Seria o Kapitanie Szpicu przede wszystkim skierowana jest do tych, którzy z sentymentem wspominają, jak delektowali się komiksami w siermiężnych czasach PRL-u. Nie inaczej jest z jej czwartą odsłoną „Kapitan Szpic i tajemnica złotej naczepy”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Każdy, dla kogo okres dorastania przypadał na okres przełomu lat 80. i 90., natychmiast powinien odgadnąć, że tytuł najnowszych przygód Szpica to bezpośrednie nawiązanie do sześcioodcinkowej miniserii „Tajemnica złotej maczety” autorstwa Władysława Krupki i Jerzego Wróblewskiego. Dotyczy to nie tylko samego tytułu, a całej strony fabularnej komiksu, który parodiuje serię, wplatając w absurdalną historię całą masę odniesień do klasyki polskiej sztuki obrazkowej i nie tylko. Tym razem Kapitan Szpic nie jest głównym bohaterem wydarzeń, a zostaje przymusowym, wolnym (to nie jedyny paradoks, na jaki tu trafimy) słuchaczem opowieści o wojennych losach pułkownika Czekoladki. Wraz z dwoma małoletnimi chłopcami, mającymi nieszczęście zakraść się w pobliże zamieszkiwanej przez Czekoladkę złotej naczepy, najpierw muszą nacieszyć oczy zgromadzonym w niej eksponatom muzealnym, a następnie wysłuchać pułkownika, który barwnie i kwieciście prawi o swoich przygodach w Afryce za czasów II Wojny Światowej. Tak, jak poprzednie albumy o kapitanie Szpicu, kwestia linearnej, sensownej historii tu nie istnieje. To bardziej zbiór gagów, ściśle powiązanych z parodiowaną „Tajemnicą złotej maczety”. Sporo tu abstrakcyjnego humoru, ale także nawiązań do innych popkulturalnych dzieł. Przyznam, że ich wyłapywanie sprawiło mi nawet większą frajdę, niż śledzenie głównego wątku. Smaczki są bowiem ukryte w kadrach na drugim lub trzecim planie i aby je wszystkie wyłapać, należy przeczytać zeszyt co najmniej trzy razy. Dowcip prezentowany przez twórców opiera się w dużej mierze na grach słownych i luźnych skojarzeniach. Widać, że sporo zawdzięczają Tadeuszowi Baranowskiemu (jest nawet żart o gąsce Balbince… znaczy Klementynce), choć Daniel Koziarski i Artur Ruducha muszą jeszcze trochę poćwiczyć, by dogonić mistrza. Przyznam, że niektóre żarty wydają się upchnięte na siłę i powodują niezdrowy przesyt. Problemem może być także samo nawiązanie do „Tajemnicy złotej maczety”. Bo, choć komiks ten na pewno wielu pamięta, to ciekaw jestem, kto z tych, którzy go czytali w dzieciństwie, sięgnął po niego w ciągu ostatnich trzydziestu lat (no, chyba, że przez sentyment). Zdecydowanie nie jest to szczytowe osiągnięcie polskiej sztuki obrazkowej, którego ani się nie cytuje z pamięci, ani nie stawia w pierwszym (ani drugim) rzędzie, wymieniając najlepsze komiksy PRL-u. Dlatego, jeśli przed lekturą „Szpica” nie dokona się research′u w materiale źródłowym, spora część gagów może być niezrozumiała. Od strony graficznej za to niniejszej pozycji niczego zarzucić nie można. Styl Artura Ruduchy to w przybliżeniu wypadkowa połączenia kreski Szarloty Pawel i Tadeusza Baranowskiego, choć naznaczona własnym, indywidualnym sznytem. Brawa należą się także za upychanie w kadrach wspomnianych smaczków. Ciekawym pomysłem jest umieszczanie tu i tam, odpowiednio spreparowanych, okładek sześciu zeszytów składających się na oryginalną „Złotą maczetę” (ale są też parafrazy innych dzieł, jak choćby „Ekspedycji”). „Kapitan Szpic i tajemnica złotej naczepy” to zatem pozycja skierowana przede wszystkim do wąskiego grona maniaków komiksów i pożeraczy polskiej popkultury (zwłaszcza tej sprzed zmian ustrojowych). Z drugiej strony, spokojnie może sięgnąć po nią każdy, kto ceni sobie absurdalny humor, bo choć rekomendowana jest znajomość materiału źródłowego, to i bez niego sama lektura jest przyjemna i jest w stanie rozbawić nawet największego smutasa.
Tytuł: Kapitan Szpic #4: Kapitan Szpic i tajemnica starej naczepy Data wydania: sierpień 2020 ISBN: 9788365803665 Format: 32s. 165x235 mm Cena: 19,99 Gatunek: humor / satyra Ekstrakt: 70% |