powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CCIII)
styczeń-luty 2021

30 najlepszych płyt 2020 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹Spaceflowers›
‹Spaceflowers›
Trzy utwory o łącznym czasie trwania prawie 50 minut, sprawiające, że odlecimy w kosmiczną, psychodeliczną podróż. Tak najkrócej można opisać zawartość „Spaceflowers”. Panowie stawiają na rozmach także w kwestii doboru instrumentarium. Poza standardowym, rockowym zestawem, znajdziemy tu również krautrockową elektronikę, a w kontrze do niej egzotyczne instrumenty ludowe, jak saz, surma czy didgeridoo.
‹Fireworker›
‹Fireworker›
Być może to określenie będzie krzywdzące dla Gazpacho, ale słuchając otwierającej „Fireworker”, dwudziestominutowej suity „Space Cowboy”, od razu skojarzyła mi się z Muse na sterydach. Neoprogresywna twórczość zespołu została bowiem uwznioślona niemal symfonicznym zadęciem, które jednak nie powoduje przesytu, a chęć włączenia kompozycji ponownie. W dalszej części albumu jest już mniej bombastycznie, co nie znaczy, że mniej ciekawie. Zdecydowanie smakowita porcja muzyki.
I znów zaskoczenie. Owszem, podobał mi się poprzedni krążek Demons & Wizards „Touched by the Crimson King”, ale ukazał się w odległym 2005 roku i w sumie nie wierzyłem, że zespół jeszcze powróci do studia. I to z taką mocą! Osobami, które w głównej mierze odpowiedzialnymi za ten projekt, są Hansi Kürsch, wokalista Blind Guardian, oraz Jon Schaffer, gitarzysta Iced Earth. W efekcie spotkania po latach, nagrali album, który wyprzedza o lata świetlne ostatnie dokonania ich macierzystych zespołów. Na marginesie wspomnę tylko, by nie łączyć „III” z ekscesami Schaffera w czasie szturmu na Capitol.
A teraz mały skok w bok. „RTJ4” to jedyny reprezentant sceny hiphopowej w niniejszym zestawieniu. Nie mogło go jednak zabraknąć, bo choć można dyskutować z poglądami duetu, nie sposób odmówić mu szczerości i zaangażowania. To płyta, która powstała z buntu na otaczającą nas rzeczywistość i potrzeby zmian. Do tego niesamowicie energetyczna i… przebojowa. A wisienką na torcie jest utwór „Just”, w którym słyszymy Pharella Williamsa i Zacka de la Rochę z Rage Against the Machine.
‹There is No Year›
‹There is No Year›
Algiers miejsce w naszym rankingu mieli zapewnione już dzięki samemu tytułowi albumu. Co ciekawe ukazał on się w styczniu, a więc jeszcze przed globalną pandemią. Pewnie dlatego nie czuć na nim strachu, czy poczucia rezygnacji. Muzyka na nim zawarta jest barwna i świetnie brzmiąca, stanowiąca mieszankę różnych stylów, od elektroniki i rocka po gospel, hip hop, postpunk i blues. Do tego okraszona niebanalnymi tekstami.
‹Power Up›
‹Power Up›
Wielki powrót gigantów rocka. I to w kultowym składzie z Brianem Johnsonem na wokalu i Philem Ruddem za perkusją. Słyszałem już opinie, że „Power Up” to najlepszy album Australijczyków od czadu „Back in Black”. Nie wierzcie w to, bo stwierdzenie to wyrządza krzywdę takim dziełom, jak „Flick of the Switch”, „The Razors Edge” i „Black Ice”. Niemniej jest bardzo dobrze. Choć panowie od wieków grają to samo, wciąż potrafią czerpać z tego radość i tryskają wręcz młodzieńczą energią. Nieźle, jak na osoby w takim wieku, że mogą się w pierwszej kolejności szczepić przeciwko covidowi.
‹Homegrown›
‹Homegrown›
Czekaliśmy na to 45 lat. Neil Young nagrał „Homegrown” w okresie swojej największej aktywności twórczej, czyli w połowie lat 70., po czym gotowy materiał odłożył na półkę. Uznał bowiem, że jest zbyt osobisty. W dużej części dotyczył bowiem rozpadu jego związku z aktorką Carrie Snodgress. Jak to dobrze, że wreszcie zdecydował się sięgnąć do swoich archiwów. Zwłaszcza, że jest to pozycja kompletna i nie ma mowy o jakichś odrzutach. Dziś „Homegrown” słucha się, jak jednego z klasycznych dzieł mistrza, którym zapewne by się stał, gdyby nie fakt, że wylądował w szufladzie (czy gdzie tam się trzyma stare taśmy).
‹Chrust›
‹Chrust›
Przyznam, że kiedy usłyszałem single promujące „Chrust”, odrzuciły mnie. Stanowiły bowiem przeintelektualizowane, nieco pretensjonalne granie, którego osobiście nie trawię. A jednak po przesłuchaniu całego albumu, zostałem nim zauroczony. I nie wiem dlaczego. W końcu to bardzo duszna i ciężka w odbiorze twórczość, okraszona neurotycznymi tekstami, do tego podana w ascetyczny sposób. Głównie bowiem towarzyszy nam fortepian i momentami histeryczny śpiew Herbuta. Normalnie powinno mnie od tego odrzucić na wiele kilometrów, a jednak ujęła mnie szczerość tego albumu i fakt, że Igor całkowicie otworzył się przed słuchaczami. I tylko mógł sobie darować cover „Krakowskiego spleenu” Maanamu, bo jego wykrzyczanej wersji praktycznie nie da się słuchać.
‹Letter to You›
‹Letter to You›
The Boss zebrał swoich muzycznych przyjaciół z E Street Band i wraz z nimi nagrał bardzo spontaniczną, naturalnie brzmiącą płytę. Bez silenia się na wielkie przeboje, czy epokowe hymny. To po prostu porcja muzyki, zaserwowana przez doświadczonych ludzi, którym się jeszcze chce i którzy się świetnie rozumieją. Najlepsza propozycja Springsteena od czasu „Magic” (2007) albo nawet „The Rising” (2002).
Niespodziewana propozycja od lidera Comy i męskiej połowy duetu The Dumplings. Zaczęło się od ich wersji utworu „King” T.Love (który również można znaleźć na krążku) i przerodziło w bardzo interesujący projekt z pogranicza rocka i elektroniki. Przebojowym podkładom autorstwa Karasia towarzyszy specyficzna maniera wokalno-literacka Roguckiego, który wydaje się być w lepszej formie, niż na ostatnich płytach macierzystej formacji.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

201
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.