powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CXCVIII)
lipiec-sierpień 2020

Non omnis moriar: Requiem dla krautrocka
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj ostatni studyjny album zachodnioniemieckiego zespołu Xhol.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kiedy album „Motherfuckers GmbH & Co KG” ujrzał światło dzienne, a stało się to na przełomie czerwca i lipca 1972 roku, zespół, który go nagrał, już od paru tygodni nie istniał. Ale to nie jego winą był fakt, że materiał ten przeleżał się na półce przez dwa lata, czekając na upublicznienie. Trudno winą za to obarczać także wytwórnię płytową Ohr i jej właściciela Rolfa-Ulricha Kaisera, który nie chciał rok wcześniej ryzykować kierowania do sprzedaży wydawnictwa składającego się z dwóch winylowych krążków. Owszem, zespół cieszył się już od jakiegoś czasu popularnością w zachodnich Niemczech – zapracował na to zwłaszcza albumami „Electrip” (1969) oraz „Hau-RUK” (1971) – ale nie była ona aż tak wielka, aby iść w ślady Cream (vide dwupłytowy „Wheels of Fire” z 1968) czy Pink Floyd („Ummagumma” z 1969 roku). W efekcie muzycy Xhol musieli zrezygnować z marzeń o zapisaniu się w historii rodzimej muzyki rozrywkowej jako formacja, która jako pierwsza opublikowała podwójny longplay.
Przypomnijmy pokrótce, jak to wyglądało. 1 i 2 lipca 1970 roku kwartet zagrał dwa koncerty w sali Center w Getyndze, z których wybrano materiał na album koncertowy (czyli, jak się potem okazało, na „Hau-RUK”), a zaraz potem udał się do studia Conny’ego Planka w Neunkirchen-Seelscheid (nieopodal Kolonii), aby zarejestrować utwory na drugą część wydawnictwa. Rolf-Ulrich Kaiser doszedł jednak do wniosku, że tak ambitne przedsięwzięcie może zakończyć się klapą finansową i postanowił obie płyty wydać oddzielnie. Pierwszy longplay trafił więc na sklepowe półki w marcu 1971 roku, drugi – piętnaście miesięcy później. Dla muzyków to mogło być nieco frustrujące i zapewne w jakimś stopniu przyczyniło się do przedwczesnego zakończenia działalności. A szkoda, bo choć „Motherfuckers GmbH & Co KG” prezentuje się nieco słabiej, niż wcześniejsze dzieła, to jednak zespół mógł w następnych latach wiele jeszcze zaoferować wielbicielom krautrocka.
Przyglądając się trackliście albumu, można odnieść wrażenie, że tym razem mamy do czynienia z wydawnictwem wypełnionym krótszymi formami. Nic bardziej mylnego. Bo chociaż kompozycji jest rzeczywiście więcej (na „Hau-RUK” trafiły zaledwie dwie), stanowią one zamkniętą całość. „Motherfuckers GmbH & Co KG” jest zatem psychodeliczno-awangardowym concept-albumem, co jednak wcale nie musiało podobać się ówczesnym słuchaczom. Mniej więcej połowę czasu wypełniają bowiem eksperymenty, klasycznego krautrocka jest tu tym samym znacznie mniej, niż na poprzednich krążkach. Już przebrnięcie przez stronę A longplaya mogło stanowić wyzwanie. „Radio” to nic innego, jak dwuipółminutowa zbitka dźwiękowa, imitująca poszukiwania odpowiedniej stacji radiowej; przez szumy i zgiełki przebijają się co jakiś czas fragmenty piosenek z poprzedniej epoki – od soulu do british invasion. Całość zamyka odnalezienie tej właściwej, grającej utwór Xhol. Ale, jak się okazuje, ona także nie zaspokaja gustu słuchacza…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W jeszcze krótszym „Leistungsprinzip” także dominują noise’owe dźwięki; zapętlony motyw saksofonu miesza się z przesterowanymi tonami organów Hammonda, które dopiero na zakończenie stopniowo cichną, aby płynnie przejść w… „Orgelsolo”. Tytuł tej kompozycji jest jak najbardziej adekwatny do jej zawartości – to ponad dziewięciominutowa solówka Öckiego von Breverna na Hammondach. Zahaczająca o rocka elektronicznego (vide „Electronic Meditations” Tangerine Dream), w drugiej części natomiast serwująca prawdziwie kosmiczną muzykę. Dopiero w zamykającym stronę A „Side 1 First Day” mamy do czynienia z dobrze nam znanym Xhol, w którym kraut wzbogacony zostaje wstawkami czysto psychodelicznymi (jak hipnotyzująca sekcja rytmiczna) i etnicznymi (czarująca partia fletu Tima Belbego). Przez kilka kolejnych minut kwartet buduje napięcie, a kiedy się wydaje, że nie da się już szybciej i mocniej – koi nerwy… ćwierkanie ptaszków. Od niego też – i to kolejny dowód na to, że powinniśmy traktować „Motherfuckers GmbH & Co KG” jako zamkniętą całość – zaczyna się otwierający stronę B utwór „Grille”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Grille” to jednak bardziej world music niż klasyczny krautrock; słychać w nim podobne inspiracje, jakie napędzały Popol Vuh Floriana Frickego czy – zwłaszcza w późniejszym okresie – Embryo Christiana Burcharda. Biorąc jednak pod uwagę, że muzyka, jaka wypełniła „Motherfuckers GmbH & Co KG”, powstała już latem 1970 roku – to formacji z Wiesbaden należy przyznać palmę pierwszeństwa. W każdym razie w „Grille” na czoło wysuwają się właśnie instrumenty etniczne – flet i perkusjonalia. Zupełnie inaczej rzecz ma się z „Love Potion 25”, będącym wręcz wzorcem Xholowego krautrocka. Jest tu i soulowy śpiew (obowiązki wokalisty pełni bębniarz Skip van Wyck III), i motoryczno-psychodeliczna sekcja rytmiczna, i freejazzowe improwizacje saksofonu i Hammondów, a we fragmencie przedostatnim – długa solówka tego pierwszego. Utwór ten, patrząc z perspektywy czasu (ze świadomością tego, że po wydaniu „Motherfuckers…” grupa na długie lata zniknęła z rynku muzycznego), podsumowuje wszystkie wcześniejsze doświadczenia muzyków (włącznie z epizodem znanym jako Soul Caravan); pokazuje też drogę, jaką przeszli od momentu, gdy w połowie lat 60. ubiegłego wieku zajęli się na poważnie działalnością artystyczną.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po rozpadzie Xhol niemieccy członkowie grupy – poza Öckim von Brevernem (zmarłym w 1996 roku) – rozpierzchli się po innych zespołach, a Skip van Wyck III wrócił do ojczyzny. Klaus Briest związał się z progresywno-jazzrockową formacją Dennis („Hyperthalamus”, 1976), z kolei Tim Belbe najpierw skorzystał z zaproszenia, jakie nadeszło od spacerockowego tria Cosmic Circus Music (vide wydany po czterdziestu latach koncertowy album „Wiesbaden 1973”), a potem odnalazł się we freejazzowym projekcie Pinocchio („Jazz Erotic”, 1978) i przechodzącym ewolucję od krautrocka do nowej fali M.T. Wizzard („Fragments of Degenerated Art”, 1987; „Livio”, 1989; „Project No. 6”, 1992; „Berlin – Istanbul”, 1996; „Patchwork”, 1999; „We Will Meet Again (Dancing Stupid in the Alley)”, 2004). W latach 90. i na początku XXI wieku Xhol powrócił na okazjonalne koncerty, ale miały one raczej charakter towarzyskiego spotkania po latach. Gdy w 2004 roku Belbe zmarł, mogło się wydawać, że to ostateczny koniec zespołu. Tymczasem odżył on po raz kolejny przed dwoma laty, a efektem tego zmartwychwstania – z saksofonistą i flecistą Hansim Fischerem w składzie – okazał się ubiegłoroczny album „Scream of Joy”.
Skład:
Tim Belbe – saksofon tenorowy, flet
Öcki von Brevern – organy Hammonda
Klaus Briest – gitara basowa
Skip van Wyck III – perkusja, instrumenty perkusyjne, śpiew (6)



Tytuł: Motherfuckers GmbH & Co KG
Wykonawca / Kompozytor: Xhol
Data wydania: 1972
Wydawca: Ohr
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 40:52
Gatunek: jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Radio: 02:34
2) Leistungsprinzip: 01:34
3) Orgelsolo: 09:28
4) Side 1 First Day: 07:09
5) Grille: 06:58
6) Love Potion 25: 13:12
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

208
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.