W tomie „Wielki turniej” osią akcji są walki baranów oraz starania Kajka i Kokosza o zdobycie odpowiedniego zawodnika. Po wielu perypetiach delegacja Mirmiłowa przybywa do stolicy. Gród kipi życiem i nieważne, że składa się z kilkudziesięciu drewnianych chatek… Już kiedy mając lat „niskie naście” (jak to kiedyś ujął Spike) po raz pierwszy czytałam komiksy Christy, niezwykle bawiły mnie odwołania do współczesności – takie jak skierowanie na wczasy albo „święty napis” REMANENT, który – wywieszony nad bramą grodu – skutecznie powstrzymuje atak zbójcerzy. W „Wielkim turnieju” bohaterowie trafiają do stolicy kraju. Nazwa nie pada, jednak kolumna włodarza Zmoisława jet czytelnym tropem. Zgodnie z warszawską miejską legendą, jakieś cwaniaczki oferują jej sprzedaż naiwnemu turyście. Teraz się dziwię, że całkiem naturalne wydawało mi się to, że król rezyduje w Warszawie zamiast w Krakowie lub wręcz w Gnieźnie, co bardziej pasowałoby do „prasłowiańskości” komiksu. W kolejnych kadrach widzimy sklepy: komis (za PRL-u główne miejsce zaopatrywania się w „zachodnie” ciuchy i inne towary – stąd narzekania komiksowych niewiast na wysokie ceny), warzywniak (ziemniaków nie dowieźli) oraz Veritas, gdzie dewocjonaliami są posążki słowiańskich bóstw. Bardzo mnie to śmieszyło, jednak z jakichś przyczyn szczególnie podobał mi się kadr, gdzie na środku tłocznego rynku spotykają się przybysze z różnych regionów królestwa. Co prawda Ślązak powinien raczej burczeć „Kaj sie pchosz” 1), ale i tak jest zabawnie. 1) „Bery i bojki śląskie” były w dzieciństwie jedną z moich ulubionych lektur i sporo się z nich dowiedziałam w kwestii słownictwa. |