W środku tej, astronomicznej w swych rozmiarach, zawieruchy stoi John Difool. Fajtłapa, tchórz bez żadnego kompasu moralnego, ograniczony umysłowo egoista i pozbawiony ambicji hedonista, dla którego liczy się tylko „uisky, działka SPV i homeodziwki”. Mesjańskie zadanie, którym został obarczony, ten, marzący tylko o cofnięciu czasu i powrocie do przytulnej „mieszkalni”, nieudacznik, jest dla niego strasznym brzemieniem, którego nawet nie próbuje zrzucić. Przypomina to trochę historię „Szninkla” Jeana Van Hamme’a i Grzegorza Rosińskiego, który nie chciał roli, jaka mu przypadła, ale jednocześnie mimowolnie świetnie się w niej sprawdzał. I podobnie jak w „Szninklu” nie mamy tu do czynienia z mesjaszem, lecz czymś zgoła innym. Scenograficznie „Incal” wyrasta bezpośrednio ze wspomnianego komiksu „The Long Tomorrow”. Ziemiopodobna planeta Terra 21 w sektorze 669, ze swoim gigantycznym miastem-szybem, na dnie którego znajduje się jezioro straszliwego kwasu, to futurystyczna dystopia. Owo miasto, podzielone na segmenty, gdzie na dole żyją niziny społeczne, biedota i najgorszy element a u góry równie zepsuci „arystocy” całkowicie uzależnieni od telewizji, to właściwie kolejna wersja miasta Metropolis z wiadomego filmu Fritza Langa. Przepełnione, hałaśliwe, ogarnięte przemocą, zgnilizną moralną oderwane jest od jakichkolwiek duchowych wartości. Na Terra 21 leży też Miasto Techno, siedziba Technosów (czyli rzeczonych „Technokapłanów”, którzy też w przyszłości poszerzą uniwersum Jodorowsky’ego swoją własną serią komiksową), którzy po jego upadku przenoszą się kolejno na Planetę Techno i Statek Wojny. Autorzy komiksu zabierają nas też do Krain Środka Ziemi, gdzie pulsuje Sercosłońce; do Śpiewających Lasów Kryształowych; na więzienną planetę Aquaend, gdzie nie ma nawet skrawka lądu (jest to tak naprawdę dokładne przeciwieństwo Herbertowej Arrakis); na Złotą Planetę, siedzibę wszechwładnego Imperandrogyna czy wreszcie na planetę zamieszkałą przez Bergów, gdzie na Masywie Uror stoi „pierwotne mrowisko”, w którym odbędzie się Wielkie Święto Zapłodnienia. John Difool obowiązkowo weźmie w nim udział. A to tylko skromna część zbioru miejsc i postaci, który czytelnik poznaje w trakcie lektury komiksu. Akcja „Incala” pędzi na złamanie karku, zupełnie jak w komiksie o przygodach Lanfeusta, autorstwa Arlestona i Tarquina. O ile jednak w takim „Lanfeuście w kosmosie” chodzi tylko o slapstick i dobrą zabawę, to w „Incalu” o zdecydowanie więcej.  | |
Jodorowsky zawsze powtarzał, że do tego komiksu nie należy podchodzić w racjonalny, zdroworozsądkowy sposób i z zamiarem szczegółowej interpretacji. Jego lektura ma być intuicyjnym, całościowym doznaniem, swego rodzaju iluminacją. Powstawał przecież na zasadzie improwizacji, na bieżąco budowany ze „skarbów wydobytych prosto z kopalni nieświadomości”. Przepełniony symboliką Tarota, ezoteryką i elementami buddyzmu, opiera się wciśnięciu w sztywne interpretacyjne ramy i zmusza czytelnika do ciągłych transformacji całościowego odbioru, poszukiwań własnej drogi przez fabułę i wypracowywania coraz to nowego spojrzenia. Jodorowsky, zapytany o to, czym jest Incal, odpowiedział, że jest to „nasz wewnętrzny władca, którego każdy z nas ma w sobie”, coś w stylu zewu wewnętrznego (in-call). Jest to też, jak mówi Kill „Psi Łeb”, „czysta świadomość, emanacja boskiego planu”. Ów „boski plan” zostaje ujawniony w całej okazałości na ostatnich stronach komiksu, a rozwiązanie wątku postaci Difoola potwierdza tylko jego związek z kartą „Głupca” (The Fool) z Tarota. Difool staje się nie mesjaszem, lecz „wiecznym obserwatorem” odradzającego się w niekończącym cyklu świata, który musi pamiętać czego doświadczył i cały czas wędrować w kierunku ostatecznych odpowiedzi. Klamrowe zakończenie „Incala” stawia nas w miejscu, z którego zaczęliśmy – okazuje się, że, podobnie jak Difool, wędrujemy po wstędze Möbiusa (Moebiusa?). Potwierdza to jeszcze jedną tezę, którą kiedyś wysnuł Alejandro Jodorowsky – Ostatecznych Odpowiedzi nigdy nie uzyskamy, ponieważ świat (ale i sama sztuka również) nie jest w stanie nam ich udzielić, nie jest w stanie nadać sensu naszemu istnieniu. Przed nami ciągła transformacja i poszukiwania, które po prostu łatwiej prowadzić w snach, wizjach, podświadomości i marzeniach. „Śnić znaczy żyć!” – z takim hasłem na ustach ruszamy w końcowej części komiksu na ostateczną walkę z Ciemnością. Wszyscy jesteśmy Difoolami, „głupcami”, którzy szukają mądrości.  | |
Moebius narzucił sam sobie bardzo wymagający rygor pracy. Jedna plansza dziennie, ni mniej, ni więcej! Tym większe wrażenie robią jej efekty, „Incal” najzwyczajniej w świecie oszałamia, choć trzeba być przygotowanym na dość luźne podejście rysownika do trzymania się stałości wizerunków bohaterów. Postacie podlegają ciągłym, choć oczywiście nieznacznym zmianom, tak jakby same, wedle idei komiksu, szukały swojej najbardziej odpowiedniej formy. Szczególnie mocno widać to w przypadku Johna, który czasem wygląda po prostu zupełnie inaczej niż na początku komiksu. Oryginalne kadry Moebiusa, kolorowane akwarelami, zostały na początku dwudziestego pierwszego wieku skorygowane tak, aby komiks mógł trafić do młodszego odbiorcy. Oryginalny kolor zastąpiony komputerowo wygenerowanym. Zaingerowano nawet w sam rysunek, ugrzeczniając go poprzez usunięcie pojawiającej się z rzadka golizny. To wydanie właśnie trafiło do Polski w 2006 roku za pośrednictwem wydawnictwa Egmont w serii „Mistrzowie komiksu”. Na szczęście w kolejnej edycji powrócono do oryginalnych prac Jeana Girauda, odrestaurowanych dodatkowo przez Léonor Pardon – tę wersję możemy przeczytać po polsku, sięgając po „Incala” od wydawnictwa Scream Comics. „Incal” otwiera całe uniwersum komiksowe – tak zwane „Jodoverse”. W jego skład wchodzą jeszcze (między innymi) takie tytuły jak: „Przed Incalem”, „Kasta Metabaronów”, „Technokapłani”, „Po Incalu”, „Megalex” czy „Final Incal”. Oprócz Moebiusa dla Jodorowsky’ego rysowali również Zoran Janjetov, José O. Ladrönn, Juan Giménez czy Fred Beltran. Inspiracje „Incalem” widoczne są w wielu późniejszych tworach popkultury. Wymieńmy niektóre filmy Hayao Miyazakiego („Laputa – podniebny zamek”), Katsuhiro Otomo („Akira”), Ridleya Scotta („Łowca androidów”), drugą (pierwszą?) trylogię „Gwiezdnych wojen” (1999-2006), czy wreszcie pamiętny francuski serial animowany, emitowany również w Polsce w latach osiemdziesiątych – „Szagma i zaginione światy” („Les Mondes Engloutis”). Ba, nawet William Gibson przyznawał się, że opisując cyberprzestrzeń w „Neuromancerze” miał przed oczyma mistyczne wizje innych wymiarów z „Incala”. Najgłośniejszą inspiracją pozostaje oczywiście znany wszystkim film Luca Bessona „Piąty element” – tutaj w żaden sposób nie uda uciec się od skojarzeń. Alejandro Jodorowsky swego czasu bardzo mocno naciskał na wytoczenie Bessonowi (który nie raz w swej karierze oskarżany był o zbyt daleko idące inspiracje – jego „Lockout” z 2012 roku to praktycznie to samo, co „Duchy Marsa” Johna Carpentera) procesu o plagiat. Zapomniał jednak, że Moebius pracował na planie „Piątego elementu” jako konsultant od scenografii – tego procesu nie dałoby się wygrać. A w 2013 roku gruchnęła wieść o planowanej ekranizacji „Incala”. Reżyserią miał się zająć Nicholas Windig Refn, ale sprawa bardzo szybko ucichła. W blurbie do „Tańca rzeczywistości” Jodorowsky’ego, wydanego przez wydawnictwo Okultura, możemy przeczytać: „Co, jeśli rzeczywistość nie jest prostą narracją, poprzez którą możemy wypowiedzieć siebie od chwili narodzin aż do śmierci, tylko tańcem percepcji, w którym teraźniejszość, przyszłość i przeszłość tworzą zmienne układy na parkiecie zbiorowej pamięci?”. „Incal” to bardzo ważny układ kroków w rzeczonym tańcu rzeczywistości, którego improwizację stanowi cała kariera twórcza Jodorowsky’ego.
Tytuł: Incal Data wydania: październik 2015 Gatunek: SF |