W momencie, kiedy wydawało się, że Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela nic nie jest w stanie uratować, pojawił się ON. Szop Rocket w historii „W pogoni za własnym ogonem”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Szop Rocket w świecie Marvela zadebiutował już w 1976 r. („Marvel Preview # 7”), ale tak na prawdę zrobiło się o nim głośno ponad trzydzieści lat później, kiedy dołączył do reinkarnowanej drużyny Strażników Galaktyki. A pierwszoligową postacią został w momencie, kiedy do kin trafiła ekranizacja jej przygód. Wraz z nierozłącznym towarzyszem, drzewcem Grootem stał się ulubieńcem publiczności. Nic zatem dziwnego, że Marvel czym prędzej opublikował jego solowe przygody. W WKKM otrzymujemy pierwsze sześć zeszytów drugiej serii mu poświęconej, jakie ukazały się na przełomie 2014 i 2015 roku (swoją drogą Kolekcja Hachette wystartowała w naszym kraju właśnie w 2012 roku, jak ten czas szybko leci!). Autorem serii został Skottie Young, najlepiej znany, jako twórca humorystyczny, charakterystycznych alternatywnych okładek dla Marvela. W jego wydaniu superbohaterowie zachowywali się jak dzieci i najczęściej mieli nieproporcjonalnie duże głowy względem reszty ciała. Jednak we „W pogoni za własnym ogonem” zaprezentował się ze zgoła odmiennej strony. Choć wciąż daleko mu do realizmu, to jednak rysunki stały się mniej infantylne, pełne przemocy i smaczków dla dorosłych. Humor na nich prezentowany nie odbiega daleko od tego, jaki preferuje Simon Bisley, u którego drugi plan jest niemal tak samo istotny, jak pierwszy. O Brytyjczyku wspominam nieprzypadkowo, ponieważ przygody Rocketa przepełnione są duchem opowieści, jakie stworzył, zwłaszcza tych z Lobo dla DC. Odpowiedzialny także za scenariusz Skottie Young dał upust swojemu czarnemu humorowi i poszedł na całość, wyznaczając całkiem inny trend niż klimat na ogół reprezentowany w „Strażnikach Galaktyki”. Tu Szop jest jeszcze bardziej wyluzowany i zawadiacki niż zwykle. Do tego arogancki, egocentryczny i całkowicie pozbawiony sumienia. W pojedynkę jest w stanie zdziesiątkować armię przeciwnika zaledwie w kilka minut. A przy tym wypada niebywale zabawnie. Pod względem fabularnym mamy do czynienia z jedną dłuższą historią, która zajmuje cztery zeszyty i dwoma pojedynczymi przygodami. Na początku widzimy więc Rocketa, który wpada w coraz większe tarapaty. Jest ścigany listem gończym za popełnienie licznych zabójstw, do których się nie przyznaje. Na domiar złego okazuje się, że może nie być jedynym przedstawicielem swojej rasy, ponieważ poluje na niego inny humanoidalny szop. A żeby nie było za łatwo, jego tropem podąża armada wściekłych kobiet, które niegdyś zostały przez niego niecnie wykorzystane i porzucone. Nagromadzenie absurdu i specyficznego rodzaju dowcipu jest tak wielkie, jak w legendarnym klasyku „Lobo: Ostatni Czarnian”. Tyle tylko, że tam jednak wszystko dopełniał lepiej poprowadzony fabularnie finał. Jednak najgenialniejszą pozycją w zestawie jest zeszyt z numerem piątym, na który składa się opowieść przedstawiona przez Groota. Jak wiadomo drzewiec nie jest mistrzem rozbudowanych wypowiedzi i praktycznie wszystko co mówi sprowadza się do stwierdzenia „jestem Groot”. I takie są też napisy w dymkach, okrzyki, a także dodatkowe informacje, jakie można znaleźć w kadrze, jak na przykład szyldy reklamowe, czy znaki drogowe. Perełka. Zanim sięgnąłem po „W pogoni za własnym ogonem” nie byłem specjalnie zachwycony niniejszą zapowiedzią, która na pierwszy rzut oka wyglądała na kolejną zapchajdziurę – odprysk popularnej serii. Bardzo się myliłem, bo tak dobrze, jak podczas lektury niniejszego dzieła, nie bawiłem się już dawno. Zwłaszcza, że od czasu, kiedy TM-Semic zamknął podwoje, przestały się także regularnie ukazywać pozycje poświęcone Lobo. Dobrze czasem przeczytać coś na bakier z superbohaterskimi schematami.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #141: Szop Rocket: W pogoni za własnym ogonem Data wydania: 18 kwietnia 2018 ISBN: 9788328212459 Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 90% |