Krzysztof Jóźwik z Łodzi zaśpiewał dwie piosenki o winie (jedna o półsłodkim, druga o wytrawnym), a raczej o towarzyszących winu relacjach międzyludzkich. Całkiem mi się spodobało. …Nie pytam jej, kim jest on. Ona nie pyta, czy jest jakaś ona, Nie chodzi o gest i nie chodzi o ton – Sytuacja jest bardziej złożona… Krzysztof Karasiński śpiewał o wietrze w Bieszczadach, Piotr Kędziora – o Bogu, ale było tak głośno, że momentami nie bardzo rozumiałam słowa. Zbigniew Żuk (dostał nagrodę publiczności, ja głosowałam na Jóźwika) miał ładne piosenki o przyrodzie, szczególnie spodobała mi się fraza „biegniemy w objęcia drzew”. Roman Dobrowolski zaśpiewał „Kurs na Gdynię” – piosenkę na cześć Romualda Koperskiego, który na wiosłach przepłynął Atlantyk. Podobał mi się rym „dziwne kształty przybiera Bałtyk”. Wymknęłam się z koncertu, żeby przygotować wernisaż. Moje obrazy były wystawione w sali na końcu korytarza, w której oprócz tego miały miejsce dwa inne wydarzenia towarzyszące: pokaz filmu „Anamorfoza” oraz pokaz slajdów z Grenlandii. „Anamorfozę” wyreżyserował Patryk Stępniak. Pozbawiony dialogów czarno-biały film pokazuje wędrówkę mężczyzny w płaszczu i kapeluszu, wyglądającego jak przeciętny przedwojenny lubelski Żyd, po uliczkach i podwórkach starego miasta w Lublinie. Nasze stare miasto wraz z sąsiadującą ulicą Lubartowską ma wiele zakątków, które wyglądają, jakby czas się tam zatrzymał siedemdziesiąt albo i więcej lat temu. Wędrowiec krąży po wąskich uliczkach, zagląda w bramy, puka do drzwi, spotyka różnych ludzi, na przykład kobietę wieszającą pranie, dziecko, albo handlarkę jabłkami. Niektóre ujęcia były kręcone na żywo, a inne to przedwojenne zdjęcia – na przykład Rynku – z domontowanymi ruchomymi postaciami. Stopniowo muzyka staje się coraz bardziej niepokojąca, ludzie znikają (po handlarce zostaje tylko przewrócony koszyk i rozsypane jabłka, i była to niezwykle przejmująca scena), bramy są zamknięte, drzwi zatrzaśnięte… Na koniec w kadry stopniowo wkrada się kolor, jakby postępując za bohaterem, i lądujemy w teraźniejszości.  | |
Slajdowisko Karoliny Mędrek było pouczające. Grenlandia nie jest miejscem szczególnie uczęszczanym przez turystów albo reporterów, więc ciekawie się słuchało informacji i ciekawostek. Na początku Karolina przedstawiła historią osiedlania się ludzi na tej wyspie – obecni tubylcy są potomkami aż trzech fal migracji z różnych kultur, z których dopiero ostatnia, z Alaski, przyniosła ze sobą psie zaprzęgi. Pokazała piękne zdjęcia lotnicze fiordów i wybrzeża, a także „starego miasta” w Nuuk (stolicy), które wygląda raczej jak luźno zabudowana wieś, tylko bez obórek. Ludzie z interioru narzekają, że w Nuuk są korki, bo czasem aż trzy samochody stoją na skrzyżowaniu. Jednak podstawowym transportem między miejscowościami są i tak łodzie, bo dróg jest niewiele. W sklepie muzycznym jest miejsce, można przyjść i sobie grać, wiaty przystankowe są dodatkowo zakotwiczone linami do wielkich bloków betonu, żeby nie porwał ich wiatr. Tubylcy upijają się jednym piwem. Na koniec prelegentka pokazała filmik, jak facet w kajaku robi beczkę (obrót wokół osi poziomej), a ja na to: „To po tym jednym piwie?” Koncert wieczorny zaczął się od występu Marcina Gąbki i Wojciecha Grzywny. Pierwszy wykonawca zaśpiewał między innymi balladę o rycerzach, którzy chlali, a w wyniku zbiegu okoliczności naród i tak uznał ich za bohaterów. Treściowo i, że tak powiem, życiowo była całkiem niezła, ale te rymy!… …I oto rycerze, ściągnąwszy pancerze, Szorują patelnie i myją talerze… …Wartownik chrapie, opierając się na łokciach, a piwo spływa mu po brodzie i paznokciach… Rafał Dominik nie dotarł na festiwal, ponieważ, w odróżnieniu od Lubelszczyzny, w Bieszczadach zapanowała prawdziwa zima. Lubelski poeta Andrzej Samborski odczytał krótkie opowiadania z jego książki „Opowieści z Siekierezady”. „Aktywne śledztwo” dotyczyło tego, że jeden wieśniak pobił drugiego za skradzioną wiertarkę. „Tryumf życia” opisywał bójkę uczestników pogrzebu. Jedyny tekst niezwiązany z mordobiciami to „Cennik” – o tym, jak Czesiek-mechanik zapytany o cenę usługi długo i z namysłem patrzy w niebo i wymienia bardzo precyzyjną kwotę, np. 688 zł, a narrator komentuje, że na pewno naprawa jest tyle warta, skoro cena pochodzi od samego Boga.  | |
Pomiędzy opowiadaniami usłyszeliśmy kolejne anegdoty utrzymane w knajpianych klimatach, na przykład o dziewięciu pustych stołkach przy barze na cześć tych, których już nie ma, albo o tym, jak trudno jest rzucić alkohol, kiedy turyści chętnie stawiają kolejkę w zamian za opowieści. Pomiędzy tekstami Arek Zawiliński wykonywał piosenki o tęsknocie za wolnością. W jednej była opisana jako suka, którą ściga „siwy pies z Tennessee”, czyli podmiot liryczny; w drugiej bohaterowi zwidywał się siwy koń, uciekający z kieratu w momencie jego śmierci. Potem mieli jeszcze wystąpić Jolanta Sip i Michał Iwanek, ale już nie dotrwałam – pokonało mnie nagłośnienie, sprawiające, że z harmonijki ustnej robił się wizg szlifierki, zaś słowa piosenek dawało się zrozumieć tylko z trudem i przy wielkim skupieniu. A szkoda, bo impreza była nadzwyczaj udana. Z kapowniczka Achiki Andrzej: Perfect napisał kiedyś taką piosenkę… i ona zupełnie nie jest podobna. Andrzej (spogląda na półkę): Jest taka książka „Wynajmij sobie chłopaka”… Dziewczyna z widowni: Za ile? Andrzej: No właśnie, nie piszą, za ile ta książka. Andrzej (końcowy akord): Koniec. Achika: Piosenki czy występu? Andrzej: Piosenki. Która była wstępem do innej piosenki, na razie nie wiem, jakiej, proces myślowy trwa, bęben maszyny losującej jest pusty… Andrzej: „Obława” Jacka Kaczmarskiego jest jego najsłynniejszą piosenką, ale jest zerżnięta z Wysockiego, więc tak naprawdę nie jest jego. Achika: Nie, najsłynniejszą piosenką Kaczmarskiego są „Mury”. Które też nie są jego. Józek: Mnie jest dwóch – ja i mój brzuch. Józek opowiada, jak w Cisnej na ulicy w zimie spotkał wilka. Andrzej: Nie zjadł cię. Byle czego nie je. Józek: Ale ja wtedy byłem chudszy! Piosenka Jurija Kukina „Za mgłą” tłum. Dominik Księski. Józek: Najbardziej podoba mi się ten kawałek o niespłacaniu długów. Andrzej: A mnie nie, bo wisisz mi stówę. Józek: Jaką stówę, trzy dychy za flaszkę! Achika: Procenty nalicza. Andrzej: Właśnie. To było 40%. Józek: Jak po raz pierwszy pojechałem w Bieszczady, to miałem dwie dychy w kieszeni i niezły wojskowy kompas. Wakacje trwały do listopada, wróciłem z dwoma tysiącami. Ktoś: Za kompas. Józek: Wymieniłam kompas na wykrywacz metali i dalej jakoś poszło. Pani prowadząca: W pana wierszach odnajduję postaci z literatury starosłowiańskiej… Pani prowadząca: Proszę państwa, poeta ma ze sobą tomiki… Andrzej (znacząco): A chciałby nie mieć. Józek występował kiedyś w zespole o nazwie Zawiani. Na jakimś koncercie ich zapowiedzieli: „A teraz zespół Pijani… przepraszam, Zawiani. Ale to kwestia dwóch godzin.”
Miejsce: Lublin Od: 6 lutego 2020 Do: 8 lutego 2020 |