powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CXCIII)
styczeń-luty 2020

Gorzki smak socrealizmu
Marcin Krzysztalowicz ‹Pan T.›
Zwracając się dydaktycznie do swojego sąsiada-literata, tytułowy Pan T. sugeruje, że kluczem do dobrego utworu jest nieodkrywanie jego istoty już na początku, lecz złożenie frapującej obietnicy odbiorcy i uwiedzenie jego ciekawości. Podobna figura to clou zrozumienia filmu Marcina Krzyształowicza. Zaczynając go informacją z planszy, że opisywana historia nie jest niczyją biografią, podsyca pragnienie poszukiwania w nim zaprzeczeń owej tezy.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jedno jest pewne – kontrowersje wokół źródeł filmu z pewnością przydały mu marketingowego hałasu. Krzyształowicz bowiem gorliwie odżegnuje się od bezpośredniego biografowania postaci Leopolda Tyrmanda, nawet jeśli skojarzenia z życiem wybitnego pisarza w „Panu T.” są na tyle przebijające, że części wspólne odnajdą także i ci, którzy wiedzę o życiorysie literata zaczerpnęli jedynie z Wikipedii.
Spór o definicję inspiracji dla utworu i pokrętne tłumaczenia twórców powinny jednak stanowić marginalną część dyskusji o „Panu T.”. Szczególnie że reżyser „Obławy” nie porywa się na standardowy portret „od kołyski aż po grób”. To bardziej próba odegrania groteskowymi chwytami klimatu powojennej Polski, gdzie zdystansowany Everyman próbuje odnaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości. Ta nie jest kolorowa, nie tylko ze względu na przybrany czarno-biały filtr. We fresku Warszawy ad 1953 żmudność powstawania miasta z powojennych zgliszczy kontrastuje z westchnieniem za utraconą świetnością. Ścierające się „stare” z „nowym” są kanwą dla poszukiwania narodowej tożsamości. Gdzieś w tle migają budowlane żurawie, w krajobraz wgryza się świeżo stawiany Pałac Kultury i Nauki. Odskoczni od szaro burości i poczucia wolności szuka się w iskrzącym dźwiękami, jazzowym podziemiu.
Tożsamość to zresztą motyw dyktujący ton całej opowieści. Osobowość na rozdrożu – wiodący temat prowadzony przez nieco ślamazarne fabularne meandry. Konflikt toczący się w Panu T. nikogo tu nie zaskoczy. Literat z łatką reakcjonisty, nie ma szans na druk. Pozostaje mu patrzenie w ścianę i snucie zza przyciemnionych okularów imaginacji o świecie bez korepetycji dla maturzystek, oportunistycznych zazdrośników i rautów wśród propagandowych haseł. Pakt z diabłem i ułożenie się z władzą jest na wyciągnięcie ręki. Zresztą takie czasy, że do jego sygnatariusza ustawiają się długie kolejki. Wybór, choć moralnie trudny, wydaje się jedynym możliwym. Poskromienie intelektualnych i niebezpiecznych wycieczek w zamian za względny dobrobyt. Koniec z praniem skarpet w cudzych umywalkach, dawkowaniem kawy i życiem w klitce z przyklejonym za ścianą do szklanki sąsiadem.
Czarno-biała stylizacja zawsze budzi moje podejrzenie, że nietypowym filtrem twórcy chcą zatuszować inne filmowe niedostatki. Dualna fabuła w „Panu T.” wymaga bowiem pewnej kinofilskiej wytrwałości. Krzyształowicz snuje się po klasycznych scenkach z życia socjalizmu bez większej gracji i nie opiera się pokusie portretowania ich w zgranych kliszach. Nie ominą nas zatem wybuchowe ubeckie przesłuchania, absurdalne propagandowe przemówienia i podobne komunistyczne bon moty. Taka konwencja – powiecie. Nie ma tu jednak zbyt wielu prób nagięcia jej ram, groteskowość często opiera się jedynie na beznamiętnym, obserwacyjnym spojrzeniu Pana T. Dlatego w wielu momentach obraz broni się wyłącznie kadrami, które z miejsca można powiesić sobie na ścianie. Ornament dla historii bywa zbyt często jej sednem. Metafory są bowiem tu nadwyraz czytelne, niuanse ginące pod stylistycznymi zagrywkami, parabole naciągnięte bardziej od kontrabasowej struny. Same postaci to w gruncie rzeczy figury trwalsze od spiżu. Wykute w scenariuszu dla odpowiednich fabularnych funkcji: sumienia, kusiciela, póz niewinności, sprzeciwu czy spolegliwości. Ok, jest w „Panu T” kilka rzadkich dla rodzimego kina aspektów, dodających mu cech względnej świeżości. Tajemniczy oniryzm, zgrabne lawirowanie między dwoma nitkami akcji dają szczyptę nadziei, że owe ożywcze zefirki wystarczą na wywietrzenie ogólnego, nieco naftalinowego smrodku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Oderwana od rzeczywistości, socrealistyczna utopia, gdzie w teorii wszyscy są uśmiechnięci i szczęśliwi, słusznie dostaje tu mocno po głowie, lecz w „Panu T.” totalna krytyka to jednak miecz obosieczny. Stylistyczna beznamiętność rodzi zobojętnienie, nieruchomość charakterów trąci brakiem uwodzicielskiej nuty. Jasne, twórcy będą przekonywać nas o jej subtelności i przemyślanych niedomówieniach, lecz zapominają, że i te mają swoje ilościowe tolerancje. Dlatego w pogoni za najlepszymi wzorcami, „Panu T.” sił i pomysłu starczyło co najwyżej na zapominany już „Rewers”. „Zimna wojna” to już zupełnie inna liga.



Tytuł: Pan T.
Dystrybutor: Kino Świat
Data premiery: 25 grudnia 2019
Zdjęcia: Adam Bajerski
Rok produkcji: 2019
Kraj produkcji: Polska
Czas trwania: 103 min
Gatunek: dramat, komedia
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

70
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.