powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CXCVIII)
lipiec-sierpień 2020

Zerwany kwiat
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Uniosłem ręce, pokazując, że nie mam złych zamiarów. Fakt, że kojarzyłem osobę intruza sprawił, że napięcie zaczęło ze mnie stopniowo ulatywać. Kątem oka dostrzegłem otwarte drzwi balkonowe, odgadując tym samym sposób, w jaki Pawluśkiewiczowi udało się wejść do sąsiedniego mieszkania.
– Kacper Czubernat, przyjaciel Piotrka. Dostałem klucze, żeby zrobić tu małe porządki po panu Lucjanie. Szukam pamiątek, fotografii, być może jakichś wspomnień. Jestem tu od wczoraj.
Napięte mięśnie ramion i pleców Pawluśkiewicza rozluźniły się, podobnie szczęka, która dotąd twardo zaciśnięta, teraz wyraźnie opadła.
– Od wczoraj? Ale ja byłem tu… Nie dostrzegłem wcześniej żadnych świateł…
– Cały czas siedziałem w pokoju po drugiej stronie mieszkania, to pewnie dlatego. A więc to pana słyszałem? Wczoraj w nocy, jakoś po trzeciej?
– Cóż, najwyraźniej tak… Pracowałem tu mniej więcej od pierwszej, zapewne już wtedy spałeś. Dzisiaj wena dopadła mnie wcześniej. Nie wiedziałem, że ktoś jest w mieszkaniu.
– W świetle prawa… – zacząłem, lecz pochwyciwszy spojrzeniem ustawiony na sztaludze obraz, urwałem. Ta sama kobieta, choć teraz już bardzo sędziwa. Było jasne, że Pawluśkiewicz nie miał żadnych złych zamiarów włamując się do mieszkania sąsiada. – To pan namalował ten poprzedni? Ten, który stał tutaj dziś rano?
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
Pawluśkiewicz skinął nieznacznie głową. Najwyraźniej uznał całe nieporozumienie za wyjaśnione, gdyż wrócił na krzesło i zaczął znowu malować. Wyraźnie czuł się dość swobodnie w cudzym mieszkaniu i od razu przyszło mi do głowy, że w przeszłości musiał wielokrotnie korzystać z tego wejścia, gdy odwiedzał pana Lucjana.
Parsknąłem śmiechem, łapiąc się za kark.
– No tak, a ja, laik, nie dostrzegłem różnicy w waszych stylach. Gotów byłem uwierzyć, że to pan Lucjan wrócił zza grobu, by dokończyć swe dzieło.
– Nic dziwnego – odparł nieco szorstko Pawluśkiewicz. – Lucjan miał niewątpliwie talent i pewien dryg wyrobiony przed laty, ale to pod moim okiem nauczył się wszystkiego na nowo.
Westchnąłem głęboko, nie bardzo wiedząc, o co pytać. Przez chwilę spoglądałem w milczeniu na sunący po płótnie pędzel i trzymającą go rękę.
– Ale dlaczego? – wypaliłem w końcu. – Po co pan to robi? Przecież ten cykl to dzieło pana Lucjana, dosyć zresztą osobiste.
– To prawda. Osobiste i szalenie dla niego ważne. Wielokrotnie dzielił się ze mną obawą, że nie zdoła doprowadzić go do końca. Czuł, że ma niewiele czasu i powinien się spieszyć, lecz w gorsze dni nie był nawet w stanie utrzymać pędzla. A ja po prostu jestem mu coś winien, tak jak on był winien Marysi. Każdy ma swoją pokutę, którą musi odbyć jeszcze na tym, nie na tamtym świecie.
– Pan wie o Marysi? Znaczy się to jasne, że pan wie, skoro ją pan maluje, ale… Bo to ona, prawda? Choć nie żyje od prawie osiemdziesięciu lat. Wie pan, dlaczego zginęła? I jaką pokutę ma pan na myśli?
Pawluśkiewicz posłał mi krótkie, mordercze spojrzenie, zirytowany natłokiem pytań.
– Siadaj na dupie i słuchaj, to może wszystko zrozumiesz.
Miałem ochotę coś mu odpyskować, podkreślając fakt, że jego obecność w tym mieszkaniu w zasadzie jest włamaniem, ale ciekawość zwyciężyła. Usiadłem na ziemi, oplatając rękami kolana.
Ledwie to uczyniłem, Pawluśkiewicz odezwał się ochrypłym głosem, nie odrywając wzroku od płótna:
– Lucjan kochał Marysię i to bardzo, a ona kochała jego. To chyba sam już wiesz, skoro w ogóle o niej usłyszałeś. Całymi dniami myśleli tylko o kolejnym spotkaniu, a gdy już do niego dochodziło, zapominali o wszystkich nieszczęściach, jakie na nich spadły. Wspólnie dodawali sobie siły i otuchy. Lecz, oprócz miłości, w sercu Lucjana tliła się jednocześnie nienawiść; chciał walczyć z okupantem, wypędzić go ze swojej ojczyzny. Był pełen zapału i zupełnie nie liczył się z niebezpieczeństwem.
Urwał, na moment poświęcając malowaniu całą uwagę. Widać było, że traktuje swoje zadanie bardzo poważnie.
– Gdy Konfederacja została rozbita, gdy zaczęły się aresztowania, Marysia go ukryła. Nie powinien był się na to zgadzać, ale młodość cechuje naiwna wiara w to, że wszystko ostatecznie ułoży się pomyślnie. Niemcy bardzo szybko wpadli na jego trop i zjawili się w domu Marii. Krzyczeli, popychali ją, grozili. Nie chciała nic powiedzieć. Lucjan siedział w ukryciu i wszystkiego słuchał. Kilkukrotnie zbierał się w sobie, by wyskoczyć na nich znienacka, ale wciąż liczył, że po prostu sobie pójdą. Czy się bał? A kto by się nie bał? A w takich przypadkach strach zawsze idzie pod rękę z naiwnością, o której wspomniałem. Wszystko będzie dobrze, powtarzał sobie. Nic nie znajdą, zostawią Marysię w spokoju i zaniechają dalszych poszukiwań.
Ale tak się niestety nie stało. W końcu wywlekli Marię z domu i zaprowadzili ją pod kapliczkę na Dziale. Liczyli, że zmięknie w drodze, ale ona okazała się twardsza niż sądzili. Nie zdołali jej złamać do samego końca. Smutny finał, jak się domyślam, jest ci już znany.
Słuchałem, jak zaczarowany, po raz pierwszy w życiu czując tak namacalny dotyk tamtych czasów. Mimo że była to relacja z drugiej ręki, w dodatku opowiadana przez osobę urodzoną już po wojnie, to jednak miała w sobie jakąś przerażającą autentyczność.
– Pan Lucjan to wszystko panu opowiedział? – spytałem. Słowa z trudem przeszły mi przez zaciśnięte gardło.
Pawluśkiewicz skinął potakująco głową.
– W ostatnich latach sporo rozmawialiśmy. Najpierw on pomógł mi wyjść na prostą: spłacić długi i rzucić alkohol. Wyciągnął do mnie rękę, gdy wokół nie było nikogo innego. Później to ja posłużyłem jemu. Przez dziesiątki lat nosił w sobie poczucie winy, z którym nie potrafił się uporać. W ciemne, deszczowe noce, takie jak dzisiejsza, siadaliśmy w tym pokoju, a on opowiadał o tych strasznych wydarzeniach. Było jasne, że mimo upływu lat wciąż cierpi. W pewnym sensie byliśmy do siebie podobni, choć ja za swoje błędy mogę winić tylko siebie. Gdy zacząłem zachęcać Lucjana, aby powrócił do malowania, od razu wiedział, komu poświęci swoje dzieła. Starał się dać Marysi życie, jakiego nie zdążyła mieć. Mimo że tylko na płótnie.
Zamilkł, po czym niespodziewanie popatrzył na mnie.
– Takiemu smarkaczowi jak ty pewnie wydaje się to głupie i bezsensowne, ale dla niego było szalenie istotne. Z jednej strony stanowiło terapię, z drugiej ostatni hołd, jaki mógł oddać swojej dawnej ukochanej. Choć tyle mógł dla niej zrobić, a ja choć tyle mogę zrobić dla niego, by się odwdzięczyć. Innych możliwości niestety nie mamy. Teraz już rozumiesz?
Zapadła cisza. Deszcz wciąż szumiał nastrojowo, co w połączeniu ze słabym światłem jedynej żarówki dawało obraz rzeczywistości jak ze snu.
Ale jednocześnie było prawdziwe.
– Rozumiem.
Zdałem sobie sprawę, że tak bardzo skupiłem się na rozmówcy, że zdążyłem do tej pory poświęcić obrazowi ledwie jedno przelotne spojrzenie. Postanowiłem to nadrobić. Podniosłem się z podłogi i stanąłem za plecami artysty.
Sędziwa kobieta siedziała w fotelu, z drutami w dłoniach i kłębkiem włóczki spoczywającym na podołku. Na jej ustach malował się uśmiech, oczy natomiast miała zamknięte. Wydawała się spokojna i szczęśliwa.
Nie miałem odwagi o to spytać, ale było dla mnie niemal oczywiste, że Pawluśkiewicz uwiecznił moment odejścia Marysi.
Tak różny od jej prawdziwego losu.
powrót; do indeksunastwpna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.