„Miasto złudzeń” to kolejna, po „Świecie Rocannona”, powieść drogi w dorobku Ursuli LeGuin. W ciekawy sposób wykorzystuje ona wątki z „Planety wygnania”, będąc jednocześnie, do pewnego stopnia, zapowiedzą „Czarnoksiężnika z Archipelagu”. A w tym wszystkim oferuje nad wyraz ciekawą, postapokaliptyczną wizję Ziemi.  | ‹Sześć światów Hain›
|
Dość późno dowiadujemy się, że „Miasto złudzeń” jest odległą, ale bardzo wyraźną kontynuacją „Planety wygnania”, choć już na początku możemy wyraźnie dostrzec podobieństwo poruszanych tematów: wątki wojny oraz niełatwego przystosowania się ludzi pochodzących z różnych miejsc do zrozumienia siebie nawzajem. Kim jest anonimowy bohater, któremu zamieszkujący gęsty las plemię nadało imię Falk? Tego nie wie nawet on sam i podróż, na którą się wybierze, będzie stanowiła dla niego wyprawę w poszukiwaniu prawdy na swój temat. Akcja powieści rozgrywa się na Ziemi, lecz minęło tysiąc lat od wojny, która rozpętała się między ludźmi a tajemniczymi Shinga. Ludzkość przegrała, a ich nowi tajemniczy władcy… cóż, o nich wiemy równie mało, co o Falku. Gdzieś tam są, krążą plotki o ich okrucieństwie i potędze, ale nieprędko przyjdzie nam poznać o nich prawdę. Jak łatwo możemy się domyślić, miejscem akcji jest Ameryka Północna, która po latach powróciła do swojego pierwotnego charakteru: gęste lasy, ogromne prerie pełne stad bizonów, okazjonalne ruiny dawnych zabudowań czy osady pełne zarówno przyjaznych i gościnnych ludzi, jak i wrogo nastawionych outsiderów. Wszyscy ludzie żyją w strachu przed tajemniczymi Shinga, którzy podbili Ziemię (i prawdopodobnie inne światy Ligi), zakazali podróży międzyplanetarnych, „zniszczyli naszą naukę, spalili książki, a co gorsza, przeinaczyli wszystko, co nam pozostało”. Nie ma przy tym żadnego znaczenia, że prawo narzucone przez zdobywców zabraniało ludziom zabijania – koszt takiego pacyfizmu był dla wszystkich, nawet dla tych, którzy nie widzieli na oczy żadnego przedstawiciela rasy nowych panów, zdecydowanie zbyt duży. Ucisk obcych, nawet jeśli nie ingerował w żaden bezpośredni sposób w życie i codzienność resztek ludzkości, był trudny do zniesienia. Stopniowo przypominając sobie swoje poprzednie losy, Falk zaczyna również kwestionować słuszność narzuconego zakazu zabijania – co z tego, że Shinga (jak od dawna podejrzewa) zachowali go przy życiu, skoro swoją technologią wymazali jego całą pamięć, odbierając mu to, co najważniejsze dla każdej jednostki: jego osobowość. Co ciekawe, Le Guin nie każe Falkowi mozolnie odkrywać swojej przeszłości: po dotarciu do celu wędrówki, tytułowego miasta, zostaje on wręcz zasypany informacjami na temat swojego prawdziwego pochodzenia. I tylko od niego będzie zależało, czy uwierzy w cokolwiek, co przedstawiają mu Shinga, prezentujący się nie jako obcy, ale zwykli ludzie, którzy postanowili uratować Ligę przed upadkiem i zaprowadzić porządek w chaosie. Es Toch, miasto złudzeń, okazuje się dla Falka labiryntem (w metaforycznym sensie), przez który będzie musiał przebrnąć, by odkryć prawdę. Jak zauważyła w swojej recenzji Beatrycze Nowicka, wyprawa Falka jest powielaniem pewnych schematów fabularnych, do których Le Guin sięgała niejednokrotnie w swojej karierze pisarskiej. Godne uwagi jest również to, w jaki sposób w pozornie pozbawionej dramatycznych wydarzeń powieści autorka zdołała (szczególnie po przybyciu bohatera do Es Toch) opisać stopniowo zaciskającą się wokół Falka sieć. Ani on, ani tym bardziej czytelnik, nie wiedzą w pełni, ile ze słów wypowiadanych przez gospodarzy jest prawdą. Miasto faktycznie pełne jest złudzeń, kuszących obietnic i nadziei na lepszą przyszłość, którą mieliby zagwarantować wyłącznie nowi władcy. Brakuje, nawet w finale, wartkiej akcji i znacząca większość końcowych wydarzeń to wewnętrzne przemyślenia Falka, jego próby odkrycia prawdy oraz znalezienia wyjścia z pozornie niemożliwej do rozwiązania sytuacji. Nietypowo przedstawiła Le Guin przemianę głównego bohatera oraz jego próby zrozumienia samego siebie – czy raczej dwóch osobowości, które w pewnym momencie musi ze sobą pogodzić. Ostateczne zwycięstwo jest wynikiem zarówno sprytu, jak i sporej dozy humanizmu, tak powszechnego w prozie tej autorki. Choć jest to w głównej mierze powieść o poszukiwaniu prawdy na temat samego siebie, nie brakuje tu (szczególnie w opisach świata) takich wątków jak przemijanie i niezmienność w jednym: „Poranek był rześki, spokojny i świeży – tak jak wówczas, gdy pierwotni mieszkańcy tego kraju budzili się w swych składanych spiczastych domach i wychodzili na zewnątrz, aby zobaczyć słońce wstające ponad ciemnym lasem. Poranki są zawsze takie same i jesień jest zawsze jesienią, lecz lat liczonych ludzkich życiem jest wiele. W tym kraju żyli niegdyś pierwotni mieszkańcy… a po nich przyszli następni, zdobywcy. I jedni, i drudzy przepadli, podbici i zwycięzcy, miliony istot, wszystkie zebrane razem w nieokreślony punkt na horyzoncie minionego czasu. Gwiazdy zostały zdobyte i znów stracone. Lata wciąż mijały i było ich tak wiele, że las z pradawnych czasów, całkowicie zniszczony, kiedy ludzie tworzyli i spełniali swoją historię, wyrósł na nowo.” Wątki postapokaliptyczne nie wynikają tutaj wcale z powszechnej zagłady, jaka dotknęła ludzkość, ale z samego faktu kontroli nad nimi przez przybyłych z gwiazd Shinga. W porównaniu ze znanymi nam sukcesami Ligi, odkrywaniem nowych światów i poszerzaniem granic nauki, Le Guin bezustannie zadaje pytanie: czy cena za wszechobecny pokój narzucony przez zdobywców nie jest zbyt wysoka?
Tytuł: Sześć światów Hain Data wydania: 3 listopada 2015 ISBN: 978-83-8069-175-9 Format: 944s. 151×231mm; oprawa twarda Cena: 69,90 |