Pomysł, aby Wawelskiemu Smokowi nadać postać zbliżoną do T-reksa, przypadł mi do gustu już podczas pierwszej lektury „Domana”. Spotkanie po latach ze zbiorczą edycją Egmontu wcale nie rozczarowało, wręcz przeciwnie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dawno, dawno temu, gdy w krainie nad Wisłą szykowały się duże zmiany, za sprawą magazynu „Komiks-Fantastyka” fani opowieści rysunkowych mieli ogromne nadzieje, że oto skończył się czas posuchy. Również autor niniejszego tekstu tak się dał ponieść emocjom podkręcanym kolejnymi albumami Thorgala 1), że popełnił list do redakcji w/w magazynu. O różnych rzeczach tam pisał, między innymi o „Domanie”. I po chwili zastanowienia muszę przyznać, że podtrzymuję to, com wtedy napisał, zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Andrzej Nowakowski nie był pierwszym, który sięgnął po staropolskie mity i podania aby je przerobić na komiksowe adaptacje. Przed nim byli Makuszyński i Walentynowicz oraz cykl zilustrowany przez Grzegorza Rosińskiego (do scenariusza Barbary Seidler). Ale prace Nowakowskiego chyba najmocniej się wryły w pamięć czytelników. Może to kwestia tego, że był to czas wyjątkowego komiksowego dołka na polskim rynku oraz tego, że był to najdłuższy tego typu cykl. W jego skład weszło siedem odcinków. Trzy pierwsze („Władca myszy”, „Chram na Lednicy”, „Krzyk orła”) były inspirowane „Starą Baśnią” Kraszewskiego opowiadając historię konfliktu Popiela z kmieciami, aż do wyniesienia skromnego Piasta na urząd księcia. Później doszły do tego tzw. „legendy krakowskie” („Pogromca Smoka” i „Księżniczka Wanda”) oraz już oryginalne („Rogi Odyna”, „W cieniu Światowida”). W pamięci utkwiła mi okładka „Władcy myszy”, na której Doman stylizowany jest na Conana. W środku jednak czytelnik dostaje w miarę wierną adaptację wspomnianych wyżej legend, może z nieco wyolbrzymioną rolą Domana. Komiksowe wersje rewolucji większych nie wnoszą, czyta się to całkiem sprawnie, widać, że autorzy przyłożyli się do dialogów. W materiałach dodatkowych (są, a jakże) dostajemy wyjaśnienie zagadki niestandardowego formatu zeszytów „Domana” – tych oryginalnych i co za tym idzie, obecnego „egmontowego”. Okazuje się, że za pierwsze edycje cyklu odpowiadało wydawnictwo „Interpress”, które miało dostęp do „eksportowego” papieru kredowego. Tak dokładnie, to miało dostęp do ścinków pozostałych z kontraktów z zachodnimi wydawcami. Tych resztek starczyło właśnie na taki a nie inny format komiksu. I trzeba przyznać, że nie przysłużył się on komiksowi. Rysunki Nowakowskiego sprawiają wrażenie wciśniętych w te małe kartki. A sama kreska? Cóż, przy Rosińskim czy też Wróblewskim wyglądają na nieco niedopracowane. Kuleją perspektywa i proporcje zwłaszcza postaci ludzkich. Ale, po pierwsze, mam do rysunku Nowakowskiego ogromny sentyment a to za sprawa króciutkiej historyjki stworzonej na podstawie „Zapomnij o Ziemi” Colina MacAppa 2). Po drugie, jak spojrzymy na pierwsze „Żbiki” narysowane przez Rosińskiego lub pierwsze prace Szyszki opublikowane w Relaksie, to widać, że nie od razu Kraków zbudowano. Wygląda na to, że Nowakowski miał pecha trafiając ze swoją chęcią rysowania komiksów na najgorszy okres w dziejach tego medium w Polsce. Po co rozwijać warsztat jeśli nie ma gdzie publikować? Jest też najnowsze wydanie okazją dla tych wszystkich, którym w latach osiemdziesiątych do ręki wpadł któryś z odcinków „Domana” ale nie poznali wszystkich jego przygód. Teraz w jednym tomie można przeczytać wszystko za jednym zamachem. A trzeba przyznać, że chociaż format pozostał mały, to Egmont edytorsko przyłożyć się do tego wydania. Kolory są żywe, kreska wyraźna, twarda solidna okładka – to wszystko powoduje, że po „Domana” sięga się z prawdziwą przyjemnością. 1) – odkrycie, że cykl ten składa się czegoś więcej niż tylko „Zdradzonej czarodziejki” mocno mną poruszyło 2) – komiks był opublikowany w Świecie Młodych
Tytuł: Doman (wyd. zbiorcze) Data wydania: 19 września 2018 ISBN: 9788328135529 Format: 180s. 185x185 mm Cena: 59,99 Gatunek: fantasy |