Warto mieć u boku kobietę, która nie pozwoli swojemu ukochanemu przemęczać się na przykład machaniem wiosłem. Pierwsze, co się rzuca w oczy w dzisiejszym kadrze to nietypowa łódka, wykonana z przezroczystego pleksiglasu. Raczej droga, fatalnie się nagrzewająca w słońcu i podatna na zadrapania, ale mimo wszystko zaskakująco użyteczna w rejonach tropikalnych, gdzie przez jej dno można swobodnie podziwiać morskie życie. Ponieważ jednak w dzisiejszych czasach łódek praktycznie się nie widuje 1), oznacza to, że nad plusami przeważyły minusy i miłośnikom koralowców i kolorowych ryb zostaje przeważnie osobiste zanurzenie się w akwenie. Zostawmy jednak łódkę. Równie ciekawa jest bowiem jej zawartość, czyli parka wczasowiczów. On – sprawia wrażenie pogrążonego w lekturze Internetu na smartfonie. Zadumany, milczący, w rzeczywistości instaluje na żyłce przynętę, czyli kawałek podwędzonego z restauracji jedzenia. Ona – robi za napęd łódki, czyli grzecznie macha wiosłem. Co więcej, sądząc z jej miny oraz ułożenia ciała potrafi przy tym się relaksować. Innymi słowy – marzenie większości leniwych mężczyzn, uważających, że żona powinna za nich wszystko robić. No, może prócz picia piwa. Powyższy kadr pochodzi ze słusznie już dziś zapomnianego filmu „Up from the Depths” (w wolnym tłumaczeniu: „Z głębin”), zrealizowanego w 1979 roku pod patronatem Rogera Cormana, niezmordowanego króla filmowej tandety. Akcja filmu rozgrywa się na Hawajach, za które robią Filipiny – czego absolutnie nie da się ukryć. Pluskający się w morzu goście ekskluzywnego kurortu zaczynają jeden po drugim ginąć od zębisk wielkiego, gumowego rybiszcza – płaskiego, z ogromniastą paszczą, krzywymi, być może rzezanymi w drewnie zębami, oraz dwiema pionowymi płetwami. Początkowo sprawę twardo ignoruje szef kurortu, ale gdy rybsko podpływa bliżej plaży i rozpętuje się strzelanina, a goście – po gremialnej i dość głupiej ucieczce z wody (biegną przez całą plażę, potem przez krzaki, a potem jeszcze dalej) – zaczynają się masowo wymeldowywać, ustanawia nagrodę tysiąca dolarów dla tego, kto stwora ubije. Kto żyw, rzuca się na morze, ruszając na łowy na czymkolwiek, co jest w stanie unieść się na falach. Między innymi tą przezroczystą łódką. Co zaskakujące, film ma bardzo dobre zdjęcia i porządne udźwiękowienie, jest też na ogół nieźle zagrany – poza scenami reakcji na ataki i na cudzą śmierć, kiedy to byle krzak jałowca lepiej oddałby emocje. Niestety, całość jest koszmarnie bezpłciowa, pozbawiona nawet grama napięcia, ryba bowiem atakuje w absolutnie przypadkowych momentach i zaraz potem na długo sobie odpływa, tak, by obsada miała okazję uciąć sobie kilka pustych, sielankowych pogawędek. Jeszcze gorzej, że twórcy wcisnęli do fabuły akcent komediowy, każąc szefowi kurortu robić za roztrzepanego geja, uwielbiającego różowe i błękitne marynarki. Finał zresztą też jest niedobry. A szkoda, bo historia miała spory potencjał. 1) – Wbrew pozorom podobne łódki wciąż się produkuje, i wciąż używa. Jak wyglądają, można się przekonać na stronie z ofertą wypożyczalni w tajlandzkim Ko Chang. |