„Head Lopper i rycerze Venorii”, czyli trzeci tom serii o Norgalu Dekapitatorze, uwypukla prawdę, którą Andrew MacLean od początku próbował ukryć. A mianowicie, że komiks ten to w gruncie rzeczy dość stereotypowe fantasy, dla niepoznaki podrasowane oryginalną szatą graficzną.  |  | ‹Head Lopper. Rycerze Venorii›
|
Pierwszy album o przygodach Dekapitatora Norgala stanowił przyjemną lekturę, ale nie rzucał na kolana. Co innego jego kontynuacja, która mocno wywindowała poziom. Dlatego też należało się spodziewać, że scenarzysta i rysownik w jednej osobie, czyli Andrew LacLean, pójdzie za ciosem i przy okazji trzeciego albumu pozamiata konkurencję. Tak się jednak nie dzieje. Tytuł ten zaczął coraz bardziej skręcać w stronę poważnej historii fantasy, jednak to co świetnie zagrało w przypadku „Karmazynowej Wieży”, tym razem się nie sprawdziło. Zabrakło dobrze zarysowanych postaci drugoplanowych i konkretnego celu. Również karykaturalna, udziwniona kreska w sytuacji, kiedy chce się przedstawić monumentalne sceny batalistyczne, wprowadza niepotrzebny chaos. Norgal z nieodłączną, gadającą głową wiedźmy Agathy, tym razem trafia do miasta-warowni Venorii. Jest ono oblegane przez armie goblinów, chcących zdobyć ukrywane za murami jajo monstrualnych rozmiarów. Zgodnie z legendą ma się z niego wykluć bóstwo, które jest czczone przez gobliny. Jakby tego było mało, właśnie zaczyna ono pękać. Jak widać sam pomysł nie jest najbardziej skomplikowany, aczkolwiek w swojej prostocie całkiem oryginalny i efektowny. Gorzej z wykonaniem. Dekapitator wspiera tytułowych rycerzy Venorii w obronie miasta, ale robi to bez przekonania, zwłaszcza, że z jednym z nich łączą go niedokończone sprawy z przeszłości. Wszystko to zostało jednak przedstawione w sposób mętny i nie robi oczekiwanego wrażenia. Podobnie jeśli chodzi o dworską intrygę, mająca na celu obalenie władzy w mieście. Wygląda to trochę tak, jakby takowa musiała się pojawić z racji konwencji, ale MacLean nie miał na nią pomysłu i jak najbardziej ją skrócił. Problemem jest także głowa Agathy. Teoretycznie dowiadujemy się nieco z jej przeszłości, co akurat stanowi najciekawszy moment albumu. Niemniej jako postać, nie ma ona wiele do powiedzenia. Nawet jej złośliwych komentarzy jest mniej, niż poprzednio. Co prawda ten niedostatek ma wynagrodzić finał, ale niestety wygląda on na zwyczajowe deux ex machina. Bez zdradzania fabuły, wspomnę, że sama idea może i była ciekawa, ale została wyciągnięta z kapelusza (a właściwie z kosza) i w zasadzie nie wiadomo, czemu zadziało się to, co się zadziało. O rysunkach już wspominałem. Specyficzna kreska MacLeana na pewno nie wszystkim się spodoba, ale przez dwa albumy, zdążyliśmy się z nią oswoić. A jednak są momenty, kiedy wręcz chciałoby się, by grafika była bardziej spektakularna. W końcu mamy do czynienia z oblężeniem miasta, a tymczasem wygląda to trochę tak, że siły atakujące i broniące składają się z góra trzech osób. Z powyższych rozważań może wyjść na to, że „Rycerze Venorii” to pozycja nieudana, po którą nie opłaca się sięgać. Bez przesady, aż tak źle nie jest. Po prostu, po albumie numer dwa, oczekiwałem czegoś, co wbije mnie w fotel, a dostałem przeciętniaka fantasy, do przeczytania na raz. Osoby znające poprzednie tomy, na pewno sięgną i po ten, by zobaczyć, co też się przytrafiło Norgalowi. Niemniej nowicjuszom nie polecam zaczynania przygody z Dekapitatorem od niniejszego odcinka.
Tytuł: Head Lopper. Rycerze Venorii Data wydania: 18 marca 2020 ISBN: 978-83-66460-45-4 Format: 244s. 170x260 mm Cena: 55,00 Gatunek: groza / horror, humor / satyra Ekstrakt: 60% |