„Odsłoń się chociaż odrobinę” mówi do Mando jeden z towarzyszących mu bohaterów szóstego odcinka „The Mandalorian”. Pobożne życzenie także i wielu widzów nie znajdzie jednak po raz kolejny większego spełnienia na ekranie. Musimy zacząć się przyzwyczajać, że łowca nagród pozostanie do końca sezonu nieodgadniony po obu stronach wizjera.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przy nagminnym omijaniu wszystkiego, co chowa się pod hełmem Mandalorianina, pewnym pocieszeniem musi być fakt, że przynajmniej w tempie samej akcji serial wrzucił w końcu wyższy bieg. Nie oznacza to niestety jakichś radykalnych zmian w konstrukcji odcinka. Tym razem galaktyczne szlaki zaprowadziły naszą dwójkę zbiegów nie na kolejną planetę, lecz do mobilnej kryjówki gwiezdnych piratów. Ich lider – Ranzal Malk – to stary znajomy Mando. W zamian za kredyty oferuje mu – tak, dobrze myślicie – nic innego jak nowe zlecenie: odbicie z więziennego statku jednego z członków jego pirackiej załogi. Robota ma jednak kilka podpunktów pisanych małym drukiem. Mando musi użyczyć swój statek, udać się na misję z narzuconymi mu członkami załogi, a co gorsza są wśród nich tacy, którzy sporo wiedzą o jego przeszłości. Schemat utrwalony już w kilku poprzednich odcinkach tym razem trafił w ręce Ricka Famuyiwy(który zresztą wraz z Dave’m Filonim i Deborah Chow, autorami poprzednich części, pojawia się tu jako pilot X-winga), mającego już w swoim mandaloriańskim dossier reżyserię odcinka numer 2. Starzy kompani to oczywiście pretekst do pochylenia się nad przeszłością Mandalorianina, lecz krwistych kąsków nie ma tu za wiele. Twi’lekańska piratka Xi’an co prawda wniknęła kiedyś głębiej pod skórę łowcy, lecz ten złamał jej serce odchodząc ze wspólnego zespołu, aby działać solo. Pomimo tego między byłymi kochankami jest daleko do wykreowania jakiegokolwiek niepokojącego napięcia, podobnie jak do uczynienia z Manda zimnego, jak jego beskarska zbroja, drania. Po odratowaniu Baby Yody chyba nikt nie ma już bowiem wątpliwości, że ma on serce po właściwej stronie. Twórcy odrobinę na siłę chcą nas przekonać do jego nieprzebranej szlachetności. Przygarnięcie malca to jedno, lecz Mando nawet i w bezwzględnym i pozbawionym sentymentów łowieckim fachu nie toleruje wspinania po trupach do celu. Nieuzasadniona eliminacja nie leży już w jego naturze, choć dla tych, którzy spędzili z nim trochę czasu to pewne novum. Okazja do odbrązowienia Mandalorianina jawi się w opowieści Xi’an o ich wspólnej misji na Alzoc III, lecz i tu to jedynie poletko do obfitych domysłów. Poza niewielką sugestią o pasji Mando do zabijania, z jej ust nie pada żaden solidny konkret. Więienny plan, choć scenograficznie surowy, stanowi arenę najbardziej efektownego utworu jak dotychczas w serii. W labiryntowe i klaustrofobiczne przestrzenie wrzucono nie tylko porywające starcia z droidami-strażnikami. Dążąca do wzajemnej konfrontacji dynamika między bohaterami wywoła także wśród ekipy „ratunkowej"meksykański pat, zdrady, zmiany stron i próby ogrania siebie nawzajem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zabrzmi to, jak mantra, ale, mimo iż showrunner Jon Faverau na spółkę z grupą reżyserów udowodnił, że czuje klimat Gwiezdnych wojen, wciąż nie jest w stanie przekuć go płynnie na serialowy język. Kompilowane poszczególne opowieści bronią się bez problemu, lecz zawodzą w misji stworzenia niezgrzytającej ze sobą jedności. Szósty odcinek nie jest w tym wrażeniu odosobniony. W jednej ze scen Ranzal dzieli się z Mando swoją receptą na przetrwanie w przestępczym środowisku: nie ufać nikomu, nie zadawać żadnych pytań. Może i wśród łowców nagród zapewnia to długowieczność, lecz w serialowej produkcji to często droga do szybkiego odstrzału.
Tytuł: Star Wars: The Mandalorian Rok produkcji: 2019 Kraj produkcji: USA Liczba odcinków: 8 Czas trwania odcinka: ok. 40 min Gatunek: akcja, SF Ekstrakt: 60% |