GF: Bardzo bym bronił McDonagha, bo „Trzy billboardy…” mają całą wuchtę doskonale wyreżyserowanych scen, które nie były wcale łatwe do przekonującego przeniesienia na ekran – jak choćby scenę przesłuchania głównej bohaterki, podczas której bohater Harrelsona nagle prycha na nią krwią – sytuacja zmienia się tu w sekundę o 180 stopni, z wrogości w dziwną czułość. To tego typu sceny świadczą o wielkości tego filmu, więc – podobnie jak w przypadku scenariusza – wywaliłbym ze stawki del Toro, którego kocham całym sercem, ale który nakręcił swój najsłabszy film od lat. KW: Ja też bym skłaniał się do Nolana. „Dunkierka” to z pewnością jego najbardziej dojrzałe dzieło, mocno przemyślane, zadające kłam wielu zarzutom podnoszonym przez lata wobec tego twórcy. Ale faktem jest, że konkurencję ma mocną, bo przecież „Kształt wody” (wobec którego jestem krytyczny, ale o tym później) to nie tylko pomysły wizualne, ale i prowadzenie aktorów, i umiejętność budowania klimatu przez utrzymanie specyficznego rytmu tej opowieści, więc w sumie zwycięstwo del Toro będzie też całkiem zasłużone…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
PD: Mnie bardzo zaimponował Anderson, nie pierwszy raz zresztą, ale narracja w „Nici widmo” to ten przypadek, gdzie „nic się nie dzieje, a dzieje się wszystko"; opowieść toczy się powolnie, obraz jest przez większość dość statyczny, a jednak nawet sceny posiłków są sfilmowane tak, że napięcie nie puszcza. KW: A kogo – poza McDonaghiem – zabrakło? KS: Mnie McDonagha nie zabrakło… He, he. KaW: Powiem dość przewrotnie, ale moim zdaniem McDonagh to ofiara #metoo i #timesup. Już na Globach HFPA oberwało się, ze nominowali wyłącznie mężczyzn, stąd Akademicy nie mieli wyjścia i musieli przyznać Grecie Gerwig nominację kosztem któregoś z panów. Kogo brakuje? Wciąż niedocenianego Denisa Villeneueve’a, ale nie wiem, kogo z nominowanych mógłbym zastąpić nim bez większego żalu. KS: Mnie Greta Gerwig bardzo pasuje w tym zestawieniu i choć zapewne masz trochę racji z tą nominacją, to uważam, że jej kino spośród nominowanych na pewno się wyróżnia. Chociażby jakąś trudną do opisania swobodą opowiadania. Z wszystkich tych propozycji, ona nie sili się, by nas zachwycić, a zwyczajnie opowiada, wciąga, zaskakuje. Stawiam jej reżyserską pracę nieco wyżej od McDonagha, bo mam takie wrażenie, że Gerwig lepiej bawi się kinem i sztuką filmową. Do całej historii starała się dodać jakiś reżyserski sznyt. Jeśli zaś kogoś brakuje mi na liście, to na pewno Luki Guadagnino, ale powtórzę za Piotrem: „weź tu kogoś wymień”. PD: Tak, tym bardziej że dla mnie sytuacja jest zgoła odwrotna niż to rysuje Kamil – to nie jest tak, że Akademicy „musieli przyznać Grecie Gerwig nominację kosztem któregoś z panów”, tylko tak, że Globiści wcześniej przyznali nominację jakiemuś panu kosztem Grety Gerwig. Jak również kosztem Jordana Peele’a i Paula Thomasa Andersona. Oczywiście mówię to wszystko półżartem, ale już tak zupełnie serio, to niekoniecznie musi tu chodzić o aspekty genderowe i rasowe – stawka oscarowa jest najzwyczajniej w świecie lepsza, nie trzeba być wielkim znawcą kina, by obiektywnie zauważyć, że oscarowi nominanci zaproponowali – jak słusznie zauważa Krzysiek – „coś więcej”, również coś więcej niż po prostu poprawni Spielberg czy Ridley Scott, niczego mistrzom nie ujmując.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KaW: Ależ oczywiście, nie chcę w żaden sposób ująć znakomitej pracy Grety Gerwig, bo jej obecność na liście nominowanych jest jak najbardziej zasłużona. A że to lepsza lista od tej z Globów to sprawa również bezsprzeczna. Twierdzę jedynie, że brak nominacji dla Gerwig, nawet gdyby by podyktowany czysto artystycznymi kryteriami, byłby źle widziany i nie wierzę, ze presja umieszczenia jej w tym gronie nie miała choć odrobinę na to wpływu. A że może być na niej tylko pięć nazwisk to kogoś musiało zabraknąć i trafiło na McDonagha, bo akurat jego film nie ma charakterystycznego reżyserskiego stempla jak w przypadku reszty nominowanych. Aczkolwiek co tu dużo mówić – w tym roku lista jest po prostu za krótka. JR: Też nie podejmuję się wskazać, kogo z tej listy należałoby usunąć – ale z ważnych braków dodałbym jeszcze Seana Bakera, reżysera skandalicznie pokrzywdzonego w tym roku „The Florida Project” (tylko jedna nominacja dla Willema Dafoe to jest kpina). Kapitalne prowadzenie aktorów (a tam aktorów, prawdziwego żywiołu!), energia, wyrazisty styl, w którym cinema verite idzie za pan brat z przekonującą alegorią (chyba zbyt gorzką do przełknięcia przez Hollywood). KS: I zawsze pamiętajmy, że nominacje to kwestie czysto matematyczne i że kompletnie nie znamy procentowych podziałów w kwestii poszczególnych nominacji. Kiedyś chciałem znać te dane, ale dziś… chyba by mi trochę zepsuły zabawę. ZABAWĘ!!! - Twój Vincent
- Fernando
- Dzieciak rządzi
- The Breadwinner
- Coco
KW: Parę lat temu mieliśmy skandal z pominięciem „Lego Przygody”. W tym roku nie ma rehabilitacji (choć może skandal jest nieco mniejszy), bo pominięto „Lego Batmana”. Dajcie spokój, nikt mnie nie przekona, że „Fernando” czy „Dzieciak rządzi” to lepsze filmy. Po prostu – co jest szokujące – Akademicy nie lubią klocków lego… PD: #OscarsNotSoDanish. Masz oczywiście rację. „Fernando” słabiutki, „Dzieciak rządzi” całkiem niezły, ale bez przesady, to już „Auta 3” zasługiwały bardziej. A na shortliście były także przecież bardzo ładna japońska „Mary and the Witch’s Flower” czy przepiękna francuska „Dziewczyna bez rąk”, o której rozmawialiśmy w „Dobrym i Niebrzydkim”. KW: Sytuacja jest prosta. Faworytem jest „Coco”, namieszać może „Twój Vincent”. I bardzo bym chciał, by tak się stało, choć szanse są niewielkie – „Coco” na razie zdobywa wszystkie ważniejsze nagrody. Ale Pixar się już nagród nazdobywał, a dla mnie „Coco”, choć oczywiście ma swoje zalety, nie jest filmem, który by był bardzo skrzywdzony pominięciem, więc tak cichutko wciąż mam nadzieję na nagrodę dla „Vincenta"… PD: Ja to widzę tak, że „Coco” jest wybitnym filmem, lekko i przystępnie podejmującym najtrudniejsze tematy, i jako taki mógłby być nawet śmiało nominowany w głównej kategorii. Natomiast „Vincent” jest tylko niezłym kryminałem, za to spektakularnym osiągnięciem animacyjnym – a chyba właśnie głównie o to powinno się w tej kategorii rozchodzić. No i jeszcze dwa oczywiste aspekty – aspekt patriotyczny oraz aspekt pojedynku Dawida z Goliatem, gdzie po prostu wypada się o tego mniejszego upomnieć. KW: Dla mnie „Coco” nie jest arcydziełem. Jest bardzo dobrym filmem, przecudownym wizualnie, z ciekawym pomysłem, ale w przesłaniu niewykraczającym poza typowego Pixara. A Pixar już naprawdę nagród nazbierał i w tym roku zdecydowanie nie byłby skrzywdzony, gdyby statuetka powędrowała w inne ręce. Rzekłbym, że dla nieco skostniałej kategorii pełnometrażowego filmu animowanego byłaby to też ożywcza decyzja.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KS: Do końca wierzył będę w Oscara dla „Twojego Vincenta”, właśnie z powodu tego osiągnięcia animacyjnego, o którym wspomina Piotr. Jeśli tego w tym momencie się nie zauważy, jeśli się nie zauważy tej wartości w rozwoju animacji i sztuki filmowej, to kiedy? Czy polsko-brytyjska animacja rzeczywiście nie ma szans w starciu z hollywoodzkim gigantem? Różnica w budżetach na wsparcie promocyjne jest zdecydowana, ale wiele zależy tutaj od trochę bezpośrednich, a trochę zakulisowych działań producenta film o Vincencie. Dużo bym dał, aby dowiedzieć się jakie działania podjęto, jakie pieniądze wydano na promocję. Jakoś specjalnie w amerykańskim internecie nie rzuciły mi się w oczy jakieś grafiki wspierające polską animację. Docierają na szczęście informacje o fajnej sukni pani Doroty Kobieli, w której będzie ją można zobaczyć na Oscarach. To też ważne :) KaW: Jak bardzo życzyłbym sobie i twórcom „Vincenta” powrotu do kraju ze statuetką w ręku, t znam też statystyki kategorii, które mówią, że zwycięstwo z gigantami animacji komputerowej jest niemal niemożliwe. Ostatni raz oprzeć się hegemonii Pixara-Disneya udało się dzielnemu Rango, a animacja bez CGI-owego rodowodu nie wygrała do czasu „Wallace’a i Gromita”, co miało miejsce w połowie zeszłej dekady. Poza tym Akademicy to jednak zwykli widzowie, niekoniecznie wchłaniający animacje spod każdej szerokości geograficznej. Dlatego przy ocenie szans polsko-brytyjskiej animacji wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie, ilu widzów w Stanach obejrzało „Twojego Vincenta”, a ilu równie znakomite „Coco”… |