„Batman. Sekta” – po trzydziestu dwóch latach od premiery za oceanem dociera do Polski. Rychło w czas – w końcu jest to jedna z najbardziej znanych opowieści o człowieku–nietoperzu, jakie napisano i w dodatku autorstwa nie byle jakich twórców. Za scenariusz odpowiada Jim Starlin (w Polsce kojarzony najbardziej z „trylogii nieskończoności” Marvela), a za ilustracje sam Bernie Wrightson, jeden z najlepszych rysowników jakich nosiła Ziemia. Za ich sprawą Batman trafia prosto do piekła.  |  | ‹Batman. Sekta›
|
Człowiek–nietoperz jest najsłynniejszym superbohaterem pozbawionym jakichkolwiek nadludzkich mocy. Wydawać by się mogło, że prędzej czy później ktoś go złamie – tak nieodwołalnie i na zawsze. Ale „show must go on” zatem nawet z najgorszych opałów nasz bohater powinien w końcu się wydostać. Fani Batmana pamiętają wydarzenia z lipca 1993 roku („Knightfall”), kiedy to niejaki Bane złamał kręgosłup mrocznego rycerza. Tak dosłownie, fizycznie. Pięć lat wcześniej Batmana złamano psychicznie, nafaszerowano prochami, uwięziono w podziemiach Gotham i przekonano, że brutalne, bezlitosne metody walki z przestępczością są tym, czego miastu naprawdę potrzeba. A jak do tego doszło? W drugiej połowie lat osiemdziesiątych Jim Starlin, do spółki z Alanem Grantem, Johnem Wagnerem i samym Frankiem Millerem, zajmował się kształtowaniem „pokryzysowej” wersji obrońcy Gotham. Pisał scenariusze do serii „Batman” przez cały rok 1988 i zakończył w lutym 1989. Końcówka 1988 roku obfitowała w wydarzenia niesłychane – Jim Starlin napisał czteroczęściową historię „The Cult” (czyli właśnie „Sektę”), pozostającą poza oficjalnym kontinuum Detective Comics i… zabił Robina – tym razem już oficjalnie, w prowadzonej przez siebie regularnej serii (do tych wydarzeń wrócimy za chwilę). Miniseria „The Cult”, wydana między sierpniem a listopadem 1988 roku, miała być opowieścią grozy, poruszającą jednocześnie tematy społeczno-polityczne. Czyli mniej więcej czymś w stylu wydawanego w tym czasie „Hellblazera” Jamiego Delano, jeszcze przed „epoką Gartha Ennisa”. Jako „elseworld” „Sekta” mogła zawierać wątki odważniejsze i bardziej kontrowersyjne niż zwykle – z tego też powodu Starlin uważał ją zawsze za swój ulubiony komiks z Batmanem własnego autorstwa. Omawiana tetralogia zawiera historię diakona Blackfire’a, Indianina nazywanego „Czarnym Ogniem” – tajemniczego, długowiecznego, przerażającego przybysza znikąd. Werbuje on biednych i pokrzywdzonych ludzi Gotham (głównie bezdomnych) i tworzy coś w rodzaju podziemnej sekty. Blackfire ogłasza się wysłannikiem samego Boga, którego zadaniem jest ochrona najsłabszych i krwawa rozprawa z wszystkimi przestępcami w mieście. Działania sekty powodują spadek przestępczości i wzrost anarchii na skalę niesłychaną – gdy ofiarą diakona staje się sam Batman (odurzony, zmanipulowany i złamany) sytuacja wymyka się spod kontroli. Nasz bohater, w asyście niezastąpionego Robina, musi powstrzymać Blackfire’a – ale najpierw musi pokonać własne wewnętrzne demony. Robinem, który występuje w „Sekcie” jest nikt inny jak Jason Todd, następca słynnego Dicka Graysona. Jason był od samego początku o wiele bardziej bezwzględny, twardy, szalony, krnąbrny i chadzający własnymi ścieżkami. Takim kreował go Starlin, który nigdy tej postaci nie lubił i uważał ją za nieco absurdalną w porównaniu do jej mrocznego mentora. Występ Todda w „Sekcie” jest jego łabędzim śpiewem – już w grudniu 1988 Starlin postanawia go uśmiercić. Jason Todd umiera z rąk Jokera w opowieści „A Death in the Family” – włodarze DC puścili to do druku a potem tak się wystraszyli, że zorganizowali nawet referendum wśród czytelników, mające rozstrzygnąć czy Robin nie powinien jednak powrócić. Nie powrócił. Ok, dokładnie to Jason Todd nie powrócił – ale to już zupełnie inna historia. Postać Todda jest w „Sekcie” mimo wszystko kluczowa. To on stawia na nogi pobitego i złamanego (chyba po raz pierwszy) Batmana. Mroczny rycerz musi walczyć ze swoim strachem jak nigdy dotąd i nie radzi sobie z rzeczywistością – jest zmaltretowany i odczłowieczony. Chyba nawet w późniejszej o dwa i pół roku historii „Batman: Venom” (znamy ją w Polsce dzięki niezapomnianemu „TM-Semic”) radził sobie lepiej – tam również narkotyki sprowadziły go na dno. Postać Batmana zepsutego i upadłego, przekonanego o słuszności postępowania sekty Blackfire’a, podkreśla tylko grozę wizji autora. Siła diakona pochodzi głównie ze słabości systemu prawnego Gotham, który nie radzi sobie z przestępczością. Niezaprzeczalne wyniki krucjaty sekty, okrągłe zdania wypowiadane przez jej przywódcę i desperacja mieszkańców, szukających pomocy w walce ze złem trafiają na podatny grunt. Jak podkreśla Starlin ustami Blackfire’a, to religia jest największą siłą kształtującą społeczeństwo w czasach upadku obyczajów. Ale ostateczne konkluzje są zatrważające – religia staje się narzędziem władzy i terroru, których celem jest po prostu władza i terror. „Batman. Sekta” nawiązuje wyraźnie do starszego o dwa lata „Powrotu mrocznego rycerza” Franka Millera. Armia podziemi szturmująca Gotham, zamieszki w całym mieście, gigantyczny, uzbrojony po zęby, batmobil, czy słynne „kadry telewizyjne’ – gadające głowy, które po Millerze tak skwapliwie wykorzystywali inni twórcy. „Sekta” jest komiksem prostszym, mniej aluzyjnym, nie tak symbolicznym i zniuansowanym. Bernie Wrightson nie rysuje tak oszałamiająco jak we „Frankenstein żyje, żyje!” czy w „Potwornej kolekcji”. Trzyma się poziomu nieco powyżej średniej i również ciąży lekko ku Millerowi. W żadnym wypadku jednak nie można nazwać „Sekty” komiksem wtórnym – idę o zakład, że fani Batmana (i nie tylko) przeczytają go z wypiekami na twarzy.
Tytuł: Batman. Sekta Data wydania: 20 stycznia 2021 ISBN: 9788328159358 Format: 200s. 170x260mm Cena: 79,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 80% |