powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXXXVIII)
lipiec-sierpień 2019

Non omnis moriar: Transatlantykiem w tę i z powrotem
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz dwunasty jazzrockowa formacja Passport Klausa Doldingera.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Krążek „Ataraxia” – wydany w 1978 roku – otworzył nowy rozdział w dziejach Passportu. Zmieniając diametralnie skład, Klaus Doldinger zdecydował o podążeniu nową ścieżką artystyczną – wciąż, co prawda, o proweniencji jazzrockowej, ale bliższej oczekiwaniom słuchaczy końca lat 70. XX wieku, chętniej sięgających po brzmienia popowe i dyskotekowe. Jednocześnie przykładał się do tego, aby jego kolejne wydawnictwa były concept-albumami, co świadczy o nieustannie wysokich ambicjach lidera. „Ataraxia” opowiadała zatem o poszukiwaniu równowagi ducha, „Garden of Eden” (1979) podejmował temat powstania świata i narodzin ludzkości, a kolejna płyta (dziesiąta studyjna w dyskografii grupy) – zatytułowana „Oceanliner” – okazała się historią transoceanicznej podróży. Ponownie opublikowała ją, co akurat nie zmieniło się od chwili debiutu niemal dekadę wcześniej, amerykańska wytwórnia Atlantic. Po raz trzeci natomiast materiał zarejestrowano w studiu Soundport w bawarskim Isartal i po raz trzeci okładkę zdobiła litografia autorstwa szwedzkiego grafika Bengta Böckmanna (którego zdjęcie umieszczono nawet na tylnej części obwoluty).
Ale było też kilka zmian. Przede wszystkim Klaus Doldinger po raz pierwszy wykorzystał w studiu nowinki techniczne; oprócz dęciaków i klawiszy sięgnął tym razem także po vocoder (pozwalający na syntezę dźwięku, w tym mowy) i lirykon (będący instrumentem elektronicznym przypominającym w brzmieniu saksofon). W składzie zabrakło natomiast perkusisty Willy’ego Ketzera, którego zastąpił Amerykanin David Crigger. David pochodził z Los Angeles, wychowywał się w Hollywoodzie; jako osiemnastolatek znalazł się w orkiestrze prowadzonej przez trębacza Dona Ellisa, z którą koncertował na całym świecie. W 1977 roku zawitała ona na festiwal jazzowy w szwajcarskim Montreux; tam właśnie, po występie, w barze, który odwiedzali uczestnicy imprezy Crigger poznał Doldingera. Trzy lata później Klaus odnowił znajomość i zaprosił Davida do Monachium; ten nie namyślając się długo, wsiadł w samolot, w ciągu tygodnia zarejestrował partie perkusji i wrócił za Ocean. Wszystko poszło szybko, łatwo i przyjemnie, a efekt był satysfakcjonujący. W efekcie rok później panowie powtórzyli ten manewr przy okazji pracy nad albumem „Blue Tattoo”.
Poza tą jedną roszadą skład pozostał bez zmian, co oznacza, że w Isartal pojawili się jeszcze belgijski gitarzysta (i wokalista) Kevin Mulligan, klawiszowiec Hendrik Schaper oraz basista Dieter Petereit. Muzycznie za całość odpowiedzialny był ponownie Doldinger; spod jego ręki, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, wyszły wszystkie kompozycje. Lepsze i gorsze, mniej i bardziej ambitne, ale wszystkie utrzymane charakterystycznym „passportowym” stylu. Jest ich dziewięć, a całość otwiera – „Departure”. Za wprowadzenie odpowiada Schaper; dopiero pod koniec pierwszej minuty dołącza ze swoim saksofonem Doldinger. Dalej oba instrumenty wymieniają się partiami solowymi, a raz nawet podejmują dialog. Całość jest stonowana i nastrojowa; dopiero pod koniec kwintet stawia na mocniejszy przekaz, co w dużym stopniu jest zasługą Mulligana i jego gitary.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Początek nie robi może wielkiego wrażenia, ale zachęca do tego, by poświęcić albumowi więcej czasu. I dobrze to zrobić, ponieważ kolejne kompozycje to jedne z najlepszych utworów, jakie wyszły spod ręki Klausa na przełomie lat 70. i 80. „Allegory” – ponownie oparte głównie na instrumentach klawiszowych – zawiera dużą dawkę przebojowego popu, ale jest to pop nadzwyczaj szlachetny, zagrany z progresywnym zacięciem. W „Ancient Saga” nawiązania do klasyków progresu są jeszcze silniejsze; za sprawą subtelnej partii gitarowej Kevina można wręcz odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z numerem… brytyjskiego Camela. Tyle że wzbogaconym jeszcze o piękną solówkę saksofonu. Bez dwóch zdań, jest to najlepszy fragment całego albumu, z idealnie wyważonymi proporcjami pomiędzy rockiem, jazzem i popem. Słuchając z kolei tytułowego „Oceanliner”, łatwo wychwycić nawiązania do zdobywających wówczas wielką popularność, powiązanych ze sobą stylistycznie nowej fali (wykorzystanie vocodera) i synth-popu (syntezatory plus popowy saksofon). Dopiero w ostatniej partii Passport przypomina słuchaczom o swoich jazzrockowych korzeniach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jak to bywało również w przypadku poprzednich wydawnictw zespołu, strona A longplaya jest dużo ciekawsza od strony B. Zgromadzono na niej nagrania ambitniejsze, bliższe muzyce fusion. Na drugą odsłonę płyty trafiły natomiast utwory lżejsze, jeszcze bardziej przebojowe. Jak chociażby „Rub-a-Dub”, w którym po dyskotekowym wstępie klawiszy Doldinger „zabawia” się lirykonem. Eksperyment ciekawy, ale czy konieczny – można się spierać. „Uptown Rendezvous” to jedyna – zaśpiewana przez Mulligana – klasyczna piosenka na płycie, która z miejsca przywodzi na myśl twórczość formacji Alan Parsons Project. Jest romantycznie, ale nie kiczowato; na dodatek w drugiej części Doldinger wzbogaca numer rozbudowaną partią saksofonu, grając jednocześnie z rozmachem, ale i na dużym luzie. W „Bassride” lider pozwala najpierw, co sugeruje tytuł, wyszaleć się Dieterowi Petereitowi, by potem „nakryć go czapką” za sprawą pościelowego dęciaka. „Scope” to z kolei klasyczny rock and roll wymieszany z boogie – z tą różnicą, że zamiast fortepianu na pierwszym planie słyszymy saksofon.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Płytę wieńczy „Seaside”, pod pewnymi względami stanowiący klamrę spinającą całą opowieść. Jest równie delikatny co otwierający album „Departure” i ponownie oparty w całości na solówkach saksofonów i klawiszy. Może tylko odrobinę optymistyczniejszy (dzięki funkowym wtrętom), co może wynikać z tego, że symbolicznie zamyka podróż przez Atlantyk, która zakończyła się szczęśliwie. Doldinger świetnie odnalazł się w nowej, bardziej przebojowej formule jazz-rocka i postanowił nie schodzić już z obranej ścieżki. Co znalazło potwierdzenie na kolejnych wydawnictwach Passportu – „Blue Tattoo” (1981) i „Earthborn” (1982) – z którymi zespół odważnie wkroczył w nową dekadę.
Skład:
Klaus Doldinger – saksofon sopranowy, saksofon tenorowy, syntezator Mooga, vocoder, lirykon, muzyka
Kevin Mulligan – gitara elektryczna, śpiew (6)
Hendrik Schaper – syntezatory, fortepian elektryczny
Dieter Petereit – gitara basowa
David Crigger – perkusja, instrumenty perkusyjne



Tytuł: Oceanliner
Wykonawca / Kompozytor: Passport
Data wydania: 1980
Wydawca: Atlantic
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 39:19
Gatunek: jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Departure: 04:59
2) Allegory: 03:46
3) Ancient Saga: 04:19
4) Oceanliner: 05:55
5) Rub-a-Dub: 04:44
6) Uptown Rendezvous: 05:36
7) Bassride: 04:12
8) Scope: 02:20
9) Seaside: 05:31
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

193
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.