powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CXCV)
kwiecień 2020

Z filmu wyjęte: Polska zaraza w Albionie
Zdaje się, że nie wszyscy nasi rodacy gładko wtopili się w brytyjski tygiel. Niektórzy wystają tak mocno, że aż powstają o nich filmy…
Każdy film, w którym występują postaci Polaków jest interesujący, pokazuje bowiem, na jaki odcisk nadepnęli miejscowym nasi rodacy, zarabiający na chleb na obczyźnie. Niekiedy jest to tylko rzucone gdzieś w środku dialogu soczyste „kurwa” („The Amityville Asylum”) lub „kurwa mać” („Mum & Dad”), niekiedy błyśnie na ekranie odziany w koszulkę „I Love Warsaw” ochlapus z parówką w ręku („Mad Cow”), ale niekiedy wokół przybyszów znad Wisły zostaje opleciony całkiem solidny wątek. Tak właśnie jest w przypadku brytyjskiej komedii fantasy „Polterheist”, oferującej w tytule ładną, ale nieprzetłumaczalną grę słów („poltergeista” złączono z „heist”, czyli „napadem”).
Komedia ta – nieśmieszna, choć sympatyczna – powstała w 2018 roku. Jej fabuła koncentruje się na poczynaniach dwóch niezbyt lotnych członków działającego w Bradford gangu handlarzy narkotyków. Co istotne – gangu azjatyckiego, którego szefem jest Pakistańczyk, który chce się wywinąć od ślubu zaaranżowanego lata temu w jego ojczystym kraju. Nasze dwie sierotki mają odzyskać podwędzoną przez kumpla kasę. Sęk w tym, że ów kumpel został niechcący ukatrupiony przez głupszego z bohaterów i jedyną teraz drogą wyciągnięcia informacji jest zatrudnienie medium, żeby nawiązało kontakt z duchem zamordowanego i wypytało go o detale kradzieży. Pech chciał, że duch przejmuje kontrolę nad medium i – ponieważ okazało się, że pieniędzy formalnie już odzyskać się nie da – nakłania bohaterów do przeprowadzenia napadu na kuriera lokalnego polskiego gangu.
Nic więcej z fabuły nie zdradzę – w końcu film jest na tyle znośny, że mimo wszystko warto na niego rzucić okiem – pochylę się natomiast nad sprawą polskiego gangu. Otóż tworzy go grupa posiwiałych schabów, z których każden jeden odzian jest w hawajską, mocno kolorową koszulę z krótkim rękawem. Praktycznie wszyscy strasznie kaleczą naszą ojczystą mowę, z zadowoleniem oglądają niemrawe tańce rozgogolonych, nieładnych kobiet, i obowiązkowo chleją wódkę. Wódką tą zaś jest… Okocim Zagłoba. Trudno stwierdzić, czy celowo dokonano tak haniebnego zamachu na cną pamięć nieistniejącego już piwa (dziś jest to Zagłoba Okocimski, ale odnoszę wrażenie, że smakowo jest to już zupełnie inny trunek), czy po prostu ktoś miał w piwnicy czy na strychu garść starych etykiet i uznał, że z braku aktualnych polskich wódczanych produktów świetnie się nadadzą antykwarskie starocie. Bo widoczna na załączonym kadrze etykieta była w użyciu dobre dwie dekady temu, kiedy to zdobiła brzuchy eksportowych butelek z bursztynowym płynem.
Polecam więc „Polterheista” w celach edukacyjnych („jak nas widzą inni”), jednocześnie zwracając uwagę na Jo Mousley, która świetnie sobie radzi w roli medium. Jej przemiana z zahukanej kobiety w pinglach w rzutką, wyszczekaną zdzirę, jest doprawdy godna podziwu.
powrót; do indeksunastwpna strona

79
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.