Czy to możliwe, że tyle razy wybierałam do opisania kadry z komiksów Tadeusza Baranowskiego, a pominęłam przygody Orient-Mena? Jednego z pierwszych – oprócz Asa z „Hydrozagadki” – polskich superbohaterów?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa” to tytuł niegdyś bardzo popularny na konwentowych konkursach kalamburów. Doświadczonej drużynie wystarczyła liczba wyrazów i dotknięcie nosa, podczas gdy ci nieznający klasyki męczyli się z pokazaniem słowa „dybie”. Tytuł dotyczy zeszytu zawierającego dwie opowieści. Ta o przygodach Orient-Mena nazywa się „Co w kaloryferze piszczy”. Każda strona to inna historyjka, zwykle oparta na absurdalnym pomyśle lub grze słów. W tym wypadku mamy humor polegający na odwróceniu pojęć i skojarzeń: ufoludki zamiast w latającym spodku, podróżują w latającej filiżance ze spodkiem, zaś ich naczyniami są małe samoloty. Potem jeszcze wspominają, że na ich planecie herbata zwykła pijać ich. Okrzyk głównego bohatera jest wzorowany na popularnej w latach 70 i 80 odzywce do niewprawnych kierowców: „Jak jeździsz, baranie?!” (uchodzącej wówczas za niemal wulgarną). To z kolei zostaje potraktowane dosłownie: kosmici pokazują Orient-Menowi „jak latają”, kreśląc wokół niego przyprawiające o zawrót głowy pętle. A swoją drogą, ciekawe, dokąd udaje się ufoludek, któremu zepsuła się latająca filiżanka. Czyżby do… serwisu? |