Które urządzenie biurowe najszybciej uzyska samoświadomość? Jaki skutek w rozmowie kwalifikacyjnej może dać znajomość japońskich reklam z lat 80.? Co to są kurwakacje? Na te pytania odpowiada „Wielki Ogarniacz Pracy”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tytuł recenzji miał początkowo brzmieć „Dilbert spotyka Leszka Talko”, a to dlatego, że styl „Ogarniacza” bardzo przypomina mi zabawne ni to opowiadania ni to felietony, które pisał na spółkę z żoną, na przykład „ Talki z resztą”. I nie chodzi tylko o naprzemienny sposób prowadzenia narracji (tu robią to Adrian i Beata), ale o samo konstruowanie zdań czy opisów, no i przede wszystkim autoironiczne poczucie humoru: „- Dwieście tysięcy złotych jest do zgarnięcia, ot tak! – Grześ wykrzykuje te słowa z takim zapałem, że chyba zaraz nas wyrzucą. Prawdę mówiąc, to nie groźba eksmisji z lokalu mnie najbardziej niepokoi (szczególnie, że piwo drogie). Ani to, że mój kumpel z czasów młodości prawie nic się nie zmienił przez te lata, zupełnie jakby został zahibernowany na dekadę i ocknął się z pomysłem na interes życia. Najbardziej przeraża mnie to, że może chodzi o jakiś napad na bank, a ja w swej nieasertywności nie będę umiał się z tego pomysłu wymiksować.” Z Dilbertem natomiast kojarzą się umieszczone pomiędzy rozdziałami krótkie komiksy, przedstawiające głównie obijających się pracowników jakiegoś biura. Nie wiem tylko, czemu wyglądają oni jak wąsaty Janusz i rozczochrana Grażyna w halce (tak, wiem, to sukienka na ramiączkach), podczas gry narratorzy mają niewiele ponad trzydzieści lat i preferują bojówki, dżinsy oraz koszulki z krótkim rękawem („Na miejscu witają nas poważni ludzie w poważnych garniturach. Wyglądamy przy nich jak ofiary powodzi”). Książka skierowana jest do ludzi, którzy, nawet jeśli nie pracują w korporacji czy prywatnej firmie, to znają dowcipy o takowych, jak również pewne memiczne pojęcia w rodzaju „świeżaki”, „Chytra Baba z Radomia”, „za hajs ojca baluj”, „warszawski Mordor” czy „leniwa buła” (i pewnie wiele innych, które mi umknęły). Poza tym, niezależnie od miejsca pracy, z pewnością wielu czytelników odnajdzie własne doświadczenia w rozdziałach poświęconych takim problemom, jak zapamiętanie imion nowych współpracowników czy obsługa wyrafinowanego biurowego ekspresu do kawy (ekspres do kawy to drugie, po drukarce, urządzenie, które zdaniem autorów jest na najlepszej drodze do uzyskania świadomości i sięgnięcia po władzę nad światem). Powtarzające się motywy – jak argentyński kaktus czy kompulsywne oglądanie śmiesznych filmików w sieci – w zabawny, acz bardzo wysilony sposób splatają się w finale. Kolejne rozdziały tworzą luźną fabułę, biegnącą dwutorowo: Beata szuka pracy, bo zwolniła się z poprzedniej, znudzona robieniem tabelek w Excelu (co jest kolejnym pojęciem-wytrychem), zaś Adrian – bo jego macierzysta firma się rozpadła. Próbują szczęścia jako świetliczanka, grafik – wolny strzelec, roznosiciel ulotek oraz „członkini młodego, dynamicznego zespołu” w agencji reklamowej. Czyta się to szybko i całkiem miło, chociaż bardzo przeszkadza dziwny pomysł, aby niektóre słowa czy frazy wydrukować pomarańczowymi kapitalikami. Jasne, ma to pasować do stylizacji całości na jakiś poradnik (nawet okładka nawiązuje do „Windowsa dla opornych”), ale jest męczące, szczególnie w nieco gorszym oświetleniu. Na plus należy natomiast zaliczyć bardzo staranną redakcję językową. Nawet „Sphinksa” odmienili zgodnie z zasadami słownika PWN.
Tytuł: Wielki Ogarniacz Pracy, czyli jak robić i się nie narobić Data wydania: 13 listopada 2019 ISBN: 9788324069 Format: 320 s., oprawa miękka Gatunek: leksykon / poradnik Ekstrakt: 60% |