Dziś kadr, który w dniu premiery komiksu, z którego pochodzi, wywołał konsternację, niedowierzanie i oburzenie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Miracleman” Alana Moore’a był rewolucją w świecie opowieści obrazkowych i forpocztą nadchodzącej wielkiej zmiany w komiksie amerykańskim. Zapowiadał Mroczną Erę, za początek której zgodnie uznaje się „Strażników” Moore’a właśnie oraz „Powrót mrocznego rycerza” Franka Millera. Odkłamywanie superbohaterskiego mitu i jego rozkład na czynniki pierwsze w „Miraclemanie” to jedno. Drugie, to niepohamowana brutalność i szokujące kadry, które były czymś absolutnie nowym i nieoczekiwanym. Na ostatnich stronach komiksu Nowy Jork płonie. Miracleman stoczył walkę ze swoim największym wrogiem, Kidem Miraclemanem, który posiadł praktycznie nieograniczone moce. Znana maksyma Wujka Bena mówiąca, że „z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność” nie działa – Kid Miracleman zabija, niszczy, torturuje tylko dlatego, że… może. Pozostawia za sobą całe hektary pól śmierci, na których w przyszłości wyrośnie nowy Olimp. Kadr, na którym widać zgliszcza miasta, zrozpaczonych ludzi i trupy w bardzo niecodziennych i groteskowych pozycjach, był prawdziwym wstrząsem dla czytelników wczesnych lat osiemdziesiątych. Tak właściwie to końcówka komiksu szokuje nawet dziś. |