Nie myślałem, że dane mi będzie napisać kiedyś recenzję, w której będę porównywał „Asteriksa” do „Kajka i Kokosza” i bez żadnych wątpliwości stwierdzę, że twórcy przygód Gala inspirowali się Januszem Christą. Takie w każdym razie miałem odczucia czytając „Asteriksa w Italii”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na polskim podwórku komiksowym wciąż toczy się spór na ile Janusz Christa inspirował się twórczością Alberta Uderzo i René Goscinny′ego przy tworzeniu swoich najpopularniejszych postaci. Jak mantra powtarzane jest, że pierwszy tom o przygodach Asteriksa powstał w 1961 roku, niemniej po polsku ukazał się dopiero w roku 1990. Trzeba również pamiętać, że o tego typu rarytasy, reprezentujące zgniliznę Zachodu w PRL było dość ciężko. Ponadto pierwowzory Kajka i Kokosza – Kajtek i Koko zadebiutowali na początku lat 60. Jeśli zatem możliwe jest, że Christa poznał wcześniej jakieś przygody Asteriksa i zaadaptował kilka pojawiających się tam patentów, czemu nie stwierdzić, że twórcy nowych przygód Gala nie poznali wcześniej „Kajka i Kokosza”. „Asteriks w Italii” to bowiem trzeci tom serii, do którego ręki nie przyłożył Uderzo. W jego zastępstwie pojawili się Jean-Yves Ferri (scenariusz) i Didier Conrad (rysunki). Choć na pierwszy rzut oka ich wersja przygód wąsacza w hełmie ze skrzydełkami wydaje się odpowiadać pierwotnym założeniom, po dogłębnej lekturze okazuje się, że klimatem bardziej pasuje do realiów Mirmiłowa. Wszystko zaczyna się od oskarżenia odpowiedzialnego za stan dróg w Italii Lactusa Bifidusa o przepuszczanie państwowych pieniędzy na prywatne uciechy (ze szczególnym wskazaniem na orgie). Aby zamydlić oczy krytykom, organizuje wielki wyścig rydwanów wzdłuż półwyspu Apenińskiego. Mniej więcej w tym samym czasie Obeliks, działając pod wpływem pewnej wróżby, kupuje rydwan i postanawia go wykorzystać. Wyścig wydaje się być ku temu idealną okazją. A wiadomo, że tam gdzie dostawca menhirów, jest też jego mały kompan. Obaj, plus Idefiks, wraz ze zbieraniną maruderów z innych rzymskich prowincji (i nie tylko) startują z Modicii, by dotrzeć do stóp Vesuviusa. Szybko okazuje się, że ich największym rywalem jest kochany przez tłumy reprezentant Rzymu – chowający swą twarz pod maską Coronavirus. Choć wszystko wydaje się być na swoim miejscu, w czasie lektury częściej miałem skojarzenia z „Wielkim turniejem” i „Szkołą latania” niż „Dwunastoma pracami Asteriksa” czy chociażby „Wyprawą dookoła Galii”. Nie chodzi nawet o konkretne sceny, ale klimat (choć kiedy Asteriks i Obeliks poszukując dentysty dla Długowieczniksa, trafiają do kowala, skojarzenia nasuwają się same). Już sam początek rozgrywający się na targu produktów regionalnych w Darioritum (Vannes) zupełnie nie pasuje do tradycji samotnej, galijskiej wioski otoczonej przez rzymskie wojska, a bardziej do sportretowanej przez Christę Stolicy lub nadmorskich miejscowości ukazanych w „Na wczasach”. Swobodny i nieprzymuszony start w zawodach organizowanych pod patronatem Juliusza Cezara też raczej nie powinien wchodzić w zakres zainteresowań lubiących spokój Galów. Z tego powodu podczas lektury wciąż miałem wrażenie, że gdyby w miejsce głównych bohaterów podstawić Kajka i Kokosza, całość by tylko zyskała. Nie oznacza to oczywiście, że mamy do czynienia z komiksem złym. Ferri i Conrad zawarli w nim całą masę humorystycznych odniesień do tego z czym współcześnie kojarzą nam się Włochy. Jest więc Mona Lisa (we Florentii), protopizza (w Neapolis), a nawet wspomnienie o krzywej wieży (gdzieś po drodze). Wszystko jednak bije na głowę drogowskaz ze strzałkami w dwie różne strony z napisem „Rome”. Niemniej żarty są powierzchowne i nie tak subtelne, jak w przypadku Goscinny’ego, czy pierwszych solowych scenariuszach Uderzo. Ponad to pojawia się cała menażeria bogato zarysowanych postaci biorących udział w wyścigu, jak wiecznie opanowani i pijący herbatę Brytowie, tęskniący za paleniem i łupieniem Normanowie, czy Goci ze swoim zaprzęgiem koni i ich równym, marszowym krokiem. W końcu jest też ktoś z naszej części Europy, a mianowicie Sarmaci. To, że nie otrzymali jeszcze osobnego tomu serii uważam za karygodne niedopatrzenie. Szkoda też, że reprezentują bardziej rosyjskich bojarów, a nie swojskich Lachów, ale dobre i to. Niestety w całym tym zamieszaniu giną gdzieś główni bohaterowie. Praktycznie zatracili swoje indywidualne cechy i na tle innych narodów jawią się dość nijako. Zwłaszcza, że większość fabuły stanowią zlepki humorystycznych gagów, a zakończenie jest bardzo łatwe do przewidzenia (i wcale nie mam na myśli uczty, w czasie której Kakofoniks dogorywa w kącie spętany i zakneblowany). Generalnie „Asteriks w Italii” przyjemnie się czyta. Wypada nawet lepiej niż ostatnie tomy tworzone przez Uderzo. Od strony graficznej nie ma się do czego przyczepić (niech polscy kontynuatorzy „Kajka i Kokosza” mają to za wzór) i tylko (a może aż) pozostaje utrzymanie konsekwentnego klimatu, do którego przywykliśmy. W sumie więc można przeczytać i ale wracać będzie się tylko do starych numerów.
Tytuł: Asteriks #37: Asteriks w Italii Tytuł oryginalny: Astérix et la Transitalique Data wydania: 25 października 2017 ISBN: 978-83-281-2743-2 Format: 48s. 215×290mm Cena: 19,99 Gatunek: humor / satyra Ekstrakt: 60% |