Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj ostatnie wydawnictwo formacji Wolfgang Dauner Trio.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Trio było pierwszym, ale jednocześnie okazało się jednym z wielu zespołów kierowanych przez zmarłego 10 stycznia tego roku niemieckiego pianistę Wolfganga Daunera. Rotował on nie tylko składami swoich projektów, ale również ich nazwami; często jednak miał u swego boku tych samych muzyków. W przypadku Tria najwierniejszym z wiernych przyjaciół był kontrabasista Eberhard Weber. Chociaż dołączył on do grupy dopiero po kilku latach jej funkcjonowania. Początkowo, obok lidera, tworzyli ją – dzisiaj już zapomniani – Götz Wendland (kontrabas) i Kurt Bong (instrumenty perkusyjne). W takim zestawieniu osobowym formacja zaprezentowała się na dzielonej po połowie z Oktetem austriackiego saksofonisty Hansa Kollera płycie „Jazz-Studio H.G.B.S. Number One” (1962). Ale już dwa lata później, na longplayu „ Dream Talk”, grali w niej wspomniany już Weber oraz amerykański, ale mocno zakorzeniony w Niemczech, bębniarz Fred Braceful. I choć ten ostatni został później bliskim kompanem Daunera, to jednak zabrakło go na dwóch kolejnych krążkach Tria. Czy żałował? Tego, że nie wziął udziału w realizacji płyty „Klavier-Feuer (12 Welterfolge mit dem)” (1967) – zapewne nie (zastąpił go tam Szwajcar Pierre Favre). Zawierała ona bowiem utrzymane w stylistyce easy-listening przeróbki różnych kompozycji popowych, jazzowych, ewentualnie beatowych. Ot, typowa dla tamtych czasów muzyczna wata, chętnie puszczana w rozgłośniach radiowych, ale szybko umykająca z pamięci słuchaczy. Zapewne dużo chętniej znalazłby się wśród współtwórców ostatniego wydawnictwa sygnowanego przez Trio, to jest „Music Zounds”. Ale przy okazji tej sesji za bębnami zasiadł Roland Wittich, którego zapewne zarekomendował Wolfgangowi Weber – panowie znali się bowiem od 1963 roku, czyli od czasów wspólnych występów w Modern Jazz Crew Stuttgart. Nie była to jednak rekomendacja na wyrost. Roland spodobał się Daunerowi i w latach 1969-1971 zagrał z nim na kilku kolejnych albumach: „ The Oimels”, „ Rischka’s Soul”, „ Rischka’s Light Faces” oraz „ Et Cetera” (tutaj zresztą razem z Bracefulem). Album „Music Zounds” został zarejestrowany dla specjalizującej się w jazzie nowoczesnym i fusion kultowej już dzisiaj wytwórni MPS Records, a nagrano go w należącej do niej studiu w Villingen (w Badenii-Wirtembergii). Sesja miała miejsce w lutym 1970 roku. Na longplay ostatecznie trafiło siedem kompozycji, z czego tylko trzy były autorstwa Daunera; cztery pozostałe pochodziły z bardzo różnych źródeł i będzie jeszcze okazja o tym wspomnieć. Otwiera płytę oryginalny utwór Wolfganga „Leap Tick” – i jest to klasyczny przykład, opartego na brzmieniach fortepianu akustycznego, hard-bopu. Lider Tria z zamiłowaniem improwizuje i robi to niezwykle dynamicznie. Na początek wydawnictwa trudno byłoby wybrać lepszy, bardziej zachęcający fragment. Co oczywiście nie oznacza, że kolejne numery nie są już tak dobre. Choć na pewno odmienne w stylu. „The Things We Did Last Summer” to bardzo popularna – od 1946 roku – piosenka, której twórcami są Jule Styne (muzyka) oraz Sammy Cahn (słowa). Na początku lat 60. odkurzyła ją, czyniąc przy okazji wielkim hitem Shelley Fabares. Na „Music Zounds” słyszymy ją oczywiście w wersji instrumentalnej, ale tak samo delikatnej i nastrojowej, wręcz przytulankowej. Aczkolwiek w finale Dauner pozwala sobie na istotną względem oryginału zmianę, polegającą na wprowadzeniu kilkunastosekundowego prawdziwie jazzrockowego odjazdu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tytuł utworu trzeciego – „Diäthylaminoäthyl” (co jest nawiązaniem do środka chemicznego znanego między innymi jako nowokaina) – sugerowałby psychodeliczne poszukiwania na miarę „ Dear Prof. Leary” (1968) Barneya Wilena. W rzeczywistości więcej w nim nawiązań do world music (przynajmniej w pierwszej minucie); w dalszej części natomiast mamy do czynienia z energetycznym hard-bopem. Eksperymentalne ciągotki Dauner-kompozytor ujawnia natomiast w „Es läuft”, gdzie – obok dynamicznym improwizacji fortepianu i kontrabasu – wprowadza także wielogłosowe wokalizy, polskim słuchaczom mogące kojarzyć się na przykład z dokonaniami Novi Singers. W każdym razie pianista udowodnił tym utworem, że potrafił podchodzić do swojego fachu z dystansem i na pewno nie brakowało mu poczucia humoru. Na stronę B longplaya trafiły już same covery. Na początek Wolfgang wybrał „Here Come De Honey Man”, będący fragmentem opery „Porgy and Bess” (1935) George’a Gershwina. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak stwierdzić, że Niemiec zwrócił na nią uwagę za sprawą jazzowej przeróbki tego dzieła dokonanej przez Milesa Davisa w 1959 roku. Z kolei dwa lata później słynny trębacz opublikował swoją wersję „Here Come De Honey Man” na singlu. Od strony muzycznej nie ma tu w zasadzie nic, czego wcześniej nie zaprezentowałby Miles. Z tą oczywistą różnicą, że głównym instrumentem odpowiedzialnym za budowę romantycznego nastroju jest fortepian (zamiast trąbki). „Blue Light” natomiast to utwór autorstwa Hansa Georga Brunnera-Schwera, realizatora dźwięku i producenta muzycznego związanego najpierw z wytwórnią Saba, a następnie z będącym jej spadkobiercą MPS Records (przy okazji wyjaśnia się pochodzenie skrótu H.G.B.S., który znalazł się w tytule debiutanckiego albumu Tria). Ten trwający prawie osiem minut numer składa się z kilku części: początek jest jazzowo-popowy, kawiarniany, nadający się idealnie jako podkład do kolacji przy świecach, środek z kolei taneczny i swingujący, a końcówka – bluesowa. Co najważniejsze, to stylistyczne rozwarstwienie wcale dziełu Brunnera-Schwera nie zaszkodziło. Całość zamyka „Golden Green”, który Dauner otrzymał od francuskiego skrzypka Jean-Luka Ponty’ego, na którego płycie – chodzi o „ Sunday Walk” – zagrał trzy lata wcześniej. Intrygujące, że Ponty zarejestrował ten kawałek dopiero parę miesięcy po Daunerze (trafił on na sygnowaną do spółki z japońskim pianistą Masahiko Sato longplay „Astrorama”). Ale też, nie ma co ukrywać, jego wersja jest ciekawsza – bardziej free. Wolfgang dopasował ją natomiast do reszty zawartości „Music Zounds”. Skład: Wolfgang Dauner – fortepian, głos (4) Eberhard Weber – kontrabas, głos (4) Roland Wittich – perkusja, głos (4)
Tytuł: Music Zounds Data wydania: 1970 Nośnik: Winyl Czas trwania: 38:36 Gatunek: jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Leap Tick: 04:10 2) The Things We Did Last Summer: 04:35 3) Diäthylaminoäthyl: 05:37 4) Es läuft: 03:43 5) Here Come De Honey Man: 06:26 6) Blue Light: 07:54 7) Golden Green: 06:12 Ekstrakt: 70% |