Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niezwykły projekt czterech amerykańskich saksofonistów z udziałem… niemieckiego pianisty Joachima Kühna.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku Europa stała się bardzo atrakcyjna dla jazzmanów z Ameryki Północnej. Często przepływali oni (oczywiście nie wpław) Ocean Atlantycki, aby szukać inspiracji na Starym Kontynencie. Najchętniej współpracowali z artystami niemieckimi, holenderskimi oraz skandynawskimi. Przodował w tym zwłaszcza saksofonista Charlie Mariano („ Blue Stone”, „ Reflections”), który zdołał pociągnąć za sobą innych. Jak chociażby fenomenalną sekcję rytmiczną złożoną z Johna Lee i Gerry’ego Browna („ Infinite Jones”, „ Mission Suite”, „ Cascade”). Mariano był również inspiratorem albumu „Altissimo”, w realizacji którego – oprócz niego – udział wzięło jeszcze trzech innych saksofonistów altowych (stąd tytuł) rodem zza Wielkiej Wody: Gary Bartz, Lee Konitz oraz Jackie McLean. Każdy z nich był już wtedy uznaną postacią w swojej ojczyźnie: nie tylko prowadzili własne zespoły, ale także współpracowali z najwybitniejszymi jazzmanami lat 50. i 60. (przykładowo: z Milesem Davisem, Artem Blakeyem i jego The Jazz Messengers czy Malem Waldronem). Zaproszenie ich do jednego studia w tym samym terminie graniczyło z cudem. A gdy dodatkowo zdamy sobie sprawę z tego, że było to studio położone w odległej od Nowego Jorku… Kopenhadze – z tym większym podziwem powinniśmy patrzeć na operatywność Mariano. Jako akompaniatorów Charlie zaprosił do współpracy równie wybitnych artystów (tyle że europejskich): doskonale kojarzonego przez czytelników „Esensji” niemieckiego pianistę Joachima Kühna (który był krótko po wydaniu solowych albumów „ Interchange” i „ This Way Out”), szwedzkiego kontrabasistę Pallego Danielssona (znanego z kooperacji z takimi tuzami, jak Jan Garbarek, Adam Makowicz, Keith Jarrett i Rolf Kühn) oraz holenderskiego bębniarza Hana Benninka (którego talentem wspierali się między innymi Eric Dolphy, Peter Brötzmann czy Cecil Taylor). Cała sesja zamknęła się w jednym dniu – 15 lipca 1973 roku. Instrumentarium było niezwykłe, opierało się bowiem przede wszystkim na czterech… saksofonach altowych. Zapewne nie było łatwym zadaniem namówić do wspólnych nagrań czterech wybitnych artystów, spośród których żadnemu nie było dane „wybić się na niepodległość”. Każdy z nich musiał nieco powściągnąć swoje osobiste ambicje i podporządkować się ogólnym wytycznym. Jak im się to udało? Fantastycznie! Bo choć od wydania „Altissimo” (nakładem japońskiego oddziału wytwórni Philips) minęło już ponad czterdzieści lat, album ten po dziś dzień robi niemałe wrażenie. Zaskakuje także jego stylistyczna różnorodność: od (hard i post) bopu, poprzez modern jazz i free, aż do inspiracji folkiem azjatyckim (Mariano nie byłby sobą, gdyby nie „wcisnął” czegoś z klasyki karnatackiej, prawda?). Stanowiło to zapewne ukłon w stronę zainteresowań głównych bohaterów tej historii. Aby każdy z nich mógł zaprezentować coś, co jest bliskie jego sercu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Album otwiera kompozycja najbardziej klasyczna, czyli „Another Hair-Do” z repertuaru Charliego Parkera (pierwotnie ukazała się na singlu w 1947 roku). To prawdziwa podróż w czasie – prosto w lata 30. i 40. XX wieku, kiedy jazz był przede wszystkim muzyką rozrywkową, przeznaczoną do tańca. Ale to nie oznacza, że Bartz, Konitz, McLean i Mariano nie dokonali przy okazji pewnych innowacji. Mimo to zagrali bardzo stylowo, znakomicie się przy tym uzupełniając i napędzając. Utwór numer dwa, „Mode for Jay Mac”, wyszedł spod ręki Williama Gaulta, pianisty z zespołu Jackiego McLeana. Czym przekonał do siebie amerykańskich saksofonistów, że zdecydowali się po niego sięgnąć? Całkiem możliwe, że głównie niepokojącym nastrojem i nostalgicznym lejtmotywem, choć pociągająca mogła być dla nich również improwizowana część środkowa kompozycji, w której pole do popisu zyskali również pianista i kontrabasista. Co ciekawe, trzy dni później – oczywiście w nieco innej wersji i z zupełnie innymi akompaniatorami – Jackie zagrał ten utwór podczas koncertu w kopenhaskim klubie Montmartre Jazzhus i ona również trafiła na płytę (chodzi o album „A Ghetto Lullaby”).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Stronę A zamyka podniosły „Love Choral” (autorstwa Konitza), w którym Gary, Lee, Jackie i Charlie, zanim sięgają po swoje sztandarowe instrumenty, najpierw pozwalają sobie na improwizację wokalną, którą następnie rozwijają, grając już na saksofonach. Każdy z nich ma tu swoje kilkanaście sekund solo i każdy stara się rozwinąć pierwotny motyw nieco inaczej. Na koniec dęciaki rozlegają się unisono – i to robi największe wrażenie. Spod ręki tego samego twórcy wyszedł utwór „Fanfare”, któremu – co sugeruje tytuł – patetyzmu także nie brakuje. Oprócz tego mamy jednak do czynienia również z porcją wyśmienitego free, podrasowanego zaprezentowaną z pazurem melodią. Niezwykłe wrażenie pozostawia po sobie „Du (Rain)” Bartza. Mimo że trwa niespełna cztery minuty, dzieje się w nim sporo, co jest przede wszystkim zasługą awangardowej w swym szaleństwie części środkowej. „Hymn” Konitza brzmi z kolei jak utwór świąteczny, choć wcale nie jest powiedziane, że powstał z myślą o Bożym Narodzeniu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Altissimo” zamyka kolejna przeróbka – „Telieledu Rama”. Nie ma wątpliwości, że ten numer dorzucił do repertuaru Charlie Mariano. Jest to – zaaranżowana przez Amerykanina – kompozycja Tyāgarāji, żyjącego w Indiach na przełomie XVIII i XIX wieków twórcy muzyki karnatackiej. Mariano „zaraził” się Orientem nieco wcześniej, w czasie kilku lat spędzonych na Dalekim Wschodzie – i ta fascynacja pozostała w nim aż do końca życia (a zmarł, przypomnijmy, w 2009 roku). Można podejrzewać, że wybijający się tutaj na plan pierwszy saksofon to właśnie instrument Charliego. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by w tak sobie bliskim utworze pozwolił zagrać solówkę któremuś z kolegów po fachu. I chociaż „Telieledu Rama” jest jednoznacznie zatopione w klimacie indyjskim, brzmi też jednak bardzo po europejsku, co uznać należy za twórczy wkład akompaniatorów, a nade wszystko Kühna, Danielssona i Benninka. W finale muzycy zataczają koło i powracają do punktu wyjścia – oznacza to tyle, że ponownie do głosu dochodzi… Tyāgarāja odczytany przez Mariano. „Altissimo” nie należy na pewno do najwybitniejszych osiągnięć artystów biorących udział w realizacji tego projektu, ale bez wątpienia album ten zasługuje na wydobycie go z mroków niepamięci. Skład: Gary Bartz – saksofon altowy Lee Konitz – saksofon altowy Jackie McLean – saksofon altowy Charlie Mariano – saksofon altowy Joachim Kühn – fortepian Palle Danielsson – kontrabas Han Bennink – perkusja
Tytuł: Altissimo Data wydania: 1973 Nośnik: CD Czas trwania: 41:37 Gatunek: jazz Utwory Winyl1 1) Another Hair-Do: 03:48 2) Mode for Jay Mac: 09:47 3) Love Choral: 07:34 4) Fanfare: 06:10 5) Du [Rain]: 03:34 6) Hymn: 03:10 7) Telieledu Rama: 07:34 Ekstrakt: 80% |