Gdy ekipa kręcąca film science fiction ma ogromne ambicje, ale przykrótkie finansowanie, na planie zaczynają dziać się rzeczy dziwne. Niektóre wzbudzają potem u widza niezdrowy rechot, niektóre wyłącznie żenują, a niektóre… no cóż… są jedyne w swoim rodzaju.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jednym z takich niedrogich filmów (skrzynka piwa dla sąsiadów skarżących się na hałas?) jest „Future War”, czyli „Przyszła wojna”. Powstał w 1994 roku, ale reżyser – Anthony Doublin, na co dzień spec od efektów, makijażu i oświetlenia – tak bardzo spaprał sprawę, że wyznaczona przez producenta ekipa przemontowywała i reperowała film kolejne TRZY LATA. Niewiele to pomogło, bo obraz szybciutko padł łupem „Mystery Science Theater 3000”, stając się najświeższą w serialu 1) produkcją poddaną złośliwym docinkom Mike’a Nelsona i jego trzech robotów. A zaiste, jest z czego tutaj się śmiać. Zacznijmy może od fabuły. Na Ziemi rozbija się kapsuła ratunkowa z przelatującego w pobliżu Ziemi statku obcych, mistycznej rasy podróżników w czasie. Wychodzi z niej muskularny mężczyzna, pozbawiony oznak talentu aktorskiego uciekinier z rasy ludzkich niewolników. Niedługo po nim ląduje cyborg, czyli obwieszony fragmentami bieżników opon facet z burzą rudych włosów i pomalowaną na jasnoszarą pandę twarzą (znaczy się z poczernionymi oczodołami). Rusza śladem osiłka, a wiedziony jest przez… gończe tyranozaury. Pierwszego tyranozaura – tyciego, wielkości niedużego psa – osiłek załatwia bez problemu, jednak następne ekipa od efektów już trochę podpompowała powietrzem i walka jest trudniejsza. Zwierz jest bowiem ogromny, a załatwić go można tylko dźgnięciem w szyję. Wtedy bowiem natychmiast umiera, i zaraz potem wybucha, wysadzony przez obrożę. Jedynym, co po nim zostaje – mimo że formalnie obroża co najwyżej może oderwać łeb od korpusu – jest opalony ślad na podłożu. Nie ma żadnej łapy, fragmentu skóry, zęba czy czubka ogona. Literalnie nic. A jak się dźga kilkumetrowego potwora w szyję, stojąc na ziemi i mając mniej niż dwa metry wzrostu? No cóż, wyciąga się rękę do góry i… po sprawie. Następne ujęcie pokazuje nóż tkwiący w grdyce tyranozaura. A potem pach! I zwierza nie ma. Jak by nie było, osiłek i cyborg przeprowadzają pierwszą walkę w klasycznym magazynie ze stertami pustych, byle jak zaklejonych taśmą pudeł. Umięśniony dżentelmen wygrywa i rusza do dalszej ucieczki, trafiając na zakonnicę. W kilka godzin uczy się języka, po czym nakłania zakonnicę, żeby mu pomogła z walce z prześladowcami. Najpierw chwilę sobie wspólnie spacerują, potem jadą w wagonie towarowym, potem znów spacerują, a w tym czasie puszczone luzem dinozaury żrą ludzi seriami. Co z tego wynika? Ano nic. Nikt w ludnym mieście nie interesuje się morderczym, prehistorycznym gadem, pomykającym ulicami i co jakiś czas łapiącym kogoś w szczęki. Jakieś krzyki? Jakaś panika? Kto by na to zwracał uwagę… Temat nie istnieje nawet dla najgorszych bulwarówek. Wkrótce zakonnica załatwia broń i dynamit (tak, to zakonnica z przeszłością, narkomanka i prostytutka, znająca wszystkie gangi w okolicy), a bohater zabiera się za likwidowanie gadów. W międzyczasie możemy jeszcze uświadczyć wysadzenie cyborga… dinozaurem, wydłubanie nożem z karku bohatera nadajnika średnicy klasycznej świeczki-podgrzewacza, wpieranie widzowi, że nieposiadający kciuków obcy ruszyli w gwiazdy po to, by nałapać niewolników z kciukami, bo sami nic nie mogą budować (to jak skonstruowali pierwszy statek?), a także atak cyborga na komisariat policji. To właśnie to ostatnie zdarzenie możemy podziwiać na dzisiejszym kadrze. Widać na nim, jak cyborg (ta ciemna masa w centrum zdjęcia) przedziera się heroicznie przez „drzwi do laboratorium”, czyli w istocie cienką taflę styropianu. Sama w sobie scena może nie byłaby aż tak żenująca, ale polecam zwrócić uwagę na dwa elementy. Po pierwsze – „wzmocnienia” styropianu, czyli dodatkowe styropianowe listwy, znajdują się od „naszej” strony drzwi. Wyglądają na fatalną partaninę i wręcz przeszkadzają w uwierzeniu, że patrzymy drzwi. Po drugie – przyczepiona do regaliku lampa świeci w zupełnie idiotyczne miejsce, czyli na drzwi. Nie do wnętrza pomieszczenia czy na półki. Wniosek nasuwa się jeden, i to raczej oczywisty: scena miała być filmowana od drugiej strony. Od tej, od której styropian zapewne rzeczywiście miał formę drzwi. W tej sytuacji lampa stanowiła doświetlenie pomieszczenia, do którego włamywał się cyborg. Niestety, ktoś w ostatniej chwili zdecydował, żeby jednak kręcić od strony scenograficznych „bebechów”. Takich smaczków jest tam oczywiście więcej. Nic, tylko sprosić kumpli, naszykować popcorn i przed telewizor/komputer oglądać to cudo. 1) Informacja jest już o tyle nieaktualna, że serial został reaktywowany w 2017 roku przez Netflixa i palmę pierwszeństwa w „świeżości” dzierży obecnie „Atlantic Rim” niesławnego studia The Asylum. |