powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXIII)
styczeń-luty 2018

Bayerische Engelen Werke
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Te wasze sztuczki to nie robota. Łacno jest posty na forach pisać i łaskę… znaczy się lajki na Facebooku kupować. Bogu naszemu, aniołom i niebu zrobisz krasną telewizyjną reklamę, ale za to, żeś ciężki grzesznik, na pokutę dostaniesz coś jeszcze.
– Co mam zrobić? – spytałem.
– Zaprawdę ci rzeknę i prosto ku twemu sercu przemówię: napisz opowiadanie. Stwórz dzieło o życiu… O życiu i śmierci! Czyż – podniósł do góry palec – nie to jest dla człowieka najważniejsze?
– Ale co mam konkretnie napisać? – jęknąłem.
– Opisz historię swej peregrynacji, opisz tych, których nieumiarkowanie okowitę spożywali, zdradzali swoje białogłowy, nie szanowali mowy ojców, a co najgorsze starszych źle traktowali.
Zawiesił na moment głos i zerknął wymownie na blondynę.
– Za to wszystko kara ich spotkała – kontynuował. – Katastrofa. Najpierw połamane kości, krew, ból, płacz, a później zrobisz zwrot akcji, bo Gospodzin łaskaw jest i nawet największy grzesznik może się znaleźć w raju.
– Miała być prawda… A przecież żadnej katastrofy nie było.
Kolaż: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Kolaż: Agnieszka ‘Achika’ Szady
– Zaliż to problem? Was wywiodę, a innych przywiodę. Sztuka jest sztuka. O! Karol i Karol, znasz ich, więc łacno przyjdzie ci charakter i fizjonomię opisać. Chyba, że chcesz za któregoś z nich? Oćcowie oćców już czekają. Armia Krajowa i Wehrmacht… W niebie jest wieczny pokój, wojny nikt nie wspomina. Twój dziadek ucieszy się, gdy spotkacie się na rajskich plażach. Tedy decyduj. Piszesz, albo…
• • •
Jaskrawe światło, ktoś trzyma mocno za kurtkę, nie puszcza, trudno zogniskować wzrok, rozmazane kontury, krzyk, naleganie, echo, dudni w głowie. Ktoś mówi. Czy to święty Piotr? Słabo słyszę. Tylko strzępki słów.
– Zdecydować…może warto jednak się zdecydować? Czekać.
Głos odpływa, ciemne plamy i purpurowe aureole, trzask odkładanej słuchawki, pisk sprzężonego mikrofonu, ból pod czaszką. Cisza.
– Jadą, poczekać warto.
Znów dopływają dźwięki.
– Poczekaj pan. No nie wie, co robi. Pan krwawisz!
Nie, to nie Piotr, to jakiś człowiek, kobieta, ciągnie za rękaw, szarpie.
– No odczep żesz się babo! – krzyczę.
Puszcza. Chwieję się, znów mnie łapie, podtrzymuje. Słabość, nogi są miękkie, bezsilne. Nie! Nie potrzebuję nóg, mam skrzydła, zaraz odlecę, do świętego Piotra, do raju, na plażę w niebiesiech. Śmieję się. Nie wiedzą. Oni nie wiedzą, jak tam jest. Lekko, przyjemnie, beztrosko. Kurort klasy S i wszystko za darmo. Święty zdradził mi największy sekret – w niebie jest seks, islam ze swoimi dziewicami się chowa. Naprawdę. Wiem to. Widziałem. Kiedy? Kiedy widziałem? Nie wiem, ja nie wiem. Nic nie wiem.
Przez moment świat staje się klarowny, czysty i świetlisty. Szarość peronu, błękit słupków, biel budek i czerń daszku, kolory jak na zdjęciu z Photoshopa zbyt czyste, zbyt jasne, zbyt mocne. Obraz jest ostry, stabilny, zastygły. Mrugam. Znika. Ciemność, znów ciemność.
• • •
Przytomność odzyskałem w karetce. Świat znów miał swoje oswojone kształty, bez zachwiań i rozmyć. Logiczne myślenie nie szwankowało. Sanitariusz pokazywał palce, świecił latarką po oczach. Odpowiadałem z sensem, źrenica reagowała na światło, a i tak chciał mnie zatrzymać, wieźć na prześwietlenie, badanie szpitalne i takie tam. Ale ja nie z tych – twardy jestem. Wcisnąłem na obandażowaną głowę czapkę i zszedłem z noszy.
– A ta dziewczyna i ten bezdomny, to gdzie? – zapytałem przy wyjściu.
– Nie było tu nikogo, ale pan naprawdę powi…– sanitariusz miał zmęczoną twarz i wyryty w zmarszczkach wyraz obojętności.
– A ta kobieta, co wezwała karetkę?
– Ta, której pan próbował uciec? Wie pan, szok, nie można…
– Dawno poszła?
– W ogóle nie poszła. Mówiła, że ma godzinę do pociągu. Chciała czekać, tak na wszelki…
Wychylił się z karetki i zlustrował teren dookoła.
– O! Jest! Stoi tam – wskazał palcem.
Podszedłem, spytałem. Widziała, a i owszem, też stracili przytomność, ale tylko na krótki moment, nic się nie stało, nic se nie rozbili, nie połamali, więc se poszli, nie. Pan wie, tacy są dziś ludzie. Śpieszą się. Ten byczy… pijak znaczy się, tą dziewczynkę też poturbował. Uciekł, wyobraża sobie pan, uciekł i nawet karetki… nic, w ogóle.
Odszedłem, nie słuchałem. Choć chyba powinienem był jej podziękować. Cóż – zachowałem się jak cham. Na usprawiedliwienie mam tyle, że zamęt czułem w duszy. O ile w ogóle posiadam duszę. Jeden wypadek nie przewartościowuje prawie czterdziestu lat życia. Kurwa żesz no!
A jednak zrezygnowałem z rozmowy z Zazelem. On się nie zbłaźni reklamą i pewnie będą dalej go kochać fani metalu, ja będę miał czyste sumienie i w przyszłości być może zechcą mnie w raju. Kto wie, co będzie?
Kupiłem bilet i wróciłem na peron. Szczęściem już czekał powrotny pociąg. Wsiadłem. Pociąg ruszył. I wtedy go zobaczyłem. Bezdomny polonista. Stał na peronie obok. Choć wydaje się to niemożliwe, wypatrzył mnie przy jednym z dziesiątek okien. Pomachał i wskazał palcem w górę. Wykonał taki gest jak Tomek Adamek przed walką z Kliczką. Poderwałem się. Chciałem ruszyć do wyjścia, wyskoczyć z wagonu. Spytać…
Sam nie wiem, o co i po co miałbym pijusa pytać. Pociąg nabierał prędkości. Zreflektowałem się. Siadłem. Im dalej odjeżdżałem od Szczecina, tym bardziej rozmywał się obraz żulika z uniesionym palcem. A może to nie był on, wzrok już mam taki sobie, a okularów jakoś nie lubię nosić? Widziałem człowieka tylko przez chwilę. Machał. Ale do kogo? Czy aby na pewno do mnie?
Oparłem głowę o zagłówek, zupełnie przypadkiem spojrzałem w ekran laptopa współpasażerki. Zobaczyłem tytuł „Znana piosenkarka ogłasza na Twitterze: w raju jest cudnie, w niebie jest seks”. Z nazwiska wokalistki nie znałem, ale jej ładna twarz okolona złotymi włosami zdała mi się skądś znajoma. Dziewczyna obok kliknęła i z Pudelka przeniosła się na Facebooka. Nie miałem odwagi, by kazać jej wrócić na plotkarski serwis. Sprawdzę to w domu – postanowiłem.
Czas dłużył się niemiłosiernie, pociąg się toczył, kolejne miasta zostawały za nami. Stargard, Choszczno, Dobiegniew, Krzyż, Wronki, Szamotuły. Byliśmy już prawie w Poznaniu, gdy to się stało.
Jazgot hamulców. Szarpnęło. Siła bezwładności. Instynktownie próbowałem się czegoś chwycić. Bez szans. Zrzuciło z siedzenia. Pospadały walizki. Ze stolika pofrunęła kawa i termos. Chlusnęło, załomotało. Zapanowała cisza. Trwała nie więcej niż pół sekundy. Pękła. Krzyki i jęki pasażerów.
Dziesiątki głosów naraz, w naszym przedziale, zza ściany, od strony korytarza:
– Co, co się stało?
– Ktoś jest ranny?
– Co za kraj!
– Pieprzone PKP!
– Dalej nie pojedziemy?
– Uciekajmy, nic nie wiadomo, uciekajmy.
Ktoś przebiegł korytarzem. Zwlokłem się z trudem. Chwiejnie wstałem. Ludzie wybiegli na korytarz. Zaczęli się przepychać. Ktoś płakał histerycznie, ktoś klął. W przedziale chaos, ale wszyscy jakoś się podnieśli. Nie było ran ani złamań. Trudno w to uwierzyć, ale nikomu nic się nie stało. Przecisnąłem się przez korytarz. Zeskoczyłem ze schodków na błotnistą ziemię, ruszyłem w stronę czoła pociągu. Mój wagon znajdował się bezpośrednio za lokomotywą. Nie miałem daleko, ale biegłem najszybciej jak tylko dawałem radę. Jakieś złe przeczucie dławiło gardło.
Zderzaki lokomotywy przebiły karoserię. Cały kadłub samochodu był zmiażdżony i owinięty dookoła elektrowozu. Drobinki szkła połyskiwały na liściach krzaków i w zieleni trawy. Na białym lakierze samochodowej maski rozpływały się szare kawałki mózgu. Na nasypie leżała urwana dłoń, zaciśnięte palce wciąż jeszcze trzymały kanapkę. Dookoła krew, pełno krwi. Podszedłem bliżej. Na zmiażdżonym aucie ocalał malutki znaczek. Biało-niebieska szachownica i ledwie widoczny napis – BMW. Za kierownicą siedziała chuda postać z urwaną głową. Z drugiej strony z okna bezwładnie zwisało ciało. Krwawa miazga bez twarzy. Tylko bluza sprawiła, że rozpoznałem. Od rdzawej plamy odcinał się wielki, biały napis: Oberschlesien.
Samochód zadrżał, zaskrzypiał, poruszył się. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Zaczął pęcznieć jak dmuchany balonik. Nie minęła minuta, a nabrał nowych kształtów. Nie przypominał już pojazdu. Nie miał kół, maski, spojlera. Drzwi uniosły się do góry i zmieniły w skrzydła. Anioł w kolorze biały metallic uniósł się do góry. Na klacie miał szyberdach, mogłem zobaczyć, jak poszarpane ciała wewnątrz wyprostowały się. Karol Drugi wychylił się i złapał swoją dłoń w locie, Marek nasadził na szyję własną głowę. Karol Pierwszy uśmiechnął się. Odlecieli.
– Widzieliście?! – zawołałem.
Nikt nie odpowiedział. Obróciłem się za siebie, szukając choć jednej pary oczu, która widziała to samo co ja, choć jednego świadka tego cudownego zdarzenia.
Pasażerowie pociągu dopiero zmierzali w moją stronę, konduktorzy tłumacząc, że to niebezpieczne, próbowali ich powstrzymać, a otyły maszynista zawisł na poręczy, przy schodach wychodzących kabiny i z trudem zeskoczył na nasyp.
– Tego nie da się uniknąć – sapnął maszynista. – To trzeci w moim życiu. Jechali, nie patrzyli, jakby… – głos lekko mu się załamał. – Jakby taki był ich los, jakby mieli wpaść pod koła lokomotywy. Prędko nie pojedziemy – mruknął – trzeba będzie cały ten złom uprzątnąć.
Jaki znowu złom, pomyślałem i obróciłem głowę. Na torach wciąż leżał wrak samochodu. Martwi towarzysze z podroży do Szczecina nadal byli wewnątrz. Nie byłem pewny klarowności swojego osądu: stres, zmęczenie i uraz głowy, miałem podstawy, by uznać wszystko za halucynacje.
Zamknąłem oczy. Pod powiekami wciąż widziałem obraz auta unoszonego w niebiosa przez anioła – był piękny. Rzeczywisty czy wyimaginowany – nie mógł się zmarnować. Już wiedziałem, jak będzie wyglądała reklama, zacząłem nawet w pamięci wyszukiwać znajomków z branży, którzy zrobią ten film po kosztach. Dobrze by było, naszła mnie nagle myśl, mieć jeszcze tytuł opowiadania. Chwytliwy, taki jak hasło kampanii reklamowej. Może… Bayerische Engelen Werke – niezawodny transport na rajskie plaże!
powrót; do indeksunastwpna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.