Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę" chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj – po czterech latach przerwy – po raz drugi nasi rodacy z zespołu Show Band.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mimo ponad osiemdziesięciu lat na karku, Anatol Wojdyna wciąż pozostaje aktywnym artystą. Od ponad dwóch dekad stoi na czele klezmerskiej supergrupy Jet Set Band, w której grają między innymi instrumentaliści tej miary, co klawiszowiec Wojciech Karolak i perkusjonalista Jerzy Bartz. Początki jego kariery sięgają natomiast... końca lat 40. ubiegłego wieku. Wtedy jeszcze był trębaczem; udzielał się w dixielandowym zespole Meteor Jazz, który w 1955 roku zamienił na Melotron. Później odszedł do grupy Mieczysława Wadeckiego (którą można uznać za zalążek New Orleans Stompers), wreszcie zakotwiczył u boku Józefa Mazurkiewicza. Nie na długo jednak. W ciągu już prawie dekady działalności estradowej zdobył takie doświadczenie, że postanowił spróbować funkcjonować na własne konto. Szybko okazało się, że jest nie tylko znakomitym muzykiem i kompozytorem, ale i nadzwyczaj zdolnym organizatorem. Dość powiedzieć, że jako jeden z pierwszych polskich jazzmanów zaczął w połowie lat 60. regularnie grywać – do „kotleta" – ze swoimi formacjami w Skandynawii (głównie w Szwecji i Norwegii). W czasach PRL-u takie wojaże wiązały się z ogromnymi zarobkami, na jakie w Polsce trudno było liczyć, dlatego też Wojdynie nigdy nie brakowało chętnych. Ba! ustawiała się do niego prawdziwa kolejka kandydatów. Mógł więc wybierać spośród najlepszych polskich jazzmanów i rockmanów. Momentem przełomowym w karierze artysty był 1971 rok. To wtedy okazało się, że z przyczyn zdrowotnych nie powinien dłużej grać na trąbce; wówczas postanowił skupić się na kontrabasie i gitarze basowej, zaczął także śpiewać. Rok później skompletował kolejny skład na wypad do Skandynawii. Tym razem do współpracy zaprosił eksklawiszowca Klanu Macieja Głuszkiewicza („ Mrowisko", „ Nerwy miast", „ Senne wędrówki") oraz młodego perkusistę Jana Mazurka, jeszcze dwa lata wcześniej bębniącego w Poznaniu w szkolnym zespole Jump (w którym na fortepianie grał Aleksander Maliszewski), później zaś współpracującego z Mirą Kubasińską, Quorum, Ergo Band i Alex Band. Jak się okazało, ich współpraca trwała co najmniej trzy lata. Co po niej zostało? W epoce – niewiele. Po latach jednak ukazały się dwie płyty. Show Band – taką nazwę wymyślił Anatol Wojdyna – grał muzykę czysto użytkową. Z tego też powodu lider nie miał ciśnienia, aby wydawać pełnowymiarowe albumy czy chociażby single. Ale kiedy pojawiła się złożona przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych (WFD) propozycja zarejestrowania kilkudziesięciu minut instrumentalnego materiału z przeznaczeniem do wykorzystania w kronikach filmowych – nie odmówił. Sesja odbyła się 2 lutego 1974 roku, a zainteresowanie jej efektami przerosło najśmielsze oczekiwania muzyków (dość powiedzieć, że niektóre utwory wykorzystano, poza kronikami, również w filmach fabularnych: „Ognie są jeszcze żywe" oraz debiutanckim odcinku serialu „07 zgłoś się"). Cztery lata temu wytwórnia GAD Records przypomniała te nagrania na albumie „ Punkt styku", który spotkał się z zaskakująco ciepłym przyjęciem. Ale czy można się dziwić, skoro zawierał muzykę może nie zawsze oryginalną, ale zagraną z wielkim wyczuciem i funkowym pazurem? Nieco później okazało się, że nie była to wcale ostatnia kooperacja Show Bandu z WFD. Kilkanaście miesięcy później Wojdyna, Głuszkiewicz i Mazurek otrzymali kolejną propozycję,  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tym razem jednak wynajęto dla nich profesjonalne studio w Polskim Radiu, co świadczyłoby o tym, że do drugiej sesji grupy przywiązywano jeszcze większą wagę. Chociaż ponownie postarano się, aby wszystko zamknąć jednego dnia – 23 kwietnia 1975 roku. W studiu, obok muzyków tria, pojawił się tylko jeden gość – perkusjonalista Aleksander Bem (podpora grup Bemibek i Bemibem); zabrakło natomiast pianisty Jana Jarczyka, którego obowiązki przejął Maciej Głuszkiewicz. Co ciekawe, w instrumentarium pojawiły się dodatkowo skrzypce elektryczne, na których zagrał Mazurek. Jako kwartet Show Band zarejestrował dziewięć utworów – wszystkie wyszły spod ręki Wojdyny – co w sumie dało ponownie ponad czterdzieści (plus trzy) minut ilustracyjnej muzyki o rodowodzie zarówno jazzowo-rockowym, jak i funkowo-popowym. Cóż, dzisiaj już tak się nie gra, tym bardziej więc warto przyjrzeć się kompaktowi „Dno przestrzeni", który światło dzienne ujrzał w drugiej połowie lutego tego roku, niemal po czterdziestu trzech latach od rejestracji nagrań.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Otwierający album utwór „Plus minus" to jedna z najciekawszych kompozycji – znaczona funkową sekcją rytmiczną i zadziorną partią skrzypiec elektrycznych (jakiej nie powstydziłby się prawdopodobnie nawet Michał Urbaniak), ale też okraszona melodyjną partią organów, którym akompaniuje piano Wurlitzera. Jeszcze bardziej jazzrockowo poczyna sobie Mazurek – jako skrzypek – w „Księżycowym pyle", choć cały numer jest bardziej stonowany od poprzednika. Smoothjazzowo robi się z kolei podczas „Spaceru po Stegnach" – polski romantyzm miesza się tutaj z muzyką latynoamerykańską, w czym największą zasługę ma, imitujący grę gitary elektrycznej na organach, Głuszkiewicz. Mniej natomiast rzucają się w uszy „Dzień białej róży" i „Kamikadze", chociaż i w nich nie brakuje ani funkowego groove′u, ani szlachetnego popu. Ich problem polega jednak na tym, że nie mają żadnego charakterystycznego rysu – ładnie się snują, ale nie zapadają w pamięć.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W „Mądrej Jadźce" Show Band decyduje się na zgrabne jazzowe harmonie, a głównym odpowiedzialnym za budowę nastroju jest Głuszkiewicz i jego elektryczny fortepian. Pięknie rozwija się „Jesień", która jest jeszcze bardziej delikatna niż „Spacer po Stegnach". Organiście i skrzypkowi udaje się idealnie oddać klimat tej pory roku, chociaż nie zapominajmy, że gdy trwała sesja, za oknem w najlepsze królowała wiosna. Znacznie energiczniej robi się w „Huśtawce" – w końcu tytuł do czegoś zobowiązuje! – w której trio (a w zasadzie kwartet) wraca do funkowych rytmów. Całość zamyka kompozycja tytułowa, w której pojawiają się dwa nowe elementy, nieobecne we wcześniejszych utworach: zagrana unisono na skrzypcach i fortepianie introdukcja oraz pojawiająca się w drugiej części klasyczna partia skrzypiec, w której Mazurek przekonuje, że musiał być bardzo pilnym uczniem poznańskiego Liceum Muzycznego. Na „Dnie przestrzeni" kończy się ponoć nagraniowa aktywność Show Bandu. Trochę szkoda, ale z drugiej strony wartość tych nagrań polega także na tym, że są tak nieliczne. Skład: Anatol Wojdyna – gitara basowa, muzyka Maciej Głuszkiewicz – organy Hammonda, elektryczny fortepian Jan Mazurek – perkusja, skrzypce elektryczne Gościnnie: Aleksander Bem – instrumenty perkusyjne, conga
Tytuł: Dno przestrzeni Data wydania: 23 lutego 2018 Nośnik: CD Czas trwania: 43:16 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory CD1 1) Plus minus: 05:35 2) Księżycowy pył: 05:17 3) Spacer po Stegnach: 05:19 4) Dzień białej róży: 03:57 5) Kamikadze: 03:38 6) Mądra Jadźka: 03:34 7) Jesień: 05:35 8) Huśtawka: 04:50 9) Dno przestrzeni: 05:13 Ekstrakt: 70% |