powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CC)
październik 2020

Non omnis moriar: Wieloma językami… na tej samej drodze
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jeden z dwóch albumów francuskiego projektu Synchro Rhythmic Eclectic Language.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Lambi›
‹Lambi›
Żywot tego zespołu był krótki – narodził się on w połowie lat 70. ubiegłego wieku, a ostatnie podrygi wydał pod koniec dekady. W ciągu tych kilku lat nie przejawiał jednak szczególnej aktywności; opublikował bowiem zaledwie dwa albumy (na jednym wystąpił jako grupa akompaniującą) oraz jednego singla. Liderem formacji i głównym dostarczycielem kompozycji był basista Louis Xavier, muzyk doświadczony i zasłużony, ale jednak z drugiej ligi francuskiego fusion. Zanim stanął na czele Synchro Rhythmic Eclectic Language dał się poznać głównie jako współpracownik wokalistów Gilla Dayvisa w grającym calypso zespole Conjunto Ghungo oraz Noëla McGhie w jazzrockowo-funkowym Space Spies. Aż w końcu postanowił… „pójść na swoje”. W 1975 roku zebrał grupę artystów wywodzących się z różnych muzycznych światów (choć krążących wokół jazzowego jądra) i nagrał z nimi longplay, na którym towarzyszyli zdolnemu śpiewakowi rodem z karaibskiej Martyniki – Franckowi Valmontowi. Płytę zatytułowano najprościej, jak to było możliwe – „Franck Valmont et Synchro Rhythmic Eclectic Language”, a zawierała ona mieszankę latynoskiego jazzu i karaibskiej muzyki folkowej.
Louis Xavier był na tyle zadowolony z efektów pracy, że zdecydował się zrobić kolejny krok i nagrać longplay z muzyką instrumentalną (prawie w stu procentach), bliższą wciąż cieszącemu się w tamtym czasie sporą popularnością fusion. Materiał powstał pod okiem znanego producenta Moshégo Naïma (w jego paryskim studiu), a wydała go na winylowym krążku należąca do niego firma, którą nazwał… Moshé-Naïm. Funkcjonowała ona od 1964 roku i specjalizowała się w muzyce alternatywnej, jak na tamte czasy oczywiście; w praktyce Naïm publikował muzykę nagrywaną głównie przez bliskich znajomych i przyjaciół. Skład Synchro Rhythmic Eclectic Language był prawdziwie międzynarodowy. Francuzami byli lider, gitarzysta Gérard Curbillon (który dosłownie chwilę zaliczył epizod w jazzrockowej formacji Speed Limit), skrzypek Jean-Yves Rigaud, znany z dwóch pierwszych albumów zeuhlowego projektu Zao („Z=7L”, „Osiris”), klawiszowiec Georges-Edouard Nouel (który z Xavierem zetknął się wcześniej w Space Spies) oraz początkujący perkusjonista Saint-Yves Dolphin.
Grający na saksofonach Jó Maka urodził się w 1929 roku w miejscowości Konakry, stolicy leżącej w zachodniej części Afryki, nad samym Atlantykiem, Gwinei. Jako młody chłopak trafił do Francji i związał się z freejazową Intercommunal Free Dance Music Orchestra; przewinął się także przez Conjunto Ghungo, w którym poznał Xaviera). Z kolei perkusista Steve McCall (1933-1989) był Amerykaninem rodem z Chicago. W latach 60. i 70. grywał między innymi z pianistą Cecilem Taylorem, saksofonistą Roscoe Mitchellem oraz norweskim gitarzystą Terjem Rypdalem; był też fundamentem freejazzowego tria Air. A dodajmy do tego jeszcze, udzielającego się wokalnie w jednej kompozycji, Martynikańczyka Francka Valmonta. Z takiej mieszanki narodowościowej musiała zrodzić się muzyka bardzo różnorodna i ekscytująca. W czasie sesji zarejestrowano materiał, którego starczyłoby na podwójny krążek; Moshé Naïm nie chciał jednak ryzykować i poprosił Xaviera, aby część utworów odrzucił – w efekcie pozostały cztery, które znalazły się na longplayu „Lambi” (cztery pozostałe przypomniano po latach na reedycji kompaktowej).
Album otwiera czteroczęściowa suita tytułowa. Jej uwerturę stanowią delikatne dźwięki fortepianu elektrycznego oraz organów Nouela, do którego dołącza, grając na saksofonie (wyjątkowo tęsknie) Maka. A potem meldują się na „pokładzie” pozostali instrumentaliści, starając się przy tym nie popsuć melancholijnego nastroju. W części drugiej septet serwuje już słuchaczom klasyczne fusion, niewiele różniące się od tego, co proponowały wspomniane wcześniej Speed Limit czy Zao (z wybijającym się na plan pierwszy dęciakiem). Część trzecią stanowi rozbudowana improwizacja Rigauda na skrzypcach, którą wieńczy motyw zagrany przez niego unisono z gitarzystą i pianistą. Finał służy wyciszeniu i uspokojeniu, w czym zasadniczą rolę odgrywa kojący bas Xaviera. „Lambi” prezentuje się doskonale, nadzwyczaj barwnie i jednocześnie, gdy jest taka konieczność, subtelnie. Znacznie więcej energii zespół wykrzesuje z siebie w krótkim i przebojowym „Rigibo”. Ton temu pulsująco-kołyszącemu utworowi, z dodaną wokalizą Valmonta, nadają saksofon i organy, których zapętlony motyw jest wprost uzależniający. Gdyby ktoś chciał sobie przy tej muzyce potańczyć, zapewne – przy odrobinie chęci – nie miałby z tym problemu.
„A.B.C.D.” to druga z rozbudowanych, ponad dziesięciominutowych kompozycji, w której zespół udanie miesza style muzyczne. Zaczyna się jazzrockowo (z solówką gitary Curbillona), potem robi się wręcz psychodelicznie (za co odpowiadają organy Nouela), by w finale zahaczyć – za sprawą saksofonu Maki – o free jazz. Po drodze nie brakuje natomiast popisów innych instrumentalistów, włącznie z Rigaudem i McCallem (na perkusji), choć ten ostatni akurat trwa krótko i równie dobrze można go uznać za łącznik pomiędzy kolejnymi fragmentami. Zamykający płytę „Pasto” ponownie czerpie pełnymi garściami z world music. Taneczny rytm z miejsca przynosi na myśl muzykę afro-kubańską. Monotonna, ale skoczna sekcja rytmiczna (rozbudowana o perkusjonalia) stanowi idealny podkład pod solowe popisy gitarzysty, skrzypka i saksofonisty. To kolejny – po „Rigibo” – numer, który sprawdziłby się na tanecznych parkietach. I który zapewne miał przyciągnąć uwagę szerszej publiczności, stanowiąc o większych walorach komercyjnych „Lambi”. Gdyby bowiem zespołowi zależało na nadaniu płycie charakteru stricte jazzrockowego, wymieniłby na przykład „Pasto” na „KT 3” (stylistycznie zbliżone do „A.B.C.D.”), a „Rigibo” – na „El Gason”, krótki, oparty na klasycznych dźwiękach klawesynu, lecz o zdecydowanie rockowej dynamice.
Dwa ostatnie „odrzuty” z sesji to karaibski „Rete” oraz funeralny – utrzymany w wolnym tempie, za to z mocnym fortepianem – „Knell”. Trudno się do nich o coś przyczepić. Trafiwszy na to album, na pewno nie obniżyłyby jego poziomu. Może zresztą Louis Xavier planował ich wykorzystanie na kolejnej płycie Synchro Rhythmic Eclectic Language, której jednak nie zdążył nagrać. Chociaż nawiązał jeszcze do jego stylistyki na wydanym w 1981 roku solowym longplayu „Ladja”, który nagrał we współpracy z dwoma byłymi muzykami Speed Limit – Curbillonem i pianistą Jean-Louisem Bucchim. Ale to już inna opowieść…
Skład:
Louis Xavier – gitara basowa, muzyka
Jó Maka – saksofony
Gérard Curbillon – gitara elektryczna
Jean-Yves Rigaud – skrzypce
Georges-Edouard Nouel – fortepian, fortepian elektryczny, organy, klawesyn
Steve McCall – perkusja
Saint-Yves Dolphin – perkusja, instrumenty perkusyjne

gościnnie:
Franck Valmont – śpiew (2)



Tytuł: Lambi
Wykonawca / Kompozytor: Synchro Rhythmic Eclectic Language
Data wydania: 1976
Wydawca: Moshé-Naïm
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 37:10
Gatunek: jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Lambi: 14:13
2) Rigibo: 03:22
3) A.B.C.D.: 12:12
4) Pasto: 07:23
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

126
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.