„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to kryminał składający hołd dawnym mistrzom gatunku, ale pod wieloma względami nowatorski.  |  | ‹Siedem śmierci Evelyn Hardcastle›
|
Wydawca zachwala na czwartej stronie okładki, że jest to „Agatha Christie, która triumfalnie wkroczyła w XXI wiek”. Rzeczywiście, powieść mocno nawiązuje do brytyjskiej królowej kryminału: jest sporo podobieństw jeśli chodzi o scenerię i dobór bohaterów. Pewna grupa ludzi, wywodzących się z klasy wyższej, znajduje się w jednym, odizolowanym miejscu (bogata rezydencja na uboczu), gdzie dojdzie do morderstw. Także zakończenie powieści jest bardzo, ale to bardzo w stylu Agathy Christie. W skrócie i bez zdradzania zbyt wielu szczegółów można napisać, że państwo Hardcastle zorganizowali w swojej rezydencji przyjęcie, dokładnie w dziewiętnastą rocznicę śmierci ich siedmioletniego syna Thomasa. Zaprosili na nie te same osoby, które wtedy były w tym miejscu. Okazuje się, że i teraz po latach „w powietrzu” wisi zapowiedź kolejnej śmierci w rodzinie – tym razem chodzi o młodą Evelyn Hardcastle. Podczas lektury „Siedmiu śmierci Evelyn Hardcastle” czytelnicy podzielą się zapewne na dwa obozy. Będą entuzjaści przyjętych przez autora rozwiązań, zachwyceni jego nowatorstwem, kończący lekturę z wypiekami na twarzy i żalem, że to już koniec. Będą też i tacy, dla których tego „nowego” w książce będzie za dużo, przeczołgają się do końca zdezorientowani, przytłoczeni nadmiarem szczegółów, zniechęceni stale zmieniającymi się danymi, wikłającą się ponad miarę akcją. Trzeba tu zwrócić uwagę, że kwestia wyjaśnienia „kto zabił” okaże się drugorzędna. To trochę jak w „Miasteczku Twin Peaks”, ale z zachowaniem proporcji: nie ma tu aż takiej głębi psychologicznej i obyczajowej. Przystąpienie do czytania „Siedmiu śmierci Evelyn Hardcastle” bardzo mi przypomina wejście do gabinetu krzywych luster, które zniekształcają to, co widzimy. Do tego jeszcze sufit i podłoga stale zmieniają swoje miejsce, nie ma stałych punktów zaczepienia, żaden kąt nie jest prosty, nic nie wiadomo na pewno. Narracja autora jest nieliniowa, pogmatwana i przypomina uczestnictwo w grze komputerowej: bohater wcielając się kolejno w poszczególne osoby obecne w rezydencji próbuje odwrócić zapowiadany bieg zdarzeń. Z tych strzępków i kawałeczków rozmieszczonych między wierszami informacji czytelnik musi sam próbować odtworzyć kolejność i przebieg zdarzeń. To, jak wspomniałam wcześniej, jednych zachwyci, a drugich – zamęczy. Uprzedzę tylko, że książka wymaga wielkiej uwagi i cierpliwości, nie jest lekturą „na dwa wieczory”. Kryminał jest nietypowy także pod tym względem, że w odróżnieniu od klasyki gatunku, nie wkracza tu ani panna Marple, ani Hercules Poirot. Nie szkodzi, Stuart Turton drobiazgowo i skrzętnie przemyślał każdy szczegół akcji. I widać, że na niej się skupił, bo bohaterowie książki są raczej wtórni, dwuwymiarowi i mało wyraziści. Chcąc dorównać Agacie Christie, nad tym trzeba jeszcze popracować. Mogło być lepiej – tym bardziej, że każde z ośmiu wcieleń prowadzi narrację w pierwszej osobie. „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to powieść dla tych, którym znudziły się ograne schematy znanych już gatunków powieści i poszukują w nich nowych rozwiązań. Czy będzie to początek nowego trendu w literaturze popularnej i czy doczekamy się naśladowców, podobnie łamiących granice konwencji? Książka Stuarta Turtona została nagrodzona wyróżnieniem „Costa First Novel Award” za debiut prozatorski. Jaki będzie ciąg dalszy, będzie zależało od tego, których czytelników będzie więcej: zachwyconych czy zniechęconych.
Tytuł: Siedem śmierci Evelyn Hardcastle Tytuł oryginalny: The Seven Deaths of Evelyn Hardcastle Data wydania: 27 lutego 2019 ISBN: 978-83-8125-474-8 Format: 544s. 150×210mm; oprawa twarda Cena: 42,90 Gatunek: kryminał / sensacja / thriller Ekstrakt: 60% |