powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CCII)
grudzień 2020

Wszystko co najgorsze w Marvelu
Javier Piña, Humberto Ramos, Jesús Saiz, Mark Waid ‹Avengers #6: Zderzenie światów›
Wiecie, co jest najlepsze w szóstym tomie serii „Avengers” z podtytułem „Zderzenie światów"? Okładka autorstwa Alexa Rossa.
ZawartoB;k ekstraktu: 40%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Można być maniakiem Marvela i łykać wszystko, co nam się zaoferuje. Często staram się szukać pozytywów w recenzowanych albumach, choć bywa, że nie jest to łatwe. Niemniej to, co zaprezentował nam scenarzysta Mar Waid, wraz z kolegami rysownikami, stanowi wszystko to, czego nie cierpię w suprbohaterskiej branży.
Po pierwsze mamy do czynienia z crossoverem, w którym biorą udział drużyny Avengers i Champions. Nawet w Polsce mogliśmy się zorientować, że starzy wyjadacze nie lubią się z młokosami. Dlatego też tytułowe „zderzenie światów” nie dotyczy jedynie zagrożenia, z którym muszą sobie poradzić herosi, ale także ma wymiar symboliczny w kontekście walki starych z młodymi. I choć sam pomysł nie jest nowy, wciąż można go ciekawie zaprezentować. Niestety Waid nie podołał zadaniu. Niby dowódca Mścicieli Falcon ściera się z przywódczynią Czempionów, czyli Ms. Marvel, ale nie wychodzi to poza poziom kłótni w piaskownicy, o to, kto ma fajniejsze zabawki (czyli potężniejszych i mądrzejszych członków). Nawet emocjonalny wybuch Novy, który zagroził odejściem, wygląda mało poważnie.
Problemem jest także to, że na kartach komiksu widzimy całkiem pokaźny oddział postaci, ale w większości stanowią one tło dla kilku liderów. Prawdopodobnie związane jest to również z tym, że oba składy są po ostrych przetasowaniach personalnych. Z jednej strony mamy więc młodego, ale już dość doświadczonego Milesa Moralesa w roli Spider-Mana, czy młodą wersję Cyclopsa, który swoje przeżył, a z drugiej wciąż świeżą w temacie panią Thor, czy nową Wasp, mającą za sobą mniej przygód, niż chociażby Ms. Marvel. W takim towarzystwie trudno wskazać, który z teamów jest bardziej, a który mniej wyrobiony w bojach.
Po drugie, znów zostajemy wrzuceni na głęboką wodę odnośnie świata Marvela. Wydawać by się mogło, że skoro Egmont zdecydował się na regularne publikowanie serii „Avengers”, będziemy w Polsce na bieżąco. Nic bardziej mylnego. Aby ogarnąć sytuację, należy śledzić kilkanaście równoległych serii. To nie sprzyja emocjonalnemu związaniu się z postaciami, zwłaszcza, kiedy niespodziewanie pojawiają się na kartach komiksu. Tu tak jest z bardzo ważną dla fabuły Viv, córką Visiona, która wyskoczyła, niczym przysłowiowy królik z kapelusza. Podobnie w konsternację wprowadza postać Hulka, który nie jest tym Hulkiem, jakiego znamy i lubimy, a kimś całkiem innym. Tylko wyglądającym i nazywającym się tak samo. Ja wiem, że lubimy piosenki, które już słyszelieśmy, więc po co silić się na wymyślanie nowych herosów, skoro można swobodnie przerabiać starych, ale bez przesady.
Po trzecie po raz kolejny otrzymujemy wydumaną, mało wciągającą fabułę. Pierwsze skrzypce gra w niej Wielki Ewolucjonista z Przeciw-Ziemi. Już to samo w sobie powinno stanowić ostrzeżenie, przed próbami doszukiwaniem się w tym zbyt wielkiego sensu. Sięganie po te elementy zawsze oznacza stąpanie po cienkim lodzie tego co możemy przyjąć na wiarę. Nawet w komiksie superbohaterskim musimy mieć do czynienia z choćby odrobiną prawdopodobieństwa. Mark Waid stara się nas zwieść pseudonaukowymi teoriami, ale aby nikt się nie połapał, że są bez sensu, natychmiast wrzuca nas w wir akcji. Przyznam, że zadziałało to w przypadku „I Wojny Kanga”, ale tym razem nie zamydliło oczu na tyle, bym w pewnym momencie nie zadał sobie fundamentalnego pytania: „co ja pacze?”. Inaczej być nie mogło, skoro pierwszym problemem, z którym muszą uporać się nasi bohaterowie (i to aż z dwóch drużyn) jest lecący na stronę Ziemi asteroid, który dla Thora (męskiego), czy Hulka (starego) nie powinien sprawiać większego problemu. Bądź co bądź ten pierwszy poradził sobie z atakiem żywej planety, a ten drugi potrafił złączyć rozsuwające się płyty tektoniczne.
Wreszcie po czwarte, irytuje mnie rozdźwięk w warstwie graficznej. A to dlatego, że mamy do czynienia z kompilacją albumów serii „Avengers” i „Champions”, za które odpowiadają inni rysownicy. O ile jeszcze Jesus Saiz i Javier Piña w pewien sposób się uzupełniają, prezentując szlachetny, bardziej naturalistyczny styl, to już Humberto Ramos całkiem od nich odstaje, serwując cartoonową stylistykę, do tego wyglądającą, jakby była tworzona na kolanie.
Ale żeby nie było, że dopatruję się samych minusów, na koniec muszę pochwalić wątek Visiona i jego córki, który jako jedyny został zaprezentowany w przekonujący sposób i faktycznie potrafi chwycić za serce. Ich relacja przez cały komiks ewoluuje i angażuje bardziej, niż całe zamieszanie z Przeciw-Ziemią, czy utarczki Avengers z Champions.
Mimo wszytko jednak „Zderzenie światów” ciężko zaliczyć nawet do marvelowej średniej. To po prostu komiks dla fanów, którzy nie chcą mieć dziury w kolekcji. Reszta spokojnie może go sobie darować.



Tytuł: Avengers #6: Zderzenie światów
Scenariusz: Mark Waid
Data wydania: 12 listopada 2020
Przekład: Marek Starosta
Wydawca: Egmont
Cykl: Avengers
Format: 132s. 167x255mm
Cena: 39,99
Gatunek: superhero
Zobacz w:
Ekstrakt: 40%
powrót; do indeksunastwpna strona

105
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.