Czy to "Igrzyska śmierci"? Czy to "Battle Royale"? Nie, to "Avengers na Arenie: Zabij albo zgiń" wydane jako sto pięćdziesiąty piąty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wyobrażam sobie, jak bardzo scenarzyści Marvela musieli pluć sobie w brodę, że to nie oni pierwsi wpadli na pomysł areny, na której kilkunastoosobowa drużyna młodych herosów toczyłaby ze sobą pojedynek na śmierć i życie, do momentu, aż zostałby tylko jeden z nich. Uprzedzili ich jednak japoński pisarz Kōshun Takami, wydając w 1999 roku głośną powieść "Battle Royale", przeniesioną następnie na karty mangi, oraz na duży ekran; a także wzorująca się na podobnych temacie, choć formatując historię do pozycji przeznaczonej dla młodzieży, Suzanne Collins. Jej "Igrzyska śmierci" stały się międzynarodowym bestsellerem, którego popularność napędzała całkiem przyjemna ekranizacja. Pod jej sukces postanowił podpiąć się Marvel. Nadworny szaleniec Domu Pomysłów, niejaki Arcade, który zazwyczaj grał drugie skrzypce, pozostając postacią w większej mierze groteskową, niż przerażająca, tym razem przeszedł samego siebie. Skonstruował ogromną arenę, zwaną Murderworld, po czym umieścił w niej szesnaścioro nastolatków, obdarzonych nadzwyczajnymi mocami. Ich zadanie polega na mordowaniu się nawzajem do momentu, aż nie zostanie wyłoniony zwycięzca. Ponieważ wydostanie się z pułapki wydaje się niemożliwe, a Arcade za zbyt pacyfistyczną postawę więźniów, wymierza specjalne kary, z każdym kolejnym dniem rozgrywka nabiera tempa. Scenarzysta serii Dennis Hopeless twierdzi, że wpadł na pomysł "Avengers na Arenie" wcześniej, niż usłyszał o "Igrzyskach śmierci" i wzorował się na walkach gladiatorów w starożytnym Rzymie. Niemniej fakt, że komiks ukazał się zaraz po tym, jak trylogia Collins stała się przebojem sprawia, że wierzy mu się tak samo, jakby uważał, że w życiu nie słyszał o Tolkienie, a historię o siedmiu Avengers ruszających z misją wrzucenia złotego pierścienia do wulkanu wykombinował na podstawie "Pieśni o Nibelungach". Podstawową różnicą, między komiksem a książką jest to, że u Collins Głodowe Igrzyska obserwowaliśmy oczami Katniss, tymczasem Hopeless stara się pokazać Murderworld z punktu widzenia większości uczestników pojedynku. Czy mu się to udaje? Ciężko na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ w ramach WKKM otrzymujemy tylko pierwszy z trzech zbiorczych tomów "Avengers na Arenie". Nie poznajemy więc zakończenia, ani jak rozwijały się relacje między bohaterami. Trzeba jednak oddać scenarzyście szacunek, że nie poszedł na łatwiznę, ściągając do walki najbardziej znane postacie Marvela. Spora część bohaterów została wykreowana specjalnie na potrzeby serii (Anachronism, Apex, Bloodstone, Kid Brition, Nara, Death Locket), albo swój debiut zaliczyła stosunkowo niedawno (Hazmat, Mettle, Reptil, Cammi). Mamy też dwoje Runaways (Chase Stein i Nico Minoru), jednostki wyciągnięte z archiwum (Darkhawk, Juston Seyfert, Red Raven) i wreszcie trochę niepasującą do tego towarzystwa X-23. Dzięki tak skrojonej obsadzie Hopeless mógł pozwolić sobie na niespodziewane zgony, pozostawiając czytelnika w niepewności, czy ten zawodnik, któremu dopinguje, nie ulegnie za chwilę dekapitacji. Od strony graficznej jest poprawnie, bez specjalnych fajerwerków, za to przeglądając plansze ma się permanentne uczucie deja vu. Po pierwsze dlatego, że Kev Walker prezentuje podobny styl, co John Romita Jr, tylko bardziej wygładzony. A po drugie, wszystko wygląda, jak storyboardy z planu "Igrzysk śmierci". Być może, gdybyśmy otrzymali całą serię, mój osąd "Zabij albo giń" byłby łagodniejszy, ale z przykrością muszę powiedzieć, że się zawiodłem. Po "Battle Royale" i powieści Suzanne Collins, ponownie otrzymujemy ten sam pomysł. Do tego bliźniaczo podobny z tym ostatnim. O ile więc sama fabuła nie jest najgorsza i ma swoje zalety, to jednak wierne powielanie schematów stanowi spory minus.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #155: Avengers na arenie: Zabij albo zgiń Data wydania: 6 listopada 2018 ISBN: 9788328219465 Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 60% |