Jedenasta ksiega „Tytusa” zawsze należała do moich ulubionych, po części ze względu na motyw podróży w czasie, a po części – na sympatyczną postać Duszka. Za młodu najbardziej podobał mi się kadr z końmi w stajni, jednak nieodległy obrazek – a właściwie dwa – który na dzisiaj wybrałam, utkwił mi w pamięci na znacznie dłużej. Henryk Chmielewski, w przeciwieństwie do Tadeusza Baranowskiego, zasadniczo nie bawił się używaniem materii komiksu jako źródła pomysłów. Wyjątkiem są momenty, kiedy bohaterowie rozmawiają z własnym autorem, który raz nawet stwierdza, że „zawsze rysuje ich zdrowych”. Tutaj natomiast zrobił rzecz jak na siebie niezwykłą: bohaterowie są świadomi przebywania w kadrze! Tytus został zaatakowany przez podejrzanego osobnika (w stroju jakby… holenderskim?) oraz jego tureckiego kontrahenta w odwecie za uwolnienie porwanej panny, która miała być sprzedana temu drugiemu. Atakujący kłębią się w zabawny sposób, a nasz bohater przedostaje się do czekających obok kolegów. Kompozycja kadrów jest wręcz ascetyczna - nie ma sensu scenografią odwracać uwagę od dynamiki sceny. Podobnie zresztą było w obrazku z napojonym kawą grafikiem redakcyjnym, oraz w wielu innych. |