Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj międzynarodowy projekt braci Kühnów: klarnecisty Rolfa i pianisty Joachima (z udziałem szwedzkiego puzonisty Ejego Thelina).  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po 1945 roku bracia Kühnowie znaleźli się w radzieckiej strefie okupacyjnej, w efekcie parę lat później stali się obywatelami Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Gdy w połowie lat 50. starszemu z nich, grającemu na klarnecie Rolfowi, udało się opuścić komunistyczny raj i wyjechać do Stanów Zjednoczonych, stracili ze sobą bliski kontakt na niemal dekadę. Spotkali się ponownie dopiero jesienią 1964 roku, gdy Rolf wrócił do Europy. Młodszy od niego o piętnaście lat Joachim był wtedy początkującym jazzowym pianistą (i, choć rzadziej, saksofonistą altowym), który rokował wielkie nadzieje. Nic więc dziwnego, że bardziej doświadczony z braci postanowił wykorzystać jego talent, jednocześnie otwierając mu tym sposobem drzwi do kariery i – co też było bardzo istotne – wyjazdu na Zachód. Kolejne lata znaczone były bardzo bliską współpracą Kühnów; nie było roku, by pod różnymi szyldami nie nagrali razem płyty: od powstałych jeszcze dla wschodnioniemieckiej wytwórni Amiga longplayów „ Solarius” (1965) i „ Re-Union in Berlin” (1966), poprzez „Transfiguration” (1967), „Impressions of New York” (1968), aż po „Bloody Rockers”, „The Kühn Brothers & The Mad Rockers” i koncertowy „Monday Morning” (wszystkie z 1969 roku). Oprócz płyt „braterskich” obaj muzycy rozwijali także swoją karierę solową. Szczególnie aktywny był na tym polu Joachim, który do tego momentu zdążył wydać albumy: „ Dear Prof. Leary” (1968) – jako członek „wspaniałego” Free Rock Bandu Barneya Wilena, „Sound of Feelings” (1969), „ Bold Music” (1969) oraz „ Our Meanings and Our Feelings” (1969), na którym towarzyszył Michelowi Portalowi. Nowy projekt Rolfa miał jednak przyćmić to wszystko, co miało miejsce w dorobku artystycznym Kühnów wcześniej. Stąd ściągnięcie do zespołu innych niezwykle doświadczonych muzyków i rozbudowa składu do septetu. Sięgnięto po twórców z różnych krajów. Saksofonista John Surman to Anglik, puzonista Eje Thelin (zmarły w 1990 roku) był Szwedem, doskonale znany Joachimowi perkusista Jacques Thollot (nieżyjący od czterech lat) reprezentował Francję, ze Stanów Zjednoczonych ściągnięto natomiast kontrabasistę Barre’ego Phillipsa i drugiego bębniarza Stu Martina. Choć prawdę mówiąc, nie musieli oni wcale przyjeżdżać zza Atlantyku, ponieważ już od jakiegoś czasu mieszkali i działali w Europie. Rolf i Joachim skompletowali ten skład w bardzo konkretnym celu – aby wystąpić z nim na prestiżowym festiwalu Berliner Jazztage 1969. Koncert odbył się 7 listopada i jeszcze przed końcem roku ukazał się na płycie wydanej przez wytwórnię Hör zu Black Label (będącą odpowiedzialną za muzykę awangardową i eksperymentalną spółką-córką firmy Hör Zu). Słuchając tego materiału, aż trudno uwierzyć, że wyszedł on spod ręki muzyków pochodzących z pięciu różnych krajów – tak perfekcyjnie brzmi ten septet. Ale gdy wiemy, kto w nim gra – zdziwienie nie jest już wcale tak wielkie. Bracia Kühnowie podzielili się materiałem pół na pół: trzy kompozycje są autorstwa Rolfa, trzy Joachima (czasowo wygrywa jednak o kilka minut ten pierwszy). Pozostali wzięli na siebie tym razem „jedynie” rolę kreatywnych improwizatorów. Ale przecież wiadomo, że bez ich wkładu i talentu „Monday Morning” nie byłby zapewne aż tak udaną produkcją. Przełom lat 60. i 70. XX wieku to był czas, kiedy Rolf i Joachim postawili z jednej strony na free jazz, z drugiej – na jazz-rock (ale też bardzo free). W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia ze stuprocentowymi improwizacjami, na dodatek zagranymi z wielką werwą i bez litości dla słuchacza.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Że tu nie będzie zmiłuj, przekonuje już otwierająca album miniatura Joachima. Niespełna minutowy „Black Out” to prawdziwa freejazzowa eksplozja, która ma siłę rażenia bomby atomowej. Wrażliwsi i nie uprzedzeni o tym, co może ich spotkać, gdy włączali płytę na dużej głośności – przeżywali zapewne szok. Czy byli potem w stanie podnieść się i słuchać dalej? W każdym razie na pewno było warto. „Strangulation of a Monkey” to kompozycja Rolfa, którą zaczyna stonowany duet kontrabasu i perkusji. Ta chwila wytchnienia przydaje się po agresywnym początku płyty. Ale wiadomo, że nie trwa w nieskończoność. Gdy po kilkudziesięciu sekundach rozbrzmiewają dźwięki saksofonu, klarnetu i puzonu, z miejsca robi się awangardowo, a z czasem coraz bardziej energetycznie. Swoje „trzy grosze” dorzuca tu również Joachim, który traktuje swój fortepian równie bezlitośnie, jak uszy słuchaczy w „Black Out”. Największa niespodzianka czeka nas jednak w końcówce, kiedy nagle ni stąd, ni zowąd pianista wprowadza motyw ludowy. Zagrana na jazzowo polka, z wybijającymi się fortepianem i klarnetem, była zapewne mrugnięciem okiem do zebranych pod sceną fanów. Choć należy pamiętać, że po frazy folkowe Rolf Kühn sięgał już wcześniej (czego dowodzi longplay „ Solarius”). Może więc wcale nie był to żart…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kompozycją Rolfa był również „Dance of the Spaceman”. Ten psychodeliczno-kosmiczny tytuł skrywa klasyczne free, bardzo zróżnicowane z paroma momentami przyprawiającymi o ciarki na plecach. Zwłaszcza gdy nakładają się na siebie improwizacje wszystkich dęciaków, napędzane motorycznymi pochodami bębnów. Ale i w tym numerze Rolf postanowił zaskoczyć słuchaczy, włączając do niego fragment typowo postbopowy, z nastrojową partią fortepianu. Najpiękniejsze zostawił jednak na koniec – to grające unisono i przepięknie brzmiące, aż do wyciszenia, klarnet, puzon i saksofon. Także stronę B otwiera utwór starszego z braci, który dał zresztą tytuł całości – „Reflections of a Monday Morning”. Ponownie mamy w nim do czynienia z freejazzowymi improwizacjami, ale forma jest nieco inna – cięższa i bardziej niepokojąca. Dwie ostatnie kompozycje, jakie umieszczono na krążku, są już dziełami Joachima. Pierwsza to – dedykowana Duke’owi Ellingtonowi – „Oh! Grand Pa”. Co ciekawe, dzień wcześniej na tej samej scenie, występując ze swoim Kwartetem, Joachim zagrał „Suite to Our Father Duke”, z czego możemy wnioskować, że na tym etapie kariery legendarny amerykański pianista i bandleader był jednym z najważniejszych źródeł inspiracji niemieckiego muzyka.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Oh! Grand Pa” niewiele ma jednak wspólnego z tym, co na co dzień grał Ellington. To wciąż klasyczne free, na dodatek bardzo dynamiczne (można wręcz rzec, że czadowe), wykorzystujące intensywnie fakt, iż na scenie zainstalowano dwa zestawy perkusyjne. Chociaż… zaraz, zaraz. Przecież pod koniec piątej minuty pojawia się, kolejny na tym albumie, zaskakujący (nieco ponad minutowy) wtręt, w trakcie którego ze sceny płynie swingujące tango. To jest ten hołd dla Duke’a! Longplay zamyka „Don’t Think”, numer, który niesie ze sobą olbrzymią energię, ale też charakteryzuje się niezwykłym wręcz brzmieniowym fermentem. Sekcja rytmiczna gra tak gęsto, że trudno byłoby wcisnąć tam choćby jeden dodatkowy dźwięk. Nie próżnuje też oczywiście sekcja dęta, choć tym razem na plan pierwszy wybija się klarnet Rolfa; Eje Thelin i John Surman lojalnie zaś wspomagają lidera. Aż do niespodziewanego zatrzymania. Największym minusem „Monday Morning” jest to, iż album trwa jedynie trzydzieści trzy minuty (z „groszami”). Owszem, wtedy nie było jeszcze typowej dla naszej epoki, wynikającej z rozpowszechnienia nośnika cyfrowego, tendencji do nagrywania płyt godzinnych i dłuższych (albumy dwupłytowe mimo wszystko były rzadkością), ale trzeba powiedzieć to wyraźnie: Rolf i Joachim przesadzili! Trzydzieści trzy minuty? Tyle dzisiaj trwają EP-ki. A Dream Theater nawet by nie weszło do studia ani nie wyszło na scenę, aby zarejestrować tak małą porcję muzyki. Skład: Rolf Kühn – klarnet Joachim Kühn – fortepian Eje Thelin – puzon John Surman – saksofon barytonowy Barre Phillips – kontrabas Stu Martin – perkusja Jacques Thollot – perkusja
Tytuł: Monday Morning Data wydania: 1969 Nośnik: Winyl Czas trwania: 33:19 Gatunek: jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Black Out: 00:54 2) Strangulation of a Monkey: 06:07 3) Dance of the Spaceman: 09:34 4) Reflections of a Monday Morning: 03:08 5) Oh! Grand Pa: 07:42 6) Don’t Think: 05:55 Ekstrakt: 80% |