powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXIII)
styczeń-luty 2018

Dobry i Niebrzydki: Rzeźnia dla dwojga
Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Po trzytygodniowej przerwie spowodowanej podsumowaniami rocznymi Esensji powracają dyskusje Dobrego i Niebrzydkiego. Dziś o węgierskiej „Duszy i ciele” – laureacie festiwalu w Berlinie, zdobywcy nagrody na Camerimage, świeżo nominowanym do Oscara, czarnej komedii romantycznej o miłości w rzeźni.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski: Trzeba przyznać, że dystrybutor trafił w dziesiątkę z datą premiery węgierskiego filmu „Dusza i ciało”. Co prawda jest to laureat zeszłorocznego festiwalu w Berlinie, ale powiedzmy sobie szczerze – taka informacja na polskim widzu rzadko robi wrażenie. A teraz mamy coś mocniejszego – świeżutką nominację oscarową w kategorii najlepszego filmu zagranicznego, która to kategoria nierzadko gromadzi filmy nie gorsze niż te typowane do Best Picture. Wydaje mi się, że bez tej informacji bardzo ciężko byłoby zachęcić widzów do oglądania czarnej komedii o miłości między inspektorką sanitarną chorą na zespół Aspergera a kierownikiem niższego stopnia ze sparaliżowaną ręką… A wszystko to w scenerii miejskiej rzeźni…
Piotr Dobry: W najbardziej nieprzyjaznym miejscu dla zwierząt, ale i nieprzyjemnym dla ludzi. Film zaczyna się jednak od nastrojowych ujęć majestatycznej pary jeleni w zaśnieżonym lesie, z którymi następnie ta rzeźnia brutalnie kontrastuje, poniekąd wyrywa nas ze stuporu za sprawą bodaj najbardziej drastycznych scen uboju od czasu „Safari” Seidla. Aż chciałoby się odwrócić wzrok, gdyby nie doskonałe zdjęcia Máté Herbaiego, bardzo sugestywne, oparte w dużej mierze na zbliżeniach, od pierwszych minut wydatnie pracujące na klimat filmu.
KW: Ale o czym właściwie jest ten film? Najprostsze – i o największym komercyjnym potencjale – określenie to „nietypowa komedia romantyczna”. Mamy romans, mamy humor (choć przeważnie dosyć czarny – polecam naprawdę bardzo zabawną scenę z podcinaniem żył), mamy parę, która skłania się ku sobie, okoliczności ich rozdzielają, ale wszystko da się jeszcze naprawić. Niby schemat jest zachowany. Bohaterowie z problemami też przecież nie są niczym specjalnie nowym. Ale mamy tu też rzeźnię, ćwiartowane zwierzęta, współdzielone sny o jeleniach przechadzających się po zaśnieżonym lesie…
PD: Wypada zauważyć, że jelenie czy łanie to w ostatnim sezonie bodaj najmodniejszy motyw wśród ambitnych filmowców zahaczających o temat ludzkiego zezwierzęcenia. „Pokot”, „Zabicie świętego jelenia”, pamiętna scena w „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri”, które niebawem trafią do naszych kin. I jeśli miałbym powiedzieć, o czym jest „Dusza i ciało”, to z grubsza rzecz biorąc – o odwiecznym konflikcie natury z cywilizacją. Ale nie do końca w takim ogranym kontekście, że zachowania zwierząt bywają bardziej „ludzkie” niż poczynania ludzi. Filmowi daleko do banalnej eko-agitki, reżyserka Ildikó Enyedi idzie raczej w poetyckie love story z wyalienowanymi bohaterami, którzy przez swoje wyizolowanie, niedopasowanie, pozostają paradoksalnie bardziej „humanistyczni” niż reszta społeczeństwa. Wspomniane jelenie nie robią tu tylko za oczywisty symbol natury, one są jakby punktem pośrednim między ludźmi a szlachtowanym bydłem.
KW: Tytuł „Dusza i ciało” nasuwa interpretacje. Mamy więc tu opowieść o wyalienowanych ludziach, którzy pokonują ułomności własnego ciała i umysłu, aby zacząć w miarę normalnie funkcjonować w dzisiejszym świecie i dzisiejszym społeczeństwie. Problemy ciała dotyczą kalekiego Endrego, problemy duszy pasują do zmagającej się z chorobą psychiczną Marii. Ale to tylko jeden trop. Bo z ciałem kojarzy się sceneria mięsnej jatki, a z duszą – kontrastujące z rzeźnią sny bohaterów (bardzo ładnie, notabene, sfilmowane, stąd też m.in. nagroda na Camerimage). Cielesny naturalizm i duchowy surrealizm. Wszystko się splata, ale czy tworzy jakieś konkretne przesłanie?
PD: Ale czy musi „konkretne"? Opowieść o dwóch pokiereszowanych, samotnych duszach, nawiązujących bliski kontakt w nieprzyjaznym świecie, to jest topos miłosny starszy niż kino – o czym innym niby jest nominowany właśnie do trzynastu Oscarów „Kształt wody” Guillermo del Toro? Jednak Enyedi rozgrywa to tak osobliwie, a przy tym subtelnie, że ten snuj, który w innych rękach z łatwością mógłby się zamienić w pretensjonalny koszmarek nie do przejścia, autentycznie wciąga. Pod warunkiem, że pozwolimy samym sobie się wyciszyć, odciąć od pędu świata zewnętrznego.
KW: Przyznam się, że mam z „Duszą i ciałem” nieco problemów. Doceniam oryginalność koncepcji (rzeźnia plus dwoje jednak nieco nietypowo pokiereszowanych ludzi), doceniam sceny, pomysły (jak choćby znakomita scena nieco niezdarnego seksu), ale nie poczułem się w pełni zaangażowany. Być może, jak mówisz, nie udało mi się wyciszyć, ale może też nie udało mi się zbudować więzi z bohaterami. Sprawa więc mocno zależąca od osobistej percepcji. Dla zachęty dodam jednak, że humor bywa tu może nie wszechobecny, ale gdy jest, to naprawdę niezłego sortu.
PD: Osobne słowa uznania należą się aktorom. Od na pozór lodowatej blond Marii w magnetycznym wykonaniu Alexandry Borbély trudno oderwać wzrok, zaś uznany na Węgrzech dramaturg Géza Morcsányi w roli Endrego wypada nader swobodnie – nie mogłem uwierzyć, że to jego pierwsza rola filmowa, zastanawiałem się wręcz, gdzie ja już tę twarz widziałem. Ale świetny jest też drugi plan, na przykład Itala Békés jako podstarzała sprzątaczka doradzająca Marii w kwestii seksapilu.
KW: Reżyserka nazwała Alexandrę Borbély naturalną pięknością, wiec to, że ona tu na taką nie wygląda bez sztucznego oszpecania, że jej zimna uroda fascynuje, ale też odstrasza, jest z pewnością ogromną zasługą aktorki. Jej partner z kolei zupełnie do niej nie pasuje, ale potrafi widzów przekonać, że jest inaczej. Z bohaterów drugoplanowych warto wspomnieć jeszcze wspierających komediowy charakter filmu panią psycholog, która nie może uwierzyć, że bohaterowie śnią ten sam sen i dopatruje się spisku mającego na celu jej ośmieszenie, i kolegę Endrego z pracy, pantoflarza twierdzącego, że kobietę należy trzymać krótko.
PD: Szczególnie zaimponował mi jednak sposób, w jaki Enyedi wydobywa tragikomizm z poszczególnych scen, jak potrafi zobrazować coś przejmująco smutnego, ale mimo wszystko podszytego specyficznym humorem – jak choćby w scenie, gdy Maria pokazuje swoje wewnętrzne uczucia za pomocą ludzików Playmobil. Pod względem narracyjnym, w sposobie prowadzenia interakcji postaci, kino Węgierki może budzić uprawnione skojarzenia z dokonaniami Lanthimosa czy Kaurismäkiego, a mnie w trakcie seansu przypomniały się jeszcze dwa obrazy: „Lewy sercowy” Paula Thomasa Andersona – podobnie ekscentryczna „komedia romantyczna” ze świata autystyków – oraz oscarowy „Marty” Paddy’ego Chayefsky’ego, prekursor „rzeźniczych” romansów. „Dusza i ciało” jest niewątpliwie mniej „przyswajalna” niż te filmy, bardziej erudycyjna, chłodniejsza emocjonalnie, zdystansowana względem widza – toteż nie będę udawał, że się w tym filmie rozkochałem. Ale zobaczyć na pewno warto.
KW: Z tym nie mam zamiaru polemizować. Ostatecznie jak często w kinie widzi się scenę, gdy bohaterka prowadzi miłosną rozmowę telefoniczną, próbując zatamować krew tryskającą z przeciętych nadgarstków?



Tytuł: Dusza i ciało
Tytuł oryginalny: Testről és Lélekről
Dystrybutor: Aurora Films
Data premiery: 26 stycznia 2018
Reżyseria: Ildikó Enyedi
Zdjęcia: Máté Herbai
Scenariusz: Ildikó Enyedi
Muzyka: Adam Balazs
Rok produkcji: 2017
Kraj produkcji: Węgry
Czas trwania: 116 min
Gatunek: dramat
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

109
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.