K.G.: Nie sposób nie przyznać Wam racji; Simmons niczym wytrawny prestidigitator mami czytelnika sztuczkami narracyjnymi, myli tropy, celem wprowadzenia nas w ostateczną i nierozwiązywalną konfuzję. W mojej ocenie Drood pełni również rolę pewnej figury stanowiącej spoiwo łączące Collinsa z Dickensem, będącej kluczem do zrozumienia ich skomplikowanej relacji. Zauważcie, iż to Dickens wprowadza Collinsa w podziemny świat rządzony przez Drooda, to Dickens wydaje się człowiekiem, który lepiej rozumie jego złożony mechanizm; w odróżnieniu od aspirującego do zdobycia tej wiedzy Collinsa. Być może Królestwo Drooda to pełen ciemności i brudów świat twórców, świat pisarzy, po którym bezpiecznie potrafią stąpać jedynie ci najwięksi, ci którzy potrafią żyć z ciągłym bólem wywoływanym przez wgryzającego się w mózg skarabeusza. Dickens był wielki i przetrwał w pamięci potomnych, podczas gdy zaledwie utalentowany Collins ostatecznie uległ Droodowi i przepadł w odmętach historii. K.F: Pominęliśmy w naszych rozważaniach jeszcze jeden ważny aspekt – fantastyczną kreację industrialnego XIX-wiecznego Londynu. Autor idealnie odwzorował trzy cechy jakimi mogła się wówczas „poszczycić” angielska metropolia – bród, smród i ubóstwo. Podczas lektury niemalże fizycznie odczuwałem odór przedmieść, przepełnionych cmentarzy i zanieczyszczonej Tamizy. Simmons wręcz brutalnie przedstawia również środowisko londyńskiej biedoty – marynarzy pozbawionych zajęcia, opiumistów, prostytutek i żebraków. Wrzucając w ten świat bohaterów powieści w osobach Dickensa i Collinsa wytwarza się niezwykle intrygujący kontrast, który dodatkowo uwypukla problemy tej epoki. Simmons po raz kolejny udowadnia jak wspaniale potrafi kreować tła swoich powieści! Świat przedstawiony „żyje” nie tylko dzięki bohaterom ale także dzięki (a może zwłaszcza) otoczeniu, w którym funkcjonują. Ciekawym zabiegiem narracyjnym jest również zestawienie upadku moralnego Collinsa z jego stopniowym eksplorowaniem coraz mroczniejszych zaułków stolicy Wielkiej Brytanii. Im bardziej Collins pogrąża się w nałogu, tym niżej znajduje się również w topografii miasta. Finalnie bohater kończy w podziemiach, w tzw. „Podmieście”, gdzie podobni jemu narkomanii egzystują na granicy życia i śmierci. D.K.: Życia i śmierci, ale także rzeczywistości i ułudy. Jeśli „zwykły” Londyn czasów Kuby Rozpruwacza jest brudny i niepokojący, to „Podmiasto” stanowi jego mroczne alter ego. Jest całkowicie zatopione w rozkładzie, zwłaszcza tym społecznym, bowiem pełne jest wyrzutków, przestępców, ale i biedoty przygniecionej przez rewolucję industrialną. Czy w kanałach i starorzymskich katakumbach istnieje naprawę domena Drooda, czy tylko jest tylko wizją wytworzoną przez karmiony narkotykiem umysł Collinsa – trudno orzec. Chyba niemniej fascynujący jest ten drugi Londyn, ten w którym Dickens i jego otoczenie żyją na co dzień – miasto śmietanki towarzyskiej, europejskiej kultury i specyficznych obyczajów. Metropolia skąpana w świetle gazowych latarń i dźwiękach parowych ekspresów, miejsce spotkań na wystawnych kolacjach i wieczorach sztuki. Rywalizacja między pisarzami odbywa się także w tej warstwie rzeczywistości, ale jest tu odpowiednio subtelna, wyrafinowana, przepełniona bardziej literacką rywalizacją. K.G.: Na pierwszy rzut oka XIX-wieczny „naziemny” Londyn urasta w powieści do rangi mitologicznego Parnasu, na którego forum najwybitniejsi literaci epoki prowadzą zaciekłe dyskusje w przedmiocie swych mniej lub bardziej udanych dzieł. Na początku lektury ten inteligencki obraz Londynu – wypełniony blaskiem scen teatralnych i zagłuszany gwarem dochodzącym zza okien dżentelmeńskich klubów dyskusyjnych – potrafi urzec czytelnika. Tak zarysowana panorama miasta nie powinna zresztą nikogo dziwić, gdyż, jak doskonale pamiętamy z lekcji historii, stolica Albionu była ówcześnie centrum całego kulturalnego i nie tylko kulturalnego świata. Simmons na kartach swego obszernego działa pozwala nam jednakże głębiej wniknąć w tkankę londyńskiej inteligencji i lepiej przyjrzeć się ludziom – nazwanym górnolotnie przez Dawida – śmietanką towarzyską. I co widzimy? Widzimy Dickensa, egocentryka, który po wielu latach małżeństwa, bez mrugnięcia okiem, porzuca matkę dziesięciorga swoich dzieci; Collinsa, zazdrośnika, dzielącego życie pomiędzy partnerkę a kochankę, Charlsa Fechtera – z jednej strony wielkiego aktora, z drugiej utracjusza zmagającego się w równym stopniu z przesadną tremą, co z nieugiętymi wierzycielami. Nie są to ludzie, których moglibyśmy stawiać dzieciom za wzór. Jak widać, u Simmonsa, zgnilizna moralna miejskiej elity koresponduje z jej niezaprzeczalnymi walorami intelektualnymi, podobnie jak wspaniałe londyńskie teatry West Endu korespondują z podziemiami podmiejskich cmentarzy. Taka chyba też jest cała powieść Dana Simmonsa – pełna paradoksów, balansowania na granicy tego co rzeczywiste, a tego co złudne, tego co piękne, a tego co brzydkie. I choćby dla próby uchwycenia tego na pozór nieuchwytnego złotego środka, warto wraz z Charlesem Dickensem i Wilkiem Collinsem spróbować rozwikłać prawdziwą Tajemnicę Edwina Drooda.
Tytuł: Drood Tytuł oryginalny: Drood Data wydania: 19 września 2012 ISBN: 978-83-7480-268-0 Format: 832s. 150×225mm; oprawa twarda Cena: 69,– |