Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz piętnasty niemiecka formacja Embryo.  |  | ‹Apo-Calypso›
|
Zamiłowaniem do folkloru azjatyckiego muzyków Embryo zaraził współpracujący z nimi na stałe w latach 70. XX wieku legendarny amerykański saksofonista i flecista Charlie Mariano (słychać go na płytach studyjnych „ We Keep On”, „ Surfin’” oraz „ Bad Heads and Bad Cats”), który dekadę wcześniej mieszkał i pracował w Malezji, Japonii i Indiach. Z biegiem czasu, gdy popularność zespołu zaczęła wykraczać poza Europę, monachijczycy coraz częściej koncertowali również na innych kontynentach, między innymi w północnej Afryce i w Azji Środkowej. Do Afganistanu zaprosił ich związany z kabulskim oddziałem Goethe-Institut Hartmut Geerken, aktywny również – i to po dziś dzień – jako muzyk freejazzowy. A stamtąd przecież już tylko żabi skok do Indii, gdzie Niemcy zapoznawali się przede wszystkim z tradycyjną muzyką z Karnataki. Nic więc dziwnego, że kiedy wrócili do Europy i w czerwcu 1977 roku zabrali się do nagrywania kolejnej (dziewiątej) studyjnej płyty, postanowili nawiązać na niej do niedawnych azjatyckich wojaży. Sesja odbyła się w studiu Sunrise w niewielkim szwajcarskim miasteczku Kirchberg niedaleko Berna. Przy tej okazji po raz kolejny uległ zmianie skład formacji. Do Romana Bunki (śpiewającego i grającego na gitarze, udzie i winie), Christiana Burcharda (który tym razem skupił się na wibrafonie, marimbie i okazjonalnie organach) oraz Uwego Müllricha (etatowego od 1974 roku basisty) dołączyli dwaj nowi – a w zasadzie nowy tylko jeden – muzycy: klawiszowiec Michael Wehmeyer („wyciągnięty” przez Bunkę i Burcharda z kompletnie dzisiaj już zapomnianej krautrockowej grupy Einhorn) oraz perkusista Ralph „Butze” Fischer (który związany był z Embryo na samym początku działalności, słychać go chociażby na albumach „ Opal” i wydanym po latach „ Bremen 1971”). Na „Apo-Calypso” – bo taki tytuł otrzymał longplay (ponownie wydany przez należącą do monachijczyków firmę April Records) – nie zabrakło również gości, w tym flecisty Edgara Hofmanna. Do jego obecności na płytach Embryo już się przyzwyczailiśmy, dlatego warto więcej uwagi poświęcić dwóm pozostałym, których Niemcy poznali podczas swej wizyty w Indiach. A byli to Trilok Gurtu i jego matka Shobha. Trilok to dzisiaj jedna z gwiazd światowego jazzu; wtedy był dopiero dwudziestopięcioletnim początkującym artystą, który grał na tabli (drewnianym kociołku). Pod wpływem spotkania z Romanem i Christianem zainteresował się europejskim jazzem i postanowił grać na perkusji. W pewnym sensie więc spotkanie z Embryo całkowicie odmieniło życie młodego Hindusa – i przy okazji wpłynęło na historię muzyki. Shobha Gurtu, nieżyjąca od czternastu lat, była już wtedy w ojczyźnie artystką znaną i uznaną. Niemcy wykorzystali jej śpiew i grę na tamburze, instrumencie przypominającym mandolinę. Przy czym nie ściągali syna i matki specjalnie do Europy, sięgnęli po ich wspólne nagranie zarejestrowane w grudniu 1976 roku w Bombaju (dzisiejszym Mumbaju). Płyta wyraźnie dzieli się na dwie części, które odpowiadają stronom winylowego krążka. Cztery utwory, które znalazły się na stronie A wyszły spod ręki Romana Bunki; dwie rozbudowane kompozycje ze strony B są natomiast autorstwa Christiana Burcharda. Różnią je jednak nie tylko nazwiska twórców, ale także stylistyka, w jakiej są utrzymane. Bunka konsekwentnie ciąży ku amerykańskiemu soulowi i funkowi, natomiast Burchard stara się łączyć wpływy krautrockowe i jazzowe z folklorem azjatyckim, jest więc znacznie bliższy tego, co Embryo proponowało na swoich pierwszych płytach, czyli „ Opal” (1970) i „ Embryo’s Rache” (1971). Wspólne dla wszystkich utworów jest zaś zaskakująco surowe brzmienie. Niemcy już wcześniej udowadniali, że choć często dane im było współpracować z wybitnymi producentami i inżynierami dźwięku, jak na przykład Dieter Dierks, to nigdy nie zależało im na perfekcyjnej czystości dźwięków. Wręcz przeciwnie: psychodeliczny brud wpisany był w charakterystyczne brzmienie zespołu. I nie inaczej jest na „Apo-Calypso”. Stronę A albumu otwiera zaczynający się zaskakująco tanecznie „Break into Pieces”. Gdyby nie jazzujące wstawki wibrafonu elektrycznego i marimby, utwór ten przypominałby swą formą typową popowo-rockową piosenkę. Przynajmniej w pierwszej części, bo w drugiej – za sprawą improwizacji, do której podłączają się gitarzysta i klawiszowiec – wszystko zaczyna się zmieniać. Na lepsze. „Czarny” klimat nadaje też ton kolejnym utworom: stonowanemu „Endless Feeling” (z duetem wibrafonowo-klawiszowym) i utrzymanemu w stylu funkującego Van der Graaf Generator (sic!) „Together” (z nabierającą mocy improwizacją Michaela Wehmeyera). Kompozytorski wkład Bunki kończy się na „Knast-Funk”, w którym monachijczycy ponownie dają znać o swojej fascynacji „czarną” muzyką zza Oceanu. Najwięcej do powiedzenia ma tutaj jednak Burchard, najpierw improwizujący na organach, a następnie odpowiedzialny za akompaniament na marimbie i wibrafonie. W finale z obowiązku grania „pierwszych skrzypiec” zwalnia go Wehmeyer, który na tle sekcji rytmicznej serwuje partię fortepianu.  | |
Po przełożeniu płyty na stronę B zupełnie zmienia się nastrój. Wyobraźnia Burcharda-kompozytora zmierza bowiem w zupełnie innym kierunku niż jego kompana z zespołu. I słychać to od pierwszych sekund „Amnesty Total”, w których wybrzmiewają ścieżki kilku nałożonych na siebie fletów. Kiedy po minucie do Edgara Hofmanna dołączają pozostali instrumentaliści, powoli wykluwa się właściwy motyw utworu, łączący w sobie elementy rocka progresywnego i fusion. W drugiej części z kolei Bunka raczy fanów kolejną w swoim dorobku doskonałą solówką gitarową. Ciekawe, że tę możliwość dostał od swego przyjaciela, choć przecież mógł zrobić to sam w którymś z numerów ze strony A. W zamykającym album „Getalongwithasong” (tak właśnie pisanym) pojawiają się goście z Indii. Ich udział jest znaczący, choć pewnie sami, nagrywając ścieżki tabli, tambury i wokalną nie mieli nawet pojęcia, w jaki sposób zostaną one wykorzystane przez Niemców. Burchard wpisał je zaś w typowy jazzrockowy podkład, do którego dodatkowo Roman wplótł partie udu i winy. Całość zabrzmiała bardzo przekonująco i tym samym – bez najmniejszych wątpliwości – zasłużyła na miano najlepszej kompozycji na płycie. Gdyby taki poziom reprezentowało całe „Apo-Calypso”, mielibyśmy do czynienia z jedną z najciekawszych płyt w dyskografii Embryo. Niestety, strona A albumu znacząco odstaje od strony B, co jest ewidentnie winą Bunki i jego kompozytorskiego rozchwiania. To właśnie jego utwory sprawiają wrażenie niekonsekwentnych, niedopracowanych, będących zaledwie szkicami, z których dopiero z czasem, dzięki wytężonej pracy, mogłoby narodzić się coś wartościowego. Ale albo zabrakło na to czasu, albo Bunka taką właśnie miał koncepcję artystyczną. Czas pokazał, że niesłuszną. Zwłaszcza na tle typowych dla Embryo utworów Burcharda, który również nie stroniąc od eksperymentów, zdołał stworzyć dwie zamknięte całości. Skład: Roman Bunka – śpiew, gitara elektryczna, du, wina Christian Burchard – śpiew, organy, wibrafon elektryczny, marimba Michael Wehmeyer – instrumenty klawiszowe, fortepian Uwe Müllrich – gitara basowa Ralph Fischer – perkusja, instrumenty perkusyjne Gościnnie: Edgar Hofmann – flety (5) Trilok Gurtu – tabla (6) Shobha Gurtu – śpiew, tambura (6)
Tytuł: Apo-Calypso Wykonawca / Kompozytor: EmbryoData wydania: 1977 Nośnik: Winyl Czas trwania: 46:52 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory Winyl1 1) Break into Pieces: 04:43 2) Endless Feeling: 07:17 3) Together: 05:39 4) Knast-Funk: 05:56 5) Amnesty-Total: 09:08 6) Getalongwithasong: 14:12 Ekstrakt: 60% |