Spider-Man w interpretacji rysownika Todda McFarlane′a był najlepszym, co się temu bohaterowi przydarzyło od czasu, kiedy przestał nad nim pracować John Romita Sr. W obszernym, liczącym przeszło 400 stron tomie "Spider-Man: Todd McFarlane", Egmont przybliża nam fenomen tego twórcy.  |  | ‹Spider-Man›
|
Od razu powiem, że nie będę obiektywny przy ocenie niniejszej pozycji. Wychowałem się na komiksach wydawanych przez TM-Semic, a zwłaszcza na przygodach „Spider-Mana” z rysunkami McFarlane′a. Jego dokładna, ale dynamiczna kreska, sprawiała, że każda narysowana przez niego strona kipiała energią. Nawet jeśli było to spotkanie z ciocią May. Do dziś kadry zachwycają ilością detali, a także poraża sposób uchwycenia mroku. Człowiek Pająk chyba nigdy wcześniej, ani nigdy później nie był portretowany w tak nastrojowy sposób, często przywołujący estetykę noir. Do historii przeszły także rysunki, w których Todd portretował Spidera bujającego się na pajęczynie. I nie chodzi jedynie o jego ekwilibrystyczne pozy, przy których wymiękną nawet najbardziej wprawni jogini, ale także o samą sieć, stanowiącą istotny element buszowania między wieżowcami Nowego Jorku. Ciekawe, że większość twórców ten element niemal całkowicie ignoruje. Entuzjazm fanów z jakim spotkały się prace Kanadyjczyk sprawił, że wyrósł na jedną z pierwszoplanowych gwiazd Marvela. Tak wielką, że otrzymał nawet swój własny tytuł – „Spider-Man” – w którym mógł w dowolny sposób interpretować przygody Pająka, stając się zarówno rysownikiem, jak i scenarzystą. Trzeba przyznać, że w pełni wykorzystał daną mu szansę. Na album serwowany przez Egmont składają się właśnie opowieści z tej prywatnej serii (plus mały dodatek). W pierwszej kolejności otrzymujemy pięcioczęściową opowieść „Udręka” (czyli „Torment”), którą niegdyś mogliśmy przeczytać w pierwszym odcinku ekskluzywnych wydań TM-Semic pod tytułem „Mega Marvel”. Okazuje się, że przez lata nic nie straciła ze swojej mocy i wciąż urzeka niezwykle mroczną atmosferą, ocierającą się o okultystyczny horror. Pająk został tu przedstawiony, jako postać bardzo ludzka, miotająca się z własnymi ograniczeniami, będąca marionetką w rękach potężniejszych istot. McFarlane niezwykle sugestywnie zaprezentował również jego antagonistów – kapłankę voo-doo i przede wszystkim Lizarda w wyjątkowo okrutnym i przerażającym wcieleniu. Owszem, można opowieści zarzucić, że oferuje niewyszukany scenariusz, a Todd nie radzi sobie z psychologią postaci, ale właśnie ta prostota w połączeniu z niezwykłym, bardzo filmowym kadrowaniem, sprawia, że otrzymujemy dzieło niezwykłe, które zasłużenie przeszło do historii komiksu. Także tym, że pierwszy zeszyt „Cierpienia” stał się najlepiej sprzedającym się komiksem w historii, czemu dopomogła przesadna wręcz ilość alternatywnych okładek. A to dopiero początek atrakcji! Dalej jest równie dobrze, jak nie lepiej. W tym miejscu mam na myśli dwuczęściową historię „Maski” z gościnnym udziałem Ghost Ridera i Hobgoblina. Ten drugi zalicza tu swoją życiową rolę. Ze zwykłego kryminalisty stał się szaleńcem opętanym przez demoniczne siły, przekonanym, że czyni dobro. Choć wydaje się to niemożliwe, opowieść ta wypada jeszcze mroczniej, niż „Torment”, niosąc ze sobą nie mniejszy ładunek emocjonalny. Więcej jasnych odcieni mamy za to w kolejnym znaczącym epizodzie „Zmysły”. Mam jednak wrażenie, że dzieje się tak, ponieważ z brudnych zaułków Nowego Jorku przenosimy się do zielonych ostępów Kanady, gdzie spotykamy Wolverine′a w swoim najgorszym stroju – tym jaskrawo żółtym. Sam scenariusz bowiem do najpogodniejszych nie należy, balansując między przesłaniem humanitarnym i ekologicznym. Na tym tle nie gorzej wypada kolejny krótszy epizod „Sub City”, w którym z kolei Pająk musi zejść do kanałów rodzinnego miasta, by zmierzyć się z wampirem Morbiusem i jego groteskowymi podopiecznymi. Wątki te McFarlane wkrótce rozwinął w swoim autorskim dziel „Spawn”, tworzonym dla Image Comics. Gratką dla fanów jest niewątpliwie to, że Peter Parker tym razem występuje w porzuconym, czarnym kostiumie. Jedynym zgrzytem, na jaki możemy się tu natknąć są ostatnie dwa dorzucone rozdziały, gdzie Spider spotyka X-Force. Nie tylko otrzymujemy zaledwie fragment większej całości, z którego niewiele wynika, ale do tego odstaje klimatem od pozostałych epizodów. Tu już nie ma mowy o ciemnych kolorach i atmosferze niepokoju. Jest wybuchowo i szybko. Za szybko. Co najwyżej atrakcję może stanowić sposób kadrowania, ponieważ komiks trzeba czytać w poziomie, niczym stare książeczki „Tytusa, Romka i A′Tomka”. Niemniej ta ostatnia, drobna wpadka nie umniejsza jakości całego zbioru Egmontu, który po prostu trzeba znać. A już na pewno nie powinien go pominąć żaden fan Człowieka Pająka. Dodam, że „Udrękę” i „Zmysły” niegdyś wyróżniłem w rankingu 50 najlepszych komiksów wydanych przez TM-Semic. Co tu dużo mówić, pamiętając edycje z lat 90., drukowane na słabej jakości papierze, ze źle sklejonymi kartkami, które przy powtórnej lekturze zaczęły wypadać, cieszę się, że teraz można te historie mieć w ekskluzywnym wydaniu. Jest to też okazja by przypomnieć sobie, jak świetnym artystą jest Todd McFarlane i że nikt, tak jak on, nie portretował w tak zmysłowy sposób Mary Jane.
Tytuł: Spider-Man Data wydania: 23 maja 2019 ISBN: 9788328141810 Format: 416s. 170x260mm Cena: 109,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 100% |