powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXCIV)
marzec 2020

East Side Story: Nie dzieje się nic, a wydarza tak wiele
Łarisa Sadiłowa ‹Pewnego razu w Trubczewsku›
„Pewnego razu w Trubczewsku” Łarisy Sadiłowej to dzieło z gatunku tych, w których dzieje się niewiele, ale wydarza tak dużo. Nostalgiczny melodramat opowiada o spóźnionej i nie do końca spełnionej miłości dwojga ludzi, którzy znają się od lat, ponieważ mieszkają po sąsiedzku. Problem w tym, że oboje mają rodziny – współmałżonków i dzieci.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Pewnego razu w Trubczewsku›
‹Pewnego razu w Trubczewsku›
O takich obrazach zwykło mówić się, że należą do kina autorskiego. I tak w tym przypadku jest. Łarisa Igoriewna Sadiłowa – aktorka (na początku kariery), producentka, scenarzystka i reżyserka (w późniejszym okresie) – nie tylko wymyśliła fabułę i całość zainscenizowała, ale także brała aktywny udział w montażu. Na dodatek akcję filmu umieściła w rejonie Rosji, z którego się wywodzi. Nie zdziwiłoby mnie zatem, gdyby okazało się, że również opowiedziała w nim historię, która rozgrywała się na jej oczach. Autorka (rocznik 1963) pochodzi z Briańska, a tytułowy Trubczewsk – czternastotysięczne, prowincjonalne miasteczko nad rzeką Desną, sięgające korzeniami X wieku – położony jest właśnie w obwodzie briańskim. Niewielki to ośrodek, ale o bardzo ciekawej historii. Położony na pograniczu Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Królestwa Polskiego – często przechodził z rąk do rąk. A zmiany te odcisnęły na nim swoje piętno. Na jego mieszkańcach zapewne także. Choć akurat niekoniecznie widać to w tym filmie.
Łarisa Igoriewna jest absolwentką wydziału reżysersko-aktorskiego moskiewskiego Wszechzwiązkowego Państwowego Instytutu Kinematografii (WGIK), w którym uczyła się do 1986 roku pod okiem Tamary Makarowej i Siergieja Gierasimowa. Jako reżyserka zadebiutowała jednak dopiero dwanaście lat później dramatem „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin”. Po premierze na autorkę i jej dzieło spadł prawdziwy grad nagród i tak jest praktycznie z każdym kolejnym filmem Sadiłowej. A zrealizowała ich dotąd jeszcze sześć: „Z miłością, Lilo!” (2002), „Potrzebna niania” (2005), „Nic osobistego” (2007), „Synek” (2009), „Ona” (2013) oraz – w ubiegłym roku – dzisiaj wzięty na warsztat melodramat „Pewnego razu w Trubczewsku”. Przyglądając się tym obrazom, nietrudno znaleźć w nich wspólny mianownik – wszystkie są bardzo oszczędne w formie, opowiadają o zwykłych ludziach i ich codziennych problemach. Mistrzostwo reżyserki polega jednak na tym, że nawet najbardziej pospolite sprawy i zdarzenia potrafi przedstawić tak, że urastają one niemalże do rangi antycznego dramatu.
Światowa premiera „Pewnego razu…” odbyła się w maju ubiegłego roku podczas festiwalu w Cannes, gdzie film prezentowany był w sekcji Un Certain Regard (otrzymał tam zresztą nominację do nagrody). W Rosji pokazano go po raz pierwszy dwa tygodnie później na Kinotawrze w Soczi – i tam także nominowano do Grand Prix. I chociaż Łarisa Igoriewna musiała obejść się smakiem, to przecież nie jest żadnym wstydem przegrać z równie dobrym „Bykiem” Borisa Akopowa… Przejdźmy jednak do rzeczy. Imion ani nazwisk głównych bohaterów dramatu nie poznajemy; od pierwszej do ostatniej minuty filmu są oni dla nas anonimowi – mimo że zyskujemy przecież wstęp do ich serc i umysłów. Poznajemy za to imiona ich zdradzanych współmałżonków – Tamary i Jury – jakby Sadiłowa chciała zrównoważyć szanse, wykrzyczeć widzowi prosto w twarz, że oni też są istotni, mają swoje potrzeby i marzenia, cała ta sytuacja ich również boleśnie dotyka.
Kochankowie, pracujący jako kierowca ciężarówki (chłodni) mężczyzna i zajmująca się szydełkowaniem kobieta, znają się od lat. Mieszkają obok siebie, w drewnianych chatach na przedmieściu Trubczewska. Ich rodziny pozostają w dobrej komitywie. Co skłania ich do tego, aby podjąć tak duże ryzyko i za plecami małżonków nawiązać romans? Pragnienie zmiany, a może nadzieja na wyrwanie się z opłotków prowincjonalnego miasteczka, które nie daje żadnych szans na osobisty rozwój? Gdy on wyjeżdża z towarem do Moskwy, jej niemal zawsze także wypada wyjazd, podczas którego sprzedaje wykonane przez siebie rzeczy: rękawiczki, szaliki, swetry. Są ostrożni, ale z czasem tracą czujność; poza tym takie funkcjonowanie – życie w nieustannym kłamstwie, obok ludzi, do których ich uczucie dawno już wygasło – zaczyna ich zwyczajnie męczyć. Zwłaszcza ona traci cierpliwość; nie chce być jedynie miłym dodatkiem do jego podróży, niezobowiązującą – mimo trwałości związku – przygodą. Atmosfera się zagęszcza, gdy Tamara i Jura zaczynają nabierać podejrzeń.
Zrealizowany w ascetycznej (pozbawionej muzyki), paradokumentalnej formie melodramat Sadiłowej to film z gatunku tych, w których na pozór nie dzieje się nic, ale w rzeczywistości wydarza tak wiele. Opowiedziana w „Pewnego razu w Trubczewsku” historia miłości mieszkających na głębokiej rosyjskiej prowincji kierowcy i dorabiającej do utrzymania rodziny szydełkowaniem gospodyni domowej równie dobrze mogłaby wyjść spod ręki legendarnego Wasilija Szukszyna („Kalina czerwona”). Utrzymana jest bowiem w typowym dla niego nostalgicznym nastroju i przedstawia ludzi, którzy pragną wyjść poza swą dotychczasową rolę, aby znaleźć szczęście. Jest to tym trudniejsze, że oboje mają rodziny. Ukrywanie łączących ich więzów, związane z permanentnym okłamywaniem najbliższych, dewastuje psychicznie. I chociaż Łarisa Igoriewna tonuje emocje, film do ostatnich minut ogląda się w wielkim napięciu. Trudno bowiem przewidzieć, jakie ostatecznie rozwiązanie, znalazłszy się w sytuacji bez wyjścia, wybiorą bohaterowie (włącznie ze zdradzanymi współmałżonkami) i jakie będą konsekwencje ich postępowania.
Dramatyzmu fabule przydaje pozornie tylko pozbawiony uczuć, pełen chłodu sposób narracji, nieprzeniknioność głównych postaci, wreszcie narastająca świadomość, że tak dłużej żyć się nie da. Aby taki eksperyment zakończył się sukcesem, Sadiłowa potrzebowała świetnych aktorów. Tym bardziej może dziwić fakt, że zdecydowała się – choć pewnie przede wszystkim zdecydowały o tym ograniczenia budżetowe – na artystów mniej znanych, nie tych z pierwszych stron gazet, kojarzonych głównie z „małym ekranem”. Kierowcę zagrał Jegor Barinow (mający na koncie ponad sto ról telewizyjnych i serialowych), jego kochankę – debiutująca na ekranie Kristina Sznajder; w jej zdradzanego męża Jurę wcielił się Jurij Kisieliow, dla którego był to z kolei debiut kinowy, natomiast w Tamarę – mająca większe doświadczenie Maria Siemionowa („Trzy dni do wiosny”, „Wstyd”). Za zdjęcia odpowiadał Anatolij Pietriga („Rozkaz: zapomnieć!”, „W strefie dostępu miłości”), który współpracował już z Łarisą Igoriewną dwukrotnie kilkanaście lat wcześniej.



Tytuł: Pewnego razu w Trubczewsku
Tytuł oryginalny: Однажды в Трубчевске
Reżyseria: Łarisa Sadiłowa
Scenariusz: Łarisa Sadiłowa
Rok produkcji: 2019
Kraj produkcji: Rosja
Czas trwania: 80 min
Gatunek: melodramat
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

52
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.