powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXIII)
styczeń-luty 2018

Dobry i Niebrzydki: Jak smakują Porgi?
Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
ciąg dalszy z poprzedniej strony
PD: …i teraz będzie już tylko dalsza eksploatacja Kylo. Są też oczywiście pytania bez odpowiedzi, które zupełnie mnie nie zajmują – na przykład, jak smakują Porgi…
KW: A niebieskie mleczko? Myślę, że o tym, kim był Snoke, dowiemy się z nowelizacji, komiksów i gier wideo, nie sądzę, by ktokolwiek jeszcze zawracał sobie nim głowę. Swoją drogą, jestem ciekaw, czy szybkie rozwiązanie tematu Snoke’a nie było czasem spowodowane dość negatywnym odbiorem tej postaci w poprzedniej części.
PD: Być może, choć niezależnie od intencji, naprawdę im to wyszło. To, że jest sobie taki straszny typ, najstraszniejszy w całej galaktyce, co i rusz podbijamy jego grozę, aż nagle ciach! – i nie ma typa.
KW: Mnie jednak bardziej ciekawi Kylo – rozwiązanie jego wątków. Będąc teraz Najwyższym Przywódcą, nie ma przeciw komu się buntować, nie ma też kogo wrzucać do szybu kolejnej Gwiazdy Śmierci (no, może wrzucić Huxa, ale to jednak nie to samo). Ale z kolei wciąż jest rozdarty i takie po prostu rozwiązanie, że zginie w pojedynku czy na pokładzie unicestwionego statku, wydaje się zbyt banalne. Scenarzyści będą musieli pogłówkować, żeby to jakoś dobrze domknąć. Ale cieszy mnie, że jego wątek jest tak nieoczywisty.
PD: Tak. Chcę się też dowiedzieć, czy Kylo czasem nie kłamał w kwestii rodziców Rey – to kolejny haczyk, który połknąłem.
KW: I wygląda na to, że do tego potrzebowano w dziewiątej części Leię – bo przecież jakakolwiek odmiana Kylo bez obecności kogokolwiek spośród jego rodziców (lub wuja-nauczyciela) będzie niepełna. Ale teraz to już niemożliwe, konfrontacja syn-matka nie dojdzie do skutku. Ponownie – wielka szkoda.
PD: Chyba że Rey okaże się jednak zaginioną siostrą. Albo Poe – bratem. Albo Finn – bratem przyrodnim… Nie mów hop.
KW: Albo – że zacytuję „Spaceballs” – byłym kumplem z pokoju w akademiku. A teraz chciałbym pomarudzić. Eskadra bombowców jest zupełnie bez sensu (choć poświęcenie Paige za serce chwyta tak, jak powinno), bo w ogóle jak można stosować bomby w czasach torped fotonowych i jak w ogóle w przestrzeni kosmicznej bomby mają SPADAĆ? O ile jestem w stanie sobie zracjonalizować to, że Leia potrafi przeżyć kilka minut w próżni (ostatecznie Moc jest silna w rodzinie Skywalkerów), to scena jej lewitacji do włazu budzi niewiele mniejsze rozbawienie niż słynne tegoroczne „Ładnie pachniesz”. Nie rozumiem, dlaczego właściwie statki Najwyższego Porządku trzymają się od floty rebelianckiej na odległość, zamiast obsypać ją rojem myśliwców i w ten sposób zniszczyć pole siłowe. Pewnie było więcej takich nie do końca trafionych rozwiązań.
PD: Tak, Moc w Lei silna być musi, ale scena lewitacji przypomina „Mary Poppins” Yondu z drugich „Strażników Galaktyki”. Co oczywiście nie jest komplementem, zważając na śmiertelnie poważny charakter tej sceny w „Ostatnim Jedi”. Jednak największy problem widzę w tym, że Rian Johnson w ogóle nie umie w strukturę filmową. To może jest lepszy reżyser niż Lucas, ale na pewno dużo gorszy storyteller. To było widać już w „Looperze”, pełnym fajnych idei, ale beznadziejnie opowiedzianym. W „Ostatnim Jedi” co prawda widać progres – Johnson dobrze skręca poszczególne sceny, ale wciąż w wielu miejscach ma kłopoty z ich kulminacją, bo już trzeba gnać dalej, wprowadzać kolejny wątek, kolejną postać, nie ma czasu na oddech. Teoretycznie można by rzec, że taka już cecha każdej franczyzy, że przymus upchnięcia tuzinów motywów w jednym filmie zawsze rzutuje na spójność, ale nie jest też przecież tak, że się nie da – Abrams w „Przebudzeniu Mocy” poradził sobie dużo lepiej pod względem narracyjnym. Tymczasem Johnson nie tworzy „opowieści”, tylko zbiór epizodów, które osobno może i się bronią, ale całość nie ma emocjonalnego impaktu. A czasem nie mają go też konkretne wątki – weźmy trening Rey przez Luke’a – to przecież powinno przyprawiać nas o ciary, a jest co najwyżej letnie.
KW: Z drugiej strony jednak płynnie opowiedziane „Przebudzenie Mocy” było w całości dużo bardziej letnie niż „Ostatni Jedi” – tam po prostu nie było fabularnego mięsa, więc nawet Abrams nie miał się nad czym zbytnio starać. Ja z „Ostatnim Jedi” miałem problem w pierwszej połowie – ten film po prostu nie był dobrze zmontowany, rwał się i dłużył. Poprawiło się zdecydowanie od powrotu Finna i Rose – być może dlatego, że fabuła stała się dużo bardziej liniowa.
PD: Powieśmy montażystę! No nie, tu nie chodzi jednak o montaż, ten jest bardzo dobry od początku, ale właśnie o niezbyt przemyślaną strukturę całości, o niewłaściwie rozmieszczenie akcentów przez reżysera. I masz rację, że w drugiej połowie to już gra dużo lepiej, ale również dlatego, że te ludziki z pierdyliarda wątków w końcu się spotykają na jednej planecie, w jednej konfrontacji, i my wtedy oddychamy z ulgą, że „już za chwileczkę, już za momencik” to i owo wreszcie się rozwiąże, bo po drodze bywaliśmy w niektórych miejscach przetrzymywani ciut za długo, bądź też niepotrzebnie.
KW: Już w „Przebudzeniu Mocy” podobał mi się Kylo Ren (ja w ogóle bardzo lubię Adama Drivera), a po tym filmie jeszcze bardziej. Nie potrzebowaliśmy nowego Dartha Vadera, rozdarty czarny charakter jest dużo ciekawszy.
PD: Też bardzo lubię Drivera i uważam, że jego Kylo jest świetnym czarnym charakterem. Nawet jeśli niekiedy przypomina po prostu sfochowanego dzieciaka, to w tym też drzemie jego siła, bo dzięki temu jest bardziej zniuansowany, a co za tym idzie, po prostu bardziej ludzki.
KW: Ciekawym wątkiem były te dywagacje Kylo w rozmowach z Rey na temat odcinania dawnych pępowin i prowadzenia własnego życia. Z jednej strony to definiuje jego postać, która nie potrafi poradzić sobie z dziedzictwem, z drugiej – może oznaczać symboliczne odcinanie się od schematów Lucasowskich opowieści, ale z trzeciej strony może też być filozofią całej serii, pomysłem na nowego Kylo i jakiś zupełnie nowy Najwyższy Porządek w dziewiątej części.
PD: Nie łudziłbym się, że czeka nas w tym względzie rewolucja, ale kto wie. Ja mam z kolei nadzieję, że w „dziewiątce” Finn dostanie więcej miejsca. A może nawet nie tyle miejsca, ile „mięsa” – fabularnego, oczywiście, nie z Porgów.
KW: Finn nie ma za wiele pola do popisu, ale Rey to kolejna z postaci, która ciekawie ewoluuje. Poważnieje, dorasta, myślę, że dużo w tym zasługi samej Daisy Ridley, która ładnie kształtuje tę rolę. Czy po dziewiątej części będziemy mieli pewność, że to najciekawsza kobieca postać całej sagi? Zobaczymy. Ale nie zirytowało cię czasem, że twórcy wyraźnie przestraszyli się międzyrasowego romansu i chyłkiem z niego wycofują, wprowadzając postać Rose i zapoznając Rey z Poem?
PD: Do zapoznania Rey z Poem doszło naturalnie, nie na zasadzie deus ex machina, i jak na razie bez żadnych podtekstów, więc dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? Tym bardziej że romans międzyrasowy nam się jednak kroi, tyle że między Finnem a Rose. Oczywiście nie wiemy, w jaką stronę to pójdzie i czy nie skończy się na relacji fanka-idol.
KW: No niby tak, ale jednak miałem takie poczucie, że scenarzyści przestraszyli się związku między czarnym a białą. Relacja afro-azjatycka wydaje się bardziej strawna. Kojarzysz stare westerny, w których czarnoskóry bohater całował się z białą aktorką? W fabule w razie czego mówiono, że jest ona Indianką/metyską, to było dużo bardziej do zaakceptowania dla ówczesnego widza.
PD: Jasne, aczkolwiek świat szczęśliwie nieco ewoluował od czasu westernów sprzed półwiecza, jakkolwiek by komentarze prawicowców na forach temu nie zaprzeczały. Niemniej rzeczywiście można odnieść wrażenie, że Disney nie chciał już eskalować napięć wśród ortodoksyjnego fandomu, i tak już mocno rozeźlonego faktem obsadzenia kobiety i Afroamerykanina w kluczowych rolach, pamiętamy przecież dobrze tę całą dramę. Słabe to, oczywiście, ale co zrobić.
KW: Pewnie, w ogóle nie mam pewności, że jakiś romans miał być, że jakiś będzie, miałem jednak poczucie takiej ucieczki.
PD: W ogóle mało dotąd wiemy o uczuciach postaci, pod tym względem nowa trylogia zachowuje zaskakującą wstrzemięźliwość. A zdarzyć się może jeszcze wszystko – przecież nawet afekt Kylo względem Rey, zresztą trochę odwzajemniony, tak silnie zarysowany w „Ostatnim Jedi”, nie musi być ostatecznie powodowany jedynie respektem względem Mocy drugiej strony. Wszystko pozostaje zatem otwarte, choć coraz mniej prawdopodobny wydaje się potencjalny wątek gejowskiego romansu między Finnem a Poem – i tego chyba żałuję najbardziej.
KW: Tak – i zapowiada się na bardzo typowy trójkąt Kylo – Rey – Poe. Ciekawe, kto z nich okaże się być rodzeństwem (wiem, wiem, stanowczo odchodzimy od starych rozwiązań).
PD: Wolałbym, żeby nikt tutaj nie okazał się rodzeństwem, tylko żeby wszyscy stworzyli szczęśliwy związek poliamoryczny. Czy wymagam zbyt wiele?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

99
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.