Na skutek ryzykownego eksperymentu fizycznego spory kawałek Filadelfii został przerzucony na nieznaną planetę, zamieszkaną przez dziwaczne, sześcionogie zwierzęta… i nie tylko. W trzecim tomie „i nie tylko” wreszcie się objawiło namacalnie.  |  | ‹Pieśń Otchłani #3›
|
W końcówce II tomu Nathan Cole (naukowiec, za którego sprawą doszło do „koniunkcji”) bez oporu pozwolił zabrać się do więzienia. Na początku III z niego wchodzi, a parę scenek pozwala nam na wgląd w jego usposobienie: życzliwe i skore do pomocy. Kilkanaście stron później dowiadujemy się też, że wciąż zżerają go wyrzuty sumienia z powodu śmierci ludzi, rozszarpanych przez agresywne stwory, które przedostały się do naszego świata. Na szczęście duchowe rozterki bohatera zajmują fabularnie o wiele mniej miejsca niż w poprzednich częściach, co zdecydowanie wyszło komiksowi na dobre. Tymczasem osada w Oblivion, jak wszyscy nazywają obcy świat, rozrasta się. Mieszkańcy oswoili kilka zwierząt, budują nowe domy (no… baraki), rodzą się dzieci. Kwitnie współpraca z badaczami z „naszej” strony, co jest zapewne pomocne w uzyskiwaniu przedmiotów, których nie da się wytworzyć chałupniczo, na przykład okularów. I nagle ten przyjemny stan rzeczy zostaje rozniesiony w pył… O ile drugi tom „Oblivion” był nierozerwalnie związany z pierwszym, o tyle trzeci można w zasadzie czytać od zera. Najważniejsze rzeczy zostają wyjaśnione w dialogach – co prawda nowy czytelnik musiałby odrobinę pogłówkować, aby zebrać informacje w całość, ale za to stary nie zostanie zanudzony drobiazgowym powtarzaniem znanych mu faktów. Scenarzysta nieźle sobie radzi z ukazywaniem charakterów postaci: najpierw, jak już wspominałam, widzimy życzliwość Nathana, a potem orientujemy się, że – podobnie jak jego brat Ed – ma zwyczaj szaleńczo rzucać się na odsiecz, nie zważając na protesty otoczenia czy jakieś tam przepisy. Podoba mi się też emocjonalny wymiar sceny, w której Heather (dziewczyna Nathana) spogląda na pustą połowę łóżka. Wydaje mi się, że graficznie trzeci tom jest lepszy od poprzednich, nawet twarze postaci stały się jakby ciut mniej karykaturalne – albo się przyzwyczaiłam. Rysownik ładnie wykorzystuje oświetlenie, na przykład w trzech niemal identycznych kadrach, gdzie jedyną różnicą jest zanikające żółte światło oddalającej się „latarni”. Daje to niemal filmowe wrażenie ruchu i głębi. Sceneria Oblivion jest jak zwykle kompletnie obca, z dziwnymi ni to grzybami ni to pnączami obrastającymi wszystko i tworzącymi skomplikowane, organiczne konstrukcje między opuszczonymi budynkami, oświetlone szkarłatno-fioletowym słońcem. Zwierzęta są interesująco pomyślane: przede wszystkim nie mają typowego układu głów z oczami i pyskiem. Jedne mają coś w rodzaju ukwiału w miejsce otworu gębowego, inne z kolei przypominają gigantyczne roztocza. Jeżeli nawet któreś stworzenie ma prawdziwe zęby, to i tak nie ma oczu. Juczne zwierzęta używane przez osadników mają głowy, które można tak nazwać właściwie tylko z powodu tego, że są umieszczone z przodu tułowia, na szyi. Poza tym nie przypominają w ogóle niczego żywego. Wszystkie stworzenia w tym świecie mają trzy pary kończyn, co też dużo daje na rzecz obcości i niesamowitości, aczkolwiek bywa, że jedna para jest skarlała czy też podkurczona – tak właśnie jest u „koni”, które pojawiają się mniej więcej w połowie tomu. Zważywszy na to, że są istotnie wykorzystywane jako wierzchowce, wygląda to na celowy zabieg nadania im odpowiedniej sylwetki.
Tytuł: Pieśń Otchłani #3 Tytuł oryginalny: Oblivion Song Data wydania: 16 kwietnia 2020 ISBN: 9788366460546 Format: 128s. 170x260 mm Cena: 44,– Gatunek: SF Ekstrakt: 70% |