Rewelacyjny reżyserski debiut Grety Gerwig opowiada o tym, jak magiczny i radosny potrafi być okres dojrzewania – ale również o pierwszych wielkich rozczarowaniach. Dzięki wspaniałym, godnym Oscarów kreacjom Saoirse Ronan i Laurie Metcalf „Lady Bird” to również przejmujący portret trudnej miłości matki i córki.  |  | ‹Lady Bird›
|
Rasizm, mizoginia, kłamstwa polityków, hipokryzja społeczeństwa – wszystko to słusznie wkurza i smuci (i może być niezłym tematem oscarowej produkcji). „Nie zawsze musi chodzić o wojnę”, mówi jednak nastoletnia bohaterka reżyserskiego debiutu Grety Gerwig, gdy w jednej z najbardziej przejmujących scen filmu odkrywa, że życie przynosi także bolesne udręki i rozczarowania mniejszej skali – miłosny zawód może dręczyć nawet bardziej niż 11 września albo polityka Republikanów, zwłaszcza gdy masz kilkanaście lat. Problemy dorastania nie są może najbardziej oryginalnym tematem w historii kina – ale gdy potraktowane są tak mądrze i szczerze jak w filmie Gerwig, nie powinno dziwić, że konkurują o najważniejsze nagrody z fabułami o większym społecznym rezonansie. Christine – a właściwie Lady Bird (bo takie imię zdecydowała się nadać sama sobie) – to nastolatka z Sacramento, uczennica katolickiego liceum, pochodząca z liberalnej, wykształconej rodziny. Dziewczyna boryka się z typowymi dla jej wieku problemami – spięcia z matką, romantyczne zawirowania, podciąganie ocen na koniec semestru, zakup sukienki na bal maturalny. Film zbudowany jest z króciutkich fragmentów, scenek to zabawnych (genialna jest choćby ta, w której Lady Bird w towarzystwie przyjaciółki zajada się opłatkami komunijnymi niczym chipsami), to bardziej melancholijnych; ma pełen werwy rytm, który oddaje towarzyszące dojrzewaniu poczucie, że wszystko, co się teraz wydarza, jest magiczne i najważniejsze na świecie. Tytułowa Lady Bird (fantastyczna Saoirse Ronan z najbardziej uroczym trądzikiem w dziejach kina), farbująca włosy na różowo, wygadana dziewczyna jest bohaterką „większą niż życie”, ale daleko jej do nadświadomej ironistki Juno; nie jest też postacią, której ekscentryczność dałoby się bezwarunkowo polubić: bywa pretensjonalna, egocentryczna, kłamie jak z nut. A chwilę potem potrafi zachwycić dobrocią i wyrozumiałością. Udaje przed znajomymi wyrafinowanie, a potem wypisuje na ścianie pokoju imiona chłopaków, w których się kocha. Ma w sobie tyleż z buntowniczki, co z konformistki. Chaotyczne wybory Lady Bird podyktowane są pragnieniem zaznaczenia swojego „ja”, realizacji własnego potencjału – choć bohaterka nie bardzo wie, ani czym jest to „ja”, ani jaki to potencjał. Gerwig przekonuje jednak, że nic bardziej naturalnego, niż taki nastoletni mętlik w głowie – co więcej, to właśnie on pozwala dowiedzieć się o sobie czegoś ciekawego: bohaterka uważa Sacramento, gdzie mieszka, za dziurę i nie szczędzi okazji, by wytykać jej niedoskonałości – ale to, co brzmi jak pozerskie malkontenctwo, zostaje pod koniec filmu odwrócone o 180 stopni i okazuje się, nieoczekiwanie również dla samej Lady Bird, wyrazem głębokiego przywiązania. „Lady Bird” to również znakomity portret relacji córki z matką. Nietrudno się domyślić, że z taką osobowością, dziewczyna potrafi być prawdziwym utrapieniem – Gerwig pokazuje więc tarcia i wzajemne pretensje, ale udaje się jej uchwycić również czułość; trudną, wielką miłość, w której konflikty podszyte są kompleksami i lękiem przed odrzuceniem. Wspólne sceny Ronan i Laurie Metcalf są wspaniałe, nierzadko w kilkadziesiąt sekund ujmują całą złożoność więzi między bohaterkami – choćby podczas awantury o nieposkładane ubrania, gdy udaje się zawrzeć zarówno iskrzenie, jak i zrozumienie dla cudzej frustracji. Gerwig akcentuje w filmie róż – różowe są włosy bohaterki, ściany w jej pokoju, gips na rękę, wreszcie sukienka na bal maturalny. Już choćby z tego powodu trudno nie pomyśleć podczas seansu o „Dziewczynie w różowej sukience”. Skojarzenie będzie o tyle nieprzypadkowe, że – podobnie jak w wyprodukowanym przez Johna Hughesa klasyku młodzieżowej komedii – bardzo duże znaczenie w „Lady Bird” odgrywa status społeczno-ekonomiczny bohaterów. W „Dziewczynie…” Molly Ringwald grała córkę wychowywaną samotnie przez bezrobotnego ojca, zakochaną w bogatym chłopaku – w filmie Gerwig dyplomy wyższych uczelni nie chronią rodziny bohaterki przed utratą płynności finansowej, a sama Lady Bird często koloryzuje na temat pieniędzy, w zależności od celu, który chce osiągnąć – albo pozuje na rezydentkę najlepszej dzielnicy, albo przesadza w drugą stronę, jak wtedy, gdy mówi, że mieszka „po złej stronie torów” (co oznacza biedniejszą, „podejrzaną” część miasta). Takim fantazjowaniem można chwilowo wkupić się w łaski rówieśników, ale nikt nie dostanie się w ten sposób na studia (przynajmniej w USA): bohaterka ma głowę pełną bliżej niesprecyzowanych pomysłów, ale jej marzenia mogą prysnąć jeszcze zanim na któryś się zdecyduje. Reżyserka nie popada jednak w pesymizm – przenosi za to na ekran pełen życia świat, zachęcający do kreatywności i poszukiwania: tu nie dziwi kółko teatralne prowadzone przez wuefistę, zakonnice doceniające antyklerykalne dowcipy, przystojni chłopcy zaczytujący się w Howardzie Zinnie – nawet w Sacramento, które, mając w sąsiedztwie San Francisco czy Los Angeles, wydaje się prowincją, można znaleźć odkrycia i inspiracje. Część z nich skończy się rozczarowaniem, ale inne przyniosą ekscytujące niespodzianki.
Tytuł: Lady Bird Data premiery: 2 marca 2018 Rok produkcji: 2017 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 94 min Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 80% |