W życiu superbohaterów jak mantrę powtarzane jest, że „coś się kończy, coś się zaczyna”. Tak jest właśnie w przypadku nowej propozycji z kręgu X-Men (w tym wypadku z dopiskiem „Astonishing”). Co jednak najważniejsze, album zatytułowany „Życie X” to bardzo obiecujące otwarcie.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ostatnio rozstaliśmy się z mutantami kiedy lizali rany po spektakularnej wojnie z Inhumans. Jej finał sprawił, że historia X-Men była czysta i mogła podążyć w dowolnym kierunku. Zamieszanie, jakie zgotował X-Menom swego czasu scenarzysta Brian Michael Bendis, zostało okiełznane. Cyclops zginął, akademia profesora Xaviera wróciła z Limbo na Ziemię, moc Phoenix została na razie zneutralizowana, a krążące nad globem, mordercze dla genu X mgły terrigenu zniszczono. Jeff Lemire sprawnie pozamykał większość wątków i choć jego panowanie nad serią nie należy do najwybitniejszych osiągnięć Marvela, całkiem nieźle poradził sobie z zadaniem uporządkowania pobojowiska. Jego następca – Charles Soure miał więc ułatwione zadanie. Oczywiście chaos można było odnowić, ale czy tak na prawdę ktoś na to czekał? Osobiście miałem nadzieję na nieco oldschoolowego wydania przygód X-Men, gdzie drużyna znów jest razem, liczą się relacje między jej członkami i mają konkretnego przeciwnika do pokonania. I właśnie to oferuje „Życie X”. Na chwilę możemy więc zapomnieć o globalnej niechęci do mutantów (choć i ten wątek przewija się w tle), a skupiamy się na pokonaniu bardzo groźnego przeciwnika, którym w tym wypadku jest Shadow King. Charles Soure skorzystał także ze swobody w kompletowaniu drużyny. Postawił na silne osobowości o konfliktowym charakterze, które poza sporami wewnątrz teamu na pewno zadbają także o to, by komiksy z ich udziałem obfitowały w mnóstwo akcji. Inaczej w końcu być nie może, skoro w pakiecie mamy Rogue, Gambita, Staruszka Logana, Psylocke, Fantomaxa, Bishopa, czy Archangela. A zatem, pomimo, iż pojedynek z Shadow Kingiem polega na mieszaniu w głowach i próbie siły umysłów, nie brakuje też dynamicznej akcji z jak najbardziej fizycznymi starciami. Pod względem graficznym otrzymujemy totalny miks najgorętszych obecnie nazwisk grafików. Nad każdym z sześciu zeszytów pracował inny twórca i, jak to bywa w takich wypadkach, jedni poradzili sobie lepiej od innych. Szczęśliwie przez większość czasu różne style układają się w zwarty klimat i nie ma się właściwie do czego przyczepić. Chodzi o panów Jima Cheunga, Mike′a Deodato Jr′a, Eda McGuinnessa i Ramona Rosanasa. Gorzej na ich tle wypada uproszczony styl Carlosa Pacheco. Natomiast psychodeliczne, plakatowe kadry autorstwa Mike′a Del Munda zupełnie nie pasują do całości i wprowadzają niepotrzebną zmianę nastroju, utrudniając odbiór finału. „Życie X” to nowe otwarcie dla mutantów i trzeba przyznać, że jest w tym energia, co rodzi nadzieje na dobry czas dla X-Men. Myślę, że Charles Soure zasługuje na to by dać mu szansę, bo choć nie stworzył dzieła wybitnego, to jednak wyjątkowo dobrze się je czyta, bez uczucia zażenowania, uprawiania niepotrzebnych skrótów, czy wydumanych rozwiązań fabularnych. A końcówka sprawia, że chce się sięgnąć po kolejny tom.
Tytuł: Astonishing X-Men #1: Życie X Data wydania: 25 marca 2020 ISBN: 9788328196483 Format: 144s. 167x255mm Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 70% |