Nagrany w 1969 roku, trzeci album Pink Floyd „Ummagumma”, to eksperyment muzyczny, będący kwintesencją psychodelicznego rocka. Nie jest łatwo odtworzyć jego klimat, dlatego też porywa się na niego mniej artystów, niż na pozostałe dzieła grupy. Ale nawet tu da się wyłuskać kilka perełek. Na „Ummagumma” składają się dwie płyty. Pierwsza zawiera nagrania koncertowe, druga zaś w pełni premierowy materiał. Muzycy umówili się, że każdy z nich otrzyma tyle samo czasu i przygotuje własne kompozycje. Zadaniu nie do końca podołał jedynie perkusista Nick Mason. Jego trzej koledzy stworzyli za to dzieła niezwykłe. Do tego każdy inne. Rick Wright suitę o wagnerowskim rozmachu, Roger Waters kolaż dźwiękowy, natomiast David Gilmour wielowątkową, dłuższą formę, która w przyszłości zostanie rozwinięta na albumach „Atom Heart Mother” i „Meddle”. W internecie można znaleźć covery poszczególnych fragmentów albumu, ale ciężko uzbierać na ich podstawie całość. Tyczy się to zwłaszcza części Wrighta i Masona. Niemniej polecam ponowne odczytanie kompozycji Watersa „Grandchester Meadows” w wykonaniu Scarboro Aquarium Club, oraz „Several Species of Small Furry Animals Gathered Together in a Cave and Grooving with a Pict” w wersji The Orb. Gdyby ktoś jednak chciał sięgnąć po skondensowaną dawkę materiału z albumu, może posłuchać, jak wykonuje go w całości włoski tribute band Pink Floyd, czyli Interstellar Factory. Trzeba przyznać, że panowie czują psychodeliczny klimat oryginalnych nagrań i jak najwierniej starają się przenieść słuchaczy w szalone lata 60. Może głos wokalisty nie jest ich najmocniejszą stroną, ale pod względem instrumentalnym jest bardzo solidnie. Na uwagę zasługuje zwłaszcza pomysłowe wykonanie „Sysyphus” Ricka Wrighta, a także udana próba poradzenia sobie z perkusyjnymi odlotami Nicka Masona. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet ciekawsza, niż na płycie. Ummagumma – Interstellar Factory |