 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Hiss Spun” to chyba najostrzejszy album w dorobku Chelsea Wolfe. Dominują na nim liczne gitarowe sprzężenia i ciężkie uderzenia perkusji. Do tego dochodzi zawodzący śpiew i już wiemy jak wygląda jądro ciemności. A jednak, pomimo deficytu jasnych odcieni i choćby nuty przebojowości, nie można się od tego krążka oderwać. Kreowany przez Chelsea klimat sennych koszmarów i majaków szaleńca potrafi wciągnąć bez reszty i zahipnotyzować, nawet jeśli na co dzień nie słucha się tego typu muzyki. I jeszcze tylko gdyby całość ozdobiono inną okładką, nie wizerunkiem złego brata kuzyna Coś z „Rodziny Addamsów”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sięgając po drugi album SpaceSlug można się zdziwić. Słuchając go odpływamy w kosmiczny świat, mając poczucie, że obcujemy z pozycją godną czołówki światowego stoner rocka, gdy nagle rzucając okiem na nazwiska muzyków, odkrywamy, że są Polakami. Już niedługo nie tylko Behemoth, Vader i Riverside, ale także Kosmiczny Ślimak powinien stać się naszą największą muzyczną eksportową marką. Długie, rozbudowane kompozycje, przenikające się motywy i wszędobylskie, cudowne przestery, sprawiają wrażenie, że mamy do czynienia z dziełem kompletnym. Uzupełnionym o bardzo stylową oprawę graficzną. Rodzi się nam potęga.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Hasta la victoria” nie jest płytą łatwą. Nie zdziwię się, jeśli kogoś odstraszą psychodeliczne dźwięki, powtarzalne motywy i wrażenie chaosu. Niemniej jeśli się w to wszystko wsłuchać, okaże się, że całość jest jak najbardziej przemyślana, a to co wydawało się kakofonią, umiejętnym połączeniem improwizowanego szaleństwa ze zgrabnymi harmoniami. Do tego dochodzi wciągająca mantrowość dwóch najdłuższych utworów, które powoli narastają, aż doprowadzają słuchacza do pełnego katharsis. Co ciekawe The Myrrors to nie projekt awangardowych Europejczyków, czy szalonych Azjatów, a gości wychowanych na pustyni w Arizonie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kiedy usłyszałem debiutancką EPkę „Out is in” stwierdziłem, niczym Calvin Candie w „Django": „macie moją ciekawość”. Kiedy usłyszałem kawałek „Warsaw Street”, dodałem za Calvinem: „teraz macie moją uwagę”. Na pełnoprawny krążek musieliśmy nieco poczekać, lecz duo z Frankfurtu spełniło pokładane w nich nadzieje. „Hymns to the Night” ma w sobie sporo z post-punkowej fali pokroju Joy Division, ale klimatem zbiiżamy się bardziej do nocnej przejażdżki ulicami Berlina, gdzie z lewej i prawej strony otoczeni jesteśmy ferią neonowych i przemysłowych lamp, a zza okien dobijają się do nas dyskotekowe rozmarzone bity, żywcem wyjęte z lat 80. Sama elektronika, pomimo oczywistych synthpopowych nawiązań, przykuwa uwagę swoim niespiesznym tempem. Gitary, w dużej mierze, też podążają w kierunku muzyki końca świata. Momentami wybrzmiewają niczym najlepsze numery U2 poddane sporej dawce relanium. Nie jest to w tym przypadku wada. „Hymns to the Night” nigdzie się nie spieszy. Pozwala słuchaczowi wsiąknąć niczym gąbka w ten senno-narkotyczny klimat, zostawiając go na skraju pustki emocjonalnej. Ale jeśli już wyciągacie stryczek z szafy, to może dla przeciwwagi przesłuchajcie także zremixowanych wersji utworów, które nastroją was bardziej optymistycznie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Łączenie muzyki średniowiecznej z heavy metalem – czy to w formie black- czy doommetalowej – nie jest już żadną nowością. Praktykowane bywa – głównie w Niemczech i Skandynawii – od ponad dwóch dekad. Co jakiś czas trafia się jednak wykonawca, który potrafi tchnąć w ten gatunek nowe życie. Jak Szwedzi z zespołu Apocalypse Orchestra na swoim debiutanckim albumie „The End is Nigh”. Ta płyta może Was zauroczyć, ale na pewno nie wprawi w dobry nastrój, zwłaszcza jeżeli zaczniecie analizować słowa poszczególnych utworów. Ich ogólny sens jest jednoznaczny: Apokalipsa jest już blisko… coraz bliżej…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„One with the Universe” ma spore szanse przypaść do gustu fanom nieco ostrzejszych brzmień. Choć nie brakuje też nastrojowych stonerrockowych kompozycji, jakimi panowie z Samsara Blues Experiment raczyli nas już przed laty. Granice stylistyczne pomiędzy psychodelią, stonerem a hard rockiem (i jego odmianami) są tu zresztą bardzo płynne, co jest dodatkowym atutem albumu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
NiXes to projekt muzyczny, w którym główną osobą jest Ania Rusowicz. Jak twierdzi, nie chciała nagrywać płyty pod własnym nazwiskiem, ponieważ to inny rodzaj muzyki, niż jej solowe dokonania. Ale czy aby na pewno? Jak na razie Ania ma na koncie dwie płyty (plus „Retronarodzenie” z piosenkami świątecznymi) – pierwsza „Mój big-bit” osadzona była w klimatach lat 60., druga „Genesis” w świecie flower power. „NiXes” natomiast to zabarwiona elektroniką wycieczka w lata 70. Mamy więc sensowne rozwinięcie artystycznej drogi Rusowicz. I tylko trochę szkoda, że nie zdecydowała się na polskie teksty.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Aż trudno uwierzyć, że Godflesh to teraz tylko dwóch muzyków. Generują bowiem tak nieokiełznany hałas, niczym armia metalowców. Dodajmy, że bardzo gniewny hałas. „Post Self” to bez wątpienia jedna z najbardziej agresywnych płyt zeszłego roku, choć i tu zdarzają się spokojniejsze fragmenty. Wszystko jest jednak polane industrialnym chłodem i „brudną” elektroniką, co w połączeniu z wykrzykiwanymi tekstami robi iście apokaliptyczne wrażenie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Eternal Hayden” to pierwsza płyta PH wydana przez cieszącą się dużą renomą wśród wielbicieli muzyki awangardowej i progresywnej fińską wytwórnię Svart Records (rodem z Turku). Ujrzała ona światło dzienne w marcu minionego roku. I z miejsca zaskoczyła. Czym? Przede wszystkim długością! Zawartych na niej pięć kompozycji trwa bowiem zaledwie trzydzieści sześć minut (z groszami). W przeszłości tyle trwały pojedyncze numery Mr. Peter Hayden! Czyżby więc artyści wraz ze zmianą szyldu zaczęli rozmieniać się na drobne? Niekoniecznie. Wszystkie utwory są ze sobą ściśle powiązane, wynikają z siebie nawzajem, stanowią zatem elementy większej całości. Są suitą podzieloną na pięć rozdziałów.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Reverse” jest – opartym na dźwiękach syntezatorów i (nierzadko) przetworzonych elektronicznie gitar – instrumentalnym concept-albumem. W muzyce tej rock miesza się z awangardą i elektroniką, ale nie brakuje też „skoków w bok” i sięgania po inne gatunki stylistyczne – od krautrockowej psychodelii po post-rock. Są to jednak przede wszystkim smaczki aranżacyjne, których głównym celem jest uatrakcyjnienie z założenia dość monotonnej muzyki wykonywanej przez Pinhasa. |