powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXXVIII)
lipiec-sierpień 2018

Non omnis moriar: Co łączy Tadeusza Kościuszkę ze Zbigniewem Seifertem?
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Variospheres – międzynarodowa formacja Zbigniewa Seiferta.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Live in Solothurn›
‹Live in Solothurn›
Już w najwcześniejszym okresie swojej kariery, w latach 60. ubiegłego wieku, jeszcze jako student Zbigniew Seifert wykazywał zdolności przywódcze, które przekładały się na ambicje prowadzenia własnego projektu. To doprowadziło do utworzenia Kwartetu, w którego składzie, obok grającego na saksofonie altowym lidera, znaleźli się tak znani w przyszłości muzycy, jak pianista Jan Jarczyk, kontrabasista Jan Gonciarczyk oraz perkusista Janusz Stefański. W czasach swego istnienia grupa nie zarejestrowała własnej płyty; jej koncertowe nagrania – z festiwali wrocławskiego Jazz nad Odrą (1969) oraz warszawskiego Jazz Jamboree (1969 i 1970) – ukazały się, nakładem wytwórni GAD Records, dopiero cztery dekady później („Nora”). Ale to wcale nie oznacza, że Seifert nie poznał w tamtym czasie „smaku” studia nagraniowego. Co nie udało się jego Kwartetowi, udawało się regularnie Kwintetowi Tomasza Stańki, w którym grał razem ze Stefańskim („Music for K”, 1970; „Jazzmessage from Poland”, 1972; „Purple Sun”). Dzięki występom u boku słynnego trębacza wyrobił sobie nazwisko na Zachodzie i wypłynął na znacznie szersze wody, w efekcie czego postanowił przenieść się do Republiki Federalnej Niemiec.
Tam Zbigniew Seifert – znany już głównie jako skrzypek – został przede wszystkim wziętym sidemanem, z którego usług nader chętnie korzystali wielcy jazzmani: od Volkera Kriegela („Lift!”), poprzez Joachima Kühna („Cinemascope”, „Springfever”), Hansa Kollera („Kunstkopfindianer”) i Jaspera van ’t Hofa („Eyeball”), aż po Charliego Mariano („Helen 12 Trees”). Jego nazwisko stało się synonimem kunsztu artystycznego. Co równie istotne, Polak był bardzo otwarty na nowinki muzyczne, dlatego też doskonale odnajdował się w stylistyce hard- i postbopowej, jak również w jazz-rocku i free jazzie. Przez wszystkie te lata nie zrezygnował też z ambicji przewodzenia własnemu zespołowi. Ostatecznie doprowadził do powstania formacji Variospheres (niekiedy nazwę pisano Variouspheres), która miała dwa równorzędnie działające składy. Jeden współtworzyli austriacki kontrabasista Adelhard Roidinger i serbski perkusista Branislav „Lala” Kovačev, a drugi…
Drugi był kwartetem, do udziału w którym Seifert zaprosił swoich „starych” znajomych z Kwintetu Tomasza Stańki, czyli szwajcarskiego kontrabasistę Hansa Hartmanna i Janusza Stefańskiego (wszyscy zagrali na „Purple Sun”), oraz belgijskiego pianistę Michela Herra, który w tamtym czasie dopiero zaczynał karierę. Z całej czwórki był najmniej doświadczony i najmniej znany. Ale wnosił nie mniej niż pozostali. W tym zestawieniu Variospheres wzięło udział w II Międzynarodowym Swiss Jazz Day – festiwalu, który małżeństwo Renate i Six Trutt zorganizowało na terenie swojej posiadłości w Solurze (Solothurn). Miasteczku ważnym, dla historii Polski, albowiem właśnie w nim, po wyjeździe z Francji, ostatnie dwa lata życia spędził Tadeusz Kościuszko. Tam zmarł (w 1817 roku) i tam też został pochowany (w miejscowym kościele jezuickim), choć już po roku jego szczątki przeniesiono na Wawel. Można podejrzewać, że Seifert i Stefański – przed lub po koncercie, jaki miał miejsce w niedzielę 18 stycznia 1976 roku (w godzinach wieczornych) – odwiedzili dom, w którym mieszkał naczelnik powstania.
Nagrania z Solury przez długie laty pozostawały nieznane. Dopiero niedawno, krótko przed swoją śmiercią, Janusz Stefański przekazał je Fundacji im. Zbigniewa Seiferta. Jej prezes, Anecie Norek-Skryckiej, udało się dotrzeć do państwa Truttów i ich syna i zdobyć „taśmę-matkę”. W efekcie tych działań w listopadzie ubiegłego roku ujrzał światło dzienne album „Live in Solothurn”. Jakość techniczna nagrań nie jest idealna, ale też nie tak słaba, by odbierała przyjemność z obcowania z niezwykłą muzyką Variospheres. Nie ma wątpliwości, że grupa Seiferta była gwiazdą festiwalu – świadczy o tym dzień i godzina występu (dwudziesta trzydzieści) oraz fakt, że trwał on prawie osiemdziesiąt minut (nie było więc dla tej akurat grupy, jak można sądzić, żadnych ograniczeń czasowych). Na program złożyło się sześć kompozycji: cztery autorstwa Polaka, jedna Belga i jedna – otwierająca koncert – …w zasadzie nie wiadomo czyja. Wydawcy nie udało się zidentyfikować utworu, dlatego też został on opisany na okładce jako „Unidentified Piece”. Co ciekawe, żaden z pięciu znanych dzisiaj doskonale numerów wówczas nie ukazał się jeszcze na płycie. Wszak albumy „Zbigniew Seifert” i „Man of the Light” ujrzały światło dzienne dopiero w 1977, a płyta Tria Michela Herra „Ouverture eclair”, na którą trafił „The Sound of Gold” – w 1978 roku.
Variospheres, wzorem wielu formacji z tamtych czasów, nie stroni od improwizacji, chętnie łącząc przy tym jazz z rockiem. Nie brakuje też jednak inspiracji muzyką ludową (vide skrzypce Seiferta) czy klasyczną (fortepian akustyczny Herra). Przyjrzyjmy się zatem bliżej temu koncertowi. „Unidentified Piece” – pamiętajcie, że to tytuł prowizoryczny – jest swoistą „rozgrzewką”, chociaż po kilku minutach mamy już do czynienia z pełnoprawnym dziełem, w którym obok solowych improwizacji Seiferta i Herra słyszymy też energetyczną sekcję rytmiczną. To przede wszystkim zasługa Janusza Stefańskiego, który od dawna przejawiał inklinacje rockowe i każdemu zespołowi, w jakim się pojawiał, potrafił przydać mocy (wystarczy posłuchać płyt „Live Finland 1972” Klanu czy „For Marcel Duchamp” Free Sound Hansa Kollera). „Man of the Light” to jedna z najbardziej znanych i cenionych kompozycji Seiferta; wersja live różni się od późniejszej, studyjnej głównie czasem trwania – jest dłuższa o… siedem minut (dla purystów istotne będzie też to, że na albumie wydanym w 1977 roku na klawiszu zagrał sam Joachim Kühn). Te dodatkowe minuty wypełniają głównie rozbudowany wstęp oraz, w części środkowej, freejazzowa partia fortepianu, która jest preludium do ekscytującego dialogu Herra z Seifertem.
„Way to Oasis” – również autorstwa Seiferta (z drugiej płyty wydanej w tym samym roku) – to trzyczęściowa, także znacząco rozbudowana w stosunku do wersji studyjnej, nastrojowa kompozycja, która głęboko zapada w pamięć głównie dzięki skrzypcowemu lejtmotywowi. Za każdym razem wieńczy on długie improwizacje Zbigniewa bądź Michela (tym razem na fortepianie elektrycznym). Ten sam instrument nadaje również ton jedynemu utworowi Belga, jaki znalazł się wówczas w repertuarze Variospheres, czyli „The Sound of Gold”. Początek jest więc chyba łatwy do przewidzenia: to długi fortepianowy rozbieg; Seifert dołącza do kolegów dopiero w piątej minucie, by z miejsca podporządkować się narzuconej przez Herra formie. Polak gra piękne solo w stylu lat 60., udowadniając po raz kolejny, że nazywanie go „Johnem Coltrane’em skrzypiec” nie było wcale przesadą. W finale natomiast, żeby było spawiedliwie, swoje „trzy minuty” (w rzeczywistości trochę mniej) dostaje jeszcze kontrabasista.
Ostatnie dwa utwory zagrane w Solurze to ponownie dzieła polskiego skrzypka: „Turbulent Plover” (które pojawi się później na „Man of the Light”) oraz „On the Farm” (z longplaya „Zbigniew Seifert”). Pierwszy odważnie zmierza w stronę jazz-rocka (na otwarcie) i hard bopu (na zakończenie), w drugim słychać z kolei wpływu folku i funku. Jeśli uważacie, że tego ostatniego nie da się zagrać na skrzypcach – posłuchajcie „On the Farm”, Seifert udowadnia bowiem, że to możliwe. Ale aby tak właśnie się stało, trzeba być genialnym artystą, mającym ogromne wyczucie i umiejętność przekraczania gatunkowych granic. Dla krakowianina to nie był żaden problem, dla wielu innych byłby to pułap nie do osiągnięcia. Wraz z wydaniem „Live in Solothurn” Fundacja wznowiła również album „Solo Violin” (z 1978 roku), zapowiadając przy tym, że to wcale nie koniec. Tym samym w najbliższych latach, miejmy nadzieję, trafią do rąk wielbicieli polskiego (i nie tylko) jazzu wznowienia pozostałych płyt Seiferta z lat 70., a może i nieznane dotąd perły, podobne do koncertowych nagrań z Solury. Oby!
Skład:
Zbigniew Seifert – skrzypce
Michel Herr – fortepian, fortepian elektryczny
Hans Hartmann – kontrabas
Janusz Stefański – perkusja



Tytuł: Live in Solothurn
Wykonawca / Kompozytor: Variospheres
Data wydania: 24 listopada 2017
Nośnik: CD
Czas trwania: 76:45
Gatunek: jazz, rock
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
W składzie
Utwory
CD1
1) [Unidentified Piece]: 14:00
2) Man of the Light: 16:47
3) Way to Oasis: 11:31
4) The Sound of Gold: 15:55
5) Turbulent Plover: 11:02
6) On the Farm: 07:25
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

154
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.