powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CLXXXI)
listopad 2018

20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
Postanowiliśmy pociąć nasz ranking 100 najlepszych filmów XXI wieku na kawałki, wybrać z niego podzbiory gatunkowe i spojrzeć, jak przy okazji wyszły nam wybory bardziej zbliżone tematycznie. Dziś zobaczcie zestawienie 20 najlepszych filmów animowanych nakręconych po 2000 roku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
20. Coco
(2017, reż. Lee Unkrich, Adrian Molina)
Meksykańskość i ściśle z nią związana strona wizualna to właściwie jedyna cecha wyróżniająca film. Ale za to jak! Rozbuchana sceneria miasta zmarłych zapiera dech i chętnie by się ją oglądało klatka po klatce, by w pełni podziwiać każdy szczegół: tramwaje linowe, dworzec, teatr, opuszczone zaułki czy slumsową dzielnicę domków na wodzie. Jaskinia z jeziorkiem, w której ląduje bohater, to krasowa studnia cenote, jakich wiele jest na Jukatanie. Z kolei bajecznie kolorowe figurki alebrijes, z których słynie region Oaxaca, tutaj stają zwierzęcymi przewodnikami dusz, i dosłownie napatrzeć się nie można na ich przedziwne kształty i wzory. Starannie odtworzone jest też typowe meksykańskie miasteczko, z szyldami wymalowanymi wprost na ścianach, wycinankami zdobiącymi ulice przy każdym ważniejszym święcie (nie tylko Święcie Zmarłych) i gorejącym od świec cmentarzem, gdzie przodków obdarowuje się jedzeniem i piciem. To wszystko pozostaje w pamięci o wiele bardziej, niż banalny scenariusz, z którego wynika głównie to, że rodzina może być równie często wsparciem, co klatką.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
19. Ruchomy zamek Hauru
(2004, reż. Hayao Miyazaki)
„Ruchomy zamek Hauru” zawiera sporo niesamowitych pomysłów, kilka dziwnych postaci i zupełnie niezwykły klimat, który sprawia, że pamięta się go jeszcze długo po wyjściu z kina. Oprócz sympatycznych bohaterów i wciągającej akcji mocnym punktem filmu jest strona wizualna. Jak to z dobrymi anime bywa, tło jest malowane niezwykle starannie i oszałamia bogactwem szczegółów oraz urodą. Jak zwykle nie zawodzi wyobraźnia Miyazakiego, powołująca do życia dziwaczne stwory i mechanizmy.
Innym wielkim atutem tej – i nie tylko tej – animacji studia Ghibli jest odmienność kulturowa (w tym przypadku akurat scenariusz został zainspirowany powieścią angielskiej pisarki, jednak wieść głosi, że nie jest zbyt wierny oryginałowi). Europejskie baśnie przyzwyczaiły nas do czarno-białych schematów i jednoznacznych ról przypisanych postaciom. Już od pierwszych minut wiadomo, kto jest kim i jak to wszystko się skończy. „Ruchomy zamek…” rozpoczyna się znanym baśniowym motywem, jednak potem fabuła rozwija się w sposób, który niejednokrotnie potrafi zaskoczyć – bohaterowie zmieniają strony, zamiast jednego wątku, historia zostaje spleciona z kilku. Dzięki temu ogląda się ten film z zaangażowaniem znacznie większym, niż kolejną opowieść o królewnie. „Ruchomy zamek Hauru” potrafi też bardzo pięknie mówić o uczuciach, i to nie tylko o miłości (jednej z głównych osi akcji), ale też o przyjaźni, przywiązaniu i sympatii.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
18. Księżniczka Kaguya
(2013, reż. Isao Takahata)
Nominowane do Oscara anime, nakręcone przez jednego z wielkich mistrzów gatunku, to z jednej strony przepiękna, wzruszająca baśń, a z drugiej głęboka opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości. Wysmakowana animacja, odmienna o typowego wyobrażenia anime jest wartością samą w sobie – oglądanie pięknych grafik jest wystarczającym powodem, by obejrzeć ten film. Ale fabuła nie ustępuje formie. Z jednej strony mamy tu do czynienia z baśnią, w której piękna dziewczynka o nieznanym pochodzeniu zostaje przygarnięta przez parę biednych wieśniaków (przez swą urodę stając się zresztą dla nich szansą na wystawne życie), by później stać się obiektem zalotów najważniejszych osób w państwie, stawiając im wymagania daleko wykraczające poza „krokodyla daj mi luby”, by w finale poznać całą prawdę o sobie. Z drugiej strony „Księżniczka Kaguya” jawi się jako przypowieść o zagubieniu w świecie, o rozpaczliwym poszukiwaniu własnego ja, własnej tożsamości, odkrywaniu siebie. A w pięknym i smutnym finale nie da się uniknąć łez.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
17. Lego przygoda
(2014, reż. Phil Lord, Chris Miller)
Oto ekranizacja zabawek, która nie tylko nie stara się w prosty sposób wyzyskać popularności marki, ale też zadziwia szaloną liczbą kreatywnych pomysłów i zawiera niegłupie, nieczęsto spotykane w wysokobudżetowych animacjach przesłanie. Trudno zresztą sklasyfikować „Lego Przygodę” jako film dla dzieci – bodaj od czasów pierwszego „Shreka” nie było w kinach takiego wulkanu kreatywności, który przeznaczony byłby raczej dla rodziców niż dla ich małoletnich pociech. Film Christophera Millera i Phila Lorda (duetu odpowiedzialnego za „Klopsiki i inne zjawiska pogodowe” i serię „Jump Street”) może poszczycić się chyba największym stężeniem nawiązań, cytatów i oczek puszczonych do widza na minutę filmu, jakie widziano w kinie. Podczas półtoragodzinnej przygody poznamy między innymi Lego Batmana, Lego Sarumana, załogę Sokoła Millenium w wersji Lego czy nawet Lego Abrahama Lincolna, a żarty związane z tymi postaciami wymagają znajomości materiałów źródłowych, są pomysłowe i nigdy nie zapuszczają się w rejony kloacznego humoru. Ale to nie wszystko – „Lego Przygoda” jest też mądrą, przemyślaną dystopią, w sprytny sposób zachęcającą do tego, by myśleć po swojemu i nie ulegać masowym gustom. Warto dać się porwać tej nieprzeciętnej animacji. I wcale nie trzeba oglądać jej z dziećmi.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
16. Iniemamocni
(2004, reż. Brad Bird)
Film oparty na dość zgranym pomyśle: bohater (tu: rodzina z trojgiem dzieci) posiadający jakieś perfekcyjne umiejętności (tu: supermoce) przestaje z nich korzystać (tu: bo rząd zabronił), ale musi wrócić do akcji, by ratować świat. Brzmi znajomo? Pewnie, że tak – ileż to filmów o emerytowanych rewolwerowcach, odsuniętych od śledztwa policjantach, byłych włamywaczach i weteranach Wietnamu oglądaliśmy? Tytułowi państwo Iniemamocni – w oryginale Incredibles – to rodzinka superherosów, w której nawet niemowlak ma jakąś nadludzką moc. Życie rodzinne przedstawione jest zabawnie i ciepło, doskonale wypadają też nawiązania do scen znanych nam z Bonda i Batmana, zwłaszcza wybieranie nowego kostiumu, połączonego z wykładem, jak niebezpieczna bywa szpanerska pelerynka. Aluzje dotyczą również znanego komiksu zupełnie na poważnie, czyli „Watchmen”, którego ekranizacji podjął się kilka lat później Zack Snyder. Mieszanka humoru, akcji i superbohaterskich nawiązań czyni z „Iniemamocnych” fantastyczną rozrywkę.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
15. Mary i Max
(2009, reż. Adam Elliot)
To naprawdę poruszająca, ale przecież, mimo swojej statyczności, wciągająca historia o przyjaźni między dwojgiem, wydawać by się mogło, bardzo różnych ludzi. Samotna australijska dziewczynka Mary wysyła list do bliżej jej nieznanego mieszkańca USA, Maksa Horovitza. I tak rozpoczyna się przyjaźń tych dwojga skrzywdzonych przez los ludzi, przyjaźń na dobre i na złe. Bo animacja nie oferuje nam jedynie krótkiego epizodu, ale rozciągniętą na długie lata znajomość ze swoimi wzlotami i upadkami. Możemy na zmianę obserwować monotonną codzienność bohaterów, ich zmagania z życiem, sukcesy i porażki, które następnie przelewają na papier i dzielą się z drugą osobą. Dodajmy, że sam sposób animacji (wykorzystano tu bowiem animację poklatkową) idealnie pasuje do opowiedzianej historii, przedstawiając zarówno świat, jak i bohaterów, w sposób daleki od ideału, jaki często spotykamy w bardziej klasycznych dziełach tego gatunku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
14. Walc z Baszirem
(2008, reż. Ari Folman)
Jeszcze wiele lat musi minąć i wielu utalentowanych filmowców polskie matki muszą na świat wydać, aby podobne cudo powstało pod flagą biało-czerwoną. „Walc z Baszirem” Ariego Folmana to doskonały dowód na to, że o narodowej historii nie trzeba mówić w języku „Katynia”. Fantazja jest tu tak samo pożądaną umiejętnością jak choćby przy robieniu kina science fiction. Mało tego! Reżyser udowodnił, że granice filmowego dokumentu można rozciągać w rozmaitych kierunkach. Przede wszystkim jednak Folman odrzucił tyranizującą zasadę robienia filmu dla każdego: rozdającego sądy, oskarżającego oprawców, idealizującego ofiary i klarownego w przekazie. Próbującego albo sucho przedstawiać albo surowo oceniać. To uwalnia go od wielkich słów, patetycznych gestów i zadęcia, torując przestrzeń dla autobiograficznej intymności i kadrów z własnej pamięci, a nie z kart podręcznika do historii. Wojna to chory koszmar jednostki zamknięty przez reżysera w plastycznych obrazach, które w wersji fabularnej wyglądałyby zapewne groteskowo. „Walc z Baszirem”, niczym kreskówka zrobiona przez Davida Lyncha, wyrysowuje na ekranie życie człowieka uwięzionego w pułapce własnej pamięci, w której zatarto niektóre fakty. Każdy drobiazg tego filmu zręcznie buduje nastrój niekończącego się niepokoju o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wstrząsający film, który zamiast poruszać „wielką sprawę”, dotyka koszmaru ludzkiego istnienia z wojenną winą w duszy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
13. Gdzie jest Nemo?
(2003, reż. Andrew Stanton, Lee Unkrich)
Piękna opowieść o sile ojcowsko-synowskiej miłości. Ojciec-ryba przemierza setki mil oceanu, by uratować swego syna, którego złowił płetwonurek. W filmie mamy feerię pomysłów: rekiny z grupy Anonimowych Ryboholików, migrujące stado żółwi mówiących hiphopowym slangiem, wysadzenie podwodnego pola minowego, pyszną scenę rozmowy „w języku wielorybów”, a także lokatorów akwarium, fachowo komentujących pracę dentysty, którego gabinet ozdabiają. Mały Nemo dorasta: uczy się samodzielności i zdecydowania, ale zmienia się także jego tata. Przestaje być nadopiekuńczy, przestaje bać się otwartego morza, uczy się opowiadać dowcipy, które poprzednio beznadziejnie palił. Dodajmy do tego fantastyczną podwodną scenografię (migoczące odblaski słońca, falujące ukwiały, wodorosty, kolorowa rafa, a za nią – ciemnobłękitna otchłań głębiny), dynamiczne sceny pościgów, mnóstwo humoru i ciepła, a otrzymamy film, do którego można wracać wiele razy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
12. Sekrety morza
(2014, reż. Tomm Moore)
„Sekrety morza” to jeszcze jedna opowieść o tym, jak dzielny chłopiec, po zrozumieniu swoich błędów i wykazaniu się odwagą, ratuje dziewczynę przed jej przeznaczeniem. Inspirowana celtyckimi legendami, baśniowa rzeczywistość, składa się tu z elementów, które można by pogłębić – tymczasem dla Moore’a stanowią one głównie ornament, są urocze i piękne, ale nigdy nie prowadzą w rejony, które zaskoczyłyby widza. Dlatego „Sekrety morza” najbardziej przekonują jako opowieść o utracie. Ten problem wypada tym ciekawiej, że postacie, nie tylko te pierwszoplanowe, mają tu czasem nawet więcej niż jednego sobowtóra – oglądamy więc różne warianty zmagania się z bólem: rozpacz i wyparcie, bunt, wreszcie przepracowanie. „Sekrety morza” w ładunku empatii dorównują najlepszym produkcjom studia Ghibli: postawę każdego z bohaterów można zrozumieć, nikt tu nie jest zły z natury – co najwyżej bardzo nieszczęśliwy. A że są przy tym filmem wysokiej klasy pod względem artystycznej animacji oraz muzyki, miejsce w naszym rankingu nie może dziwić.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
11. Trio z Belleville
(2003, reż. Sylvain Chomet)
Znakomite, oryginalne, prawie nieme kino animowane, przywodzące na myśl komiksy Wojdy i Gawronkiewicza. Postaci są mocno i dziwnie niepokojąco zdeformowane, zaś tło wypełnione dopracowanymi szczegółami. Choć streszczenie fabuły „dzielna babcia forsuje ocean, by z pomocą emerytowanych piosenkarek i tłustego psa wyrwać ukochanego wnuka z rąk mafii” brzmi komediowo, to jednak nastrój filmu jest melancholijny. Dużo w nim przemijania, wspominania minionej chwały, nawet bycie mistrzem kolarskim wydaje się raczej udręką niż szczęściem. Dowcipna, oryginalna, subtelna robota – do tego pozbawiona wrażenia prymitywnej krytyki byłego pracodawcy Chometa, czyli Disneya. Chomet kiedy krytykuje, rozdziela po równo – śmieje się tak z Amerykanów, jak i z Francuzów oraz Włochów. Zachwyca zupełnie sposób budowy żartów – na niektóre puenty czeka się dosłownie kwadrans, a podane zostają bez przyciągania uwagi, gdzieś na marginesie. W skład tria z Belleville mogliby wchodzić Luis Bunuel, Buster Keaton i Mel Brooks – mamy tu i slapstick, i czarny humor, i surrealizm – zarówno dosadny, jak i delikatny, aluzyjny. Błyskotliwa żonglerka konwencją. Oryginalne rozwiązania animacyjne. Nawet nie powiew, ale całe tornado świeżości po disneyowskich landrynkach.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

75
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.