Niektórym nie wystarcza jeden, własny duch.  | |
Miło jest mieć wielkiego ducha, miło też móc sobie z nim pokonwersować. Mniej przyjemnie robi się jednak w chwili, gdy okazuje się, że duch, z którym prowadzimy pogawędkę, nie należy wcale do nas, a jest obcej proweniencji. Pozbawiony cielesnego właściciela. Taki duch może zdrowo narozrabiać. Zacznie od proponowania niewinnych psot, potem przejdzie do nakłaniania do robienia mało wybrednych żartów, a skończy na podjudzaniu do morderstwa. W kinie przerabialiśmy to już wielokrotnie, i to z różnym skutkiem. Istnieją jednak filmy, które mimo upływu lat wciąż potrafią zaskoczyć nietuzinkowym podejściem do sprawy. Tak jest z nakręconym w 1982 roku na potrzeby telewizji „Don′t Go to Sleep”, czyli „Nie idź spać”. Fabuła jest relatywnie prosta. Do mającej coraz większe kłopoty z utrzymaniem sporego domu matki sprowadza się córka z mężem i dwójką dzieci – mniej więcej dziesięcioletnią dziewczynką i młodszym o rok chłopcem. Nim zdołają się zadomowić, córka zaczyna dziwnie się zachowywać. Twierdzi, że jest odwiedzana przez starszą siostrę, która kilka miesięcy wcześniej zginęła w nie do końca jasnych okolicznościach. Nie mija wiele czasu, gdy dziewczynka zabiera się do eliminacji pierwszego członka rodziny. Siła filmu tkwi w tym, czego kino hollywoodzkie unika od całych dekad – w uczynieniu mordercą dziecka. Większość powstających w USA historii z wątkiem osnutym wokół działań młodocianego mordercy zyskuje w trakcie rozwoju intrygi zadowalające Amerykanów wyjaśnienie. Zgodnie z nim mordercą jest albo dziecko opętane przez byt zewnętrzny (Szatan, duch, obcy z kosmosu), a więc nieodpowiadające za swoje czyny, albo jest nim ktoś, kto udaje dziecko (karzeł, gnom/troll, robot, opętana zabawka). Natomiast w „Don′t Go to Sleep” od początku wiadomo, że dziewczynka działa z własnej, nieprzymuszonej woli, podejmując decyzje w trakcie rozmowy z niewidzialną dla rodziny i dla nas siostrą. Ale to nie wszystko. Ten film łamie jeszcze jedno niepisane tabu – pokazuje nieletnią zawiniętą w kaftan bezpieczeństwa, niczym klasycznego świra. Takie numery uchodzą może w głupawych komediach, ale kino kręcone na poważnie może zaserwować widzowi świra jedynie pełnoletniego bądź pełnoletności bliskiego. Oczywiście sam pomysł to za mało – niezbędna była wiarygodna dziecięca aktorka. I taka też się znalazła – 11-letnia Robin Ignico. To właśnie ona znajduje się na załączonym kadrze, autentycznie sprawiając wrażenie osoby śmiertelnie zmęczonej i zrezygnowanej… |