Prawie lot w kosmos.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kameralny, przyjemny film hiszpańsko-kolumbijski, może pozbawiony większych ambicji i podążający ścieżką wydeptaną przez innych twórców, ale mimo wszystko potrafiący dość realistycznie odmalować wizję niedalekiej przyszłości. Przeludniona, coraz mocniej zanieczyszczona Ziemia obumiera. Rozwiązaniem zdaje się być kolonizacja odkrytej właśnie w gwiazdozbiorze Cefeusza planety. Problem w tym, że prace nad androidami zupełnie zawiodły i statkami będą musieli kierować ludzie. Stworzono więc dziesięć podziemnych symulatorów lotu, z zamkniętymi w nich parami odhodowującymi nieświadome fikcyjności podróży dzieci. W jednej z takich osób – już dorosłych – zakochuje się nadzorujący symulatory technik. Postanawia uświadomić wybrankę w rzeczywistym stanie rzeczy… Pomysł na historię nie jest przesadnie świeży, bo w symulatorach lotu kosmicznego zamykano już zarówno osoby świadome eksperymentu (dość świeży „400 Days”), jak i nieświadome („Ostatnia podróż”, wydana u nas swego czasu na VHS), a i prowadzono podobnie zorganizowane symulacje wojen jądrowych („Chosen Survivors” z 1974 roku). Jednak gdy poprzednicy szli raczej w narastającą psychozę i walki wśród grupy zamkniętych osób, twórcy „Orbitera 9” zaproponowali pojedynczą osobę, która nie tyle musi sobie poradzić z samotnością w locie, ile ze świadomością kłamstwa, w jakim żyła od urodzenia. Dla zabicia ewentualnej nudy – bo akcja często podąża w tempie iście spacerowym, w towarzystwie pięknych zdjęć i sentymentalnej muzyki – do kompletu dorzucono wątek romantyczny, a pod koniec nawet sensacyjny. W efekcie wyszło kino zgrabne, zamknięte poruszającą fabularną klamrą.
Tytuł: Orbiter 9 Tytuł oryginalny: Órbita 9 Rok produkcji: 2017 Czas trwania: 95 min Gatunek: dramat, melodramat, SF Ekstrakt: 60% |