Co zrobić, gdy w filmie potrzebny jest helikopter, ale ekipa nie za bardzo ma skąd wyskrobać na niego pieniądze…?  | |
Zostańmy jeszcze na chwilę w Indiach, kraju, gdzie każdy zmechanizowany wehikuł był swego czasu na wagę złota. Nawet ten tandetnie zbudowany. Jak ustaliliśmy w poprzednim odcinku cyklu, samochody cieszyły się w tamtym rejonie uwielbieniem swoich właścicieli i jeśli kiedykolwiek kończyły w płomieniach (naturalnie mówimy o przemyśle filmowym), to wyłącznie jako wybebeszone z wszelkich użytecznych elementów skorupy. Podobną czcią otaczano maszyny latające, z tym że w ich przypadku nikt o zdrowych zmysłach nawet nie śmiał zasugerować, że w scenariuszu mogłaby znaleźć się scena ich rozbicia. Dlaczego? Ano – w Indiach siódmej i ósmej dekady XX wieku śmigłowce i samoloty były niebywałą rzadkością, niedostępną zwykłym śmiertelnikom. Oczywiście jeśli nie liczyć urzędników wysokiego szczebla oraz pilotów wojskowych. W efekcie, jeśli w scenariuszu przewidziano jakieś lotnicze ekscesy, ekipa najczęściej jechała za granicę – na przykład do Anglii albo na Mauritius – i tam wynajmowała samolot czy śmigłowiec. Naturalnie możliwości takie mieli tylko filmowcy z odpowiednim zapleczem finansowym. Ci biedniejsi musieli kombinować. Za jeden z najbardziej kuriozalnych przykładów takiego kombinowania można uznać zrealizowany w 1983 roku tamilski film „Sattam” (po polsku z grubsza „Prawo”). Jest to tani remake starszego o trzy lata, nakręconego w hindi 1) thrillera „Dostana” („Przyjaźń”), mającego już dzisiaj status klasyka. Fabuła obu filmów jest zasadniczo taka sama. Ich bohaterami są dwaj serdeczni przyjaciele: policjant (w „Dostanie” Amitabh Bachchan) i adwokat (tamże: Shatrughan Sinha). Gdy obaj zakochują się w jednej kobiecie, policjant z grzeczności wycofuje się z umizgów. Niestety, ponieważ śliski mocodawca adwokata ma jakiś interes w skłóceniu przyjaciół (m.in. chodzi o ucięcie przecieków o przemycie złota), podrzuca adwokatowi zdjęcia ze spotkania policjanta ze wspomnianą kobietą, co na pewien czas – praktycznie do finału filmu – kończy przyjaźń. Reszta to ganianie policjanta za różnymi bandziorami, zakończone „rozbuchaną” finałową walką, w poczet której wchodzi pościg samochodu i śmigłowca za próbującą wystartować awionetką. Podczas gdy „Dostana”, z kilkoma samochodowymi pościgami i kręconą w Anglii sceną lotniskową, aż pachnie pieniędzmi, to „Sattam"… no cóż… Pachnie tym, czym pachną dżentelmeni nocujący w kartonach. Budżet filmu był tak skąpy, że wszelkie sceny pościgów po prostu żywcem przeklejono ze starszego filmu, dodając tylko sekwencje wsiadania bohatera – granego oczywiście przez kogoś zupełnie innego – do samochodu o mniej więcej podobnym kolorze karoserii, co w oryginale. Oczywiście nie mogło być w tym momencie mowy o jakimkolwiek śmigłowcu, więc do scen lotniczych – istotnych, bo z płóz śmigłowca zwisał w „Dostanie” Bachchan – użyto zawieszonej na dźwigu, wymalowanej na biało blaszanej, kwadratowej platformy z dokręconymi prymitywnymi bardziej pływakami niż płozami. Rzecz może by się nawet nie wydała, ale taśma filmowa była droga, a ekipa pewnie kiepsko opłacana, więc machnięto ręką i nie nakręcono dubla w sytuacji, gdy wiatr wepchnął platformę głębiej w kadr kamery, pokazując, że płozy i brzuch śmigłowca może i są, ale reszta maszyny poszła sobie na kawę. W efekcie „Dostanę” ogląda się dziś średnio, choć w miarę przyjemnie (z biegiem czasu nabrała interesującego posmaku kiczu), natomiast tamilski „Sattam” – słabo zagrany, fatalnie zrealizowany i literalnie drętwy – należałoby czym prędzej gdzieś zakopać, zalać betonem, a kopczyk obsadzić barszczem Sosnowskiego. 1) Jest to dość nietypowa praktyka, bo zazwyczaj kopiowanie fabuł szło w drugą stronę: najpierw powstawał w miarę surowy, nieco bliższy europejskiemu kinu film w języku tamilskim bądź telugu, a dopiero potem kręcono dosłodzoną, dopiosenkowaną wersję w hindi. |