powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CXCVIII)
lipiec-sierpień 2020

Z filmu wyjęte: Prawdziwy nazista czasu się nie boi
Jak uczy nas film o zabójcy Hitlera, czas jest rzeczą względną. Wyobraźnia twórców też, sądząc i po tytule historii, i po jej zawartości.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na początek krótko o tym, co widać na dzisiejszym kadrze. Otóż możemy podziwiać na nim giermańskije czasy, znaczy się zegarek ręczny produkcji niemieckiej, przeznaczony dla oficerów wyższego szczebla. A ponieważ III Rzesza miała być wieczna, zamiast wskazówek zegarek posiada… obrotową swastykę. Twórcy na pewno mieli coś na myśli tworząc takie kuriozum, trudno jednak zgadnąć, co konkretnie. Bo widoczny na zdjęciu zegarek jest tylko czubkiem góry lodowej.
Ta góra lodowa zwie się „The Man Who Killed Hitler and Then the Bigfoot”, czyli „Człowiek, który zabił Hitlera i Wielką Stopę”. Na pierwszy rzut oka tytuł jest całkiem zabawny. Kłopot w tym, że jednocześnie przedstawia on kompletną zawartość obrazu, nie zostawiając najmniejszego marginesu na wyobraźnię widza. Nasz bohater rzeczywiście zabija Hitlera – choć nie będę wyjawiał, w jaki sposób i jaki to miało wpływ na dalsze losy wojny, bo przecież coś muszę zostawić w niedopowiedzeniu – a po latach, już na emeryturze, dostaje zlecenie odstrzelenia Wielkiej Stopy, w związku z czym pakuje manatki i jedzie wykonać zadanie. Ten wyjazd i trwające może kwadrans polowanie w zasadzie kończą film, nie ma się więc co łudzić na wyszukaną, wielopiętrową fabułę. Owszem, bywa dowcipnie, bywa wrednie, ale jednak trudno opędzić się od wrażenia, że reżyser i zarazem scenarzysta – o swojsko brzmiącym nazwisku: Robert D. Krzykowski – przekombinował i zamiast smacznego pastiszu grającego na motywach tandetnego kina lat 50. i 60. upichcił pretensjonalną wydmuszkę. I zrobił to wyłącznie po to, by użyć fikuśny tytuł, który kiedyś tam, jeszcze w szkole, sobie wymyślił.
Najciekawsze w tym wszystkim jest zaś to, że ten film ogląda się bardzo przyzwoicie. Doskonale wykonany od strony technicznej, do tego świetnie zagrany (w roli głównej Sam Elliott!) – potrafi utrzymać przy ekranie. Po seansie jednak nieuchronnie pojawia się pytanie – co autor miał na myśli, racząc nas taką historią…?
powrót; do indeksunastwpna strona

108
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.