Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejna solowa płyta amerykańskiego pianisty jazzowego McCoya Tynera.  |  | ‹Song for My Lady›
|
Na początku lat 70. ubiegłego wieku amerykański pianista McCoy Tyner (zmarły 6 marca tego roku w rodzinnej Filadelfii), słynny między innymi dzięki występom w legendarnym Kwartecie Johna Coltrane’a, otworzył nowy rozdział w swojej przebogatej karierze artystycznej. Zmianę tę podkreślił nowy kontrakt płytowy – po latach współpracy z wytwórniami Impulse! i Blue Note teraz związał się z nowojorską Milestone. Ewolucji uległa jednak także muzyka Tynera – obok klasycznego modern jazzu i post-bopu pojawiły się w niej bowiem również elementy world music, a nawet… jazz-rocka, słyszalne szczególnie w utworach z albumu „ Sahara” (1972). W nagraniu tego krążka pianiście towarzyszyli jeszcze: saksofonista i flecista Sonny Fortune, kontrabasista Calvin Hill oraz perkusista Alphonse Mouzon. McCoy był tak bardzo zadowolony z kooperacji z nimi, że postanowił pograć w tym składzie dłużej – w efekcie ten sam zestaw muzyków możemy usłyszeć również na następnym wydawnictwie Tynera opublikowanym przez Milestone – longplayu „Song for My Lady”. Sesja, jaka tym razem odbywała się w nowojorskim studiu wytwórni Mercury, podzielona została na dwie części: pierwsze podejście miało miejsce 6 września 1972 roku, drugie – prawie trzy miesiące później, 27 listopada. Za pierwszym razem zarejestrowano dwie kompozycje, za drugim – trzy. Co jednak istotniejsze, w czasie wrześniowego spotkania do współpracy zaproszono trzech gości, którzy w zdecydowany sposób wpłynęli na wzbogacenie brzmienia kwartetu Tynera. Byli to: trębacz Charles Tolliver (mający własny zespół, ale udzielający się też jako muzyk sesyjny), skrzypek Michael White (znany między innymi z nagrań z Johnem Lee Hookerem oraz Pharoah Sandersem) i perkusjonista James Mtume (który dwa lata wcześniej wspomógł McCoya w pracy nad płytą „Asante”, a w tym samym roku został etatowym członkiem jazzrockowego zespołu Milesa Davisa). W siedmioosobowym składzie nagrano najdłuższe numery, które później, co na pewno nie jest dziełem przypadku, spięły klamrą „Song for My Lady”, czyli „Native Song” i „Essence”. Longplay „Song for My Lady” szybko trafił do sprzedaży; stało się to zaledwie trzy miesiące po zakończeniu nagrań. Tym samym wielbiciele jazzu – a zwłaszcza ci, którzy wciąż nie mogli odżałować śmierci Johna Coltrane’a – mieli bardzo udany początek 1973 roku. Bo nawet jeśli nowe wydawnictwo Tynera nie było aż tak zaskakujące i zachwycające jak poprzednie, czyli „ Sahara”, to jednak – nawet z perspektywy niemal półwiecza – nie ma wątpliwości, że było (i jest) dziełem wybitnym. Otwiera je wspomniany już wcześniej „Native Song” – pełna energii trzynastominutowa opowieść implementująca do jazzu współczesnego brzmienia typowe dla muzyki etnicznej (vide flet Fortune’a i perkusjonalia Mtume) oraz fusion spod znaku Mahavishnu Orchestra (skrzypce White’a). Do tego należy dorzucić jeszcze kapitalne improwizacje fortepianowe lidera, który gra z taką swobodą, takim luzem, niekiedy ocierającym się wręcz o nonszalancję, że z jednej strony musi to rodzić obawy, czy mimo wszystko nie straci nad całością kontroli, z drugiej – ogromny podziw, że udaje mu się ją utrzymać od pierwszej do ostatniej sekundy. Z pięciu utworów, jakie trafiły na winylowy krążek, autorstwa Tynera są cztery. Ten piąty, a w kolejności drugi, to nadzwyczaj twórcza instrumentalna przeróbka jazzowego standardu Jeromego Brainina (muzyka) i Buddy’ego Berniera (słowa) „The Night Has a Thousand Eyes”. Po raz pierwszy można go było usłyszeć w 1948 roku w ścieżce dźwiękowej tak samo zatytułowanego mrocznego kryminału w reżyserii Johna Farrowa (z Edwardem G. Robinsonem w roli głównej). Drugie życie dekadę później podarował mu pianista Horace Silver; w efekcie na numer ten zwrócił uwagę również John Coltrane, który zarejestrował go – z udziałem Tynera, a jakże! – w 1960 roku (choć ukazał się dopiero cztery lata później na płycie „Coltrane’s Sound”). Nowa wersja jest jednak nieco odmienna; nie tylko dlatego, że dłuższa o półtorej minuty. Więcej w niej dynamiki (głównie za sprawą fortepianu), aczkolwiek improwizacja saksofonowa Sonny’ego może przywodzić na myśl partię Johna sprzed dwunastu lat. Aby wysłuchać kolejnych utworów, trzeba przełożyć winylowy krążek na stronę B. Na początek otrzymujemy podzieloną na trzy części (nieoficjalnie, bo w opisie płyty nic takiego nie ma) kompozycję tytułową. Otwarcie zaskakuje o tyle, że motorycznemu pochodowi kontrabasu i perkusji oraz poddającemu się ich rygorowi fortepianowi towarzyszy… zaskakująco nastrojowy, mocno kontrastujący z pozostałymi instrumentami, saksofon. W części drugiej do głosu dochodzą natomiast zapędy improwizatorskie muzyków, zwłaszcza lidera, który z wielkim wyczuciem i zaangażowaniem konstruuje swoją opowieść. W finale z kolei następuje powrót do wątku znanego z otwarcia, a uszy słuchaczy ponownie koi Fortune. Najkrótszy „A Silent Tear” to jedyny w całym zestawie numer zagrany solo przez McCoya. Bez towarzyszących mu kolegów Tyner popada w niemal romantyczne rozrzewnienie, aczkolwiek bez lania – choćby i w milczeniu – potoków łez. Po czterech minutach uspokojenia i oddechu szybszy bieg krwi przywraca drugi z utworów – i zarazem ostatni na albumie – nagranych w septecie na początku września 1972 roku, to jest „Essence”. Otwiera go partia skrzypiec Michaela White’a, w tle których rozbrzmiewa, nie licząc oczywiście sekcji rytmicznej, fortepian. Gdy kilkanaście sekund później dochodzą jeszcze dęciaki (saksofon, flet, skrzydłówka), robi się niezwykle gęsto. Z czasem z tej magmy wykluwają się solówki poszczególnych instrumentów: najpierw saksofonu altowego, następnie sopranowego, na końcu natomiast – monumentalnie brzmiącego fortepianu. Przy czym McCoy Tyner gra tu z takim zacięciem, że można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy znajdujący się w studiu wytwórni Mercury instrument nadawał się jeszcze po tej sesji do użytku. Na szczęście ostatnie minuty lider przeznacza na wyciszenie emocji; muzycy wyraźnie spuszczają z tonu i zwalniają tempo. Można wręcz odnieść wrażenie, jakby leniwie snuli się po studiu, wyczekując końca ciężkiego dnia pracy. „Song for My Lady” stanowi kreatywne rozwinięcie idei, jakie przyświecały Tynerowi już podczas pracy nad „ Saharą”. Zapewne jednak nie wszystkim wielbicielom pianisty, mającym jeszcze w pamięci jego wspólne dokonania z Coltrane’em czy chociażby longplay „The Real McCoy” (1967), taka wolta stylistyczna przypadła do gustu. Tyle że Tyner chciał być „na czasie”, a nie jedynie czerpać chwałę z zasług z poprzedniej dekady. Zresztą w tym samym czasie ofiarował także niezwykły prezent tym, którzy wciąż żyli głównie przeszłością – longplay „Echoes of a Friend”, który nagrany został przez samego McCoya 11 listopada 1972 roku w Tokio, a zawierał pianistyczne przeróbki kompozycji znanych z płyt Kwartetu Johna Coltrane’a. Skład: McCoy Tyner – muzyka, fortepian, instrumenty perkusyjne Sonny Fortune – saksofon sopranowy, saksofon altowy, flet Calvin Hill – kontrabas Alphonse Mouzon – perkusja
gościnnie: Charles Tolliver – skrzydłówka (1,5) Michael White – skrzypce (1,5) James Mtume – kongi, instrumenty perkusyjne (1,5)
Tytuł: Song for My Lady Data wydania: 1973 Nośnik: Winyl Czas trwania: 44:44 Gatunek: jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Native Song: 13:01 2) The Night Has a Thousand Eyes: 08:14 3) Song for My Lady: 07:34 4) A Silent Tear: 04:29 5) Essence: 11:15 Ekstrakt: 80% |