powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXIII)
styczeń-luty 2018

50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Album ten najlepiej określa stwierdzenie „muzyka ilustracyjna”. Aby w pełni docenić walory „History of the Future”, należy się wyciszyć i dać unieść wypełniającym ją delikatnym dźwiękom. Choć w skład Watter wchodzą doświadczeni muzycy, nie starają się popisywać swoimi umiejętnościami, a stawiają na klimat. Dlatego też dużo tu przestrzeni i minimalizmu. Nie oznacza to jednak, że nie natkniemy się i na mocniejsze fragmenty, jak utwór tytułowy z szaloną partią saksofonu. Album dla wymagających, poszukujących w muzyce ukrytego piękna.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
O Decapitated w ubiegłym roku było wyjątkowo głośno. Niestety nie ze względu na muzykę, a posądzenie o to, że w czasie swojego pobytu w USA muzycy uprowadzili i zgwałcili fankę (ostatnio zostali uniewinnieni). Szkoda, że te wszystkie plotkarskie portale nie poświęciły tyle samo miejsca albumowi „Anticult”, co relacjonowaniu procesu. A było o czym pisać, ponieważ zespół zaprezentował na nim zwięzłą, treściwą dawkę nowocześnie brzmiącego black metalu na prawdziwie światowym poziomie. Do słuchania nie tylko przez zagorzałych sympatyków stylu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kadavar z godną podziwu regularnością publikuje kolejne albumy. Zawsze stoją na wysokim poziomie, ale nie wszystkie w równym stopniu przekonują. Dla mnie niedoścignionym wzorem pozostaje „Abra Kadavar” z 2012 roku. Czwarty w kolejce „Rough Times” co prawda nie jest tak udany, ale wypada o wiele lepiej niż poprzedni – „Berlin”. Brodacze urozmaicili swoją muzykę, nie tracąc przy tym mocy. To wciąż jest rewelacyjnie chrupiący stoner rock w vintage’owym stylu. Niemniej sięgnęli także po dotychczas nieeksplorowane środki wyrazu, czego najlepszym przykładem jest psychodeliczno-doorsowski „The Lost Child”. Już za sam ten utwór „Rough Times” powinno znaleźć się w niniejszej pięćdziesiątce. A przecież to tylko jeden z dziesięciu świetnych utworów.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Sebastian Chosiński
Najnowszy materiał Duńczyków, choć krótki, artystycznie trzyma odpowiednio wysoki poziom i w niczym nie ustępuje ubiegłorocznemu, rewelacyjnemu „Ouroboros”. Na płycie wciąż dominuje spacerockowa psychodelia podrasowana garażowym brzmieniem i noise’owymi zagrywkami gitar, których nie powstydziliby się panowie Thurston Moore czy Lee Ranaldo z Sonic Youth. Te wszystkie zgrzyty nie są jednak bezsensowne, muzycy znajdują dla nich przekonujące uzasadnienie, wpisują w konwencję, którą – gdyby tworzyli cztery dekady wcześniej – określono by zapewne mianem eksperymentalnego krautrocka. Niemal pewne jest, że po trzydziestu pięciu minutach spędzonych w towarzystwie „Land Between Rivers” słuchacz będzie odczuwał niedosyt. Tak chyba właśnie pomyślana została ta płyta (podobnie zresztą jak „Ouroboros”) – ma zaostrzyć apetyt, aby za kilkanaście miesięcy na muzycznym głodzie rzucić się na jej następczynię.
Cała recenzja tutaj
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przemysław Pietruszewski
W dobie retrosentymentów, gdzie każdy zespół chce znaleźć złotą receptę na bycie najlepszym wśród plagiatorów, niespodziewanie wpada Idles ze swoim bezpośrednim debiutem. Debiutem, który rozstawia obecną punkową gównażerię po kątach. „Brualizm” w jakimś stopniu przypomina to co Pissed Jeans zatraciło jakieś dwie płyty temu. Jest punkowo, agresywnie, a Joe Talbot – frontman zespołu nie szczędzi krytyki wobec obecnego systemu czy bezcelowej pracy od 9 do 5. Jaki sens ma życie, jeśli tylko się po nim prześlizgujesz, zamiast z niego korzystać? Jeśli ograniczasz się do checklisty z wykonanymi korpo zadaniami i grubym portfelem oszczędnościowym to znaczy, że zapomniałeś o swoich potrzebach. Tematów oczywiście jest więcej, ale nie będę psuł zabawy. A jeśli połączymy chropowaty wokal muzyka z jazgotliwą dynamiczną gitarą, perkusją momentami pędzącą na złamianie karku, to otrzymamy album bezwgzlędnie dewastujący. „Brutalizm” to doskonałe podsumowanie obecnego pokolenia. Zblazowanego, pozbawionego chęci działania, zamykającego się w malutkich ekranach swoich cyfrowych czterech ścian. „Brutalizm” to doskonała pobudka i lewy sierpowy dla wszystkich bojaźliwców.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Jak się okazało, w archiwach grupy Träd, Gräs och Stenar nie brakowało utworów nagranych z nieżyjącymi już Torbjörnem Abellim i Thomasem Gartzem, które nie zostały dotąd upublicznione. Stąd wziął się pomysł na wydanie płyty „Tack för kaffet”, którą wypełniło siedem kompozycji z lat 2006-2012. Album zawiera nieco ponad siedemdziesiąt minut muzyki. Muzyki – poza jednym wyjątkiem („Pengar”) – stylistycznie bardzo jednorodnej, psychodelicznie hipnotycznej, która jednych może przyprawić o ciarki na plecach, innych natomiast doprowadzić swą monotonią do rozstrojenia nerwowego. Komu zatem można ją polecić? Na pewno wielbicielom pierwszego wcielenia Träd, Gräs och Stenar z przełomu lat 60. i 70. XX wieku. Także słuchaczom niestroniącym od klasycznego minimalizmu Amerykanina Terry’ego Rileya. Zawiedzeni nie poczują się również fani współczesnej psychodelii i post-rocka, szukający w muzyce romantycznych uniesień i dekadenckiego nastroju.
Cała recenzja tutaj
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przemysław Pietruszewski
Aż dziw, że ten włoski konglomerat muzycznych osobliwości nie jest znany szerzej. Każdy kto choć raz zachłysnął się najpłodniejszym okresem w historii muzyki odkryje tutaj wpływy krautrocka, psychodelii, improwizacji, jazzu, czy space-rocka. „Materia oscura” to tylko 3 numery, ale już „Massa mancante” to puszczenie oka w stronę tuzów z CAN. Tyle, że tutaj funkowy podkład płynie gdzieś w futurytycznym kierunku. Z jednej strony jammowy otwieracz to doskonały popis improwizatorskich umiejętności kolektywu, z drugiej to też nawiązanie do kosmicznych wirtuozów, tym razem z Hawkwind. Uściślijmy, to nie jest zwykła kalka wymienionych. Squadra Omega wprowadza pewien rodzaj szamańskiej wędrówki dusz w swojej muzyce, co doskonale słychać pod koniec „Mondo brana”. Pierwsze dwa utwory charakteryzują się transową strukturą i systematyką. W trzecim każdy artysta poszukuje swojej stylistycznej przestrzeni. Wydaje się jakby dźwięki wzajemnie walczyły o swoje miejsce. Nie brak tutaj wsamplowanych elekronicznych „przeszkadzajek”, gitarowych podkładów, plemiennych fletów czy wyśpiewanych mantr. Zaskakujące jak Squadra Omega gładko radzi sobie z przenoszeniem jednej ekspresji w kolejną, bez oznak niedopasowania. „Materia oscura” to album wciągający, wymagający medytacyjnego skupienia, ale im więcej dacie mu szans tym bardziej dostępny się okaże.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przemysław Pietruszewski
Właściwie od czasów „Blood inside” Rygg dryfował sobie na koniunkturalnej łodzi, wydając koncertówki, EPki, nikomu niepotrzebne wspominkowe wydawnictwa jego najskrytszych inspiracji. Ktoś napisze: „sztuka”. Ja napiszę „wyrachowanie”. Puszka Pandory została otwarta już przy okazji ckliwej i bezjajecznej „Wars of the Roses”. I tak sobie Ulver pływał po bezkresach niemocy twórczej, do czasu wolty z tego roku – „The Assassination of Julius Caesar”. Zespół niczym z Feniks odradza się z popiołów. Zamiast egzaltowanego zmanierowania, frontman bierze na swoje barki lata 80 i trawestuje synthpopowe dźwięki na współczesną modłę. Można się spotkać z opiniami, że to najlepszy album Depeche Mode jakiego samo Depeche Mode nie nagrało, ale tak mogą pisać tylko osoby, które niczego poza boysbandem Dave Gahana nie słyszeli. Na kilogramy tutaj Talk Talk, Tears for Fears czy Eurythmics, tyle że jak na Norwegów przystało, wplatają w owe proste konstrukcje ten boski pierwiastek dźwiękowej alchemii znanej z „Blood Inside”. Często utwory podszyte są jakimś niepokojącym wątkiem, wsamplowanym noise’owym podkładem, czy transowym, industrialnym bitem. To wszystko przypomina w jakimś stopniu sławny duet z Coil, który często, pod płaszczykiem popowych kompozycji budował wielowarstwowe tło. „Tragedies repeat themselves / In a perfect circle.” – śpiewa Garm w jednym z utworów. Miejmy nadzieję, że więcej tragedii już nie będzie i na następny dobry album nie będziemy musieli czekać kolejnych 12 lat.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pierwsze, co zwraca uwagę w przypadku trzeciego krążka Mothership to okładka. Szczęśliwie nie tylko ona w tym wypadku jest godna uwagi, albowiem od strony muzycznej otrzymujemy stoner metal/rock najwyższej klasy. Panowie zdecydowanie okrzepli i zaprezentowali najbardziej spójny materiał w swojej karierze. Riffy zagrane na przesterowanych gitarach miażdżą, a energia rozsadza głośniki. Niemniej znalazło się również miejsce dla czystej frazy w niemal akustycznym instrumentalnym utworze „Eternal Trip”. Wrażenia piorunujące jak na najlepszych płytach Black Sabbath z Ozzym. Legenda może więc spokojnie iść na emeryturę, pozostawia w postaci Mothership godnych następców.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przemysław Pietruszewski
Bez charyzmatycznego Andreasa Westmarka zespół straciłby połowę pierwotnego plemiennego impetu. Ton nadawany przez kaznodziejskie wokalizy ustawia muzykę gdzieś na pograniczu tego co potrafią wyczarować Nick Cave z Warrenem Ellisem oraz przesterowanej ściany hałasu, prezentowanej przez Swans z Michaelem Girą. „Doubt Is My Rope Back To You” to jak zderzenie pustynnej burzy z fatamorganą. Klimat wydaje się być żywcem wyjęty z „Hell or High Water” czy „The Road” gdzie świat chyli się ku upadkowi. To w końcu odejście od prostej zwrotkowo refrenowej struktury na rzecz elegijnych etiud. Zachwyca dbanie o każdy muzyczny detal. Zachwyca post-rockowa ekspresja, uciekająca często z wolnych temp w dysonanse i gitarowe sprzężenia. To 47 minut dźwiękowej apokalipsy, przy której pozostaje tylko zamknąć się w barze na końcu drogi z butelką whisky w ręce.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

10
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.