Sebastian Chosiński pisze krótko o „Ja, Olga Hepnarova” Petra Kazdy i Tomása Weinreba.
To interesujące, dlaczego w całych Czechach i Słowacji nie znaleziono aktorki, która mogłaby wcielić się w rolę Olgi Hepnarovej – kobiety zapisanej w historii głównie tym, że jako na ostatniej wykonano na niej w Czechosłowacji sądowy wyrok śmierci przez powieszenie, co miało miejsce w marcu 1975 roku. Twarzy morderczyni musiała użyczyć Polka Michalina Olszańska („
Miasto 44”, „
Jack Strong”, „
Matylda”), która zresztą wywiązała się ze swego zadania znakomicie. Reżyserski debiut dwóch Czechów, Tomása Weinreba i Petra Kazdy, został doceniony przez krytyków; zgarnął sporo nagród i drugie tyle nominacji. Co w nim takiego nadzwyczajnego? Przede wszystkim uwagę przykuwa niezwykły, gęsty od emocji nastrój, osiągnięty minimalistycznymi środkami, przy wykorzystaniu czarno-białych zdjęć (operatorem był także nasz rodak
Adam Sikora) i bardzo oszczędnej gry aktorskiej. Surowość scenografii, oddająca przaśność komunistycznej Czechosłowacji, odzwierciedla jednocześnie rzeczywistość, w jakiej kształtowała się osobowość głównej bohaterki, od najmłodszych lat przekonanej o swoim odrzuceniu przez społeczeństwo. Autorzy filmu przyglądają się losom Hepnarovej na przestrzeni kilku lat, starając się tym samym wskazać momenty zwrotne w jej biografii, uwypuklić wydarzenia, które spowodowały, że mając zaledwie dwadzieścia dwa lata podjęła decyzję o dopełnieniu zemsty za „bestialstwo”, jakiego doznała od innych. Paradokumentalna forma narracji sprawia, że Weinreb i Kazda unikają oceny swojej bohaterki, nie próbują w żaden sposób tłumaczyć jej postępowania, chociaż wyposażają widza we wszystkie przesłanki, by mógł on sam zasiąść w ławie sędziowskiej i wydać werdykt. Czy w każdym przypadku byłby on tożsamy z wyrokiem, jaki zapadł w rzeczywistości – mam wątpliwości.