Jason Aaron nie jest może wybitny w tym co robi, ale to co robi nie jest miłe… dla Wolverine′a. Z lubością bowiem znęca się nad nim w swoich scenariuszach. Drugi tom ich zbiorczej kolekcji ukazał się właśnie w ramach serii „Marvel Classic” sygnowanej przez Egmont.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nie chcę przez to powiedzieć, że Aaron nie ma świetnych pomysłów. Wręcz przeciwnie, czasem przygniatają one historię, tak jak ma to miejsce w przypadku ataku Deathlocków z przyszłości. Zgrabnie również wykorzystuje popkulturowe wzorce (we wspomnianym segmencie mamy jawne nawiązania do "Terminatora"). Niestety ma problem z rozwinięciem ich w większą całość. O wiele lepiej sprawdza się w zeszytowych one-shotach, nastawionych na ukazanie emocji naszego bohatera, niż przeładowanych akcją i bohaterami akcyjniakach. Na plus trzeba mu jednak zapisać to, że w jego wersji Wolverine to nie tylko chodząca maszynka do zabijania o zdolnościach regeneracyjnych, a postać z wyraźnymi rozterkami wewnętrznymi, która choć chodzi po tym świecie sto lat z okładem, wciąż nie pogodziła się sama ze sobą. Tak jak w przypadku innych komiksów z logiem "Marvel Classic", tak i ten tom został elegancko wydany w twardych okładkach. Jest też pokaźnych rozmiarów, albowiem liczy sobie 320 stron. Szkoda tylko, że jego formuła nie do końca spełnia pokładane w nim oczekiwania. O ile bowiem podobnie potraktowane zbiory scenariuszy Briana Michaela Bendisa do "Daredevila" i Gartha Ennisa do "Punishera" stanowiły logiczną kontynuację wątków, o tyle historie Jasona Aarona zostały wybrane z różnych serii. I nawet jeśli większość pochodzi z „Wolverine: Weapon X”, to odnoszą się bezpośrednio do wydarzeń, których nie dane nam było poznać. Utrudnia to czytanie i powoduje sporą dezorientację. A momentami także drażni. Całkiem niepotrzebny (w kontekście pozostałych opowieści) jest otwierający tom zeszyt "Dark Reign: The List - Wolverine" z 2009 roku. Opowiada on o czasach kiedy S.H.I.E.L.D. przemieniło się w H.A.M.M.E.R., a władzę nad nim objął Norman Osborn. Aby ją poszerzyć, sięga także po program Weapon Plus, w którym Wolverine miał nieprzyjemność brać udział jako Weapon X. Kiedy tylko się o tym dowiaduje, postanawia powstrzymać szaleńca. Pomagają mu w tym Fantomex i Marvel Boy, co kończy się dość chaotyczną bijatyką, z której niewiele wynika. Nie za bardzo podoba mi się także karykaturalny sposób przedstawienia Osborna, który na ten czas pozował na inteligentnego psychopatę, nie szaleńca, jaki skrywał się niegdyś pod maską Green Goblina. Dalej na szczęści jest już lepiej, a to za sprawą najlepszego i najbardziej klimatycznego fragmentu całości, jaki pierwotnie ukazał się w "Wolverine: Weapon X" #6-9 w 2009 roku. Jest to gratka dla fanów twórczości Lovecrafta, albowiem Logan trafia do zakładu dla psychicznie chorych, którym rządzi równie obłąkany lekarz, robiący na pacjentach eksperymenty medyczne. A jeśli doda się, że placówka znajduje się w miejscowości Dunwich, to jesteśmy w domu. Aaron przez pierwsze trzy zeszyty rewelacyjnie potęguje psychodeliczny klimat szaleństwa, jakie udziela się Loganowi, ale niestety w zakończeniu idzie na skróty, co pozostawia uczucie niedosytu. Trochę inaczej sytuacja wygląda w poświęconych Deathlockom numerach 11-15 "Wolverine: Weapon X". Tu początek i koniec robią spore wrażenie, ale już środek z zawirowaniami w czasie i generalnym tłuczeniem się po gębach trochę się dłuży. Deathlocki nie przypominają pozytywnego superbohatera, którego zdążyliśmy już poznać w Polsce, a są odpowiednikami Arnolda Schwarzeneggera w pierwszym "Terminatorze", czyli bezdusznymi maszynami mającymi zlikwidować osoby, które mogą zagrozić im w przyszłości. Tyle tylko, że w filmie Camerona był jeden elektroniczny morderca, a tu są ich dziesiątki, naprzeciwko którym stają nie nieświadoma niczemu Sarah Connor i pozbawiony broni Kyle Reese, a plejada ziemskich superbohaterów z Kapitanem Ameryką (w dwóch wersjach), Spider-Manem, The Thingiem, Iron Fistem i Luke’iem Cage′em na czele. W efekcie wychodzi bardziej rozrywkowy, ale pozbawiony klimatu "Bunt maszyn", niż mroczny oryginał z 1984 roku. Wreszcie mamy też wątki, na które składają się pojedyncze zeszyty, wetknięte niejako z przypadku, ponieważ nie znajdują one swojej kontynuacji w pozostałych historiach. Jeden dotyczy rozterek związanych z ponownym zakochaniem się Logana i tym co to może oznaczać dla jego wybranki ("Wolverine:Weapon X" #10), a drugi związany jest z przeżywaniem śmierci Nightcrawlera ("Wolverine: Weapon X" #16). Oba ciekawe z interesująco poprowadzonymi wątkami. Aarona wspiera kilku rysowników. Niestety żaden nie wybija się ponad przeciętność i ich prace można określić jako rzetelne, ale mało zapadające w pamięci. Najlepsze wrażenie po sobie zostawia Ron Garney, choć można było spodziewać się po nim więcej. Z tego też powodu jeśli miałbym wyróżnić jakies rysunki, byłyby to te, które zdobią czteroczęściową przygodę w Dunwich. Idealnie oddają paranoiczny klimat całości, łącząc horror z groteską. Ogólnie mamy do czynienia z interesującym zbiorem, któremu niestety daleko do genialności. Czasem w tym Wolverine′ie za mało Wolverine′a, a za dużo innych postaci. Czasem ma się wrażenie, że dostaliśmy strzępek historii, niemniej całość dobrze się czyta, a lektura potrafi wciągnąć. Przynajmniej tym razem Egmont nie ściga się z Hachette w publikowaniu konkretnych komiksów, jak to miało miejsce w poprzednim tomie.
Tytuł: Wolverine – Jason Aaron kolekcja #2 Data wydania: 24 stycznia 2018 ISBN: 9788328127517 Format: 320s. 170x260 mm Cena: 99,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 70% |