Książka Łukasza Lamży „Światy równoległe” to fascynujący przewodnik po rozmaitych irracjonalizmach, nie tylko związanych z medycyną alternatywną (homeopatia, antyszczepionkowcy), ale też po zadomowionych w kulturze kuriozalnych ideach i przekonaniach (różdżkarstwo czy wiara w płaską czy młodą Ziemię).  | ‹Światy równoległe›
|
Głównym celem autora jest oczywiście polemika z pseudonauką, ale często też zdrowe obśmianie oczywistych absurdów. Sam zawsze dziwiłem się, że ci sami ludzie, którzy nie ufają oficjalnej nauce, podpierając się szlachetnym sceptyzmem, sami łykają jak wyposzczone pelikany niepotwierdzone niczym rewelacje o chemtrails czy zabójczych szczepionkach. Podtytuł książki (Czego nas uczą płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze) sugeruje nie tyle miażdżącą krytykę, co raczej korzyści z zajmowania się takimi „modnymi bzdurami”. Jaki to pożytek? Otóż, po pierwsze, byłoby nim już samo zrozumienie „spiskowej” mentalności – a żeby z daną ideą polemizować, należy ją najpierw dobrze zrozumieć. Po drugie, warto poznać genezę danej idei, a to może nam wiele powiedzieć o historii nauki i nieufnego zazwyczaj postrzegania przez przeciętnego Kowalskiego kolejnych odkryć. Po trzecie wreszcie, wejść w ten alternatywny świat można po to, by się zdrowo pośmiać. Dla przykładu – są ludzie, którzy np. zupełnie poważnie traktują problem odchodów na Arce Noego i potrafią obliczyć ich masę (wynosi ona, bagatela, 12 ton w ciągu dnia). Lamża „dla beki” postanowił wkręcić różdżkarzy, zlecając im odpromieniowanie własnej posesji – a ci z zapałem rysowali otaczające Ziemię siatki szwajcarskie, pola wirowe i próżnie geopatyczne, przy czym co różdżkarz, to inna teoria. Okazuje się też, że myśleć „magicznie” potrafią także audiofile, przekonani, że „oczyszczacze kwantowe” czy kable o pięciocyfrowej cenie produkowane w „japońskich komorach kriogenicznych” poprawią jakość sygnału cyfrowego i polepszą zerojedynkowy przepływ danych. Słowem – warto poczhylic się nad pseudonauką dla polemiki i śmiechu. Lamża jest filozofem nauki, a także jej popularyzatorem, choć raczej nie radykalnym empirystą, a pytanie o istnienie metafizycznej siły wyższej pozostawia otwarte – co się pewnie nie spodoba racjonalistycznym ortodoksom. Na szczęście otwarty umysł nie oznacza tu pobłażania dla absurdów, więc jeśli szukamy w książce argumentów, by skutecznie popsuć atmosferę w towarzystwie ekspertów po kursach z youtube’a, znajdziemy ich sporo. Inna sprawa, że nawet setki artykułów z „Nature” czy „Scientific American” nie przekonają zagorzałych fanów Justyny Sochy czy Jerzego Jaśkowskiego. Żeby nie było tak prosto, Lamża przypomina, że nauka nie jest czarno-biała i zerojedynkowa, pisze o różnych poziomach naukowej pewności i bardzo długiej drodze, jaką przechodzą odkrycia naukowe czy leki kierowane do powszechnej sprzedaży. I przypomina, że niszowy artykulik w naukowym piśmie ma większą wartość dowodową niż opinia autorytetu czy nawet noblisty. A skuteczność nie musi być dowodem, że coś „działa” – może być wynikiem autosugestii albo koincydencją. Szkoda też, że książka powstała krótko przed pandemią koronawirusa – aczkolwiek ilość teorii spiskowych towarzyszących jej to materiał na kolejną książkę, a nie rozdział. Wnioski? Nie było ogólnoświatowego, biblijnego potopu i ludzie nie żyli tysiąc lat. Nie ma żył wodnych, tak pieczołowicie szukanych przez radiestetów. Nie ma trujących nas chemtrailsów, bo spisek o takim zasięgu to kompletne science fiction. Irydologia (medyczne przekonanie, że wygląd tęczówki odzwierciedla choroby organizmu) to fikcja, tak samo jak wróżenie z ręki albo pięty. Gigantyczne dawki witaminy C skutkują tak samo, jak normalne, a już przekonanie, że witamina C leczy raka, jest z gatunku niebezpiecznych. Dzisiejsza bezkrytyczna wiara w chińską medycynę wynika raczej z popkulturowego archetypu azjatyckiego mędrca i doktora Paj-Chi-Wo niż z realnej wyższości tejże medycyny nad dowolnie wybraną „medycyną naturalną” (a tym bardziej współczesną). Homeopatia to totalna bzdura, którą łatwo obalić argumentami z logiki – gdyby działała, to oceany i morza byłyby roztworami homeopatycznymi o potężnej mocy, biorąc pod uwagę stopień rozcieńczenia dowolnej obecnej w nich substancji i nieustanne „wstrząsanie”. Nie ma też czegoś takiego jak „pamięć wody”. Należy się szczepić, nawet jeśli skuteczność szczepionek wynosi 70-90 procent – a właściwie tym bardziej należy, bo skuteczność działania zależy od ogółu zaszczepionych. Globalne ocieplenie najprawdopodobniej (z pewnością rzędu 90-95 procent), niestety, ma miejsce. I tak dalej, i tak dalej… Co jest jednak prawdziwe? Otóż, ku zaskoczeniu samego autora, ideą niezupełnie absurdalną okazało się… powiększanie piersi za pomocą hipnozy (!). Autora zaciekawiło, skąd paramedyczny guru Jerzy Zięba wziął ten kuriozalny pomysł i odkrył kilka naukowych artykułów z zamierzchłych lat siedemdziesiątych. Wniosek? Pod wpływem sugestii hipnotycznej czy wytężonej koncentracji można znacząco zwiększyć przepływ krwi w danej tkance, co właściwie nie jest to sprzeczne z wiedzą medyczną… Ostrożnie więc z potępianiem tez, które z pozoru wydają się kompletnie dziwaczne i nie mieszczą się w naszym paradygmacie. Warto przeczytać, choć oczywiście książka zdecydowanie nie wyczerpuje tematu. Z dość pobłażliwo-dobrotliwym stosunkiem autora do tej „nauki równoległej” nie do końca się zgadzam – to nie tylko nieszkodliwe głupotki, ale realne problemy, np. w sytuacji, kiedy tacy antyszczepionkowi rodzice odmawiają szczepienia własnym dzieciom. Albo uznają pandemię koronawirusa za globalny spisek, każąc, o ironio, „włączyć myślenie”.
Tytuł: Światy równoległe Data wydania: 29 stycznia 2020 ISBN: 978-83-8049-963-8 Format: 224s. 133×215mm Cena: 34,90 Gatunek: non-fiction |