Ostatniego dnia maja norweskie progresywno-jazzrockowe trio Elephant9 wydało dwie płyty koncertowe. Właśnie! Dwie oddzielne, a nie jeden podwójny album. Choć tytuł – taki sam dla oby wydawnictw, czyli „Psychedelic Backfire” – może być trochę mylący. Co zatem różni oba krążki? Fakt, że na drugim pojawia się gość specjalny zespołu – szwedzki gitarzysta Reine Fiske. Dzisiaj jednak zajmiemy się płytą pierwszą.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Elephant9 działa od 2006 roku w Oslo – robi to bez większego rozgłosu, ale regularnie wzbogaca swoją dyskografię i spotyka się z wielbicielami na żywo. W ciągu trzynastu lat formacja wydała pięć płyt studyjnych i jedną koncertową. Nie licząc oczywiście dwóch najnowszych albumów, które zaliczyć należy do drugiej kategorii. Aczkolwiek nie są to typowe wydawnictwa „live”. Zawierają bowiem materiał zarejestrowany nie w jakimś klubie muzycznym czy hali widowiskowej, ale w mieszczącej się w stolicy Norwegii (przy ulicy Bøgata 21) restauracji Kampen Bistro. Grupa prezentowała się tam przez cztery wieczory z rzędu – czasami w składzie trzyosobowym, a czasami w poszerzonym do kwartetu, gdy na scenie pojawiał się Reine Fiske. Nagrane utwory podzielono następnie na dwa osobne albumy noszące taki sam tytuł – „Psychedelic Backfire”. Pierwszy zawiera kompozycje wykonane w trio, drugi – w poszerzonej wersji składu. Publikę od czasu do czasu słychać w tle, ale nie jest ona elementem dominującym. Równie dobrze można by ją „wyciąć” i niczego nie zmieniłoby to w odbiorze muzyki. Płyty Elephant9 – począwszy od „Dodovoodoo” (2008) i „Walk the Nile” (2010), poprzez „Live at the BBC” (2011), „ Atlantis” (2012) oraz „ Silver Mountain” (2015), aż po „ Greatest Show on Earth” (2018) – obrazują ewolucję grupy. Choć raczej jakościową niż stylistyczną. W tym drugim przypadku muzycy pozostają bowiem wierni obranej przed kilkunastu laty drodze, polegającej na łączeniu elementów rocka progresywnego z fusion. W pierwszym natomiast – widać rozwój, zwłaszcza kompozytorski. Nie da się ukryć, że dobrym pomysłem było także nawiązanie współpracy z Fiskem; dwa album zarejestrowane z towarzyszeniem szwedzkiego gitarzysty (to jest „Atlantis” i „Silver Mountain”) prezentują się bowiem zdecydowanie najciekawiej. Bo też Reine to artysta wielkiego formatu. Choć oczywiście muzykom tworzącym Elephant9 również nic zarzucić nie można. Każdy z nich ma ogromne doświadczenie, wynikłe z działalności w innych projektach. Przypomnijmy, że klawiszowiec Ståle Storløkken udzielał się na przykład – to tylko skromny wybór z jego przebogatej biografii – w Reflections in Cosmo, Humcrush i Motorpsycho. W zespole Møster! zetknął się z basistą Nicolaiem Hængslem Eilertsenem; z kolei perkusista Torstein Lofthus początkowo wspierał swym talentem Shining (do 2014 roku), a później między innymi Chrome Hill. Istotne jest również to, jak różną muzykę grali oni w wymienionych powyżej formacjach – od psychodelii i progresu po black jazz i free jazz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na pierwszą część „Psychedelic Backfire” trafiło sześć kompozycji wyjętych z trzech studyjnych płyt grupy nagranych w składzie trzyosobowym; przeważają – cztery na sześć – te najstarsze, czyli z albumów „Dodovoodoo” i „Walk the Nile”. Jest to o tyle zrozumiałe, że wymagały one najmniej zmian aranżacyjnych. Choć oczywiście nie oznacza to, że muzycy odegrali te utwory „jeden do jednego”, czy też nuta w nutę – pozwolili sobie bowiem na ich twórcze rozwinięcie i improwizacje. Na początek wydawnictwa wybrany został pochodzący z debiutu „I Cover the Mountain Top”. W wersji zagranej na żywo trwa on dwanaście minut, lecz jedna trzecia to klawiszowa introdukcja, w której dzieje się niewiele. Potraktować należy ją raczej jako zbudowany przez Storløkkena fundament całości – emocjonalny kierunek dalszego rozwoju. Nawet kiedy melduje się na pokładzie cały zespół, utwór ten utrzymywany jest w stonowanym nastroju, w czym największa jest oczywiście zasługa Stålego, grającego solówki na organach elektrycznych Rhodesa i Hammondach. Dopiero w końcowych sekwencjach trio nieco podkręca tempo i przydaje mocy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Farmer’s Secret” pochodzi, dla odmiany, z ubiegłorocznego albumu „Greatest Show on Earth” i, zgodnie z tytułem, zabiera słuchaczy w nieco inne rejony, kojarzone zazwyczaj z południem Stanów Zjednoczonych. Mamy tu więc – przynajmniej na początku – bluesowy hard rock z dodatkiem psychodelii. A kiedy dochodzą organy, wplątuje się w to jeszcze klasyczny jazz-rock. I tak do chwilowego wyciszenia, po którym następuje znacznie różniąca się stylem część druga – znaczona rytmicznymi „wariacjami” i zgrzytliwymi partiami klawiszy, które udanie zastępują gitarę. Na finał trio powraca do hardbluesowego punktu wyjścia, choć robi to z większym zaangażowaniem. Zagrany w restauracji Kampen Bistro „Habanera Rocket” (z płyty „Walk the Nile”) rozrasta się z kolei do osiemnastu minut; po części dzięki długiemu – podobnie jak w przypadku „I Cover the Mountain Top” – rozruchowi. Później sprawę bierze w swoje ręce lider tria, udowadniając przy okazji, że jest najprawdziwszym wirtuozem gry na organach. Im bliżej końca, tym bardziej robi się awangardowo; Storløkken sięga tu zarówno po Rhodesa, jak i wykorzystuje dźwięki mellotronu, by całość zakończyć zgrzytliwymi pasażami Hammondów.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ponad trzynastominutowe „Skink / Fugl Fønix” to połączenie dwóch kompozycji z dwóch różnych płyt – „Dodovoodoo” i „Walk the Nile”. Ta pierwsza charakteryzuje się iście rockową dynamiką, która z czasem ewoluuje w stronę fusion i progresu (vide organy); drugiej bliżej do klasycznego rocka, zagranego bardzo emocjonalnie, ale i melodyjnie. „Actionpack1” to drugi z nowszych numerów Elephant9, którego początek potrafi swą energią zwalić z nóg. Przy okazji grupa wtrąca też przeróżne elementy z innych gatunków: mamy więc z jednej strony motyw orientalny, z drugiej hardrockowe Hammondy, z którymi kontrastuje znacznie delikatniejszy MiniMoog. W tle dwoją się i troją Eilertsen i Lofthus. Gdyby więc nawet Ståle dostał chwilowej zadyszki (ale, na szczęście, nie dostaje) – oni kontynuowaliby bieg do mety. Dosłownie „bieg”, bo tempo jest olbrzymie. Na finał albumu Norwegowie wybrali „Dodovoodoo” (wiadomo z jakiego krążka, prawda?), w którym ponownie rock miesza się z jazzem i bluesem (na otwarcie). Od mniej więcej połowy trio stawia już jednak wszystko na jedną kartę i postanawia pożegnać się w taki sposób, by widzowie długo jeszcze dochodzili do siebie. Wieńczą jazzowo w treści, ale rockowo w formie. Cóż, po lekturze „Psychedelic Backfire I” sięgnięcie po drugą część wydawnictwa nie jest już tylko obowiązkiem, jest koniecznością życiową! Skład: Ståle Storløkken – organy Hammonda, organy elektryczne Rhodesa, syntezator MiniMoog, mellotron Nicolai Hængsle Eilertsen – gitara basowa Torstein Lofthus – perkusja
Tytuł: Psychedelic Backfire I Data wydania: 31 maja 2019 Nośnik: CD Czas trwania: 71:19 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory CD1 1) I Cover the Mountain Top: 12:06 2) Farmer’s Secret: 07:20 3) Habanera Rocket: 18:00 4) Skink / Fugl Fønix: 13:22 5) Actionpack1: 09:20 6) Dodovoodoo: 11:12 Ekstrakt: 90% |