powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CXCVII)
czerwiec 2020

Jeśli Bóg maczał w tym palce…
Sylvain Cordurié, Alessandro Nespolino ‹Sherlock Holmes Society #3: In nomine Dei›
Publikacja aż trzech (z sześciu) albumów serii „Sherlock Holmes Society” w jednym tylko 2015 roku była możliwa dzięki temu, że scenarzysta Sylvain Cordurié każdy z tomów dał do zilustrowania innemu rysownikowi. W przypadku „In nomine Dei” wybór padł na neapolitańczyka Alessandro Nespolino. Który zresztą wywiązał się ze swego zadania nie gorzej niż jego dwaj poprzednicy – Stéphane Bervas i Eduard Torrents.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przypomnijmy, że pojawienie się na polskim rynku komiksowego sześcioksięgu „Sherlock Holmes Society” zostało poprzedzone publikacją czterech dylogii, za które od strony fabularnej odpowiadał za każdym razem ten sam autor – Francuz Sylvain Cordurié. A były to: „Sherlock Holmes i Wampiry Londynu” (2010), „Sherlock Holmes i Necronomicon” (2011-2013), „Crime Alleys” (2013-2014) oraz „Sherlock Holmes i podróżnicy w czasie” (2014-2015). Stylistycznie stały one na pograniczu wiktoriańskiej opowieści grozy i klasycznego kryminału spod znaku Arthura Conana Doyle’a. Mieszanka współczesnemu czytelnikowi mogła wydać się początkowo dość zaskakująca, ale nie zapominajmy o tym, że niektóre oryginalne historie o detektywnie z ulicy Baker Street 221B utrzymane były w konwencji bliskiej horrorowi (jak chociażby legendarny „Pies Baskerville’ów”). W „Sherlock Holmes Society” Cordurié postanowił zrobić kolejny krok i na arenę wydarzeń wprowadzić tak modne dzisiaj… zombie.
Dwa pierwsze tomy serii – „Sprawa w Keelodge” i „Czarne są ich dusze” (oba z 2015 roku) – posłużyły francuskiemu scenarzyście nie tylko do zaanonsowania głównego wątku historii. Cordurié zbyt mocno siedział w temacie, by bawić się w jakieś „rozruchy” akcji, postanowił z miejsca wrzucić Holmesa w samo oko cyklonu. Na dodatek ściągnął mu na głowę wrogów, przy których słynny „Napoleon zbrodni”, czyli profesor James Moriarty, wydaje się sympatycznym rzezimieszkiem. To oczywiście pewna przesada, ale między starym a nowymi nieprzyjaciółmi Sherlocka jest jednak znacząca różnica – Moriarty zdawał się mieć jednak jakieś zasady i bandycki honor. Ci, którzy wywołali tak zwany „incydent w Keelodge” nie kierują się żadnymi normami. Są źli i okrutni do szpiku kości, a a głównym motorem napędowym ich działań jest nienawiść. Dlatego – vide zakończenie albumu „Czarne są ich dusze” – napadają na dom Holmesa, próbują zabić panią Hudson i doktora Watsona.
W „In nomine Dei” – tytuł jest, w kontekście wydarzeń rozgrywających się w tym odcinku serii, jak najbardziej znaczący! – Holmes, mimo nacisków ze strony swego brata Mycrofta (urzędnika Ministerstwa Wojny), prowadzi dalej śledztwo, którego celem jest wyjaśnienie dramatycznych zdarzeń w laboratorium Instytutu Waltera Hoffmana. Detektyw uważa bowiem, że mają one bezpośredni związek z tym, co wydarzyło się wcześniej w Keelodge. W dochodzeniu pomagają mu zarówno Edward Hyde (cóż współczesna popkultura zrobiłaby bez błogosławieństwa postmodernizmu i jego intertekstualności?), genialny lekarz i biolog, który zdaje się być „ojcem chrzestnym” Hulka, jak i zaprzyjaźnieni z Sherlockiem kryminaliści (vide Gavin Hollis i jego ludzie), zdający sobie sprawę, że jeśli w tej konkretnej sprawie nie staną po stronie prawa, mogą przyczynić się pośrednio do ostatecznej katastrofy świata, w jakim żyją. Problem w tym, że wszyscy oni i tak mogą okazać się za słabi w zetknięciu z tymi, którzy stoją po drugiej stronie i zdają się mieć ogromne wpływy i niewyczerpane możliwości.
Mimo potęgi swego intelektu, nawet Holmes (ze swoimi koalicjantami) może okazać się niewystarczającą przeszkodą na drodze do opanowania Londynu przez żądnych zemsty fanatyków religijnych. Fabularnie intrygujące jest także to, że tymi złymi są akurat ci, których wiara przede wszystkim predestynuje do szerzenia miłości bliźniego. Z drugiej strony, patrząc w przeszłość, znajdziemy mnóstwo przykładów na to, że oba te zjawiska nieczęsto idą ze sobą w parze… Za stronę graficzną „In nomine Dei” odpowiada włoski rysownik Alessandro Nespolino, który wcześniej pracował już z Sylvainem Cordurié nad dylogią „Crime Alleys”. Zdążył więc doskonale poznać komiksowe uniwersum wykreowane przez Francuza i nie ma co ukrywać, że czuje się w nim jak ryba w wodzie. Włoch hołduje frankofońskiemu realizmowi, dzięki czemu Londyn końca XIX wieku – zarówno ten na-, jak i podziemny – wypada na kartach komiksu bardzo przekonująco. W każdym razie nie gorzej niż na rysunkach Eduarda Torrentsa, który odpowiadał za poprzednią część cyklu. Najważniejsze jednak, że finałowy cliffhanger zapowiada niezwykłe emocje w tomie kolejnym. Wszak jesteśmy dopiero w połowie!



Tytuł: Sherlock Holmes Society #3: In nomine Dei
Scenariusz: Sylvain Cordurié
Data wydania: 4 grudnia 2019
Przekład: Maria Mosiewicz
Wydawca: Egmont
ISBN: 9788328142152
Format: 56s. 216x285mm
Cena: 34,99
Gatunek: kryminał
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

111
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.