Hela w opałach. Sebastian Chosiński pisze krótko o „Thor: Ragnarok”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To naprawdę ma (względnie: miał) być ostatni z filmów o synu Odyna jako samodzielnym bohaterze? Dobry Boże, wysłuchałbyś tym sposobem moich próśb! Nie ukrywam bowiem, że z całej rozpoczętej już dekadę temu pierwszym „Iron Manem” Marvelowskiej franczyzy okołoavengersowej trylogia o Thorze irytuje mnie najbardziej. O ile jeszcze film Kennetha Branagha (2011) dało się obejrzeć, ponieważ zrobiony był na modłę dramatu Szekspirowskiego, o tyle „Mroczny świat” (2013) Alana Taylora drażnił już fabułą na poziomie średnio rozgarniętego amerykańskiego nastolatka (dodam jedynie, że zdołałem dotrwać do końca dopiero za trzecim razem). Co w takim razie można powiedzieć o „Ragnaroku” autorstwa nowozelandzkiego – a gwoli ścisłości: żydowsko-maoryskiego – reżysera Taiki Waititiego? Że starał się on ratować serię, kręcą przygodowo-fantastyczną komedię, która nijak ma się do nadzwyczaj poważnego tytułu. Tytułu, który, dodajmy, obiecywał wiele. I nawet w pierwszym kwadransie zdawał się spełniać obietnice. W części tej żegnamy Odyna, witamy natomiast jego pierworodną córkę Helę (nawet imię Bogini Śmierci brzmi w naszym języku mało poważnie), o której istnieniu nie wiedzieli nawet Thor i Loki. Jak to możliwe, skoro to właśnie ona pomogła ojcu podbić Dziewięć Królestw – nie pytajcie. Nie jedyny to fabularny absurd w dziele Waititiego. Niekiedy można odnieść wrażenie, że powstało ono tylko po to, aby wyeksponować kilka – nie zawsze najwyższych lotów – gagów. Ale cóż, skoro z opowieści o Bogu Piorunów robi się kolorowy, pełen gadżetów blockbuster dla widzów w wieku lat, co najwyżej, dwunastu lat – czego można oczekiwać? To oczywiście pytanie retoryczne. Oprócz dotychczasowej obsady – to jest Chrisa Hemswortha, Toma Hiddlestona, Anthony’ego Hopkinsa, Idrisa Elby czy Marka Ruffalo (tak, pojawia się tu również i odgrywa, niestety, niepoślednią rolę, Hulk) – możemy zobaczyć na ekranie nowych aktorów, a wśród nich gwiazdy, jak Cate Blanchett (demoniczna Bogini Śmierci, która wypada zresztą bardzo przekonująco) oraz Jeff Goldblum (komiczny Arcymistrz, który irytuje nie mniej niż Jar Jar Brings w „Mrocznym widmie”). „Ragnaroku” nie ratują nawet smaczki w postaci epizodu z Doktorem Strange’em ani pojawiający się na otwarcie i zakończenie „Immigrant Song” Led Zeppelin, który ma chyba nieudolnie przydawać filmowi ważkich treści społecznych. Dotarłszy do końca, doszedłem do wniosku, że gdybym pisał pełnoprawną recenzję trzeciego „Thora” zatytułowałbym ją złośliwie: „Hela w opałach”. Z drugiej strony jednak szkoda czasu na rozwlekłe pisanie o tak kiepskim obrazie. Jest tyle ciekawszych zajęć.
Tytuł: Thor: Ragnarok Data premiery: 14 marca 2018 Rok produkcji: 2017 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 130 min Gatunek: akcja, fantasy, przygodowy EAN: 7321917506601 Ekstrakt: 40% |