powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLXXIV)
marzec 2018

Jest gdzieś, lecz nie wiadomo, gdzie…
Ryan Coogler ‹Czarna Pantera›
…kraj, w którym baśń ta dzieje się – tak można by strawestować słowa piosenki z „Pszczółki Mai”, ponieważ fabuła „Czarnej Pantery” w dziewięćdziesięciu procentach toczy się w fikcyjnym afrykańskim państwie. Dało to okazję projektantom kostiumów i scenografii, żeby naprawdę zaszaleć.
ZawartoB;k ekstraktu: 90%
‹Czarna Pantera›
‹Czarna Pantera›
Mocnymi stronami filmów Marvela są sympatyczne postaci (lub też niesympatyczne, jak Loki, ale w każdym razie przykuwające uwagę), dynamiczna fabuła oraz zręcznie dawkowany humor. „Czarna Pantera” ma to wszystko, a dodatkowo jest prześliczną wizualną bombonierką. Od czasu kosmicznych mgławic w drugiej części „Thora” nic mnie tak nie zachwyciło. Zespół odpowiedzialny za „dizajn” przeszedł sam siebie. Czy są to stroje wakandyjskich wojowniczek, czy szaty plemiennych wodzów, czy wreszcie suknie Okoye i Nakii w epizodzie koreańskim – wszystko jest przepiękne. Przy czym twórcy zaczynają wreszcie rozumieć (pierwszym zwiastunem był strój bojowy walkirii w „Ragnaroku”), że ruszanie do walki w pancernym bikini i na wysokich obcasach to techniczny absurd. No, a w nakryciu głowy królowej-matki (jak podają źródła okołofilmowe, do jego stworzenia użyto drukarki 3D) zakochałam się już w momencie pierwszego obejrzenia zwiastuna. Stolica Wakandy też robi wrażenie; żałuję tylko tego, że nie pokazywano jej dłużej i z bliska, bo parę migawek uliczki handlowej to jak polizanie cukierka przez papierek. Urzekły mnie szczególnie drapacze chmur z elementami tradycyjnej afrykańskiej architektury: tu dachy przypominające strzechy okrągłych chat, tam wystające końce belek wyraźnie inspirowane słynnym glinianym meczetem z Mali – tyle w każdym razie daje się zauważyć w kinie, gdzie nie można zrobić stopklatki. Malownicze są też „samoloty” podobne do ważek oraz królewski statek o kształcie zbliżonym do plemiennej maski.
Etnografowie pewnie mdleją podczas seansów, bo poszczególne elementy budynków, dekoracji i strojów zostały zaczerpnięte z kultur odległych nieraz o tysiące kilometrów1). Co jest, niestety, zgodne z euro-amerykańskim postrzeganiem Afryki jako raczej jednolitego kraju niż kontynentu. Podobnie eklektyczna jest muzyka, co nie przeszkadza mi zachwycać się nią niemal na równi ze stroną wizualną. Dźwięk bębnów zawsze hipnotyzuje, a nie jest to instrument często używany w filmach, więc tym bardziej dodaje egzotyki i oryginalności.
Fabuła – jak to w filmach przygodowych – jest dość przewidywalna, oparta na schemacie „odrzucony mści się po latach”. Aczkolwiek tutaj też widać nowszy trend, zapoczątkowany w „Spider-Man: Homecoming”: przeciwnik bohatera nie jest szaleńcem ani megalomanem, lecz osobą mającą jakieś swoje racje, wynikające z konkretnych powodów. Mogą one nie być godne pochwały, ale dają się zrozumieć. Dzięki temu Eric, podobnie jak Vulture w „Spider-Manie” staje się o wiele głębszą postacią niż przeciętny superzłoczyńca. Niszę przeznaczoną dla szaleńca zajmuje natomiast handlarz bronią Ulysses Klaue, brawurowo zagrany przez Andy’ego Serkisa. Jak słowo daję, miałam niezmierną ochotę zetrzeć mu z twarzy ten wredny uśmieszek.
Jeśli już mowa o aktorstwie, to trzeba podkreślić, jak znakomicie wszystkie osoby zostały dobrane do ról. T’Challa jest charyzmatyczny i dostojny, jego matka dostojna i charyzmatyczna, a młodsza siostra zgrabnie przeskakuje od nieco buntowniczej szesnastolatki do chłodnej i profesjonalnej pani naukowiec. Świetna jest też generał Okoye – postać może i drugoplanowa, ale z tych, które zapadają w pamięć, szczególnie w scenie, kiedy ze skrywaną rozpaczą podkreśla, że zobowiązana jest bronić króla, niezależnie od tego, kto nim został.
Co do scen akcji, to najbardziej podobał mi się pościg samochodowy ulicami koreańskiego miasta. Finałowa walka zbytnio mi się kojarzyła z finałową walką z „Mrocznego widma” (ekscentryczne wierzchowce, niebieskie tarcze siłowe, no i rozbicie całości na trzy równoległe wątki2)), a nie jest to pozytywne porównanie. Natomiast plusem jest to, że w „Czarnej Panterze” bohaterowie wszystkich trzech wątków nieustannie porozumiewają się między sobą, co nadaje scenom spójności. Dodatkowo trzeba podkreślić, że pościgi i bitwy nie są przeciągnięte na siłę (co stanowi wadę niektórych superbohaterskich produkcji, że przypomnę tylko „Batman vs Superman”), oraz zrównoważone dużą liczbą scen, gdzie postaci rozmawiają ze sobą – i to naprawdę rozmawiają, wymieniając informacje, a nie tylko romantycznie patrzą w oczy albo urywają w pół zdania, żeby doszło do efektownego fabularnie nieporozumienia.
Produkcjom Marvela coraz częściej zdarza się poruszać aktualne problemy – na przykład totalną inwigilację w „Zimowym żołnierzu” – i tak też jest tutaj, jednak zagadnienie dzielenia się zaawansowaną technologią z innymi krajami inaczej wygląda w bajkowym państwie, gdzie decyduje wola króla, a inaczej w realnym świecie, którym rządzą patenty, koncerny i akcjonariusze…3)
1) A nawet dziesiątki tysięcy, ponieważ jeden z projektantów, Anthony Francisco, użył elementów zdobniczych swoich filipińskich przodków, natomiast miękkie obuwie z podziałem w miejscu palców to element raczej japoński.
2) Jedna walka wręcz, jedna walna bitwa i jedna osoba w myśliwcu, która ma czymś w coś strzelić.
3) Patrz cytat z „Avatara”, że nie ma nic gorszego, niż słaby raport kwartalny.



Tytuł: Czarna Pantera
Tytuł oryginalny: Black Panther
Dystrybutor: Disney
Data premiery: 14 lutego 2018
Reżyseria: Ryan Coogler
Zdjęcia: Rachel Morrison
Rok produkcji: 2018
Kraj produkcji: USA
Gatunek: akcja, dramat, SF
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 90%
powrót; do indeksunastwpna strona

63
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.