powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CCI)
listopad 2020

Sześć światów Hain: Świat drugi
Ursula K. Le Guin ‹Sześć światów Hain›
Nie brak podobieństw między „Światem Rocannona” a „Planetą wygnania”. Dowodem kunsztu Ursuli Le Guin jest jednak fakt, że zdołała stworzyć krótko po sobie dwa niezależne i odmienne od siebie w formie i treści dzieła.
‹Sześć światów Hain›
‹Sześć światów Hain›
Fabuła „Planety wygnania” nie jest aż tak oczywista i ujęta w epickie, wyraźnie zarysowane ramy, jak w „Świecie Rocannona”. Brakuje tu wyraźnie zaznaczonego zawiązania akcji, od samego początku bowiem nie wiemy, komu przypadnie rola głównego bohatera (świat przedstawiony obserwujemy z punktu widzenia trzech różnych postaci) i który wątek stanie się głównym elementem historii. W efekcie przez dość długi czas można czekać na początek właściwej fabuły, podczas gdy tak naprawdę to, co braliśmy za wstęp, okazuje się właściwą historią. Ramy opowieści zostają nakreślone już w pierwszych rozdziałach i, jak możemy się przekonać, nie będzie się tam działo nic więcej. Wiemy, że zbliża się inwazja, przed którą może uchronić jedynie wspólny wysiłek miejscowych koczowników (wifów) i wygnańców z gwiazd (farbornów). Ale brak zaufania między obiema grupami ludzi będzie trudny do przełamania. W przeciwieństwie do „Świata Rocannona” to nie główne wydarzenia odgrywają tu najważniejszą i sprawczą rolę, co raczej rzeczy drobne – przede wszystkim mozolnie budowane relacje między bohaterami.
Tam, gdzie „Świat Rocannona” był wyprawą i opowieścią drogi, „Planeta wygnania” stawia na o wiele bardziej statyczną historię, niemal pozbawioną heroizmu, za to wypełnioną solidną dawką przyziemnych problemów. W obu przypadkach mamy ludzi zmuszonych do podejmowania decyzji na tle wielkiej historii, ale tutaj owa historia jest czysto lokalna i w żaden sposób wynik opisanego starcia nie wpłynie na Ligę. Jednak znaczenie wydarzeń nie jest wcale mniejsze, chodzi bowiem o przeżycie dwóch odmiennych od siebie grup ludzi w konfrontacji z nieuchronną inwazją. Podstawowym pytaniem pozostaje, czy w świetle nadciągającej zagłady zdobędą się na wysiłek współpracy, czy raczej pozostaną wierni swoim zwyczajom. Z jednej strony wifowie postrzegają farbornów jako czarnoksiężników, korzystających z niezrozumiałej dla nich technologii i władających mocami, których nie rozumieją; z drugiej strony dla farbornów miejscowi koczownicy są dzikimi barbarzyńcami, którzy opierają się wszelkim, nawet najbardziej subtelnym, próbom ich ucywilizowania.
Farborni (czyli „urodzeni daleko stąd”), nazywający samych siebie Alterranami, są tytułowymi wygnańcami zamieszkującymi położone na brzegu morza miasto. Nikt ich jednak nie wygnał – zostali oni zmuszeni do pozostania na planecie tuż po tym, jak okręty Ligi musiały odlecieć w wyniku ataku nienazwanego wroga. Od tamtej chwili minęło wiele pokoleń, lecz Alterranie wciąż wierzą, że któregoś dnia ich dawni towarzysze powrócą. W tej wierze skrywa się ich cała tragedia, która powstrzymuje ich przed jakimikolwiek próbami asymilacji, utrzymując wszystkich w ryzach praw międzygwiezdnego imperium: „Może ze zbytnią uległością podporządkowywali się temu procesowi, zbyt ochoczo godzili się na wymarcie. Ale ten rodzaj uległości – żelaznego przestrzegania praw Ligi – był od samego początku źródłem ich siły”. Chodziło przede wszystkim o nieingerowanie w żaden drastyczny sposób w rozwój technologiczny i kulturalny napotkanych na obcych planetach ludów.
Podobnie jak w „Świecie Rocannona”, Le Guin zwraca uwagę, że przedstawiciele Ligi stanowią wyjątek, a nie regułę wśród zamieszkujących wszechświat humanoidalnych ras. Mimo subtelnych prób polepszenia losu miejscowych koczowników, farborni nie byli w stanie nauczyć ich nawet posługiwania się kołem. Autorka daje do zrozumienia, że nie wszyscy ludzie (nawet jeśli zarówno miejscowi, jak i przybysze z gwiazd za „ludzi” uważają tylko przedstawicieli swojej własnej grupy) są ogarnięci pędem do zmian, nabywania nowych doświadczeń i ewolucji (ten temat został później rozwinięty w „Lewej ręce ciemności”). Kryje się w tym jeszcze innego rodzaju problem – tak długo, jak za próby zmian odpowiedzialni są właśnie farborni, miejscowi pozostają im niechętni. Sami wifowie stanowią bowiem grupę zarówno przywiązaną do swoich tradycji, co okrutną wobec tych, którzy starają się podważyć istniejący porządek (los jednego z bohaterów okazuje się i tak stosunkowo łagodny w świetle tego, jakie kary miejscowi przewidzieli dla łamiących ich tabu).
Jest to również (a może nawet przede wszystkim) opowieść o miłości między nieformalnym przywódcą Alterran Agatem oraz córką wodza wifów Rolery. Ich relacja, początkowo niebędąca niczym innym tylko dobrze skrywanym romansem, przeradzająca się później w oficjalne małżeństwo, jest symbolicznym krokiem w stronę lepszego zrozumienia między wifami a farbornami, choć nie można tu powiedzieć o nagłej rewolucji. To raczej furtka, która zostaje otwarta, ale która nie gwarantuje ani zwycięstwa w nadciągającym konflikcie, ani sukcesu w zjednoczeniu dwóch różnych od siebie grup ludzi.
Podczas gdy Agat i Rolery, oraz łącząca ich więź, stanowią bardzo wyraźny symbol nadchodzącego zjednoczenia i korzystnej dla wszystkich przyszłości, stary wódz wifów, Wold, reprezentuje wszystko to, co minęło, całą przeszłość swojego ludu i tradycje, które powoli odchodzą w niepamięć. Zgadzam się tutaj z opinią Beatrycze Nowickiej, że to właśnie Wold jest w tej powieści postacią najciekawszą. Jak na wodza przystało, jego głównym zmartwieniem jest zapewnienie dobrobytu – najpierw własnemu rodowi, później całemu klanowi, któremu przewodzi. A że w jego wydaniu oznacza to kurczowe trzymanie się zwyczajów, jakie przez pokolenia utrzymywały wifów przy życiu, nie jest już jego winą. Ostatecznie bowiem nawet Wold potrafi dostrzec moment, kiedy jego rola jako wodza dobiegła końca i dobrowolnie usunąć się w cień, pozostawiając podejmowanie decyzji młodszym, choć niekoniecznie bardziej doświadczonym i rozsądnym, członkom plemienia.
W powieści nie brakuje symbolicznych scen i rozmów, ale ten symbolizm wydaje się nazbyt nachalny. To, co było jak najbardziej zrozumiałe i akceptowalne w epickiej wyprawie Rocannona, na smaganej zimnymi wiatrami „Planety wygnania” wydaje się zdecydowanie mniej pasować. Brakuje tu tej subtelności, która cechuje późniejsze dzieła Le Guin i nieco bardziej wyszukanych metafor, które nie biją tak bardzo po oczach.
Inna rzecz, że podobnie jak w przypadku poprzedniej powieści, także tutaj „zwycięstwo” głównych bohaterów okupione jest przecież porażką kogoś innego – w tym wypadku całej wielotysięcznej hordy nadciągających z daleka koczowników, którzy uciekają przed surową zimą. Znów można odnieść wrażenie, że ich przegrana i nieuchronna śmierć jest zupełnie bez znaczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że jak zauważyła Beatrycze Nowicka, „Planeta wygnania” stanowi opowieść o tych lepszych cechach ludzi oraz ich zdolności do znalezienia wspólnego języka nawet mimo wielowiekowych barier i niechęci.



Tytuł: Sześć światów Hain
Data wydania: 3 listopada 2015
Cykl: Hain
ISBN: 978-83-8069-175-9
Format: 944s. 151×231mm; oprawa twarda
Cena: 69,90
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

44
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.