Jak zachęcić potencjalnych czytelników do zapoznania się z dziełem, recenzując jego czwarty tom? Wypada chyba to i owo wyjaśnić… A w „Monstressie” do wyjaśniania mamy dużo: skomplikowana jest sytuacja polityczna uniwersum, system wierzeń, a także sytuacja rodzinna głównej bohaterki (można ją podsumować powiedzeniem „z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu”- szczególnie, że pewne zdjęcie jest tu ważnym elementem).  |  | ‹Monstressa #4: Wybranka›
|
Jako tytuł recenzji pasowało mi „Bogowie, groby i uczeni”, ale że książka ta jest już chyba dość słabo pamiętana, zdecydowałam się na luźne nawiązanie. W każdym razie w komiksie występuje każdy z wymienionych elementów. Do starożytnego grobowca wskakuje w ucieczce jedna z postaci, uczeni to praktycznie oś fabuły, zaś bogów jest w tym świecie legion. Jedni są bogami w naszym rozumieniu, na przykład koty idą modlić się do świątyni Ubasti, inni to genialni naukowcy, którym po wiekach zaczęto oddawać cześć boską (niejaka Marium z wybrzeża… Galilei), a jeszcze inni to przybysze z innych wymiarów. Trudno powiedzieć, czemu Zinn – bóg z innego wymiaru – wygląda niczym stos dżdżownic przetykanych oczami. Jeszcze dziwniejsza jest informacja o tym, że setki lat wcześniej romansował z cesarzową. Trzeba jednak pamiętać, że maskowanie swojego prawdziwego wyglądu to w „Monstressie” rzecz nierzadka. Już w pierwszym tomie tomie pewna wysoko postawiona badaczka okazała się należeć do prześladowanej rasy półzwierzęcej; trójoki potwór całymi latami udaje człowieka, ukrywając się za podobną do karnawałowej maską; Zinn przebywa wewnątrz ciała bohaterki, a w którymś z poprzednich tomów padło łatwe do przeoczenia zdanie o „przybieraniu naszej postaci”. Co prawda w wizjach, wspomnieniach i nawet na freskach Zinn konsekwentnie pojawia się w postaci sugerującej bliskie pokrewieństwo z Latającym Potworem Spaghetti (aczkolwiek nie dorównuje mu urodą i charyzmą), jednak „Monstressa” już tyle razy mnie zaskoczyła, że nie zdziwię się jeśli – dajmy na to – legendarna cesarzowa-szamanka finalnie również okaże się stworzeniem dalekim od humanoida. Tytułowa Monstressa to Maika Półwilk: cyniczna i zgryźliwa siedemnastolatka, desperacko poszukująca odpowiedzi na pytania dotyczące swojej przeszłości, z której bardzo niewiele pamięta. W kolejnych tomach odkrywamy elementy jej życiorysu, jednak nadal skrywa on mnóstwo tajemnic. Wiemy, że dziewczyna została przez własną matkę wychowana na maszynę do zabijania, następnie matka zginęła w tajemniczej katastrofie przy badaniu magicznego artefaktu, a kilkuletnie dziecko trafiło do obozu koncentracyjnego dla Arkanijczyków (potomków ludzi i Pradawnych – humanoidalnych zwierząt). Kilka lat później inna katastrofa zmiotła z powierzchni ziemi całe miasto, zaś Maika i jej poznana za drutami przyjaciółka Tuya były jednymi z nielicznych ocalałych. Po przeżyciach łączących Auschwitz i Hiroszimę nastąpił odpowiednik Mongolii, czyli koczownicze – i dość luksusowe – życie na stepie 1). Tyle dowiadujemy się z retrospekcji. W czwartym tomie Maika zaskakuje wszystkich (w tym czytelnika) mnóstwem informacji o wysokich rangą wojskowych, których spotyka na naradzie, a nawet jeśli te dane i zdjęcia były publikowane w gazetach, to ona raczej nie miała do nich dostępu, więc skąd wie?…  | |
Zaraz, powie ktoś, starożytne czary, potwory, bogowie, a do tego naukowcy, obozy i prasa codzienna? I pokazywanie czegoś, co ewidentnie jest zdjęciem z kamery przemysłowej? Ano tak właśnie wygląda świat tego komiksu 2). O ile w recenzji pierwszego tomu określałam go mianem magicznego cyberpunku (mają tam między innymi broń palną, łączność radiową i latające pojazdy), to teraz brakuje mi już odpowiedniej nazwy. Mowa jest o tym, że obecna cywilizacja to ledwie cień poprzedniej, która opanowała loty w kosmos, a nawet „rzucała wyzwanie czasowi”. I nowa postać, która właśnie wkroczyła na scenę, za wszelka cenę pragnie te wspaniałości odzyskać. Nowa postać… a już i tak ich liczba przyprawia o ból głowy, szczególnie że w „Wybrance” pojawia się osoba, o której już od bardzo dawna nie było mowy i, szczerze mówiąc, musiałam sięgnąć do poprzednich tomów dla przypomnienia, kto to jest i jaki ma związek z Maiką. Co ciekawe, tytuł tomu nie odnosi się do głównej bohaterki. „Wybranką” ewidentnie jest Kippa. W osieroconym lisim dziecku plączącym się za Maiką budzi się niezwykła moc… hm, w niektórych systemach RPG nazywa się to chyba „prawdziwym widzeniem”, tutaj jednak chodzi nie tyle o przenikanie wzrokiem iluzji czyjegoś wyglądu, co o spostrzeganie jakby ukrytych warstw. Na przykład w pewnej postaci trzecioplanowej widzi fosforyzujące motyle i stwierdza: „Nie uderzysz mnie, nawet gdybyś musiała. Motyle ci nie pozwolą”. Kippa to w tym komiksie jedyna prawdziwie niewinna istota, może dlatego Maice tak zależy na jej bezpieczeństwie. W czwartym tomie więcej „czasu ekranowego” dostaje też Tuya. Jej rola to jedna z większych tajemnic fabuły. Dla Maiki ta relacja jest najważniejszą rzeczą w życiu, tymczasem kolejne wydarzenia i wypowiedzi sugerują, że dla Tuyi – raczej środkiem do celu. Tyle, że to oznaczałoby, że już jako kilkulatka była wykwalifikowanym szpiegiem, co wydaje się mało prawdopodobne. Z drugiej strony, w „Monstressie” praktycznie z każdej strony czają się jakieś spiski, więc nie wiemy, ile z zachowań dziewczyny to gra obliczona na oszukanie jej „mocodawców”.  | |
Jeszcze bardziej niezrozumiały jest stosunek Maiki do Zinna. Kiedy w pierwszym tomie ten lovecraftowski pomiot ujawnił swoją obecność (w postaci licznych macek wydobywających się z kikuta ręki dziewczyny), nienawidziła go i pragnęła za wszelką cenę się pozbyć, teraz, kiedy nadarzyła się taka okazja, odmawia. Owszem, w międzyczasie nawiązała z nim swego rodzaju współpracę, jednak bycie nosicielką potwora powoduje nagłe ataki kanibalizmu, co wzbudza w niej rozpacz i obrzydzenie do samej siebie. Tymczasem w obecnym tomie ona go w pewnym momencie… przytula! Jakby mało było tych tajemnic, Marjorie Liu irytuje czytelnika scenami, kiedy jedna postać mówi coś lub szepce do drugiej, wywołując gwałtowną reakcję, jednak słowa w dymku są nieczytelnym gryzmołem. Sporo jest też niejasnych, wtrącanych mimochodem w dialogach komentarzy, o których nie wiadomo czy niosą jakieś ważne dla fabuły informacje czy mają za zadanie tylko tworzyć klimat – jak na przykład wypowiedź o motylach. Kiedy wypowiadają się potwory, dymki mają białe litery na kolorowym tle – służy to również do podkreślenia, że nie każda z postaci je słyszy lub rozumie język. Z kolei szept jest zaznaczony jako czcionka mniejsza i jaśniejsza, co może sprawić problem w czytaniu. Reminiscencje, wizje i sny są zwykle malowane w kolorach żółtawo-sepiowych, lecz najbardziej charakterystycznym elementem są czarne ramki. Jedną z rzeczy, z których „Monstressa” jest znana (oprócz niemal całkowitego braku mężczyzn w akcji, o czym pisałam już w jednej z poprzednich recenzji, to przepiękna, dopracowana szata graficzna 3). Haftowane szaty, ozdobne zbroje i broń, biżuteria – często z motywem pawich piór lub innych wzorów kojarzących się z okiem. Są barwne i pozłacane, jednak ogólnie stonowana kolorystyka kadrów sprawia, że nie mamy wrażenia pstrokacizny. Wszystko jest jakby pogrążone w półmroku, nawet w środku dnia. Narysowane przez Sanę Takedę wnętrza można podziwiać bez końca: latarenki, intarsje czy malowania na drzwiach i kolumnach, kotary, meble, wiszące metalowo-szklane ozdoby, posążki, obrazki i inne bibeloty lub książki wypełniające półki. Laboratorium Doktora jest skrzyżowaniem oranżerii i snu steampunkowca… wystarczy zresztą spojrzeć na załączone obrazki. Zasadniczo warto zwracać baczną uwagę na tło, bo pojawiają się tam interesujące rzeczy, na przykład malunki na skałach we wspominanym już grobowcu. Poszczególne rozdziały „Monstressy” w oryginale ukazują się jako osobne zeszyty (oczywiście są też wydania zbiorcze). Sama nie wiem, co jest lepsze: dostawać co kilka miesięcy krótki odcinek, zwykle zakończony morderczym cliffhangerem, czy raz do roku grubszy tom? Tak czy siak, warto. 1) Świat „Monstressy” jest zdecydowanie inspirowany środkowo-wschodnią Azją: jada się tu pałeczkami, nosi charakterystycznie na bok zapinane bluzy czy tuniki, pali „snosmołę” przypominającą w działaniu opium, zaś zdobnictwo kojarzy się trochę z Persją, trochę z Chinami. Jest wzmianka o koczowniczym plemieniu Scytów, a wiele nazw na mapie jest mniej lub bardziej azjatyckich: Nanshi – Chiny, Salawan – Laos (z kolei Sarawan leży w Iraku, a wiemy, że niektórzy Azjaci nie rozróżniają głosek „l” i „r”…), Thyria brzmi zupełnie jak Syria, Constantine kojarzy się z Konstantynopolem, Pontus – z Pontem, zaś Zamorę znajdziemy wprawdzie na mapie Hiszpanii, ale starożytna wersja „Zamora’ta” brzmi podobnie do Samarkandy – również będącej miastem na głównym szlaku kupieckim. Przyznam, że zmylił mnie Arkangelus, wyglądający jak inna wersja Archangielska. Niestety, Archangielsk leży wprawdzie w Rosji, ale po europejskiej stronie. 2) I nie, zdecydowanie nie jest to „alternatywny rok 1900”, jak za amerykańską reklamą bezmyślnie powtarzają wszystkie zapowiedzi wydawnicze. W tym świecie w ogóle nie ma naszej miary czasu. 3) Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaznaczyła, że staranność wykonania nie dotyczy, niestety, jednorogich wierzchowców, które wydają się raczej naszkicowane niż narysowane, a o poprawnej budowie uzdy nawet nie ma co marzyć.
Tytuł: Monstressa #4: Wybranka Tytuł oryginalny: Haven Data wydania: 1 kwietnia 2020 ISBN: 978-83-66460-48-5 Format: 176s. 170x260mm Cena: 52,00 Gatunek: fantasy, steampunk Ekstrakt: 90% |