„Rork” jest bowiem ciągłą, interaktywną rozgrywką i dialogiem z odbiorcą. Andreas zostawia nam ślady, do których będziemy chcieli kiedyś wrócić i być może podążyć nimi w nieco inny sposób. Komiks ten już z samego założenia miał wymuszać kolejne odczyty i interpretacje, co nie znaczy, że można go dekodować zupełnie dowolnie – „musi być on uczciwy względem odbiorcy, musi zawierać absolutnie spójny świat i fabułę”. „Rork” przywołuje literaturę jednego z gigantów fantastyki – Gene’a Wolfe’a. Zrozumienie sedna jakiejkolwiek powieści Wolfe’a jest niemożliwe po pierwszym czytaniu – to dopiero powroty na to pozwalają. To one również umożliwiają na dotarcie do pewnych pokładów naszej czytelniczej wrażliwości. Tak samo jest u Andreasa, który mówi tak: „Moje komiksy to badanie samego siebie, próba dowiedzenia się kim jesteśmy. W życiu zdarzają nam się czasem rzeczy doprowadzające nas do granic, odkrywające przed nami aspekty nas samych, których nie widzieliśmy… lub których nie chcemy widzieć”. Bohaterowie szukają prawdy o sobie, tak samo jak czytelnicy i sam autor – on na samym początku drogi twórczej przyjął bardzo „niekomercyjne” założenie. Będzie tworzył tylko to, co lubi i co otrzyma od niego samego akceptację do druku – postanowił, że nigdy nie odda wydawcy produktu, do którego sam nie będzie przekonany. On sam przechodzi przez następujące po sobie drzwi – właśnie samodzielnie i bez niczyjej pomocy. Andreas zawsze odpowiada sam za scenariusz i rysunki, uważa bowiem, że jakikolwiek scenarzysta ograniczałby jego swobodę. Ten skrajny indywidualizm to sposób na podróż w głąb siebie – droga bez końca, wzorem samego Rorka. Autor uważa też, że komiks nie może odpowiadać na wszystkie czytelnicze pytania – to wręcz niedopuszczalne, musi być zawsze o jedno pytanie więcej niż jest odpowiedzi. A to powoduje, że czytelnik ma sporo roboty – czyta ponownie i jest współkreatorem świata komiksu. Też ma swoje drogi do przebycia i wrota do otworzenia.  | |
Taka nieustanna podróż i poszukiwania wskazują na jeszcze jedną rzecz. Otóż „Rork” opowiada o walce dobra i zła – pozornie tak, jak wiele innych dzieł kultury przed nim i po nim. Na życie bohatera dybie Wielkie Zło, zawsze pisane wielką literą, on sam i jego przyjaciele zdają się być zawsze po tej drugiej, Dobrej Stronie. Czy możemy założyć, że według Andreasa Absolutne Zło i Dobro, Totalny Chaos i Ład, stoją na skrajach jakiegoś ideowego spektrum? Tak, ale tylko w fikcji – nigdy w rzeczywistości. Tylko w wymyślonych światach dochodzi do konfrontacji ostatecznych – w tym rzeczywistym, wszystkie starcia są cząstkowe i toczą się gdzieś pomiędzy, w pół drogi. I bohaterowie zdają sobie z tego sprawę doskonale – Rork podważa co chwilę realność świata, do którego wrzucił go Andreas. „Co to za świat, który, gdy tylko ma kontakt z rzeczywistością, krwawi i umiera?” – krzyczy Rork i biegnie szukać kolejnego, rzekomo bardziej prawdziwego. Cały czas ucieka od rzeczywistości, w której przebywa, licząc, że za kolejnymi drzwiami znajdzie inną, bardziej realną. Ale żadnej nie akceptuje, nigdzie nie znajduje upragnionych odpowiedzi i drogowskazów ostatecznych. Bohaterowie komiksu próbują kiełznać rzeczywistość religią, filozofią i innymi tego typu metodami jej katalogowania, ale ostatecznie według słów samego Rorka – „wszystko, co tutaj robimy to tylko bazarowy mistycyzm”. Tak prawdy nie poznamy – możemy liczyć tylko na jej fragmenty znajdowane gdzieś pomiędzy kolejnymi etapami podróży. W pewnym momencie poznajemy prawdziwe znaczenie imienia głównego bohatera – jest to dziwne słowo pochodzące z zapomnianego języka sprzed tysięcy lat, które oznacza „znak” lub „myśl” (tak naprawdę Andreas wybrał takie imię, bo „podobało mu się jego specyficzne brzmienie” – znaczenia nie miało żadnego). Rork jest autorską ideą, która eksploruje fikcyjne światy komiksu i nigdy nie dociera do sedna – on sam jest tylko drogą ku pojęciom idealnym. Andreas cały czas podkreśla, że „Rork” to tylko historia obrazkowa, fikcja współtworzona przez czytelnika i autora, którzy wzajemnie dopowiadają sobie treści i znaczenia. Wszystko zależy tylko od nich – nie ma Wykładni Obiektywnych, nie ma Zła ani Dobra Absolutnego. Rork krzyczy pod koniec komiksu: „Człowiek nie jest stworzony do chaosu ani do doskonałości. Jego racja istnienia to droga prowadząca od jednego do drugiego. Jedynie wysiłek daje mu siłę do życia. A jeśli poniesie porażkę lub odniesie sukces będzie to koniec świata”. A gdy znika z kolejnego świata, Koziorożec mówi: „Czym jest Rork? To tylko znaki. Nic więcej”.  | |
Jak można było przeczytać w specjalnym „dossier”, zamieszczonym na początku zbiorczego wydania oficyny Sideca, Andreas zaprzeczał jakoby główną inspiracją „Rorka” był Lovecraft (tutaj wskazuje na swojego późniejszego „Cromwella Stone’a”, jako głównego spadkobiercę idei). Źródła idei i filozofii są w przypadku Andreasa o wiele mniej widoczne, niż te, pod wpływem których ukształtował się jego rysunek. Autor jednoznacznie przyznaje, kto był jego największym mistrzem – Bernie Wrightson, o którym pisaliśmy przy okazji „Sagi o potworze z bagien” i którego prace mogliśmy niedawno podziwiać w komiksie „Frankenstein żyje, żyje!” wydanym przez Mucha Comics. Panowie są niemal rówieśnikami, ale kierunek przepływu wzorców jest tu akurat jasno określony. Andreas rysuje tak jak Wrightson – to samo zamiłowanie do rytownictwa z początku dwudziestego wieku, uwielbienie szczegółu, specyficzne kadrowanie „z lotu ptaka” (np. spod sufitu pracowni lub przedziału w pociągu), kreskowania, cieniowania i bardzo realistycznie oddana architektura. Pierwsze odcinki „Rorka” to wręcz oda do Wrightsona. Innym „znakiem handlowym” Andreasa jest specyfika kadrowania i sama konstrukcja narracji na poszczególnych stronach – autor wspomina, że tutaj pewną rolę odegrał „wczesny” Frank Miller. Komiks przepełniony jest wąskimi, klaustrofobicznymi, długimi kadrami, ułożonymi na stronie w bardzo niestandardowy sposób, który zawsze jest adekwatny do przebiegu akcji, odzwierciedla jej dynamikę i pomysłowo prowadzi czytelnika przez całą narrację. Kadry wręcz konkurują ze sobą o miejsce na stronie, wchodzą z sobą w dziwaczne interakcje, wiją się w konwulsjach i każą odejść od linearnego odczytu na rzecz bardziej intuicyjnego. Rysunek był u Andreasa zawsze faworyzowaną formą ekspresji względem tekstu. Wypowiada się on głównie obrazem – to od samego początku było jego celem. „Autorzy scenariuszy są zbyt gadatliwi, piszą to, co można by bez problemu opowiedzieć samym rysunkiem. Dlatego wolę pracować sam”. Gdy zamykamy „Rorka” nie wiemy wszystkiego – nawet po drugim czy trzecim czytaniu. Na część pytań odpowiada kolejna seria Andreasa, która wystartowała w styczniu 1997 roku, cztery lata po zakończeniu omawianej dziś serii. Fabuła „Koziorożca” zaczyna się jeszcze przed wydarzeniami opisanymi w piątym albumie „Rorka” – zatytułowanym, a jakże, „Koziorożec”. Spotkanie jasnowłosego podróżnika z prywatnym detektywem ma miejsce pomiędzy czwartym i piątym numerem przygód tego drugiego. Dwadzieścia albumów „Koziorożca” jest oczywiście tak łakomym kąskiem dla każdego komiksiarza, że nie możemy ich pominąć w naszym cyklu. Tymczasem czytajcie „Rorka” – wciąż i wciąż na nowo, bo ta droga naprawdę nie ma końca.
Tytuł: Rork - wydanie zbiorcze #1 Data wydania: grudzień 2013 ISBN: 978-83-937967-4-8 Cena: 159,90 Gatunek: steampunk |