Fionn sięgnął po czarno-żółty kabel – pewnie wyłącznik, pomyślałam – a później przez dłuższą chwilę przyglądał się pozostałym. W końcu delikatnie odpiął biały przewód, po nim mniejszy, czerwony i dotknął nim do zacisku białego. Zębatka ruszyła, wydając z siebie świszczący zgrzyt. Fionn uniósł głowę i uśmiechnął się najszerszym uśmiechem, jaki dotąd widziałam na jego twarzy. Pozwoliłam mu sterować, bo robił to lepiej. Gdy odcumowaliśmy, obmacałam dokładnie dno pontonu, ale wszystkie nasze rzeczy zniknęły. Spędziłam trochę czasu, kuląc się na dziobie, z radiem Fionna w ręku, nasłuchując ruchu w porcie. Na kanale było dosyć głośno jak na tę porę, po okolicy kręciła się jakaś jednostka SAR i przynajmniej jedna motorówka patrolowa. Dobrze, uznałam, odkładając radio. Może przyskrzynią Rooneya. Fionn powiedział coś, co zabrzmiało jak pytanie. Płynęliśmy za szybko, musiałam położyć się na plecach i oprzeć o jego kolana, żeby coś usłyszeć. – Ty też masz skórkę? – Co? – Skórkę – powtórzył, przykręcając manetkę gazu. – Takie są legendy, nie? Selkie, legendarne stworzenia. Foki, które mogą zrzucać skórę i wychodzić na ląd jako ludzie. Muszą włożyć na siebie tę skórę, żeby zmienić się z powrotem w foki i wrócić do morza. Jeśli zostaną tu na dłużej i założą rodzinę, czasem ktoś z bliskich, najczęściej jakieś dziecko, znajduje foczą skórę schowaną na dnie szafy i pokazuje wszystkim, a potem zawsze dzieje się tragedia. Masz taką skórkę? – Nie. To chyba jakaś bajka. – Moja matka miała. – Jeszcze nigdy nie słyszałam u Fionna takiego tonu. To nie był smutek, nie tęsknota, coś innego. Zaduma, świadomość, że stała się jakaś krzywda, ale to już nieważne, bo i tak nie da się nic z tym zrobić. – Kiedy to było? Jak miałem z dziesięć lat. Grzebałem po szafkach i okazało się, że jedna z nich miała szufladę z podwójnym dnem. Była w niej taka jakby paczka, ciasno owinięta w szarą skórę. A w środku listy. Całe mnóstwo listów. Zaniosłem to na dół i pokazałem rodzicom, a potem wybuchła awantura i już nigdy nie zobaczyłem swojej matki. – Wróciła do morza? – Uciekła do Dublina. Z facetem. Tym, który napisał te listy. Chyba wydałam jakiś dźwięk, bo przestał wpatrywać się przed siebie w ciemność. – No co tak patrzysz? Była selkie, ale była też człowiekiem. Wszyscy trochę jesteście. – Wy? – Ja jestem normalny. – Widziałam, że niełatwo marzniesz. – Prawda, ale tylko tyle dostałem. Na chwilę wróciliśmy do obserwowania świateł przesuwających się po zatoce. Ogniska na wyspie jakby przygasały, może zabrakło paliwa, a może sataniści musieli być wcześnie w domu. – Jak się domyśliłeś? Przez Leifa Erikssona? Dlatego tak na mnie patrzyłeś? – Myślałem, że nie zauważyłaś. – Fergus mi powiedział. – Fergus. Oczywiście. – Patrzył w inną stronę, ale dosłyszałam krzywy uśmieszek. – Tak, dlatego. Podejrzewałem, że jesteś jedną z nich, ale nie byłem pewien. Aż do dzisiaj. – I co z tym zrobisz? – A co mam zrobić? Nic. Znów wpatrzyliśmy się w wodę. W mroku sunęły białe światełka, motorówki patrolowe cięły wodę w tę i z powrotem, spory kawałek za naszą rufą. Fionn sterował bardziej w lewo, jakby zamierzał opłynąć wyspę i znaleźć się po drugiej stronie, tej z łagodniejszym brzegiem. – Fionn? – Tak? – Jak już dopłyniemy… Masz pomysł, po diabła my tam właściwie płyniemy? Poprawił czapkę z daszkiem, którą wziął sobie z kantorka. Włosy sięgały mu prawie do kołnierza kurtki, czasem odgarniał je za uszy, żeby nie przeszkadzały. – Poszukamy go. Jeśli naprawdę chciałby podrzucić zwłoki na wyspę, to wyrzuci je tam. A do tego czasu będzie się kręcił gdzieś w pobliżu. Jim Rooney przyjaźni się z ojcem od lat, znam jego łajby. Spróbuję go rozpoznać. Poprosiłam go o telefon i znów zadzwoniłam do Aili, ale wciąż nie odbierała. Potem mniej więcej streściłam Fionnowi, co się działo na wyspie. – Jakby policja pytała, to twój ojciec akurat łowił w pobliżu, gdy wypadłam z pontonu i wyciągnęliście mnie z wody. – W sumie naprawdę tak było. Byliśmy już dobrze za Mutton Island i prowadzącym na nią mostem, nawet za wschodnim wybrzeżem Mullogh. Tutaj ruch był mniejszy i Fionn zaczął wpatrywać się w każde światło naprawdę uważnie. W pewnej chwili zmniejszył obroty prawie do zera. Dziób pontonu przestał się unosić, tak że mogłabym spokojnie wysunąć rękę za burtę i przesuwać nią w wodzie, i wtedy wiedziałam, że Fionn coś wypatrzył. Dla mnie kuter wyglądał jak zbitka świateł zawieszonych w mroku, bo szyper nawet nie oświetlał dobrze pokładu – pewnie nie bez powodu. Ale Fionn faktycznie dobrze znał tę łajbę. Mocno mrużył oczy i chyba nawet położenie tych świateł względem siebie, kąty i odległości w metrach coś mu mówiły. – To chyba ten. Pocieszała mnie świadomość, że wprawdzie statek był dla nas ledwie widoczny, ale my dla niego jeszcze mniej. Wpatrywałam się w mrok, próbując dostrzec chociaż zarysy burt i nadbudówki, i prawie nie zauważyłam, kiedy Fionn wyciągnął nóż sprężynowy. – Pewnie zapłaciłyście za to kaucję? – Tak, Aila i ja. – Zwrócimy jej, co nie? Przytknął czubek ostrza do gumowej powierzchni i nacisnął ostrożnie. – To musi wyglądać prawdziwie – wyjaśnił, pociągając za linki biegnące wzdłuż burty tak, by uszkodzona komora unosiła się w górę, jakby próbował ją utrzymać z dala od linii wody. Odwrócił się do mnie. – Wywołam go przez radio, a ty wyskakuj. Muszę być sam, wtedy będzie się mniej pilnował. Spróbuję go przekonać, żeby mnie wziął na pokład, a jak już tam będę, to się trochę rozejrzę. Jeśli wyrzuci cokolwiek za burtę, nurkuj za tym i sprawdź, co to takiego. W razie czego powiemy później, żeby wysłali nurków w to miejsce. Jak coś się zacznie dziać, wzywaj pomoc. Zostawię ci radio w pontonie. Zaczęłam się rozbierać. Fionn sprawdził odczyty z GPS-u w telefonie, zmierzył odległość na oko. Sięgnął po radio. – Statek na pozycji 53, 15, 4 północ, 9, 1, 5 zachód… – wywołał na szesnastce. – Statek na pozycji… – powtórzył jeszcze raz. – Tu ponton motorowy excel. Potrzebuję pomocy. W eterze zapadła cisza. Fionn powtórzył jeszcze raz. Przez chwilę wyglądało na to, że statek na pozycji 53, 15, 4 północ bardzo ma ochotę zignorować wezwanie i udawać, że to nie do niego. – Ponton excel, tu Morski Sprinter. – Spojrzeliśmy na siebie, Fionn kiwnął głową. To była nazwa łodzi rejsowej, na pokładzie której stał, gdy zrobiono mu zdjęcie z rekinem. – Słyszę cię. Jakiej pomocy potrzebujesz? – Tu excel. Mam przebitą komorę, potrzebuję holowania do brzegu. Jestem jakieś dwieście metrów na wschód od waszej pozycji. – W porządku, excel. Czy masz sprawny napęd? – Tak, mogę do was przybić. – Dobrze. Czekam. Szyper kutra musiał wrzucić silnik na luz, bo światła przestały się przesuwać. Podpłynęliśmy w zupełnej ciszy. Mniej więcej w trzech czwartych drogi Fionn dał mi znak, że mam skoczyć, zanim zaczniemy być widoczni z pokładu. Poszło nawet łatwiej niż wtedy z Ailą, bo płynęliśmy wolniej, nie musiałam się rozbierać w trakcie i dlatego, że już raz to zrobiłam. Zanurkowałam i pomknęłam przed siebie, wyprzedzając ponton na wypadek, gdyby szyper chciał wykorzystać ten krótki moment, by pozbyć się kłopotliwego ładunku, ale woda była spokojna i gdy znów się wynurzyłam, Fionn zdążył już wyłączyć silnik i teraz przesunął się na dziób, trzymając hol w ręku. Na pokładzie zarysowała się postać szypra; w półmroku i szarościach widziałam go słabo, ale wydawał się zupełnie niepozorny, z krótko ostrzyżoną głową i lekkim zarostem. Pozostawało wierzyć, że Fionn się nie pomylił i rzeczywiście był to człowiek, który kilka dni wcześniej wypożyczył mi ponton. – A niech mnie diabli! – Mężczyzna złapał rzuconą linę i przełożył przez kluzę w pokładzie. Pociągnął, aż napięła się mocno. – Mały McColl! Czemu nie mówiłeś od razu? Tym razem rozumiałam ich znacznie lepiej niż wtedy, podczas rozmowy Fionna z ojcem. Może dlatego, że tym razem nie byłam słaba i oszołomiona, a może wystarczyło raz dojść, jak to zrobić, jak z tymi rysunkami przedstawiającymi iluzje optyczne: jeśli raz dojrzało się twarz staruszki w profilu młodej ślicznotki, to od tej pory widziało się ją już zawsze. |