…są sytuacje, gdy zaciska zęby.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jak już w jednym z wcześniejszych odcinków cyklu pisałem, twórcy irytująco często pozwalają bohaterom swoich opowieści chować różne dziwne przedmioty w wydrążonych woluminach. Na widok tak barbarzyńsko zamordowanych książek czytelnika dusza wyje z najczystszej zgrozy. Bywają jednak sytuacje, gdy wycie to startuje i… niespodziewanie cichnie, emitowane już tylko jakby siłą rozpędu. Bo obok czytelniczej duszy zasiadła dusza złakniona sztuki, stwierdzając: „Hej, ale to jest nawet ładne.” Tak jest w przypadku seansu filmu „Earl i ja, i umierająca dziewczyna”, gdzie trafia się widok twórczo potraktowanego przewodnika po amerykańskich wyższych uczelniach. Na widok trójwymiarowej kompozycji naprawdę ciężko się gniewać. A poza tym – przewodnik to taka nie do końca książka, czyż nie…? „Earl i ja, i umierająca dziewczyna” to z grubsza młodzieżowy dramat, proponujący jednak dość uniwersalne i mimo wszystko pogodne podejście do trudnego tematu, jakim jest nowotwór u nastoletniej osoby. Bohaterem opowieści jest chłopak próbujący prześlizgnąć się przez liceum bez nadepnięcia komukolwiek na odcisk. Dostaje jednak od rodziców zadanie, przekazane w formie ultimatum – ma zaprzyjaźnić się z koleżanką, u której zdiagnozowano białaczkę. Opiera się, ale w końcu zaczyna do niej regularnie chodzić i zabawiać ją rozmową, a w końcu – wespół z czarnoskórym przyjacielem jeszcze z czasów przedszkola – zaczyna kręcić dla niej film. W końcu obaj od najmłodszych lat oglądają klasykę kina i od czasu do czasu kręcą błahe, ale inteligentnie skonstruowane krótkometrażówki, będące przeróbkami znanych obrazów. Z biegiem czasu klimat filmu zabarwia się goryczą, aczkolwiek nawet wtedy historia potrafi błysnąć humorem. No i te piękne sceny z depczącym wiewiórkę włóczkowym łosiem, symbolizującym kobietę nie spostrzegającą swojego wpływu na mijanych mężczyzn. Kino ładne, mądre, i zarazem dowcipne. |