W świecie Doliny istnieje globalna sieć komputerowa, która żyje swoim własnym życiem. Cyfrowe byty rzadko komunikują się z ludźmi, ci drudzy nie są specjalnie zainteresowani informacją – zamierzchłą przeszłością, wiedzą naukową. Trudno uwierzyć, że nie znalazłby się nikt, kto by nie zechciał do tego sięgnąć. Lud Le Guin jakby wyrwał się z czasu i żyje sobie na uboczu, kultywując swoje bogate tradycje. Tego rodzaju pomysły pojawiały się także w książkach z cyklu Haińskiego – najstarsze z przedstawianych w nich cywilizacji po wielkich katastrofach powróciły do korzeni, porzuciły lub odsunęły zaawansowaną technologię, koncentrując się na szukaniu wewnętrznego spokoju i rozwoju duchowym. Nawet jeśli mało prawdopodobna, wizja ta ma swój urok, poza tym pokazując, czym nie jesteśmy, Le Guin każe się czytelnikowi zastanowić nad jego własnym światem. Co ciekawe, gdzieś czytałam, że pierwowzorem ludu Doliny było plemię rdzennych mieszkańców zachodniego wybrzeża Ameryki. Zatem ktoś potrafił w ten sposób żyć. Uważam, że cywilizacje i systemy wartości podlegają prawom selekcji naturalnej, zbliżonym do tych, które decydują o rozwoju gatunków. Zasoby (materialne i ludzkie) są ograniczone. Bardziej agresywna, ekspansywna i chciwa kultura pożera słabsze. Nie podoba mi się to, ale tak było od wieków. Stare, stabilne ekosystemy mieszczą wprawdzie wiele gatunków, powiązanych wzajemnymi relacjami, co dawałoby pewną nadzieję na możliwość współistnienia w wielości, lecz i one nie są całkowicie odporne na ekspansję istot zyskujących przewagę nad resztą i wyniszczających ją. Łagodna, nie nastawiona na zwiększanie zasobów i terytoriów kultura bezpieczna byłaby, moim zdaniem, tylko w izolacji lub otoczona przez kultury jej podobne. Patchworkowa konstrukcja „Wracać wciąż do domu” sprawia, że można tam znaleźć wiele tematów i motywów. Ja dostrzegłam w niej powracające w kolejnych opowieściach, wierszach, sztukach pytanie o sens i przyczynę cierpienia. Pytanie, na które autorka nie podaje odpowiedzi, co uważam za rozwiązanie uczciwsze względem odbiorcy. Najbardziej przejmujący pod tym względem jest „Chandi”, spisany jako opis dramatu o tym tytule. Le Guin wymyśliła dla niego ciekawą formę: otóż tekst sztuki zawiera jedynie kilkanaście wersów, a każda grupa teatralna wypełnia własną treścią miejsca pomiędzy nimi, co zmienia charakter i wymowę dzieła. Tytułowy bohater niczym biblijny Hiob najpierw cieszy się pomyślnością, dobrym zdrowiem i udanym życiem rodzinnym, by potem stopniowo to utracić. Majątek przepada, rodzina umiera, przyjaciele się odwracają. Tylko słońce wschodzi i zachodzi nad Doliną tak samo pięknie, jak wcześniej. Czy to pocieszenie, czy szyderstwo? „To moim głosem mówi błękitna skała, słowo zaś, które ja mówię, to imię błękitnej skały. To moim głosem mówi wszechświat, słowo zaś, które słyszę, kiedy go słucham, jest mną samym. Bycie to chwała. Nie wiem, w co tu wierzyć. Myślę zatem, że stroskany, ufać będę, słaby – pozdrawiać będę, cierpiący – przeżyję. Myślę, że poprosiwszy o pomoc, zamilknę i posłucham; nie będę niczyim sługą i żadnych drzwi nie zamknę. Myślę, że będę żył w Dolinie najlepiej, jak potrafię, i umrę tutaj, wchodząc w otwarte drzwi.” Jakiś czas temu zastanawiałam się, jak można by przetłumaczyć „Changing planes”, by zachować jednocześnie skojarzenia z równoległymi światami i samolotami. Nie miałam dobrego pomysłu, ale Joanna Wołyńska, tłumaczka „Międzylądowań” – już tak. Wymusza to wprawdzie niezbyt fortunną konwencję nazywania różnych planów „lądami”, ale tak czy owak tytuł jest kapitalny. „Międzylądowania” to zbiór krótkich opowiadań. Zawiedzie się ten, kto szuka w nich porywającej akcji czy pełnokrwistych bohaterów – wszystkie te miniatury zostały obudowane wokół jakiegoś pomysłu wyjściowego. Tych zaś jest dużo i są ciekawe, bo mieszkańcy innych planów/lądów potrafią być bardzo odmienni od nas (a czasem wręcz odwrotnie, aż nazbyt podobni, choć w dosyć pokrętny sposób). Niektóre teksty mają wydźwięk zjadliwie satyryczny, jak te o materialistycznym świętowaniu czy kulcie celebrytów. Inne stanowią przyczynek do rozważań – o świadomości, języku, celowości naszych działań, powiązaniu biologii z kulturą. Trudno nazwać to SF, bo pomysły wyjściowe nie zostały opracowane realistycznie: to ledwie muśnięcia innych światów, innych możliwości; wycinki i przebłyski, bez pełnych wyjaśnień. Czytelnik nie dowie się o czym i dlaczego milczą ludzie z Asonu, czym jest „abba”, czemu ma służyć wznoszona z takim mozołem gigantyczna budowla Aq. Migotliwy, zmieniający znaczenia z każdą dodaną sylabą język mieszkańców Mmoy pozostanie niezrozumiany, podobnie jak ich przeszłość. Ale chyba nie o wyjaśnienia chodzi – te teksty są jak furtki, przez które możemy wyjrzeć, a może i udać się na własną wędrówkę w poszukiwaniu odpowiedzi. Jedna rzecz rzuciła mi się w oczy, bo akurat czytałam kiedyś „Wyspę nieśmiertelnych” w oryginale – uderzyło mnie wtedy bardzo, że kobieta opowiadając o głównej „atrakcji turystycznej” tego miejsca używa zaimka „it”. Żałuję, że tłumaczka zmieniła to na „on”, bo przez to odebrała temu fragmentowi, będącemu przecież kulminacją tekstu, wyrazistość, osłabiła wydźwięk. Czytelników ceniących sobie stymulującą intelektualnie lekturę zachęcam do zapoznania się z „Międzylądowaniami” i całym „Wracać wciąż do domu”. Zapraszam do tego nie tylko czytelników fantastyki – o ile ktoś nie ma całkowitej alergii na nie-realizm, może znaleźć w tym tomie, że tak to ujmę, strawę dla duszy.
Tytuł: Wracać wciąż do domu Tytuł oryginalny: Gifts / Powers / Voices / Changing Planes / Always Coming Home Data wydania: 13 listopada 2018 ISBN: 978-83-8123-885-4 Format: 1184s. 150×231mm; oprawa twarda Cena: 69,90 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 90% |