powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXCII)
grudzień 2019

Ostateczny Porządek
J.J. Abrams ‹Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie›
„Każda Saga ma swój początek” głosiło epickie hasło promujące „Mroczne widmo”. 20 lat i sześć filmów później rodzinna opowieść Skywalkerów dobiega do mety, choć w „Gwiezdnych wojnach” słowo „koniec” to nigdy nic pewnego. Tym bardziej że kształt „Skywalker. Odrodzenie”, aktualnie ostatniej części Sagi, zostawia w poczuciu satysfakcji tylko tych, którzy przed seansem mieli co do niej naprawdę złe przeczucia.
ZawartoB;k ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gdyby trzecią i najnowszą trylogię w Sadze przyrównać do maratończyka, otrzymalibyśmy zawodnika z imponującym startem na poziomie rekordu świata, tracącym pośrodku dystansu kontakt z czołówką, lecz przy inteligentnym rozegraniu finiszu, wciąż z szansami na ostatecznie zwycięstwo. Filmowa trylogia o kalibrze Gwiezdnych wojen to bowiem zawody na długim dystansie: inscenizacyjne siły i fabularne akcenty trzeba rozłożyć równomiernie, aby uniknąć zabójczej dla całego startu zadyszki i tym samym zwątpienia w końcowe powodzenie. W przypadku „Skywalker. Odrodzenie” kontynuowanie owej misji było tym trudniejsze, że zdaniem wielu, już po dwóch trzecich dystansu, seria wymagała intensywnej reanimacji.
Dlatego, aby oddać w pełni sprawiedliwość, trzeba przyznać, iż IX część startowała z niespotykanego jak na Sagę niskiego pułapu. Wielość kontrowersji i ogrom bałaganu, jaki pozostawił po sobie „Ostatni Jedi” sprawił, że zatrudniony w roli ratownika J.J. Abrams stanął w obliczu wyzwania trudniejszego nawet od położenia solidnych podwalin pod nową Trylogię. Z tym zadaniem bowiem poradził sobie znakomicie. W „Przebudzeniu Mocy” zaczarował publiczność i pozwolił uwierzyć, że wraz z nowym otwarciem w Sadze przygotowano talię pełną fabularnych asów. Nawet jeśli „Ostatni Jedi” poniekąd obnażył ten blef, fani z uporem i szczerą nadzieją powtarzali zgodnie: jeśli nie Abrams, to kto?
Reżyser „Skywalker. Odrodzenie” zatem sporą część ekranowej przestrzeni poświęca na łatanie zastanych dziur, lecz wielkość przyklejanych plastrów stanowi koronny dowód dla wszystkich, powątpiewających w fakt istnienia choćby zarysu fabuł części VII-IX jeszcze przed wejściem na plan „Przebudzenia Mocy”. Arsenał stosowanych chwytów nie ma żadnych ograniczeń, Abrams pociąga za każdy dostępny nostalgiczny sznurek. W przyjętym pakiecie ratunkowym sentyment za minionymi czasami to zresztą remedium na większość konstrukcyjnych bolączek. Zagranie bezpiecznym schematem – kluczem w dojściu do sedna całej Trylogii. Wszak, kiedy niewolnik dźwiga na barkach brzemię wiekopomnej przepowiedni, farmer piętno potężnego dziedzictwa, to i niepozorna zbieraczka złomu musi kryć w trzewiach tożsamościową wywrotkę. Prędko orientujemy się zatem, że nawet jeśli udaje się okiełznać treściowy chaos, cenę płaci za to fabularny rytm. Odkrywanie poszczególnych kart nie stanowi kulminacyjnego spektaklu, albo inaczej – punktów na emocjonalnym wdechu jest tak wiele, że każdy kolejny nie robi na widzu już większego wrażenia.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Abrams tonację utworu rozpoczął od wysokiego C i w prowadzeniu akcji rzadko kiedy schodzi poniżej owego rejestru. Nie ma czasu na rozsmakowanie się w kadrach czy roztrząsanie domykanych wątków. Trochę szkoda, bo chemia między bohaterami funkcjonuje tu znakomicie. Zgrabne, zabawne dialogi i wysoki poziom dramatu są niczym końcowe machnięcia pędzlem w odmalowywaniu finalnych portretów większości postaci. Niestety, w gruncie rzeczy „Skywalker Odrodzenie” nie porywa się na ambicje ponad bycie ledwie średnio udaną mutacją wielbionej Starej Trylogii. Choć teoretycznie obcujemy z nową historią, nie da się jej oderwać od ograniczających ruchy głebokich korzeni. Na zaskakująco wąskim terytorium, Abrams ze starwarsowego pudełka wysypuje całą dostępną, jednakże wielce wtórną zawartość. Zarzuca cytatami, żongluje fragmentami i postaciami w zgodzie ze świętą regułą każdego sequela – jeżeli coś sprawdziło się w poprzednich częściach, w kolejnej trzeba użyć tego w co najmniej kilkukrotnie zwiększonej dawce.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niemniej jednak „Skywalker. Odrodzenie” to w sumie historia o więzach krwi, dziedzictwie i minimalnym znaczeniu w kontekście wolnej woli w obieraniu życiowej drogi. Budowaniu własnej tożsamości w oparciu o przebyte lekcje i zdobyte doświadczenia. Na przekór przepowiedniom i planom snutym przez starszyznę, od zawsze obsesyjnie pragnącej wyprostowania własnych błędów przez pokutę następnego pokolenia. Brzmi nieźle? No właśnie. Tym bardziej szkoda, że choć widowisko wizualnie jest jak zwykle imponujące, to w gruncie rzeczy emocjonalnie letnie. Wyobraźcie sobie wyznanie Vadera z podkręconym kilkukrotnie tempem, opowieść Obi-Wana o Starej Republice wśród fruwających wokół wystrzałów z blasterów. Widzicie różnicę, prawda?
Odrodzony Imperator Palpatine podobnie do „Powrotu Jedi”, taki i tu zwiastuje, że postać po stronie dobra ostatecznie zgubi ślepa wiara w przyjaciół. Na tych starych i nowych na dużym ekranie nie spojrzymy prawdopodobnie już nigdy. Zgodnie z zapowiedziami pierwoszoplanowego aktorskiego trio, żadne z nich nie powróci już do gwiezdnowojennego uniwersum. Dlatego z ust fana to bardzo trudne i nieco bolesne wyznanie, ale jednak cieszę się, że wszystkich ich widziałem po raz ostatni.



Tytuł: Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie
Tytuł oryginalny: Star Wars: The Rise of Skywalker
Dystrybutor: Disney
Data premiery: 19 grudnia 2019
Reżyseria: J.J. Abrams
Zdjęcia: Daniel Mindel
Rok produkcji: 2019
Kraj produkcji: USA
Zobacz w:
Ekstrakt: 50%
powrót; do indeksunastwpna strona

79
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.