Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj międzynarodowy projekt niemieckiego kontrabasisty Siegfrieda Buscha (z udziałem Charliego Mariano i Wolfganga Daunera).  |  | ‹Age of Miracles›
|
W tym roku będzie obchodził siedemdziesiąte piąte urodziny. Dawno już mógłby przejść na artystyczną emeryturę, odpoczywać gdzieś na Ibizie i wygrzewając się na słońcu, wspominać lata chwały. Od dawna ma już przecież zapewnione trwałe miejsce w historii niemieckiego jazzu i jazz-rocka. A jednak wcale nie ma zamiaru odkładać instrumentu i wciąż, choć sporadycznie, koncertuje. Siegfried Busch przyszedł na świat w samym środku wojny światowej – 29 października 1943 roku – w nadreńskim Krefeld. Edukację muzyczną zaczął od skrzypiec, ale w czasie studiów w konserwatorium bremeńskim, mając lat dwadzieścia, przerzucił się na kontrabas. Ta decyzja zaważyła na jego dalszym życiu. Jako skrzypek z dużym prawdopodobieństwem poświęciłby się bowiem graniu muzyki klasycznej; jako kontrabasista mógł wkroczyć w świat jazzu. Zaczynał od występów w orkiestrach dixielandowych i grupach swingowych. Profesjonalną karierę zaczął w 1967 roku, kiedy związał się z perkusistą Heinrichem Hockiem, a niebawem – wraz z nim – trafił do kwartetu prowadzonego przez saksofonistę Joego Vierę oraz flecistę i puzonistę Erharda (potocznie przez przyjaciół zwanego Edem) Krögera. Zespół ten pozostawił po sobie całkiem udany, ale dzisiaj kompletnie zapomniany album „Essay in Jazz” (1972). Kiedy płyta ujrzała światło dzienne, grupa praktycznie już nie istniała. Busch w tym czasie zakotwiczył na kilka lat w kierowanej przez bębniarza Pierre’a Courbois kultowej jazzrockowej formacji Association P.C., z którą nagrał pięć doskonałych płyt: „ Earwax” (1970), „ Sun Rotation” (1972), „ Erna Morena – Live” (1973), „ Rock Around the Cock” (1973) oraz „ Mama Kuku – Live!” (1974). Po jej rozpadzie, wzorem wielu muzyków jazzowych z Europy, wybrał się na studia w prestiżowym Berklee College of Music w Bostonie. Po powrocie, uwierzywszy w to, że mógłby poprowadzić własny band, zdecydował się na nagranie płyty solowej. Do współpracy zaprosił nie byle kogo, bo doskonale sobie znanego „Eda” Krögera, klawiszowca Wolfganga Daunera (między innymi z grupy Et Cetera), amerykańskiego saksofonistę Charliego Mariano (którego czytelnikom „Esensji” przedstawiać na pewno nie trzeba) oraz duńskiego perkusistę Kaspera Windinga (mającego na koncie współpracę z Frankiem Zappą i Rolfem Kühnem). Pięcioosobowy skład zdecydował się na sesję nagraniową w hamburskim studiu Windrose; trwała ona dwa dni – 15 i 16 grudnia 1973 roku – a pieczę nad całością sprawował legendarny inżynier dźwięku Conny Plank. Gotowy materiał oddano w ręce szefostwa wytwórni MPS Records, która opublikowała go dopiero po ponad roku. Cóż, dla wytwórni z Villingen był to bardzo pracowity okres; możliwe więc, że nie miała ona odpowiednich mocy przerobowych i dlatego album Buscha musiał tak długo czekać na swoją kolej. To jedno z możliwych wyjaśnień. Bo na pewno przyczyną takiego opóźnienia nie były wątpliwości co do jakości artystycznej nagrań. Wszak – z perspektywy czasu – „Age of Miracles” można uznać za jedno z najznakomitszych dzieł w katalogu MPS Records. Dlaczego jednak liderem był Siegfried, skoro na okładce pojawiają się nazwiska wszystkich uczestników sesji? To proste – wszystkie kompozycje, jakie trafiły na longplay, wyszły spod ręki kontrabasisty, który zazwyczaj pozostawał w cieniu. Ale, jak widać, tworzył do „szuflady”, a kiedy już zdecydował się ją otworzyć, okazało się, że skrywa ona diamenty. Winylowy krążek otwiera prawie dziewięciominutowy utwór „Silver Sickle”. I jest to bardzo mocne (i tym samym zapadające w pamięć) otwarcie – z energetyczną, jazzrockową, bardzo gęstą sekcją rytmiczną i wybijającymi się na plan pierwszy instrumentami dętymi (nade wszystko saksofonami Charliego Mariano). Busch nie ogranicza się tu jednak tylko do stylistyki fusion; zachęca swoich kolegów, aby eksplorowali również inne rejony jazzu – od post bopu do free. A oni czują się w tym jak ryby w wodzie, udowadniając przy tym, że nie straszne im ani brawurowe improwizacje, ani momenty ukojenia. Pierwsze minuty „Frisia non cantat” lider rezerwuje dla siebie. Stosunkowo późno zaprasza do współpracy Kaspera Windinga, jeszcze dłużej musi poczekać Wolfgang Dauner (ze swoim fortepianem elektrycznym). Jako ostatni dołączają natomiast Mariano i Kröger, ale kiedy już Busch udziela im głosu, korzystają z tego na całego, uroczo przekomarzając się między sobą. Ich igraszki z czasem zmieniają charakter, nabierają i tempa, i mocy – w efekcie finał utworu potrafi przyprawić o ciarki na plecach.  | |
Kwintet nie zwalnia też tempa, co jest przede wszystkim zasługą Buscha i Windinga, w „Kolophonium-Time”. Korzystają zaś z tego głównie soliści – najpierw Erhard, a następnie Mariano, który twórczo rozwija motyw wprowadzony przez poprzednika. W ostatnim fragmencie, następującym po kilkudziesięciosekundowej solówce bębniarza, saksofon i puzon grają unisono, czym ponownie podbijają napięcie. Chciałoby się stwierdzić, że zamykający stronę A albumu „Dragon Fly” wycisza z kolei emocje. Ale nie do końca tak jest. Ta awangardowa miniatura, w której Siegfried gra na tubie, wprowadza bowiem istotny element niepokoju. Na tle „Smoka” kompozycja tytułowa, która rozbrzmiewa jako pierwsza po przełożeniu krążka na drugą stronę, wydaje się dużo bardziej przystępna. I nic w tym dziwnego, skoro ton nadają jej zwiewne syntezatory i orientalizujące dęciaki (zdecydowanie czuć w tym rękę Charliego Mariano). Podobne zapędy pojawiają się też w „Did You See My Glasseye?”, choć tu pełnią raczej funkcję smaczków. Całość natomiast opiera się na perfekcyjnej kooperacji kontrabasisty i bębniarza, którzy dosłownie przenikają się nawzajem. Dzięki temu pozostali muzycy mogą sobie odrobinę zaszaleć (najciekawiej wypada sekwencja następujących po sobie partii solowych tuby, puzonu i fortepianu elektrycznego).  | |
W „Dwarf’s Vision” Busch wraca do lat 60. XX wieku i stylistyki post bopu. W drugiej części utworu daje jednak Charliemu i Erhardowi wolną rękę, co ci wykorzystują, wyprawiają się ponownie na poletko freejazzowe. Idealnie się przy tym napędzają i uzupełniają. Dość przekornie i ironicznie zarazem brzmi tytuł kompozycji wieńczącej całość materiału – „Tuba or Not Tuba”. Skąd to pytanie? Z powodu żartu, na jaki pozwolił sobie lider kwintetu. W rzeczywistości bowiem trudno rozróżnić, czy ten minutowy figiel oparty jest na przetworzonej elektronicznie tubie, czy też słyszymy syntezator, który naśladuje dęciaka. Album „Age of Miracles” okazał się dziełem nadzwyczaj dojrzałym i ekscytującym. Dla Buscha był to też sprawdzian własnych sił – zdany zresztą na szóstkę. Trudno więc mu się dziwić, że zasmakował w takim zespołowym graniu i kilka miesięcy później powołał do życia jazzrockową formację Jazztrack, która do końca dekady obdarowała fanów czterema płytami: „First Call” (1975), „Jazztrack” (1976), „Listen!” (1977) oraz – nagraną z towarzyszeniem brytyjskiej wokalistki Normy Winstone – „Flying Stork” (1979). Może kiedyś im również poświęcimy miejsce w „Non omnis moriar”. Skład: Charlie Mariano – saksofon sopranowy, saksofon altowy Ed Kröger – puzon Wolfgang Dauner – fortepian, fortepian elektryczny, syntezatory Siegfried Busch – kontrabas, tuba Kasper Winding – perkusja
Tytuł: Age of Miracles Data wydania: 1975 Nośnik: Winyl Czas trwania: 41:56 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory Winyl1 1) Silver Sickle: 08:40 2) Frisia non cantat: 04:37 3) Kolophonium-Time: 05:03 4) Dragon Fly: 02:20 5) Age of Miracles: 02:42 6) Did You See My Glasseye?: 08:31 7) Dwarf’s Vision: 09:08 8) Tuba or Not Tuba: 00:55 Ekstrakt: 90% |