Nie wiem, czy wymyślając imię głównej bohaterki serii „Fatale”, scenarzysta Ed Brubaker inspirował się piękną rockową balladą brytyjskiego wokalisty i gitarzysty Chrisa Rea, ale nie ukrywam, że czytając ostatni tom jego dzieła, miałem ją przez cały czas w pamięci. Szkoda tylko, że komiks nie dorównał jakością piosence. Bo choć finał opowieści okazał się niezwykle krwawy, to zaskoczenia wielkiego w nim nie było.  |  | ‹Fatale #5: Klątwa dla demona›
|
Trochę czasu już minęło od momentu zakończenia wydawanej przez ponad dwa lata (pomiędzy 2012 a 2014 rokiem) serii. Najpierw przeżyła ona wzlot – bardzo ciekawie prezentowały się tomy „ Śmierć podąża za mną” i „ Diabelski interes”, a najlepiej wypadł trzeci w kolejności „ Na zachód od piekła” – po czym jakość zaczęła spadać. Czytając „ Modlitwę o deszcz”, można było odnieść wrażenie, że autor scenariusza trochę się już pogubił, rozpaczliwie poszukując motywu, którego można by się uczepić, aby choć trochę popchnąć narrację do przodu. W finalizującej całość, składającej się z pięciu oryginalnych zeszytów „Klątwie dla demona” dzieje się podobnie. Ed Brubaker, któremu talentu przecież nie brakuje (co udowodnił wcześniej chociażby takimi dziełami, jak „ Gotham Central”, „ Na tropie Catwoman” czy „ Człowiek, który się śmieje”), nie miał dobrego pomysłu na zwieńczenie historii Josephine i tym samym na zaspokojenie czytelniczego apetytu, jaki uprzednio sam rozbudził. Za główny cel postawił sobie doprowadzenie do ostatecznej konfrontacji, podczas której powinni stanąć naprzeciw siebie główni bohaterowie dramatu. Tyle że niewiele z tego wynika. Tajemnicza Jo(sephine), Nicolas Lash i Bishop (plus parę innych postaci) stają się uczestnikami krwawego rytuału, który – mówiąc eufemistycznie – ma pomóc im raz na zawsze rozwiązać narosłe pomiędzy nimi konflikty. Jeśli ktoś lubi horrory pełne demonów, być może poczuje się usatysfakcjonowany. Pod warunkiem jednak, że nie będzie oczekiwał żadnych fajerwerków. Że zadowoli go sztampowa rozpierducha, która nie rozwiązuje żadnych istotnych zagadek z przeszłości. To zresztą intrygujące, że w całym „Fatale” najciekawiej prezentowały się wątki retrospektywne, a najbarwniej wypadały postaci poboczne. W „Klątwie dla demona” jest nią stary Otto, niejednoznaczny i budzący grozę już samym wyglądem wnuk indiańskiego szamana. Pod tym względem nie ustępuje on zresztą Bishopowi, ale jego już bardzo dobrze poznaliśmy wcześniej i nie jest on dla nas żadnym zaskoczeniem. Podobnie jak to, co wyprawia. Jakby na przekór jego działaniom, komiks z biegiem czasu coraz bardziej odchodzi jednak od swego kryminalno-gotyckiego fundamentu, stając się niemal wampirycznym melodramatem. Dobrze chociaż, że Brubaker nie posunął się krok za daleko i…. Nie, o tym nie chcę nawet myśleć. Podsumujmy krótko: „Fatale” to nie jest wcale zła seria. Wielbiciele komiksowych horrorów, zwłaszcza ci, którzy nie stronią od historii podszytych pierwiastkami romantycznymi, na pewną będą usatysfakcjonowani. Niepotrzebnie jednak ciągnięto ją tak długo (w sumie rozpisano ją bowiem na dwadzieścia cztery rozdziały) ponieważ tym samym straciła ona na spoistości i jednorodności, a niektóre wątki poboczne – jak na przykład opowiedziana w „ Modlitwie o deszcz” historia Lance’a Hickoka i jego kolegów z zespołu Amsterdam – skutecznie zabiły napięcie. Lance pojawia się wprawdzie w „Klątwie…”, ale gdyby go nie było, zapewne nikt by tego nie zauważył i nikt by o niego nie pytał. O stronie graficznej, za którą tradycyjnie odpowiadał Sean Phillips, można napisać tylko pozytywnie. Amerykański ilustrator nawiązał do stylistyki z lat 80. ubiegłego wieku – do kreski Jerry’ego Binghama i Klausa Jansona. Ten klimat retro świetnie się tu sprawdza, tym bardziej że i fabuła całego „Fatale” była nieco anachroniczna.
Tytuł: Fatale #5: Klątwa dla demona Data wydania: maj 2016 ISBN: 9788361319719 Cena: 59,00 Gatunek: kryminał Ekstrakt: 60% |