powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLXXIV)
marzec 2018

Dzikie stworzenia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Spojrzeli po sobie, aż w końcu nastroszona dziewczyna skinęła głową i kilka banknotów przeszło z ręki do ręki. Nie mieli dużych wymagań: pięć puszek piwa, dwa cydry i jakiś niskoalkoholowy drink. Dali mi dużą płócienną torbę – wzruszyła mnie ich dbałość o środowisko – ale nie zmieściłam w nią wszystkiego i wyszłam ze sklepu, niosąc butelki cydru w ręku. Widziałam, jak wpatrują się w nie błyszczącymi oczami, dlatego podsunęłam im swoją propozycję natychmiast, jeszcze zanim zdążyli się nimi podzielić i schować łup do plecaków.
– Też przyda mi się wasza pomoc.
Paru z nich drgnęło i po wyrazie ich oczu zobaczyłam, że niczego się nie dowiem, że od początku widzieli we mnie coś podejrzanego. Reszta przestępowała z nogi na nogę, trochę skrępowana swoim długiem wdzięczności. Nadal miałam w ręku ich alkohol.
– Dziś koło akwarium ktoś powiesił na ścianie głowy dwóch fok. Pewnie przeczytacie o tym jutro w gazetach. Jeśli ktoś z was wiedziałby o tym cokolwiek… gdybyście mieli jakieś informacje, które mogłyby pomóc dojść, kto to zrobił i dlaczego, dajcie znać do akwarium. Będziemy wam bardzo wdzięczni.
Nikt się nie odezwał, tym razem wszyscy otwarcie spoglądali na nastroszoną dziewczynę, która zmrużyła oczy, jakby się zastanawiała. Porozumiała się z kimś wzrokiem i zobaczyłam, że tym razem nie patrzy na kolegę z pieszczochami, tylko na innego chłopaka, stojącego za plecami tamtego, który dotąd się nie odezwał. Miał szczupłą twarz, rzadki, choć ewidentnie długo hodowany zarost, i skórzaną kurtkę, a na szyi dwa wisiorki. Nie wiedziałam, jak to robił, ale najwyraźniej wyznawał Thora i Szatana jednocześnie.
Nie odezwał się, ale jakaś wymiana informacji musiała się dokonać, bo dziewczyna się uśmiechnęła.
– Aha, jasne. Oczywiście. Na pewno damy znać.
Złamałam prawo, spoiłam małolaty gorzałą i niczego nie uzyskałam.
• • •
Spędziłam następnych kilka dni, kręcąc się w kółko.
Sally i jej koledzy wciąż pomstowali na rybaków, ale nie potrafili skierować mnie w żadną konkretną stronę. Żaden nie wydawał im się bardziej podejrzany niż pozostali – jeśli znali ich z imienia, to nie zniżali się do tego, by ich używać. Z jednym wyjątkiem: mój nowy znajomy Brian był rzecznikiem miejscowego Stowarzyszenia Rybaków i zdaje się, że traktował tę funkcję dość poważnie. Tej wiosny, na zebraniu rady miejskiej, upierał się, że zimowe sztormy były wyjątkowo silne i pakiet proponowanych odszkodowań jest za niski, żeby pokryć choć częściową wymianę zniszczonego sprzętu. „Czym mamy łowić, rękami? Jakbyśmy mieli jeszcze mało kłopotów! Z jednej strony kwoty połowów, a z drugiej te cholerne foki, bodaj zdechły!” wybuchnął w końcu i ktoś mu to zapamiętał.
Przeszłam się do baru przy zaporze Salmon Weir, gdzie lubili przychodzić rybacy i farmerzy z pobliskich wsi, gdy akurat zaglądali do miasta. Okazali się jeszcze mniej pomocni, bo w ogóle nie chcieli ze mną rozmawiać. Odpowiadali na pytania tak krótko, jak tylko się dało, albo wręcz odburkiwali, a jeśli upierałam się przy dalszych próbach, po prostu przesiadali się w drugi koniec knajpy.
W końcu, w desperacji, pojechałam do portu i dałam się zaprosić Brianowi na herbatę. Nigdy nie byłam zbyt towarzyska ani zbyt dobra w prowadzeniu rozmów, więc zabrałam Fergusa, który musiał być tego dnia w szczytowej formie. Z bieżącej i prognozowanej pogody wycisnął dobry kwadrans rozmowy, a potem na zmianę sypał historiami z pracy i wypytywał Briana o synka i, chociaż odgadywanie nastrojów szło mi różnie, zwykle z szansą jeden do jednego, to nawet dla mnie było jasne, że nasz gospodarz jest zadowolony z tej wizyty. Zmęczona twarz trochę zmieniła kolor, wyprostował się i wyglądał, jakby jego pierś trochę lepiej wypełniała roboczy sweter. Ale gdy tylko wspomnieliśmy o fokach, zgarbił się znowu i zbył nas jakimś ogólnikiem, że to naprawdę przykra sprawa, jakby bardzo nie miał ochoty o tym rozmawiać.
Nie był to najgorzej spędzony wieczór w moim życiu, ale wciąż nie dowiedziałam się niczego ważnego. Wracając, wpatrywałam się ponuro w wodę, zastanawiając się, czy nie pożegnać się z Fergusem wcześniej, a potem minąć port, zejść na brzeg, wskoczyć i popływać jeszcze dzisiaj, żeby lepiej spać w nocy. Odwróciłam się, zastanawiając, jak to wytłumaczę – jakaś sprawa? zapomniane spotkanie? – i zobaczyłam, że Fergus sięga do plecaka. Wyciągnął w moją stronę jakiś drobiazg, stawiając go sobie na dłoni, jakby trzymał prezent.
– Byłbym zapomniał. Weź. To twoje.
W ręku trzymał małą plastikową miseczkę zamkniętą szczelną pokrywką, taką, do jakich w barze McDonough’s nakładano sos albo przecierany groszek.
– Powiedziałem im wczoraj, że powinni bardziej uważać. Też nie lubię takich sytuacji.
• • •
Następnego dnia ktoś czekał na mnie po pracy.
Popatrywał nerwowo na drzwi, od czasu do czasu kopiąc schody glanem. W pierwszej chwili nawet nie zwróciłam na niego uwagi, wychodząc z pracy, myślałam głównie o pogodzie i o tym, czy to dobry moment, żeby znów iść pomyszkować na przystani. Niebo było bardzo niebieskie, tylko nad kolorowymi domkami w Salthill unosiły się szare, skłębione obłoki. Pogoda zapowiadała się ładnie i niegroźnie.
– Przepraszam?
Przekręciłam klucz w zamku. Byłam ostatnia ze zmiany. Fergus przyszedł i wziął się za sprzątanie już o szóstej, żeby później mieć wolne na jakieś spotkanie. Aila skończyła, gdy z budynku wychodzili jeszcze ostatni goście. Fionna pewnie nie miał odwagi zaczepić.
– Tak?
Poprzedniego dnia prawie na niego nie spojrzałam, bo trzymał się z tyłu i był niższy od reszty towarzystwa; posłany wcześniej do szkoły, a może czyjś młodszy brat. Długie włosy sczesywał na bok, z przedziałkiem tuż nad uchem. Koszulka zespołu „Bullet for my Valentine” trochę na nim wisiała, ale chyba nie mieli już mniejszych rozmiarów.
– Ja… wiem, co się stało. Chciałem tylko coś powiedzieć. Pomyślałem, że… Że to ważne.
– Co takiego?
Przełknął ślinę, przestąpił z nogi na nogę.
– Wie pani, u nas w szkole jest taka ekipa – zaczął. – Chcą pokazać, jakimi są hardkorami. Robią różne rzeczy. Ja to w sumie nic o tym nie wiem, ale słyszałem. Kolega mi mówił.
– Jak się nazywa ten twój kolega?
– Nie, nie! – Chłopak spłoszył się wyraźnie. – To nie ma znaczenia, wie pani? On już się z nimi nie spotyka.
Postanowiłam nie naciskać.
– I co z tym kolegą?
– No, tego… Parę razy poszedł z nimi na imprezę. Poszli nad wodę po koncercie, rozpalili ognisko na brzegu. Był jakiś browar, tańce, gadki o demonach, o ofiarach z krwi, takie tam. Ale potem…
Znów przełknął i zakołysał się na nogach. Był wyższy ode mnie.
– Zaczęli gadać gorsze rzeczy. I wtedy mój kumpel przestał z nimi chodzić. Oni…
Uciekł wzrokiem, po dziecinnemu zniżył głos, jakby naprawdę bał się, że ktoś może usłyszeć.
– Oni tam męczą zwierzęta!
– Gdzie?
– Na plaży Ballyloughane. Albo po drugiej stronie, na Blake’s Hill. Ta łąka, wie pani, za nią na zatoce są takie kupy piachu. Można rozpalić ogień. Po nocy nikt tam nie chodzi. Mówili też coś o wyspach, ale trudniej się tam dostać. Mój kumpel tam nie był.
– Co to za ekipa?
Przygryzł wargę, ale najwyraźniej uznał, że musi coś ujawnić, inaczej całe jego poświęcenie pójdzie na marne.
– Paru starszych kolesi. A od nas… – Wyglądał, jakby znów miał się zaciąć, ale mówił dalej, bo decyzja została podjęta i już nie było odwrotu. – Connall Standen. Travis Johnson. Lydia McGregor.
– Widziałam ich wczoraj? To była Lydia?
– Skąd! – zaprotestował natychmiast. – To Bonnie.
– Bonnie ma jakieś nazwisko?
– Nie! To znaczy, po co pani jej nazwisko? Ona nie jest ważna. Może z raz tam zajrzała. Ale najwyżej raz, nie więcej. To taka trochę pozerka, wie pani?
– Powtórzysz to na policji?
Cofnął się w popłochu.
– Nie mogę! Jeśli pójdę do glin, będą wiedzieć, że to ja. Dlatego przyszedłem do pani. – Naciągnął kaptur. – Niech pani im to powie.
Widząc, że wiele już z niego nie wyciągnę, wyjęłam z kieszeni kartkę.
– Rozumiem. Dziękuję, że tu przyszedłeś. – Szybko nabazgrałam kilka cyfr. – To jest mój numer. Jeśli dowiesz się czegoś ważnego, na przykład, że znów planują zrobić coś podobnego, daj mi znać, dobrze?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

19
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.