Moje komiksy się zmieniły. Kiedyś były lekkie i śmieszne, ale teraz…” – to słowa Iron Fista w sto czterdziestym piątym tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. I doskonale opisują zawartość „Defenders: Niszczyciel Światów”.  |  | ‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #145: Defenders: Niszczyciel Światów›
|
Pamiętacie niesławny crossover „Sam strach” (tomy 88 i 96 WKKM)? Był to jeden z tych momentów, kiedy ambitny scenarzysta proponuje epicką historię, rozgrywającą się nie tylko w ramach jednej miniserii, ale także w ukazujących się równolegle regularnych zeszytach. Nad wszystkim pieczę sprawował Matt Fraction, który popełnił ten sam grzech, co wielu przed nim i po nim – miał niezły pomysł, którego nie potrafił sprawnie rozwinąć we wciągającą całość, co ostatecznie doprowadza nas do wielkiego, bezrefleksyjnego i równie bezemocjonalnego mordobicia. „Defenders: Niszczyciel Światów” to odprysk „Samego strachu”, w którym najmniej sformalizowana ekipa superbohaterów musi stawić czoła Nulowi, tytułowemu Niszczycielowi Światów, w którego po dotknięciu magicznego młota zamienił się Hulk. W skład Defenders tym razem wchodzą Dr Strange, Silver Surfer, Namor, Iron Fist i Czerwona She-Hulk i trudno o nich powiedzieć, by stanowili zgrany team. Każdy działa na własną rękę, nie przejmując się specjalnie ani konsekwencjami swoich czynów, ani zdaniem towarzyszy. Owszem, dawałoby to spore pole do popisu wytrawnemu scenarzyście, ale mam wrażenie, że wyszło to przez przypadek, a chodziło o popychanie akcji do przodu. Na dobrą sprawę sam Nul, którego przeznaczeniem było bić coraz mocniej, wcale nie stanowi osi fabuły, a odnaleziona przy okazji pojedynku z nim tajemnicza konstrukcja, która prawdopodobnie może spełniać życzenia. Problem Niszczyciela Światów zostaje więc szybko i niedorzecznie rozwiązany, a Defenders całą uwagę skupiają na maszynie pilnowanej przez milczącego strażnika. Niestety mam wrażenie, że w zamęcie akcji nie tylko ja nie do końca ogarniałem co się dzieje na kolejnych stronach, ale także Matt Fraction, który serwuje potworne przeskoki akcji. Niejednokrotnie musiałem w czasie lektury wracać stronę lub dwie, by sprawdzić, czy czegoś nie ominąłem. Ponieważ tego typu zabiegi skutecznie zabijają przyjemność z zapoznawania się z komiksem, mniej więcej od połowy zapragnąłem, by się wreszcie skończył. Scenariusz ani przez moment nie potrafi przykuć uwagi, działania bohaterów są cokolwiek irracjonalne (na Strange′u nie robi specjalnego wrażenia to, że jego ukochana nagle zmartwychwstała i przyjmuje to wyjątkowo naturalnie; She-Hulk kiedy staje przed tajemnymi wrotami, za którymi może czaić się niebezpieczeństwo, beztrosko je rozwala), a relacje między nimi nie istnieją. Sytuacji nie ratuje dość sztampowa grafika. Choć w albumie znajdziemy dzieła aż czterech rysowników, tylko jeden wyłamuje się ze schematu, a mianowicie Mitch Breitweiser. W porównaniu z gładkimi i pozbawionymi oryginalności dokonaniami kolegów, jego nieco „szkicowy” styl wydaje się godną zapamiętania innowacją. Trudno mi napisać cokolwiek pozytywnego o tym tomie WKKM. Jest on bowiem nieciekawy, przytłaczający i na dobrą sprawę niekompletny. Nie dość, że zostajemy od razu wrzuceni w sam środek wydarzeń związanych z „Samym strachem”, to jeszcze nie otrzymujemy satysfakcjonującego zamknięcia któregokolwiek z wątków. Album do nabycia jedynie po to by mieć kompletną panoramę grzbietową na półce… którą trzeba jednak przedłużyć, bo wygląda na to, że jednak Hachette nie skończy na 150 tomach i pociągnie Kolekcję co najmniej do 170.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #145: Defenders: Niszczyciel Światów Tytuł oryginalny: The Defenders: Breaker of Worlds Data wydania: 13 czerwca 2018 ISBN: 978-83-2821-249-7 Format: 144s. 175×260mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 20% |