Najwidoczniej nie tylko w mistycznej Mocy, ale też w ekranowej jakości produktów z logiem „Gwiezdne wojny” musi być zachowana równowaga. Debiutujący w tygodniu premiery jednej ze słabszych części filmowej Sagi, siódmy odcinek „Mandalorian”, jest jak dotychczas zdecydowanie najlepszym w serii.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jon Faverau długo kazał czekać na coś, co z czystym sumieniem można pokazywać jako promocyjną wizytówkę całego serialu. „Mandalorian Greatest Hits”, bo tak powinien nazywać się ten odcinek, stanowi ni mniej, ni więcej niż połączenie w jedną całość wszystkich elementów, które do tej pory zapisały się w serialu inplus. Czego tu nie ma! Strzelaniny, dramatyczne wstrząsy, czy emocjonujące cliffhangery szczelnie wypełniają gros kadrów. Podkręcone tempo to jednakże tylko jeden z solidnych filarów podtrzymujących dość oklepaną fabułę. Solą są tu przede wszystkim znani nam już bohaterowie: Mando, aby wykonać kolejne zadanie, musi bowiem zebrać ekipę starych dobrych znajomych. Łowca otrzymuje propozycję teoretycznie z kategorii win-win. Jeśli pozbędzie się imperialnego Klienta, który zlecił polowanie na Baby Yodę, lider Gildii – Greef Karga – oczyści jego imię i odwoła ciągnący się za Mandalorianinem pościg. Mando i Gildii jest w tej sprawie dziwnie po drodze. Łowca w końcu odetchnąłby z ulgą i ściągnął z siebie cel polowań najemników. Gildia pozbyłaby się z Navarro niewygodnego sąsiada, bo bliska obecność żołnierzy przegranej strony to dla nich nic innego, jak automatycznie poważne straty w zyskach. Oczywiście Mando swoje już przeżył w Galaktyce i ma świadomość, że przyjęcie zlecenia to prawdopodobnie wejście w zawoalowaną pułapkę. Potrzebuje zatem więcej par oczu, które będa strzegły go nie tylko z frontowej strony hełmu. Zbieranie zaufanej ekipy oznacza podróż po lokacjach z serialowym rodowodem. Wrócimy po Carę Dune, posępnego Kuiila o głosie Nicka Nolte, a także nowe wcielenie IG-11. Deborah Chow, odpowiedzialna do tej pory za trzeci odcinek, ma oko do charakterologicznych niuansów. Zbieranina przypadkowych bohaterów nie jest co prawda zbyt często na kursie kolizyjnym, lecz nie oznacza to, że między nimi nie pojawiają się gdzieniegdzie iskry. Co ciekawe, nawet jeśli ich docieraniu nie towarzyszą co rusz wybuchające konflikty, czuć między nimi wzmacniającą więź, nie tylko ze względu na chęć szybkiego wzbogacenia. Na obszarze kilku uzupełniających się sprawnie kontrastów buduje się coś na kształt kosmicznej rodziny: opiekuńczego mędrca Kuiila, zawiedzioną światem shock-trooperki i nawróconego rewolwerowca, spajanych sprytnie postacią Baby Yody. Wciąż nieodgadnionego dzieciaka, lecz mającego moc podprogowego przyciągania.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W tym odcinku zresztą co najmniej kilka razy przekonamy się, dlaczego jest on tak pożądaną zdobyczą w Galaktyce, oraz wreszcie poznamy prawdziwego mocodawcę polowania na zielonego słodziaka. Jeszcze przed premierą serialu, w materiałach promocyjnych często przewijała się postać imperialnego Moffa Gideona, lecz oczekujących na jego pojawienie się spotykał spory zawód. Do tej pory z Imperium mieliśmy do czynienia w namacalnej formie tylko przy okazji kilku szturmowców w mocno sfatygowanych zbrojach. Teraz raz, że jest ich znacznie więcej niż czterech, to na dodatek wśród imperialnych zastępów możemy dostrzec i kojarzonych z „Powrotu Jedi” scout trooperów a także – uwaga – pokrytych czarną zbroją death trooperów(wcześniej widocznych jedynie w „Łotrze Jeden” w roli osobistej gwardii dyrektora Krennica). Co prawda eastereggowskie wtręty to za mało by zmienić opinię co do skromnie w „The Mandalorian” portretowanego tła akcji, lecz imperialny watażka z krwi i kości niesie nadzieję, że w rychłym finale sezonu horyzont całej historii ulegnie znacznemu poszerzeniu. Siódma część to z pewnością najbardziej wystawny i elektryzujący segment sezonu. Chow dociera nieco głębiej pod skórę zebranych bohaterów, rozumie lepiej od poprzedników ich motywacje, umie wrzucić w odpowiednio dramatyczne konteksty. Szczególnie sporo frajdy sprawia tu obserwacja opowieści o wymęczonych długoletnią walką żołnierzy, dla których jednak brak codziennej dawki adrenaliny, mglistej idei czy perspektywy życia krótszej niż kilka chwil, są trudne do zniesienia. Wobec takiego składu odcinka werdykt na jego temat może być tylko jeden: Deborah Chow serwuje nam wyborne preludium do finału sezonu i choć trzeba było na nie sporo czekać, nie mogło przyjść w lepszym momencie.
Tytuł: Star Wars: The Mandalorian Rok produkcji: 2019 Kraj produkcji: USA Liczba odcinków: 8 Czas trwania odcinka: ok. 40 min Gatunek: akcja, SF Ekstrakt: 90% |