W dzisiejszej notce – oprócz tradycyjnych zachwytów nad oświetleniem w rysunkach Juliena Neela – garść prywatnych wspomnień. Kadr pochodzi z tomu, w którym Lou i jej przyjaciółki spędzają wakacje nad morzem na południu Francji, i natykają się tam na pierwszą miłość Lou, czyli Tristana. Cykl o dorastającej dziewczynce doczekał się na naszych łamach nie tylko recenzji samego Naczelnego, ale też kilku tekstów w cyklu „Kadr, który…”. Sposób rysowania Juliena Neela, podobnie jak wielu innych frankofońskich twórców komiksów, idealnie trafia w mój ukształtowany na przygodach Kleksa i Binio Billa gust. Czytelna kreska oraz kolorowanie jednolitą, płaska plamą doskonale pasuje do humorystycznych historyjek. Podoba mi się też zastosowanie kolorowego konturu. W dodatku autor „Lou!” doskonale potrafi oddać oświetlenie wybranej pory dnia: czy to będzie noc nad basenem, późne popołudnie w pociągu czy też środek dnia na polu namiotowym, z blaskiem słońca przesianym przez liście drzew. To właśnie ta gra światła i cienia sprawiła, że obrazek z Tristanem i Jaśkiem 1) uważam za jeden ze szczególnie udanych. Drugim powodem jest wspomnienie z niemal identycznego mycia naczyń pod kranem (nie mieliśmy tylko plastikowej miednicy), jakie uskuteczniałam w trakcie autokarowej wycieczki do Turcji w czasach licealnych. Ułożyłam nawet okolicznościową piosenkę – melodia łatwa do odgadnięcia: Cały kemping śpiewa z nami, Myjąc gary swe tu pod kranami Na tych wczasach nad wczasami, Takich, co się pamięta latami. Gdzieś tam Stambuł za górami, A tu lato, wakacje są z nami! Raz się żyje – odkręćmy ten kran jeszcze raz, Rumuński kranik w sam raz! Co prawda nie był to wyjazd młodzieżowy, tylko wycieczka z Orbisem w towarzystwie mamy i jej koleżanek, więc – jak powiedział Myślak Stibbons w „Niewidocznych Akademikach” – przeżyłam dejà vu bez oryginalnego vu. 1) Z wyjątkiem imienia tytułowej bohaterki, wszystkie inne zostały zastąpione polskimi odpowiednikami. |