„Ptaki…” to film bardzo ascetyczny, powolny w narracji, na pozór odstręczający widza. Nie ma w nim zaskakujących zwrotów akcji ani bohaterów, z którymi można by się – dla polepszenia własnego samopoczucia – identyfikować.
Krzysztof Krauze nie tylko nie dożył premiery kinowej filmu (która miała miejsce we wrześniu ubiegłego roku), ale nie było mu dane dotrwać nawet do końca okresu zdjęciowego. Można więc uznać, że w dużej mierze jest to dzieło jego żony, Joanny Kos-Krauze, z którą wcześniej zrealizował również „Mojego Nikifora” (2004), „Plac Zbawiciela” (2006) oraz „
Papuszę” (2013). Nie mam jednak wcale zamiaru tym sposobem odbierać zasług nieżyjącemu reżyserowi, tym bardziej że był on także współscenarzystą obrazu. Który mógł zresztą powstać znacznie wcześniej, gdyby tylko twórcy w odpowiednim momencie przyjęli propozycję producentów zza Atlantyku. Ale wtedy prawdopodobnie „Ptaki śpiewają w Kigali” miałyby zupełnie inny charakter, daleki od stylu, do jakiego przyzwyczaili nas Krauzowie. W efekcie film powstał niemal dekadę później i z tego też powodu może wydawać się nieco „spóźniony”. Opowiada bowiem o wydarzeniach, jakie miały miejsce ponad dwadzieścia lat temu. Jego głównym tematem jest ludobójstwo, jakie dokonało się w Rwandzie w połowie lat 90. ubiegłego wieku, choć autorzy w dużo większym stopniu skupiają się na tym, co działo się później z ocalonymi z rzezi. Taką osobą jest Claudine Mugambira (w tej roli pochodząca z Kigali rwandyjska aktorka Eliane Umuhire), młoda dziewczyna z plemienia Tutsi, której Hutu zamordowali niemal całą rodzinę. Ona przeżyła dzięki odwadze polskiej ornitolożki Anny Keller (świetna, choć mocno wycofana, Jowita Budnik, która we wcześniejszym filmie Krauzów wcieliła się w romską poetkę
Bronisławę Wajs), która wywiozła ją z zagrożonego terenu i sprowadziła do Polski. Jak się jednak okazuje, Claudine, co specjalnie nie dziwi, nie potrafi przystosować się do życia w nowych warunkach, w całkiem obcym jej kraju. A kiedy dowiaduje się jeszcze, że z rąk siepaczy Hutu cudem ocalała jej kuzynka – postanawia zrobić wszystko, by ponownie znaleźć się w ojczyźnie. Ma to oczywiście także swoje drugie dno. „Ptaki…” to film bardzo ascetyczny, powolny w narracji, na pozór odstręczający widza. Nie ma w nim zaskakujących zwrotów akcji ani bohaterów, z którymi można by się – dla polepszenia własnego samopoczucia – identyfikować. Są za to dwie samotne kobiety, z przetrąconymi przez los kręgosłupami, próbujące wyjść z traumy. Ale aby im się to udało, najpierw muszą dogadać się same ze sobą, co wcale nie jest takie proste. Niekiedy można wręcz odnieść wrażenie, że Claudine ma żal do Anny za to, że ta ją uratowała; w Keller z kolei widok czarnoskórej dziewczyny wciąż wywołuje tragiczne wspomnienia. Mimo to zdają się być na siebie skazane. To bardzo ciężki, choć wzruszający film – jeden z tych, które na długo pozostają z widzem.