powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXXIII)
styczeń-luty 2019

Kadr, który…: „Tak dobrych już nie ma…”
12 listopada 2018 roku zmarł Stan Lee. Jak przystało na ikoniczną postać świata komiksu zawsze wywoływał emocje. Zarówno za życia jak i po śmierci. Kreował swój wizerunek tak, jak pisał fikcyjne biografie stworzonych przez siebie postaci. Z fantazją i polotem, łamiąc przy okazji wszelkie schematy oraz ograniczenia.
Najlepiej znamy jego ostatnie wcielenie – utrwalony dzięki kinowym blockbusterom wizerunek starszego, sympatycznego pana. Zawsze gotowego, by coś doradzić, bądź opowiedzieć jakąś historię. A gdy potrzeba, nawet skłonnego uraczyć się napojem bogów. I taki pewnie na zawsze pozostanie w pamięci swoich fanów. Zdumiewający, fantastyczny, niesamowity…! Stan Lee bez wątpienia mógł tak mówić o sobie. Twórca Spider-Mana wykorzystywał każdą okazję, do umacniania tego wizerunku i jego autobiograficzny komiks nie mógł mieć innego tytułu. Ważny jest także jego podtytuł – „Cudowne wspomnienia”. Tym jest ten komiks w istocie. To fantastyczna opowieść i sentymentalna podróż do przeszłości. Znajdziemy tu historię jego życia opowiedzianą w stylu, do jakiego nas przyzwyczaił. Lekko, z humorem i dynamicznie snuje swoją zdumiewającą narrację, w której prawda nieustannie przenika się z fikcją. Uśmiech znika z jego twarzy w zasadzie tylko dwa razy. Gdy mówi o śmierci swojej drugiej córki (żyła tylko trzy dni) i gdy wspomina, jak stał się ofiarą oszustwa.
Komiks kończy całostronicowy, poruszający kadr, który mógłby zostać wykorzystany jako jego ostatnie pożegnanie. Widzimy na nim jak sędziwy, choć nadal pełen energii, Stan Lee wraz ze swoim dziecięcym wcieleniem odchodzą ku zachodzącemu słońcu i światłom Nowego Jorku. Nad nimi, w dali unoszą się sylwetki stworzonych, bądź reanimowanych przez niego postaci. Kapitan Ameryka uśmiecha się w hollywoodzkim stylu, Hulk patrzy z uznaniem, a Thor nie ukrywa dumy. Przemyka także Silver Surfer, Doktor Strange, Human Torch oraz inni. Stan Lee idzie zaś z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i zaprasza młodego na koktajl mleczny. Oczywiście nie tak dobry, jak ten przyrządzany w dzieciństwie przez rodziców, bo przecież… tak dobrych blenderów już dziś nie ma. Oczywiście jest tu sporo patosu i wzniosłości. Być może nawet za dużo. Ale jednocześnie nie ma w tym nic, co nie pasowałoby do wizerunku Stana Lee. Przecież pewien rodzaj przesady, egzaltacji zawsze charakteryzował jego twórczość. I właśnie dlatego okazała się tak intrygująca i wpływowa. Dlaczego więc miałoby jej zabraknąć w autobiograficznej opowieści o jego życiu?
powrót; do indeksunastwpna strona

171
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.