Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz piąty niemiecka formacja Embryo.  |  | ‹Father, Son and Holy Ghosts›
|
Po wydaniu płyt „ Opal” (1970) oraz „ Embryo’s Rache” (1971) grupa Christiana Burcharda zaliczona została do elitarnego grona najciekawszych grup krautrockowych (choć, gwoli ścisłości, w jej muzyce dominowały dotąd głównie wpływy jazzrockowe). Co zaowocowało licznymi występami w całych Niemczech. Jeden z nich opublikowany został – po ponad trzydziestu latach – przez wytwórnię Garden of Delights na albumie „ Bremen 1971” (2003). Prezentował on zupełnie odmienne oblicze monachijskiej formacji, dużo bardziej psychodeliczne i progresywne. Jeśli jednak wielbiciele Embryo, pojawiający się w tamtym czasie na koncertach zespołu, liczyli na to, że kolejne studyjne wydawnictwo zawierać będzie takie właśnie nagrania – musieli być bardzo zdziwieni po pierwszym przesłuchaniu „Father, Son and Holy Ghosts”. Longplay ten portretował bowiem jeszcze inne oblicze kwartetu (w tym konkretnym momencie, bo przecież zarówno skład, jak i liczba artystów współpracujących z Burchardem zmieniały się niekiedy z miesiąca na miesiąc). Mniej było tu rocka, znacznie więcej za to fusion wymieszanego z world music. Po wczesnojesiennej trasie koncertowej, której epizodem był utrwalony przez lokalne radio występ w Bremie – przypomnijmy, miał on miejsce 23 września 1971 roku – rozpoczął się okres wzmożonej aktywności nagraniowej zespołu. Już dwa miesiące później, czyli w listopadzie, formacja zamknęła się w monachijskim Studio 70 i pozostała w nim – oczywiście z przerwami – aż do marca roku następnego. Jeśli zaś opuszczała je na dłużej, to głównie po to, aby w innych miejscach Niemiec (jak chociażby u Dietera Dierksa w Stommeln nieopodal Kolonii), robić dokładnie to samo, a więc ciężko pracować. W efekcie w ciągu zaledwie pięciu miesięcy Burchard i jego koledzy zarejestrowali materiał na… trzy płyty długogrające: „Father, Son and Holy Ghosts” (1972) oraz – wydane już w 1973 roku – „Steig Aus” (z gościnnym udziałem pianisty Mala Waldrona i organisty Jimmy’ego Jacksona) oraz „Rocksession” (na której monachijczyków wsparł swym talentem saksofonista Charlie Mariano). Jak ta nadaktywność przełożyła się na jakość, spróbujemy odpowiedzieć dzisiaj i w najbliższych tygodniach. W porównaniu ze składem, jaki niespełna rok wcześniej wziął udział w nagraniu albumu „ Embryo’s Rache”, zaszły istotne zmiany: zabrakło Hansiego Fischera i Romana Bunki, pojawili się natomiast gitarzysta Siegfried (Sigi) Schwab oraz basista Dave King, którego do studia przyprowadził Mal Waldron. Ten pierwszy, który „obsługiwał” również indyjskie instrumenty ludowe – winę (czyli karnatacką lutnię) oraz tarang (rodzaj cytry) – miał już za sobą owocną współpracę z Wolfgangiem Daunerem („ The Oimels”, „ Rischka’s Soul”, „ Et Cetera”), przed sobą natomiast krótką, ale godną zapamiętania, kooperację z gitarzystą basowym Peterem Trunkiem („ Sincerely P.T.”). Drugi, Amerykanin z pochodzenia (urodzony w 1953 roku w Lexington w stanie Kentucky), w 1971 roku tak naprawdę dopiero startował do kariery; w przyszłości dał się za to poznać jako współpracownik Curta Cressa, Toto Blankego, Charliego Mariano oraz aktywny członek supergrupy The United Jazz+Rock Orchestra. Można zastanawiać się jeszcze, co kryje się pod religijnym tytułem albumu. Wątpliwości rozwiał sam Burchard, twierdząc, że „Ojcem” był Mal Waldron, jego „Synem” – stworzone przez Christiana Embryo, a „święte duchy” (sic! w liczbie mnogiej) to zrodzone z ich współpracy idee (czytaj: muzyka). Całkiem sprytne wyjaśnienie i – co najważniejsze – wymykające się posądzeniom o profanację. Na płytę trafiło siedem kompozycji (w tym dwie miniatury), trwających w sumie nieco ponad trzydzieści osiem minut. Stronę A winylowego krążka otwiera energetyczne „The Special Trip” (autorstwa Burcharda), w którym znakomitą okazję do zaprezentowania swoich umiejętności wielbicielom Embryo zyskał Siegfried Schwab. Jego gitara – nierzadko przesterowana (podobnie zresztą jak bas Dave’a Kinga) – wybija się bowiem przez większość czasu na plan pierwszy. Ale i pozostali muzycy, może poza Edgarem Hofmannem, który pozostaje tu praktycznie bezrobotny, nie próżnują. Ręce pełne roboty, głównie w końcówce, ma na pewno Christian, podkręcający tempo dynamicznymi perkusjonaliami. Niespełna minutowe „Nightmares” to popis Schwaba – zwiewną melodię gra on, wykorzystując akustyczne brzmienie gitary dwunastostrunowej i hinduskiej winy (dalekiego kuzyna europejskiej lutni). „King Insano” to utwór, który do repertuaru Embryo wniósł w posagu Dave King. Nic zatem dziwnego, że to Amerykanin gra w nim pierwszoplanową rolę – czy to jako basista, czy też flecista. Po raz pierwszy też możemy podziwiać tutaj partię skrzypiec Hofmanna. Ale niech was nie zmyli fakt wykorzystania instrumentów, które kojarzone są zazwyczaj z bardziej wyrafinowaną muzyką klasyczną, albowiem przez mniej więcej połowę kompozycji mamy do czynienia z prawdziwie hardrockowo-bluesowym uderzeniem. Zamykająca tę część wydawnictwa kompozycja „Free” (pod którą zgodnie podpisali się wszyscy członkowie zespołu oprócz Edgara) to jazzrockowa improwizacja z intrygującym wokalnym dialogiem Dave’a i Christiana. Ten pierwszy „ciągnie” numer w stronę soulu, drugi natomiast zdaje się przekonywać kolegę zza Wielkiej Wody, że bliższa tradycji europejskiej (czy konkretniej niemieckiej) jest mimo wszystko psychodelia. Obu na końcu godzi i tak Siegfried, przykuwając uwagę łkającą partią gitary.  | |
Początek strony B albumu to pełna egzotyki muzyczna podróż do Indii, którą fundują słuchaczom Hofmann i Schwab – przynajmniej oni widnieją jako autorzy „The Sun Song” i „Marimbaroos”. Pierwsze z wymienionych nagrań to eksperyment, którego nie powstydziłby się sam Charlie Mariano. Uszy raduje nade wszystko bogactwo aranżacyjne i brzmieniowe – obok winy i tarangu pojawiają się również saksofon i dwie marimby. Ścieżki kolejnych instrumentów nakładają się na siebie, w efekcie czego z biegiem czasu numer zyskuje na mocy. Choć w końcówce muzycy dążą do stopniowego wyciszenia. W „Marimbaroos”, jak można się domyśleć, prym wiodą perkusjonalia, choć znajduje się także miejsce, wprawdzie na drugim planie, na dialog skrzypiec z gitarą. Ostatnie słowo zachował dla siebie lider Embryo; to jego dzieło wieńczy płytę. I trudno byłoby wyobrazić sobie lepszy finał. Dziewięciominutowa kompozycja „Forgotten Sea” to – przynajmniej w pierwszej części – piękna i nastrojowa ballada, której rytm nadaje partia wibrafonu. Wokół niego zbudowane są solówki gitary i basu, przez które nieśmiało przebijają się bluesowe frazy. Na tle wcześniejszych albumów monachijczyków „Father, Son and Holy Ghosts” wypada najbardziej różnorodnie, ale też… niekonsekwentnie. Można w tym upatrywać zasadniczy plus wydawnictwa (jeśli komuś nie przeszkadza eklektyzm), ale też jego słabość, wynikającą z braku zdecydowania, w którą stronę chcą podążyć muzycy Embryo, a przede wszystkim Christian Burchard, bo to, nie ukrywajmy, on głównie decydował o aktualnym obliczu artystycznym grupy. Dwie pozostałe nagrane w tym czasie płyty – wspomniane już „Steig Aus” i „Rocksession” – będą pod tym względem bardziej homogeniczne. Ale czy jednocześnie ciekawsze? Skład: Edgar Hofmann – saksofon sopranowy, skrzypce Siegfried Schwab – gitara elektryczna, gitara dwunastostrunowa, wina, bulbul tarang Dave King – gitara basowa, flet, altomarimba, śpiew Christian Burchard – perkusja, instrumenty perkusyjne, wibrafon, marimbafon, śpiew
Tytuł: Father, Son and Holy Ghosts Wykonawca / Kompozytor: EmbryoData wydania: 1972 Nośnik: CD Czas trwania: 38:16 Gatunek: folk, jazz, rock Utwory Winyl1 1) The Special Trip: 05:46 2) Nightmares: 00:58 3) King Insano: 04:40 4) Free: 06:11 5) The Sun Song: 08:38 6) Marimbaroos: 02:53 7) Forgotten Sea: 09:12 Ekstrakt: 70% |