Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj francuski kwartet jazzrockowy, który tworzyli muzycy związani niegdyś z Magmą: Didier Lockwood, Jannick Top, Christian Vander oraz Benoît Widemann.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Niekiedy temu zespołowi przydawano nazwę, pochodzącą od tytułu jego jedynej płyty – „Fusion”. Oficjalnie jednak album sygnowany był nazwiskami muzyków, którzy brali udział w jego realizacji. Artyści ci znali się doskonale; drogi ich wszystkich przecięły się bowiem w połowie lat 70. ubiegłego wieku w składzie klasyka francuskiego awangardowego progresywnego jazz-rocka (zwanego Zeuhlem), czyli Magmy. Nic więc dziwnego, że „ojcem chrzestnym” grupy stał się jej lider – perkusista Christian Vander, który skrzyknął pod swoje skrzydła starych kumpli (przy okazji namówił ich do tego, by jeszcze raz wsparli jego macierzystą formację). Kwartet istniał krótko – swoją działalność rozpoczął serią koncertów w 1980 roku (dokumentuje to wydany po ponad trzech dekadach krążek „Paris 80”, zawierający nagrania zarejestrowane 13 grudnia 1980 roku w niewielkim klubie jazzowym Riverbop), a zwieńczył wydaniem longplaya w końcu roku następnego. Kto jeszcze – oczywiście poza Christianem Vanderem – tworzył… Fusion? Trzej znakomici francuscy instrumentaliści z okolic jazzu i rocka: charyzmatyczny skrzypek Didier Lockwood (patrz: Zao, Vandertop, Lockwood, Surya, Rahmann), poszukujący basista Jannick Top ( Vandertop, Speed Limit) oraz wyrafinowany klawiszowiec Benoît Widemann, mający już wtedy na koncie między innymi dwa solowe albumy: „Stress!” (1977) oraz „Tsunami” (1979). Sama śmietanka! Po kilku miesiącach szlifowania nowego repertuaru podczas występów na żywo, muzycy zdecydowali się wreszcie – w sierpniu 1980 roku – wejść do studia. Wybrali prowadzone przez Alaina Cluzeau paryskie Studio Acousti. Nagrany tam materiał upubliczniła natomiast, założona zaledwie dwa lata wcześniej, wytwórnia Disques JMS (ten drugi człon to inicjały właściciela – Jean-Marie Salhaniego). Na winylowy krążek trafiły cztery zespołowe kompozycje, spośród których jedna – wypełniająca całą stronę A – trwała, uwaga!, dwadzieścia cztery minuty. Prawdziwa gratka dla wielbicieli rozbudowanych improwizacji z pogranicza fusion i rocka progresywnego. Bo taka właśnie muzyka – z większym jednak naciskiem na jazz – znalazła się na płycie. Ten muzyczny kolos to, jak można się domyślać, będący hołdem dla „elektrycznego” Milesa Davisa utwór „GMK Go to Miles”. Początek numeru może wywołać lekką konsternację i zrodzić myśli, że trafił mi się jakiś wadliwy egzemplarz. Cóż, przez pierwszych sześćdziesiąt sekund do uszu słuchaczy docierają bowiem jedynie trzaski, jakby ktoś próbował uruchomić jakąś maszynę. Później okazuje się, że to maszyną był… zespół. Właściwa kompozycja zaczyna się od freejazzowej introdukcji, z której następnie wykluwa się stonowany jazz-rock z funkowymi inklinacjami (warto wsłuchać się w dźwięki fortepianu elektrycznego Widemanna).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W dalszej części utworu zaskoczeń także nie brakuje, zwłaszcza gdy do szlachetnego piana Fendera dołączają syntezatory – tym samym „stare” łączy się z „nowym”, usatysfakcjonowani mogą poczuć się zarówno wielbiciele muzyki z początku, jak i z końca lat 70. Przez dłuższy czas w tle pozostaje natomiast sekcja rytmiczna, pełniąca rolę czysto służebną – gdy jednak wybija się na plan pierwszy (głównie za sprawą Vandera), „GMK Go to Miles” z miejsca nabiera mocy. Aż do przesilenia, o którym Jannick i Christian od nowa budują napięcie, w czym pomaga im Benoît (serwujący melodyjny motyw na syntezatorach) oraz – pojawiający się po raz pierwszy, co może wydawać się wręcz nieprawdopodobne, dopiero w dwudziestej drugiej minucie! – Didier Lockwood. Ale to w dużej mierze dzięki niemu końcówka jest energetycznie jazzrockowa. W ciągu zaledwie dwóch minut skrzypek rekompensuje swoją wcześniejszą nieobecność. Z komercyjnego punktu widzenia takie zagranie było ryzykowne, ale artystycznie – jak najbardziej usprawiedliwione.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Stronę B albumu otwiera najkrótszy w całym zestawie „Overdrive”. Po funkowym otwarciu, znaczonym klangowaniem basu, kwartet szybko podkręca tempo, otwierając tym samym drogę do dynamicznej improwizacji Lockwooda na skrzypcach. I chociaż później jego miejsce zajmuje na jakiś czas Widemann (ze swoimi syntezatorami), to jednak końcówka kompozycji ponownie należy do Didiera. W zatytułowanym tajemniczo „767 ZX” obaj muzycy już ze sobą nie rywalizują, ale prowadzą stonowany, wręcz nieco leniwy dialog; w kontrze do nich stają natomiast Top i Vander, którzy, jak widać (a raczej słychać), mają dość subtelnych pogaduszek i wzywają kolegów do mocniejszego uderzenia. O ile Lockwood daje im się namówić, o tyle Benoît konsekwentnie odmawia i na Fenderze snuje nieco nostalgiczną jazzową opowieść w stylu lat 60. Równie subtelny, zahaczający wprost o popową delikatność i melodyjność, jest w pierwszych minutach „Reliefs”, chociaż z upływem czasu staje się coraz bardziej zadziorny. Nie ma zresztą wyboru, ponieważ taką właśnie narrację narzucają członkowie sekcji rytmicznej.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Im bliżej końca, tym bardziej emocje zostają wyciszane. Nawet jeśli Lockwood i Widemann mają jeszcze ochotę zaszaleć, Top i Vander konsekwentnie trzymają ich w ryzach. To w końcu nie Magma! Mimo to „Fusion” okazuje się – jak na czasy niesprzyjające tego typu muzyce – bardzo udanym przedsięwzięciem, którego po latach biorący w nim udział artyści nie musieli się wstydzić. Jeżeli jednak liczyli na sukces komercyjny, musieli obejść się smakiem. Owszem, tego typu twórczość wciąż trafiała do koneserów, ale zdecydowana większość sięgała po mniej wyrafinowane gatunki muzyczne. W końcu były to już czasy z jednej strony disco, z drugiej – punka i rodzącego się za Oceanem thrash metalu. Działalność grupy krótko po wydaniu albumu została zawieszona; Vander ponownie skupił się na Magmie, po rozwiązaniu której w 1984 roku – jak się okazało, nie ostatecznym – w kolejnych swoich projektach jeszcze mocniej „wgryzł” się w twórczość Johna Coltrane’a. A pozostali? Każdy powędrował swoją drogą. Skład: Didier Lockwood – skrzypce elektryczne Benoît Widemann – fortepian elektryczny, syntezatory Jannick Top – gitara basowa Christian Vander – perkusja
Tytuł: Fusion Data wydania: 1981 Nośnik: Winyl Czas trwania: 44:02 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory Winyl1 1) GMK Go to Miles: 23:59 2) Overdrive: 05:00 3) 767 ZX: 06:50 4) Reliefs: 08:12 Ekstrakt: 80% |