powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXIII)
styczeń-luty 2018

50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹Lykaia›
‹Lykaia›
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
O Soen mówiło się, że to epigoni Tool. Sprawni muzycy, ale pozbawieni własnego stylu. „Lykaia” zmienia ten stan rzeczy. Choć wciąż miejscami przebija fascynacja zespołem Maynarda Jamesa Keenana, to jednak przeważa indywidualny klimat, osadzony w klimatycznych, melodyjnych utworach, które niosą w sobie więcej emocji niż math-metalowe dźwięki znane z poprzednich dokonań. Wszystko to sprawia, że na Soen już nie patrzy się jako na zespół założony przez muzyków m.in. Opeth, Amon Amarath, czy Willowtree, a jako na całkiem indywidualną formację, na której to inni będą się wzorowali.
‹About Time›
‹About Time›
Sebastian Chosiński
To prawdziwa sztuka grać w XXI wieku muzykę, która swoje najlepsze lata przeżywała cztery dekady temu. I przy okazji robić to w sposób angażujący słuchacza emocjonalnie. Pod tym względem Szwedzi z zespołu Horisont są mistrzami, co udowadniają swą kolejną płytą długogrającą – piątą w dyskografii – „About Time”. To wielki rarytas dla wielbicieli hard rocka w stylu vintage (czytaj: z elementami psychodelii i progresu).
Cała recenzja tutaj.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po ponad dwudziestu latach Kazik postanowił powrócić do twórczości swojego ojca. Zrobił to jednak z muzykami Kwartetu ProForma, nie z Kultem. Nic dziwnego, ponieważ jego macierzysta formacja dziś jest w zupełnie innym miejscu niż w latach 90. i chyba nie potrafiłaby wskrzesić magii zawartej na krążkach „Tata Kazika” i „Tata 2”. Zwłaszcza, że tym razem bazą były nie piosenki, a wiersze. Członkowie ProFormy idealnie wczuli się w ich atmosferę, tworząc dzieło autonomiczne, ale jednocześnie będące bezpośrednią kontynuacją kultowych dokonań. Kazik natomiast dopełnił wszystko swoją unikalną manierą wokalną, łączącą knajpiane klimaty z filozoficznym liryzmem. Drugiego „Baranka” może tu nie znajdziemy, ale przepiękny „Most” całkowicie to rekompensuje.
‹Sleep Well Beast›
‹Sleep Well Beast›
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Jak oni to robią? The National nagrali kolejny piękny album, nacechowany liryzmem i smutkiem. A jednak tym razem jest nieco inaczej. Muzyka zespołu straciła nieco ze swojej surowości. Miejscami nawet nabrała barokowego rozmachu, za sprawą licznych nakładek, sampli i przeszkadzajek. Mimo to wciąż mamy do czynienia z twórczością dla niedostosowanych nadwrażliwców, poszukujących niebanalnych melodii, ale także lubiących nienachalne eksperymenty.
‹Melodrama›
‹Melodrama›
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie oszukujmy się, stan współczesnego popu jest opłakany. Lansuje się wokalistów, którzy niespecjalnie się od siebie różnią i najczęściej po jednej płycie (dodajmy, że przeważnie rozczarowującej) giną w tłumie. Dlatego też należy szczególnie doceniać to co dobre, a drugi album Lorde zdecydowanie wybija się ponad średnią. Melodyjność, szlachetna przebojowość i intymna atmosfera całości sprawia, że krążek ten może spodobać się także tym, którzy na co dzień nie gustują w tego typu dźwiękach.
‹Okovi›
‹Okovi›
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zoli można nie lubić za jej manieryczność i chęć upodobnienia się do ulubionych, awangardowych artystek ze szczególnym wskazaniem na Björk. A jednak „Okovi” to bardzo dobry album, pokazujące również indywidualne cechy piosenkarki. Przede wszystkim okazuje się, że potrafi ona pisać zwiewne, przystępne melodie i nie psuć ich industrialnymi eksperymentami. Dzięki temu materiał posiada odpowiednią czytelność i nie tylko zmusza do refleksji oraz przytłacza ponurą atmosferą, ale także sprawia autentyczną przyjemność w słuchaniu. A to wszystko przy nieprzekraczaniu granicy oddzielającą sztukę od banalnego popu.
‹Tak mi się nie chce›
‹Tak mi się nie chce›
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wbrew tytułowi albumu cieszę się, że jednak Mikromusic wciąż się chce i pomimo braku medialnego sukcesu, na jaki zasługuje, wciąż robi swoje. Z płyty na płytę wciąż modyfikując swój styl, pozostaje rozpoznawalny od pierwszych taktów. Spora w tym zasługa aksamitnego głosu Natalii Grosiak, która na tym albumie śpiewa z całkiem niewspółczesną manierą, porzucając na razie rolę zalotnika, jak chociażby w piosence „Takiego chłopaka”. Ale i okazja ku temu jest większa, ponieważ album, pomimo swojej lekkości, jest zaskakująco refleksyjny, co zapowiadał już singel „Synu”.
‹Bloodlust›
‹Bloodlust›
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pierwszy, nagrany po reaktywacji Body Count album „Manslaughter” był wymuszony i niepotrzebny. Skazywał formację na upchnięcie do worka z innymi powrotami, które nie powinny się zdarzyć. Szczęśliwie okazało się, że to tylko rozgrzewka, ponieważ załoga, na czele której stoi Ice-T, całą swą moc ukazała właśnie na „Bloodlust”. Tak jak za swoich najlepszych czasów, panowie pokazali, że stać ich na energetyczne, agresywne riffy i bezkompromisowy przekaz w gniewnych tekstach. Jak widać zawirowania na scenie politycznej sprzyjają sztuce, zwłaszcza, jeśli jej osią jest bunt. Swoje robi również udział licznych gości z Dave’em Mustaine’em i Maxem Cavalerą na czele.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wydawało się, że przygoda pod nazwą Black Country Communion w 2013 roku dobiegła końca. Atmosfera w zespole nie była najlepsza, a jego główne postacie – Glenn Hughes i Joe Bonamassa rozstali się skonfliktowani. Widać tak musiało być, aby oczyścić emocje, ponieważ „BCCIV” to dzieło pełne pozytywnej energii i przepełnione radością wspólnego grania. Po animozjach nie zostało śladu, a powróciła stara chemia, jaką czuło się na dwóch pierwszych albumach grupy. Odrodzony z popiołów feniks, jakiego widzimy na okładce na pewno nie znalazł się tam przypadkiem.
‹Codex VI›
‹Codex VI›
Przemysław Pietruszewski
Ikona psybientu, sięgająca po orientalne dalekowschodnie motywy decyduje się nagrać płytę niejako podsumowującą ich dotychczasowy dorobek."Code VI” to zestawienie „muzyki świata” wplatanej w nowoczesną elektronikę. Nie było by może nic w tym złego, gdyby Raja Ram wraz z Simonem Posfordem nie zjadali własnego ogona. To jest jednocześnie wada i zaleta ich twórczości. Gdyby w tyglu umieścić wszystkie ich utwory i wybrać dowolny, zawsze trafimy na charakterystyczny egzotyczno-psychodeliczny klimat, przy którym nie trzeba nawet sięgać po środki odurzające, aby w pełni cieszyć się ich muzyką. Szósta płyta duetu ujmy im nie przynosi, ale brakuje jej charakterystycznej, medytacyjnej aury „strumienia świadomości” poprzedniczki. Choć zdarzają się oczywiście wyjątki, jak wielowarstwowy „Empty Branes”. Przy akompaniamencie akustycznych dźwięków gitary, fletu i wsamplowanej melodeklamacji utwór sprawia wrażenie, jakby gdzieś w powietrzu unosiła się boska cząstka, wprawiająca słuchacza w stan ekstazy. „Strange Planet” to ukłon w stronę dyskotekowych lat 80, ale poprzez nacechowanie współczesnymi bitami brzmi bardzo futurystycznie i apokaliptycznie. To chyba jeden z najmroczniejszych numerów jaki dwójka do tej pory wypuściła. Na „Code VI” brakuje równie odważnych utworów jak wymienione, ale nadal Shpongle udowadnia, że w świecie psytrance’u tron jest tylko jeden.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.