Madonna niedawno wydała swój najgorszy album w karierze. Z tej okazji przypomnijmy fragment tego najlepszego, firmowanego singlem z megaprzebojem „Frozen”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Madonna od dziesięcioleci dumnie dzierży tytuł królowej popu. Niestety wiek robi swoje i mając sześćdziesiątkę na karku, nie można udawać, że wciąż jest się trzydziestolatką. Najlepszym tego dowodem jest najnowsza płyta piosenkarki „Madame X”, z której najlepiej pamięta się… image z zasłoniętym okiem na okładce. Nie stanowi to może wielkiego zaskoczenia, ponieważ od jakiegoś czasu artystce wyraźnie brakuje pomysłu na to, by zdefiniować się na nowo (patrz płyty „Rebel Heart” z 2015 roku i „MDNA” z 2012), niemniej oglądanie upadku ikony popkultury, z którą w jakiś sposób przez lata było się zżytym, stanowi przykre doświadczenie. Dziś trudno uwierzyć, że Madonna była w stanie nagrać album, który jest majstersztykiem od początku do końca, i który pomimo składania się z samych singlowych pewniaków, stanowi spójną całość. Mówię o wydanym w 1998 roku „Ray of Light” z takimi killerami, jak „Substitute for Love”, „The Power of Good-Bye”, czy „Frozen”. Nie wiedzieć czemu, ostatni utwór upodobali sobie metalowcy, którzy chętnie go coverują, choć na co dzień raczej nie przyznają się do słuchania czegoś, co nie zalatuje zgnilizną. Ze wszystkich wersji, jakie było dane mi usłyszeć, zdecydowanie najciekawiej wypada ta, autorstwa krakowskiej formacji Thy Disease. Znalazła się na debiutanckim krążku grupy „Devilish Act of Creation” z 2001 roku i paradoksalnie stała się największym „przebojem” formacji, która chyba na zawsze pozostanie już „tą kapelą od Madonny”. Co oczywiście jest niesprawiedliwym poglądem, biorąc pod uwagę wciąż rozrastający się płytowy dorobek grupy z własnym repertuarem. Niemniej Thy Disease nie odcina się od przeszłości, o czym świadczy ponowne umieszczenie „Frozen” na jednym z późniejszych wydawnictw – „Anshur-Za” (2009) z gościnnym udziałem Pauliny Maślanki (Delight). Osobiście bardziej lubię tę pierwszą, bardziej surową wersję „Frozen”. Ma w sobie sporo pierwotnej energii spod znaku starego, dobrego black metalu. Choć co do umiejętności instrumentalistów nie można się przyczepić, to growling nie należy do najbardziej spektakularnych. Na plus należy jednak odhaczyć, że jest dość czytelny, więc nie ma problemu z rozpoznaniem utworu. Sporo daje także gościnny udział Anny Wojtkowiak, która ubarwia całość zmysłową wokalizą w tle. |