powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLXXIV)
marzec 2018

Dzikie stworzenia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Aila poderwała kotwicę i teraz szarpała za linkę startującą; silnik zapalił z rykiem, a wtedy przekręciłam manetkę, ile fabryka dała. Wypłynęłyśmy na wstecznym, a Aila pewnie modliła się, żebyśmy nie wpadły na żaden z głazów przyczajonych tuż pod powierzchnią, których tutaj w tej dziczy nikt nie obstawił znakami ostrzegawczymi, bo i po co miałby to robić. Z wyspy poleciało coś ciężkiego, butelki albo kamienie, wpadły w wodę za nami, ale nie miały szans nas sięgnąć. Mimo wszystko zaniepokoiłam się bardziej, bo miałam wrażenie, że słyszę coś jeszcze oprócz naszego silnika.
– Jesteś cała? – krzyknęłam do Aili.
– Mmm!
Kazałam jej wypatrywać, czy tamci nie zaczęli nas gonić, ale sama i tak co chwila oglądałam się przez ramię. Robiłam to tak często, że prawie przegapiłam zbliżający się do nas wielki kształt, który przecinał zatokę, zmierzając w stronę otwartego morza, prostopadle do brzegu. Był tak blisko, że nie musiałam już wiedzieć, co oznaczają białe i czerwone światło umieszczone nad sobą, żeby wiedzieć, że nasze drogi zaraz się przetną i jeśli szybko nie zmienię kursu, znajdziemy się dokładnie pod dziobem kutra, dziesięć razy większego od nas.
Odwróciłam się do wiatru i odkręciłam manetkę, by jak najszybciej minąć się ze statkiem burtami, trzymając kurs równoległy do niego, żeby przypadkiem nie wpaść w sieci, jeśli przypadkiem ciągnął je za sobą. Miałyśmy go już za rufą i odległość rosła szybko, gdy zrozumiałam dwie rzeczy.
Ten kuter trałował sieci i była w nich foka.
Zobaczyłam ją w ciemnej wodzie, poczułam jej panikę, gdy szamotała się w drobnych linkach, cienkich, ale bardzo trudnych do zerwania. Zalała mnie jak woda, a potem ucichła, w miarę jak kuter oddalał się od nas, zostawiając za sobą wzburzony kilwater, oświetlony tylko światłem rufowym.
Gdybym miała czas to przemyśleć, pewnie bym się nie zdecydowała, niebezpieczeństwo było za duże, szanse zbyt nikłe i coraz mniejsze z każdą chwilą. Ale właśnie to przeważyło, świadomość, że jeśli nie zrobię tego natychmiast, to nie zrobię tego wcale.
– Aila! Bierz ster!
Rozpinałam kurtkę jedną ręką, drugą wciąż trzymając na uchwycie.
– Kiara? Co ty…
– Weź ster, mówię! – Rozbierałam się, zrywając z siebie ubranie, gorączkowo, byle zdjąć tyle, ile tylko zdołam. Kurtka, przede wszystkim kurtka, żeby nie trzymała mnie na powierzchni, nie spowalniała. Buty, warto by zdjąć, buty są drogie, nie mam ich tak znowu dużo, trzeba rozsznurować, nie ma czasu, pieprzyć, pieprzyć to. – Płyń prosto na przystań. Zawiadom policję. I nie szukaj mnie, słyszysz? Wiem, co robię.
– Kiara?!
Nie wiedziałam.
Usiadłam na brzegu, plecami do wody, a potem zanurkowałam, wpadając w nią w tyłem, głową naprzód, by nie wywrócić pontonu. Przez chwilę było ciemno i zimno, strasznie, myślałam, że umieram, a potem unosiłam się w wodzie, lekko jak piórko, nic nie bolało, wszystko było piękne, a ja nadal żyłam.
Foka szamotała się w sieci.
Poruszyłam głową, machnęłam ogonem, aż całe ciało drgnęło jak fala i pomknęło przed siebie, bezbłędnie wyczuwając zwierzę w ciemności. Kuter nie płynął zbyt szybko, spokojnie mogłam go dogonić i prześcignąć, ale jednego nie byłam w stanie zrobić – nie mogłam uwolnić tamtej foki. Musiałam doścignąć statek, znaleźć się tuż przy niej, a potem – i to był najgorszy, najtrudniejszy i najbardziej szalony moment – musiałam przejść z powrotem. Włożyć na siebie to słabe i chude ludzkie ciało, które tak kiepsko znosiło zimno wody i silny prąd, i brak oddechu, ale za to miało ręce i przeciwstawne kciuki.
Znów czułam strach tamtej i żałowałam, że pod wodą nie mogę nic powiedzieć. Ona też mnie wyczuwała, ale w żaden sposób jej to nie uspokajało, nie sygnalizowało, co zamierzam. Byłam już na tyle blisko, że widziałam ją wyraźnie, mogłam jej dotknąć, otrzeć się o miękki bok. Była starsza niż te, które zobaczyliśmy zawieszone nad akwarium, miała jakieś pięć lat i na pewno zdążyła już urodzić pierwsze szczeniaki.
Zaczerpnęłam tchu na powierzchni, a potem zanurkowałam prosto i gdy znalazłam się tuż obok foki, zacisnęłam powieki. Zimno otoczyło mnie tak nagle, że omal nie otworzyłam ust, żeby chwycić powietrze. Wyrzuciłam ręce przed siebie, zaciskając palce w oczkach sieci. Wciąż czułam obecność foki. Z całej siły biłam wodę stopami, by nie wisieć na sieci całym ciężarem, jednocześnie szarpałam ją na boki, usiłując rozerwać chociaż jedno oczko.
Sieć trzymała mocno.
Puściłam ją i znów pomknęłam w stronę powierzchni, żeby zaczerpnąć tchu. Z ulgą weszłam w drugą postać, ale ruchy okazały się ślamazarniejsze, niż myślałam, w żołądku czułam skurcze, jakbym nie jadła nic od wczoraj. Nie byłam pewna, jak długo zdołam tak przechodzić w tę i z powrotem.
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zanurkowałam i znów chwyciłam się sieci. Gdy szarpanie nie dało skutku, podciągnęłam się na rękach i włożyłam linkę między zęby – moje słabe, tępe ludzkie zęby, które nie zabiłyby nawet ryby – zacisnęłam, potarłam nimi o siebie z całej siły, a potem zmieniłam się znowu i szarpnęłam, tym razem zwierzęcymi kłami. Poczułam jeszcze, jak sieć, na której wisiałam, pęka, i tamta foka musiała to wyczuć, bo zerwała się nagle i ruszyła w górę, tam gdzie pękały kolejne linki. Otarła się o mnie, wymykając się z włoka, chciałam ruszyć za nią, ale było mi już naprawdę słabo i wystarczyła chwila, żeby rozdarta sieć otoczyła mnie z obu stron, a potem, zanim zapadłam się w mrok, poczułam, że wszystko naraz rusza w górę, jakby ktoś zaczął ją wybierać.
• • •
Trudno opisać, jak to jest.
Nigdy nie jestem do końca ani tu, ani tam, ani nawet dokładnie pośrodku. Kiedy chodzę na dwóch nogach, nadal wyczuwam foki, ich obecność, strach, głód, potrafię do nich zawołać. Gdy pływam, nadal wiem wszystko, co wiedziałabym, chodząc po stałym lądzie, ale nie przejmuję się tym tak bardzo, bo górę biorą inne odruchy. Radość z pływania, głód, zabawa, strach, prosta przyjemność z leżenia na brzegu i wygrzewania się na słońca. Raz do roku, zimą, gdy foki wpadały w ruję, też to czułam i zaraz po wyjściu z wody toczyłam się po piasku z pierwszym, kto wyszedł za mną. Zęby, sierść, skóra pocierająca o skórę, wyprężony grzbiet, powietrze uchodzące z płuc i dwa ciała, przepychające się ze sobą, przygniatające, ciężkie, śliskie.
Nie myślałam po ludzku.
Za pierwszym razem, gdy już zmieniłam się z powrotem, byłam przerażona. Przez kilka dni później co chwila dotykałam brzucha, zastanawiając się, jak to się może skończyć, ale wyglądało na to, że nieprzystająca fizjologia rozwiązała ten problem; żaden zarodek nie miał szans zagnieździć się w organizmie zmieniającym się w tę i z powrotem. Powoli nauczyłam się nad tym nie zastanawiać, przyjmując to jako coś normalnego, jak smak surowych ryb, sikanie i wypróżnianie się do wody, w której pływałam zanurzona z głową, plamy ropy i smaru, które ciągnęły się za kutrem, do którego podpływałam, gdy patroszyli ryby, żeby najeść się rybich odpadków.
Do sieci nie zbliżałam się nigdy, przynajmniej w obu swoich postaciach miałam na tyle rozsądku. Co by się nie działo, zawsze wędrowałam w przestrzeni na krawędzi dwóch światów: nigdy nie byłam tylko jednym i nigdy tylko drugim, i było mi z tym dobrze.
A jednak, gdy pływałam w wodzie, raczej unikałam kontaktu z tymi ludźmi i aż do tej chwili nie byłam pewna, jak wyglądałoby takie spotkanie.
• • •
Wszystko wokół było niewyraźne i rozmyte, pełne odcieni szarości. Foki nie widzą barw.
Wciąż było mi słabo, ale nie znajdowałam się już w wodzie; leżałam na twardej powierzchni, a ktoś usiłował ciągnąć mnie po niej za sobą. Otaczało mnie coś szeleszczącego, na brzuchu i na grzbiecie czułam dwie ciepłe plamy i byłam prawie pewna, że to ludzkie ręce. Głowa człowieka była dokładnie nade mną, więc nie mogłam go zobaczyć – leżąc na brzuchu, nie byłam w stanie zadrzeć głowy. Musiał być naprawdę silny, by nieść dorosłą fokę, i dopiero gdy znów mnie położył – rozpoznałam pod sobą deski pokładu – i usiadł, oddychając ciężko, zobaczyłam, że to Fionn.
Powtarzał coś, ale nie mogłam się skupić, bo byłam zbyt głodna. Na pokładzie leżały resztki ryby. Podskoczyłam, podrzucając całe ciało, popełzłam w tamtą stronę. Fionn mi na to pozwolił.
Patrzył, jak połykam ochłap – resztki małego piklinga, razem z kręgosłupem – a potem wstał i zniknął pod pokładem. Próbowałam doczołgać się do burty, ale nie miałam dość siły i Fionn zdążył wrócić, zanim przebyłam połowę drogi. W ręku trzymał wiadro ryb.
Wyrzucił kilka na pokład, ale nie zdążyłam zjeść nawet jednej, zanim Fionn zerwał się na nogi, stając pomiędzy mną a masztem. Zaciskał coś w ręku. W tej postaci musiałam się bardzo skupić, żeby znaleźć słowa na określenie różnych rzeczy, zwykle tego nie robiłam, bo ich nie potrzebowałam. Myślenie słowami przychodziło mi z trudem, szukanie ich było jak przesiewanie palcami mułu i błota.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.