Nietuzinkowy pomysł i ogromne pieniądze wpompowane w efekty specjalne na ogół stanowią gwarancję dobrej rozrywki. Niestety, „Wędrująca Ziemia” powstała nie w Hollywood, a w Chinach..  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Chińska proweniencja filmu jest jak najbardziej zrozumiała, skoro podstawą scenariusza było opowiadanie Cixina Liu, znane zresztą u nas dzięki „Krokom w nieznane” z 2014 roku. Kłopot w tym, że Chińczycy może i czerpią wzorce dla swojego kina fantastycznego z Hollywood, ale wiele elementów, i to tych najmniej pożądanych, zapożyczyli od Rosjan. Wskutek czego – wzorem rosyjskiego kina – mają świetne zdjęcia, profesjonalne udźwiękowienie i dobrych aktorów, ale przesadzają z efektami specjalnymi i nie panują nad scenariuszem, mającym tendencje do odpływania w rejon bajek. Początkowo przedstawiona w filmie wizja wgniata w fotel. Ponieważ Słońce ma w ciągu wieku mocno spuchnąć i połknąć część krążących wokół niego planet, ludzkość po raz pierwszy w historii łączy siły i buduje 10 tysięcy gigantycznych silników. Mają one zatrzymać rotację globu i pchnąć go w trwającą dwa i pół tysiąca lat podróż, której celem jest wejście na orbitę odległej o ponad cztery lata świetlne gwiazdy. 3,5 miliarda ludzi schodzi do wyrytych pięć kilometrów pod powierzchnią ziemi miast, reszta zaś najpierw zostaje przetrzebiona gigantycznymi falami pływowymi, a potem dobita sięgającym stu stopni poniżej zera mrozem. W tej części filmu efekty specjalne są po prostu zniewalająco piękne. Glob z mrowiem silników, widok gigantycznej Platformy Nawigacyjnej, stanowiącej coś w rodzaju wysłanej przodem radarowej czujki (wyposażonej w kilkutysięczną załogę), a do tego różne migawki z dawnych metropolii i obecnych miast. Gdy jednak akcja wychodzi na zewnątrz, wszystko bierze w łeb. Historia momentalnie wpada w koleiny nieudanej młodzieżówki. Dialogi są niedobre, humor czerstwy, a zachowania bohaterów zarazem sztampowe, jak i – mówiąc delikatnie – mało rozsądne. Z czasem dochodzą do tego drażniące skróty myślowe, pozwalające twórcom milcząco prześlizgnąć się nad wątpliwymi logicznie fragmentami intrygi (wciąganie tzw. lekkiego rdzenia szybem windy – na linie! – przez jednego faceta; ogromne ilości łusek karabinowych w sytuacji, gdy ekipa nie targa ze sobą praktycznie amunicji; wykaraskanie się w kilkanaście sekund z sytuacji, w której dwie osoby dyndają na linie przewieszonej przez wąską, stalową szynę). Jednak tym, co najbardziej dobija, są żenująco tandetnie zrobione ciężarówki, którymi przez dłuższy czas poruszają się bohaterowie. Są absurdalnie wielkie (potrzebują ogromnej, masywnej naczepy, żeby transportować „lekki rdzeń” o średnicy może półtora metra), ale przy tym zrywne jak motocykl i zwrotne jak motorówka. Innymi słowy – poruszają się jak papierowe łódki na wodzie i nie mają nic wspólnego z czymś, co na wygląd waży najmarniej kilkanaście ton. A do tego muszą mieć magiczne pole ochronne, bo w kabinie zawsze jest ciepło, nawet jeśli ktoś właśnie otwiera na oścież drzwi. W sytuacji, gdy na zewnątrz świszcze porywisty wiatr. Przy – przypomnijmy – stu stopniach mrozu. A wtedy Jowisz, dzięki któremu Ziemia powinna trochę przyspieszyć w międzygwiezdnej podróży, ma… „skok grawitacyjny”. Ot tak. Wysiada połowa silników, wstrząsy tektoniczne niszczą kilka podziemnych miast, a nasz glob zaczyna zsuwać się na gazowego olbrzyma. O Platformie Nawigacyjnej nie będę się wypowiadał (wciąż się zastanawiam, jak – w świetle finału – twórcy widzą dalsze losy jej załogi), podobnie o możliwości gremialnego pchania czegokolwiek przez kilkuset ludzi (w sytuacji wpierania się dłońmi w plecy poprzedzającej osoby, która wpiera się w plecy kolejnej, etc, etc). Pominę też milczeniem rosyjskiego załoganta Platformy, chodzącego z butelką wódki nawet do komory hibernacyjnej. Ja rozumiem, że film był hitem w Państwie Środka, ale i wcale nie dziwię się, że nikt poza Chinami nie odważył się puścić go do szerszej kinowej dystrybucji. Chińska wysokobudżetowa fantastyka wciąż miast wciągać nietuzinkową intrygą i oczarowywać sympatycznymi bohaterami, raczej śmieszy zadęciem, patriotyzmem i kiczem (choćby „Iceman” z 2014, „Time Raiders” z 2016, „Krwawa rozgrywka” z 2017 czy prawie znośny „Wielki Mur” z 2016). Zapewne minie jeszcze kilka, może nawet kilkanaście lat, nim doczekamy się produkcji godnej zagryzania z emocji kłykci czy wyciskającej łzy wzruszenia. A teraz najlepsze. Otóż chińskim twórcom udało się zrobić z opowiadaniem Liu to samo, co naszym – tych prawie dwadzieścia lat temu – z „Wiedźminem” Sapkowskiego. Uznali, że materiał wyjściowy jest zbyt nieciekawy, i należy go ubarwić. Właśnie stąd wziął się skok grawitacyjny Jowisza, stąd wzięła się Platforma Nawigacyjna, jak również Rosjanin, lekki rdzeń i cała młodzieżowa otoczka. W opowiadaniu bowiem nic z tych rzeczy nie ma. Nie ma też dziadka (nie dożył początku podróży), przyrodniej siostry ani malowniczych widoków zamarzniętych miast, tak naprawdę zniszczonych do szczętu podczas przechodzenia Ziemi przez pas planetoid. Inna sprawa, że opowiadanie zostało napisane w formie pamiętnika i próżno tam szukać dynamicznej akcji. Więc oczywiste jest, że jakieś zmiany musiały nastąpić. Jednak przerobienie z grubsza trzymającej się logiki opowieści na jawnie antynaukową bajędę to już zupełnie inna para kaloszy. Zaś już tak zupełnie na marginesie – warto przypomnieć, że „Wędrująca Ziemia” wcale nie trzyma palmy pierwszeństwa w kwestii przesuwania Ziemi na orbicie za pomocą gigantycznych silników. Tę krzepko dzierży sędziwy, także azjatycki film „Gorath”, nakręcony w roku 1962 w Japonii. Tytułowy Gorath był gigantyczną, wędrowną planetą, której przelot zagrażał wyssaniem z Ziemi atmosfery i wody. Zbudowano więc szereg silników na Antarktydzie i odsunięto glob nieco w bok. Gorath nie nasycił się zasobami ziemskimi, ale w ramach rekompensaty zabrał ze sobą Księżyc. I jeśli „Wędrująca Ziemia” robi dziś tak duże wrażenie koncepcją galaktycznej wędrówki całej planety, to jakie wrażenie musiał pół wieku temu wywoływać „Gorath”…
Tytuł: Wędrująca ziemia Tytuł oryginalny: Liu lang di qiu Rok produkcji: 2019 Kraj produkcji: Chiny Czas trwania: 125 min Gatunek: SF Ekstrakt: 30% |