powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXXVIII)
lipiec-sierpień 2018

Marvel: Elektroniczny morderca
Rich Buckler, Arvell Jones, Bill Mantlo, Doug Moenh, Michael Netzer, Keith Pollard ‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #113: Deathlok: Początki›
Deathlok to postać stosunkowo mało znana w naszym kraju. Co prawda tu i ówdzie przemykał jako bohater drugoplanowy, ale nigdy nie mogliśmy się dowiedzieć o nim czegoś więcej. Dlatego informację o tym, że w sto trzynastym tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela pojawi się historia „Deathlok: Początki” przyjąłem z niekłamaną radością.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pierwszy raz zetknąłem się z tą postacią, tak samo pewnie jak większość czytelników, w 1993 roku, kiedy to pojawił się u boku Spider-Mana w odjechanej opowieści Erika Larsena „Powrót Złowieszczej Szóstki”. Ponieważ ilość superbohaterów, jacy się tam pojawili wprawia w osłupienie, nie rozwinięto wątku Deathloka. Niemniej już sam jego wygląda rozpalał wyobraźnię. Zwłaszcza, że wciąż w wypożyczalniach VHS wisiały plakaty reklamujące „Terminatora 2”.
Dziś wiem, że tamta postać nie była pierwszym Deathlokiem, a futurystyczny wygląd cyborga z charakterystycznym, czerwonym okiem nie powstał na fali popularności filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem. Pierwszy raz pojawił się bowiem dekadę przed premierą pierwszego „Elektronicznego mordercy” na łamach „Astonishing Tales”. Jego twórcami byli Rich Buckler i Doug Moench, choć tak na prawdę to ten pierwszy odpowiada za koncepcję żołnierza, który stał się pół-maszyną, pół-zombie. W kontynuacji jego przygód odpowiadał za szkielet scenariusza, ale czasem także za rysunki, do których jeszcze wrócimy.
Pierwsza seria przygód Deathloka została zamknięta po zaledwie dwóch latach, dzięki czemu możemy poznać ją niemal w całości w ramach jednego z grubszych tomów Kolekcji Hachette. Śledzimy więc walkę Luthera Manninga o odzyskanie człowieczeństwa. Był on wojskowym, który zginął w skutek wejścia na minę. Po pięciu latach budzi się jako połączenie swojego zniszczonego ciała z maszynerią, podtrzymującą jego funkcjonowanie. Posiada jednak świadomość, którą dzieli z komputerem, który na chłodno analizuje wydarzenia, w których uczestniczy. Ich wewnętrzny dialog stanowi jeden z najważniejszych elementów fabuły.
Jako Deathlok okazuje się być nieudanym eksperymentem, który twórca, niejaki Ryker, chce zniszczyć. Zaczyna się więc szaleńcza pogoń po zbombardowanym, futurystycznym Nowym Jorku, gdzie nie do końca wiadomo, kto dokładnie jest ścigającym, a kto ucieka. Z jednej strony bowiem Manning stara się dotrzeć do prawdy, co się z nim stało i czy istnieje możliwość, by jego świadomość opuściła ciało cyborga, a z drugiej wciąż atakują go wysłane przez Rykera zbiry, czołgi i inne cybernetyczne organizmy. A we wszystko to zostają wmieszane siły buntowników, przeciwstawiające się totalitarnej władzy wszechobecnych kamer i zamieszkujący w ruinach miasta kanibale.
Dzieje się zatem sporo. Powiedziałbym, że nawet za dużo. W gąszczu nazw i nazwisk trudno czasem połapać się o co chodzi. Poza tym sama akcja również wydaje się nieco przekombinowana z ujawnianymi co chwilę piętrowymi spiskami, w których poza robotami, cyborgami i sztucznymi inteligencjami, pojawiają się także klony. Sytuacji nie poprawia fakt, że czasem okazuje się, że i ci, których do tej pory uważaliśmy za ludzi są maszynami, a na swojej drodze Manning spotyka osoby ze swojej przeszłości. Lekturę dodatkowo spowolnia duża ilość tekstu w ramkach. Szczęśliwie nie jest to jednak tłumaczenie tego, co widzimy na rysunkach, wzorem trendu popularnego w latach 60., a wspomniane wewnętrzne dialogi Luthera z komputerem.
Warto zwrócić uwagę, że akcja komiksu rozgrywa się w przyszłości (czyli latach 80. ubiegłego wieku), co stanowi dodatkowy smaczek. W czasie, kiedy każdy ma telefony komórkowe i spokojnie łączy się z internetem, ukazane w komiksie ogromne gabaryty komputerów, które przeliczają wszystko na taśmach szpulowych, może powodować ironiczny uśmieszek. Niemniej należy docenić pomysłowość twórców, którzy na długo przed premierą „Robocopa” opowiedzieli podobną, co w nim historię, która wyróżniała się na tle tradycyjnych, superbohaterskich produkcji Marvela.
Innowacyjne wydają się także towarzyszące jej rysunki. Choć w tomie znajdziemy prace kilku autorów, najistotniejsze wydają się te, które wyszły spod ręki Richa Bucklera. Nawet dziś jego zabawy planszami robią wrażenie. Zwłaszcza cykliczne kadry, które niczym w filmowych klatkach, ukazują ruch postaci. Do tego dochodzą całostronicowe kolaże, zaburzenia chronologii (to akurat czasem przeszkadza) i zmiana układu strony tak, że trzeba obracać komiks, by go przeczytać. W epoce sformatowanych rysowników, którzy mają poruszać się w wyznaczonych ramach, stawiających na umowność i kreskówkowość, tego typu zabiegi sprawiają, że dodatkowo podziwia się wizje Bucklera.
Nie da się ukryć, że „Deathlok: Początki” sprawia wrażenie nieco już archaicznej pozycji, niemniej na pewno jest warto poznania. Nie tylko ze względu na wprowadzone w nim przełomowe pomysły, ale przede wszystkim ze względu na głównego bohatera, który poza świetnym wyglądem, posiada także ciekawą osobowość (w przeciwieństwie do takiej Spider-Gwen). Nie dziwię się, że przez lata wielokrotnie do niego powracano, choć już w nieco innym charakterze.



Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #113: Deathlok: Początki
Tytuł oryginalny: Deathlok: Origins
Scenariusz: Doug Moenh, Bill Mantlo
Data wydania: 22 marca 2017
Przekład: Robert P. Lipski
Wydawca: Hachette
ISBN: 978-83-282-0354-9
Format: 224s. 170×260mm; oprawa twarda
Cena: 39,99
Gatunek: superhero
Wyszukaj w: MadBooks.pl
Wyszukaj w: Selkar.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

91
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.