek: dramat, kryminał Ekstrakt: 60% |