Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Curt Cress Clan, międzynarodowy jazzrockowy projekt legendarnego niemieckiego bębniarza.  |  | ‹CCC›
|
Ostatnie tygodnie poświęciliśmy przybliżeniu dokonań niemieckiego perkusisty Klausa Weissa. Na jego najwcześniejszy dorobek spojrzeliśmy przez pryzmat dwóch zespołów, którymi kierował: Niagary oraz Sunbirds. Co ciekawe, z tego samego środowiska muzycznego – związanego z jazzrockowymi formacjami Motherhood i Passport Klausa Doldingera – wywodziło się jeszcze dwóch wyśmienitych bębniarzy z ambicjami liderowania (i obu udało się zrobić wielką karierę): Udo Lindenberg i Curt Cress. Dzisiaj zajmiemy się drugim z nich. Curt (a w zasadzie Curtis, bo tak brzmi pełna wersja jego imienia) przyszedł na świat w 1952 roku w heskim miasteczku Brachttal; karierę – jeszcze amatorską – zaczął jako trzynastolatek w leżącym nieopodal rodzinnej miejscowości, ale za to znacznie większym, Hanau, gdzie grał najpierw w zespole Load, a potem Inspiration Six. Na drogę zawodowstwa wszedł w 1969 roku, gdy związał się z krautrockową grupą Orange Peel. To z nią nagrał swój pierwszy album (1970). Później trafił do składu progresywno-bluesowego Atlantis oraz zaliczył ważny epizod z Sincerely P.T. Petera Trunka (1973). Aż w końcu na dłużej zakotwiczył we wspomnianym już Passport, w którym zastąpił Lindenberga. Jego pierwsza przygoda z zespołem Doldingera trwała cztery lata i zaowocowała siedmioma longplayami (studyjnymi i koncertowymi): „Looking Thru” (1973), „Hand Made” (1973), „Doldinger Jubilee Concert” (1974), „Doldinger Jubilee ’75” (1975), „Cross-Collateral” (1976), „Infinity Machine” (1976) oraz „Iguaçu” (1977). Potem przeniósł się do przebudowanego progresywnego Triumviratu, który na krótko zyskał nazwę New Triumvirat i z którym nagrał płytę „Pompeii” (1977). Kolejnym epizodem w karierze Cressa była trzyletnia kooperacja z jazzrockowym Snowball (znaczona albumami: „Defroster”, 1978; „Cold Heat”, 1979; „Follow the White Line”, 1980), po której dał się ponownie skusić Doldingerowi i na krótko wrócił do Passport („Earthborn”, 1982; „Running in Real Time”, 1983). Następnie zaczął się na dobre – trwający w zasadzie do dzisiaj – okres „wynajmu”, w którym Curt stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych bębniarzy sesyjnych. W ilu produkcjach na całym świecie maczał palce – nie wie pewnie nawet on sam. W każdym razie lista artystów, jakich wspierał swoim talentem, przyprawia o ból głowy. A jakby tego było mało, od czasu do czasu Cress wydawał także krążki sygnowane własnym nazwiskiem. Po raz pierwszy stało się jeszcze na początku kariery, gdy wciąż był etatowym bębniarzem Doldingera. Mając zaledwie dwadzieścia trzy lata, zdecydował się stworzyć własną grupę, którą – widać od razu, że na niską samoocenę na pewno nie cierpiał – ochrzcił mianem: Curt Cress Clan. Na dodatek do udziału w tym przedsięwzięciu zaprosił same tuzy: gitarzystę Volkera Kriegela ( The Dave Pike Set, solo), klawiszowca Kristiana Schultzego ( The Bridge, drugie wcielenie Niagary), basistę Dave’a Kinga ( Embryo, Et Cetera, trzecie wcielenie Niagary) oraz – jako gościa specjalnego – starszego od pozostałych muzyków o pokolenie cenionego holenderskiego trębacza Acka Van Rooyena. Ich drogi niekiedy przecinały się już wcześniej, ale w takim składzie osobowym spotkali się po raz pierwszy. Materiał na debiutancką i, jak się potem okazało, jedyną płytę Clanu powstał w kilku podejściach w monachijskim studiu Scala, a na winylowym krążku – zatytułowanym po prostu „Curt Cress Clan” – upubliczniła go w 1975 roku amerykańska wytwórnia Atlantic. Płyta nie stała się może bestsellerem, ale ugruntowała pozycję lidera i otworzyła mu szeroko wrota do dalszej kariery. Choć uczciwie trzeba przyznać, że okładkę longplay ten miał wyjątkowo paskudną – gdyby nie umieszczono na niej nazwisk wszystkich muzyków biorących udział w sesji, mógłby przepaść z kretesem.  | |
Na album trafiło dziewięć kompozycji: jedna wyszła spod ręki Kristiana Schultzego, trzy były autorstwa Dave’a Kinga, pod czterema podpisał się tandem Cress-King, a pod jednym Curt i Kristian. Całość natomiast złożyła się na kapitalną porcję mocno funkującego jazz-rocka, chociaż zdarzyło się muzykom odpływać również w nieco inne rejony, na przykład, a nawet… dyskotekowe. Jak na płytę zespołu, któremu lideruje perkusista przystało, zaczyna się ona od partii bębnów. Tak Cress otwiera „Cyclone”, który w momencie dołączenia się kolejnych muzyków – najpierw basisty, a po jakimś czasie jeszcze gitarzysty i klawiszowca – staje się najklasyczniejszym z klasycznych przykładów fusion najprzedniejszego sortu. Wielka w tym zasługa nie tylko perfekcyjnie rozpędzonej sekcji rytmicznej, lecz także doskonale wpisujących się w konwencję Schultzego i Volkera Kriegela. Nie mniej zawartości fusion w fusion jest także w drugim w kolejności „From the Back”, który to utwór zaczyna się wprawdzie energetycznie, ale z biegiem czasu – w przeciwieństwie do „Cyclone” – łagodnieje. Prym wiodą w nim gitarzysta i klawiszowiec, którzy, gdy pojawia się taka konieczność, zamieniają się miejscami w roli solistów i twórczo rozwijają główny motyw autorstwa Kinga.  | |
W skomponowanym przez Schultzego nastrojowym „Fields” po raz pierwszy pojawia się skrzydłówka, na której gra Van Rooyen, a którego w budowaniu subtelnego klimatu wydatnie wspomaga Kristian. Smutek unosi się nad tym utworem od pierwszych do ostatnich sekund, a potęgują go nałożone na siebie ścieżki dęciaka. Za to zamykający stronę A wydawnictwa „Shuffle On Out” przenosi słuchaczy w nieco inny świat. Najpierw jest bardzo rockowo (za sprawą rozpędzonej sekcji rytmicznej i nadzwyczaj zgrzytliwej gitary Volkera), później natomiast robi się kontemplacyjnie i bluesowo (w dużej mierze także dzięki gitarzyście). Sporym zaskoczeniem okazuje się otwierający drugą stronę winylowego krążka „Delphine”, w którym kwintet zdecydowanie łagodzi brzmienie, a syntezatory Schultzego zachęcają do wyjścia na taneczny parkiet. Dużo tu zarówno funku, jak i brzmień – nie, to nie jest pomyłka! – dyskotekowych. Ale takie to właśnie były czasy, parę lat później wielu pionierów niemieckiego fusion i krautrocka (wystarczy wspomnieć o muzykach tworzących tak znane i cenione formacje, jak 2066 & Then czy Emergency) zaangażuje się w projekty disco. Wszystko w celach komercyjnych. Do świata funku przynależy również „«451271»”, z kolejną porcją dęciaków (w liczbie mnogiej, ponieważ podobnie jak w „Fields”, zwielokrotniono ścieżki instrumentu Van Rooyena) i intrygującym przekomarzaniem się gitary i skrzydłówki w finale. Wszystko zmienia się w „No Answer” – delikatnym i rozleniwiającym, opartym na kojących dźwiękach syntezatorów Schultzego i gitary akustycznej Kriegela. Z letargu, w jaki w ciągu tych kilku – niespełna czterech – minut może popaść słuchacz, skutecznie wyrywa jednak skomponowany przez Kinga „Movin’ Right Along”. To najkrótszy, ale zarazem najbardziej dynamiczny i wyrywający z butów fragment „CCC”. Dzięki rozpędzonej perkusji i syntezatorom najbardziej kojarzący się z… „ Walkin’ Around the Stormy Bay” SBB. Tyle że polskie trio longplay „Welcome” wydało trzy lata później. Jest więc realne, że Józef Skrzek zainspirował się nagraniem niemiecko-holendersko-amerykańskiego kwintetu, które mógł usłyszeć podczas licznych koncertów, jakie jego formacja grała w Republice Federalnej Niemiec w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku. Album Clanu wieńczy „Funk Off”. Tytuł w zasadzie wyjaśnia wszystko i niczego już nie trzeba dodawać. Może poza tym, że pełne ręce w tym utworze ma klawiszowiec. Przychodzi bowiem taki moment, że Schultze dialoguje sam ze sobą na dwóch różnych syntezatorach. Ciekawe jak radził sobie z tym w trakcie koncertów. „CCC” to, mimo konsekwentnie jazzrockowego charakteru, bardzo zróżnicowane stylistycznie wydawnictwo. I dzięki temu niezwykle interesujące i do dzisiaj brzmiące świeżo. Duża w tym oczywiście zasługa wyśmienitych instrumentalistów, którzy jeśli jeszcze nie byli w tym momencie, to już za chwilę staną się prawdziwymi wirtuozami i tym samym mistrzami dla innych. Lider projektu jeszcze przez dwa lata pozostał wierny Klausowi Doldingerowi i bębnił w Passport, ale już zdążył zakosztować przyjemności płynących z prowadzenia własnego zespołu. Dlatego rok później zrobił kolejny krok, z jeszcze większym rozmachem – przyczynił się do narodzin jazzrockowej supergrupy Das Waldemar Wunderbar Syndikat. Pewnie będziecie chcieli także o niej dowiedzieć się więcej, prawda? Skład: Volker Kriegel – gitara elektryczna, gitara akustyczna Ack Van Rooyen – skrzydłówka Kristian Schultze – syntezatory, fortepian elektryczny Dave King – gitara basowa Curt Cress – perkusja, instrumenty perkusyjne
Tytuł: CCC Data wydania: 1975 Nośnik: Winyl Czas trwania: 37:34 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory Winyl1 1) Cyclone: 03:55 2) From the Back: 04:33 3) Fields: 05:35 4) Shuffle On Out: 05:54 5) Delphine: 03:28 6) „451271”: 03:37 7) No Answer: 03:45 8) Movin’ Right Along: 02:49 9) Funk Off: 03:59 Ekstrakt: 80% |