powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CCIII)
styczeń-luty 2021

Krzesło łaski Barabasza
Jerzy Bogusławski
ciąg dalszy z poprzedniej strony
To jednak na nic. Po przestudiowaniu życiorysu dyktatora, po niezliczonych symulacjach, przyczyna jego zachowania umykała mi niczym zwierzyna w ciemnym lesie. Symbolem tego stał się codzienny rytuał, który teraz odtwarzam. Przesiadanie się z krzesła na krzesło przy piosence o pozbawionym nadziei skazańcu; skąpanie w świetle Karła, od którego Vaterson normalnie stronił, gdy tylko mógł.
W końcu cierpliwość rządu dobiegła końca. Najpierw dorzucili spasłego Szejta w roli nadzorcy. Potem zatrudnili Angelę.
Siadam to na jednym krześle, to na drugim. Nic. Piosenka dobiega końca, ale ani grom nie spadł z nieba, ani żaden bóg nie zesłał odpowiedzi. Gorycz porażki osładzam jednym życzeniem – by mej następczyni powiodło się równie dobrze.
• • •
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Rano oglądam pierwszy od dawna blask prawdziwej gwiazdy. Oślepia mnie zaraz po wejściu do biura Vatersona; mrużę oczy, ale zmuszam się, by w niego patrzeć. Ból to mała cena, by móc po tylu miesiącach napawać się ciepłą bielą.
Chrząknięcie Szejta i blask znika, zostawiając po sobie tańczące na siatkówce kolory.
Wzrok wraca do normy, zrzucając mnie z nieba wprost na ziemię. Grubas za biurkiem, Karzeł zagląda przez przeźroczysty dach, a złote oczy Angeli zdają się przygaszone. W dłoniach trzyma na wpół skończoną figurkę człowieka, którą jeszcze przed momentem lepiła strunowaniem.
– Wreszcie jesteś – zaczyna Szejt tym swoim pretensjonalnym tonem, opierając buty na blacie. – Pewnie chciałbyś wiedzieć, dlaczego zamiast do stacji transferowej, kazałem ci przyjść tutaj?
Kiwam głową i siadam naprzeciwko.
– Zanim… – zaczął.
– Zanim powiesimy psy na rządzie, panie Pontio – przerywa mu Angela – powinien pan wiedzieć, że stało się to na moją prośbę.
Przez pierwszy moment siedzę z otwartymi ustami, próbując dojść, co może mieć na myśli. Aż dociera to do mnie z siłą ciosu zadanego pancerną rękawicą.
– Nie ma mowy! – wyrywa mi się.
– Pana pracodawcy mieli dobry pomysł, ale zabrakło im odpowiednich narzędzi – kontynuuje Angela, ignorując próbującego coś wtrącić Szejta. – Słyszał pan pewnie o możliwościach zero-iks, więc…
– Nie!
Wiem, co ma na myśli – przywrócenie kwantowe. Zdolność, która jak żadna inna pokazuje potencjał najpotężniejszych strunowców – zero-iksów – do których przecież należy kobieta. Kiedy inni mogą raptem lepić figurki, zmieniając energię w materię, ona potrafi przełamać barierę czasu i odtworzyć ludzką psychikę z przeszłości.
– Rząd…
– Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie!
Wstaję z krzesła. Czuję, jak świerzbią mnie pięści, gdy podchodzę pod same biurko.
– Zgodziłem się badać psychikę tego potwora! – wykrzykuję i kieruję palec to w stronę spaślaka, to Angeli. – Chodzić w jego ciele, przeprowadzać symulacje. Jednak stanie się nim to coś zupełnie innego!
Sprzeciw nie robi wrażenia na niej, na stojącym w kącie Emmanulu, a co bardziej przerażające – na Szejcie.
– To nie będzie pełne przywrócenie osoby – mówi Angela uspokajającym tonem. – Raczej tymczasowa rekonstrukcja wspomnień Vatersona…
– Nadal stanę się tym potworem! Będę myślał jak on, czuł…
Szejt chichocze, a Angela unosi dłoń do góry.
– Panie Pontio, proszę dać mi dokończyć. Zaraz po eksperymencie pański umysł wróci do stanu, jaki miał przed przywróceniem.
– Przecież nie potrzebujecie mnie do tego. – Chwytam się ostatniej deski ratunku. Zaciskam palce na drewnianym blacie, aż bieleją. – Wystarczy zwykły klon, który potem pani „odtworzy” do stanu nieświadomości. Albo lepiej niech…
Zignorowała mnie ze smutnym uśmiechem. Spoglądam na Szejta, ale w wolnych od czerwieni oczach nie znajduję nawet cienia współczucia.
– Zrobisz to – mówi z satysfakcją. – To ostatnia szansa na wywiązanie się z kontraktu.
Więc to tak. Zawiodłem i rząd nie musi mi za nic płacić, nawet za transfer osobowości poza planetę. A że usługi Angeli kosztują niemało, postanowili choć trochę przyoszczędzić, korzystając z już dostępnej powłoki, którą tak się składa, że obecnie zajmuję.
Tak czy siak zostanę dłużej na tym obsmarowanym gównem świecie. Znów pozbawiono mnie wyboru.
– Miejmy to za sobą – mówię niecierpliwie. Trzymam pięści blisko ciała, by przez przypadek nie ulżyć sobie ciosem w czyjąś twarz.
• • •
Pokój narad dyktatora ogołocono z mebli i obrazów, zostawiając tylko stół oraz krzesło. Pojawił się za to szereg monolitów, które są niczym ule dla rojów nanomaszyn. Te rozlazły się na wszystkie strony; siadają na ścianach, podłodze. Pewnie zlizują światło Karła, niczym prawdziwe żywiące się gównem robactwo.
Kilkadziesiąt sztuk obsiada mnie i bzyczy. Szejta musi to bawić, bo co chwila parska.
Tylko Angela lśni jak diament. Jej kombinezon błyszczy bielą, czarne kable wiją się dookoła niczym usłużne węże, a hełm z dwoma złotymi punktami na wysokości oczu zakrywa całą głowę. Oaza czystości pośród morza szlamu.
– Zaboli? – pytam, siadając na pozostawionym krześle.
Biel przygasa, gdy Angela na moment traci skupienie.
– Nie wie pan? – odpowiada.
Niestety wiem. Zwykłe strunowanie pozwala przekształcić jeden typ energii w drugi: kinetyczny ruch w burzę ognia, potencjał w wiązaniach atomowych w naddźwiękowy lot przedmiotu, a elektromagnetyzm w materię. Wszystko w proporcjach zgodnych z prawem zachowania energii. Teoretycznie więc, gdyby dostarczyć jej dość zwykłemu strunowcowi, mógłby zrobić to, co obecnie planujemy – punktowo cofnąć entropię, upodobniając mój umysł do umysłu Vatersona. Tylko że pochłonęłoby to całe rezerwy mocy Hosariusa w jakąś joktosekundę.
A Angela może to zrobić ot tak, pstryknięciem palców, na dowolny czas. Nawet więcej – mogłaby odtworzyć z niczego całego Vatersona dokładnie z momentu śmierci. To jest właśnie potęga strunowców „zero-iks” – niewyjaśniona do końca zdolność tworzenia energii z niczego. To ona czyni ich cennymi w oczach międzygwiezdnych cywilizacji.
Gdyby tylko dało się ich łatwo mnożyć, choćby przez klonowanie, nie byłoby problemu. Na nieszczęście wszystkich ofiar Vatersona, tylko naturalne zapłodnienie pozwala dziedziczyć ten dar. A na Hosariusie rodziło się ich całkiem sporo.
„Oczy” hełmu Angeli świecą jak dwa słońca, gdy w końcu mówi:
– Zaczynam.
Biorę wdech i czekam na zderze…

W pokoju narad jest nas tylko dwóch. Minister handlu pozaplanetarnego przesyła na mój smartpad raporty, bez przerwy, jeden za drugim. Trzęsie się przy tym jak osika.
W morzu danych SI bez problemu wyławia to, co chce przede mną ukryć.
– Tylko siedemdziesiąt niemowląt? – pytam zirytowany.
Niech to szlag! Najpierw wyłączenie Ósmej Farmy przez Łapiduchy, a teraz mniejsze zbiory z pozostałych plantacji.
Minister kuli się. Wie, co zrobiłem z jego poprzednikiem.
– Były… problemy…
– Jakie?
– Część matek odmówiła…
– Mają rodzić, nie gadać!
– Ale…
– To sabotaż! – krzyczę i wskazuję go palcem. – Do końca roku mamy przesłać ponad trzysta. Trzysta, Skelsenie! Zrozumiałeś?
Rozmówca kiwa głową z przerażeniem, niemal gotowy paść na kolona i lizać mi buty.
– Jeśli nadal będą odmawiać, każ zabić kilka dla przykładu. – Podnoszę dwa palce do skroni.
Musi zrozumieć, że nie mam wyboru. Obiecałem ludziom sferę Dysona i ją im dam.

Padam na kolana. Żołądek mam pusty, ale mimo to pluję żółcią. Kolejne wdechy są niczym pierwsze w życiu. Każdy mięsień płonie bólem, świat wiruje w oczach, a pisk w uszach tłumi każdy dźwięk.
Dojście do siebie zajmuje mi chwilę. Kiedy wszystko staje na swoim miejscu, dostrzegam Angelę podpieraną przez Emmanula i Szejta siedzącego na krawędzi stołu.
Jego oczy wypełniają czerwone iskry.
– No i? – pyta bezczelnym tonem.
Morduję go wzrokiem. W odpowiedzi uśmiecha się od ucha do ucha, a czerwień w jego źrenicach intensywnieje, gdy wysyła raport przełożonym.
Pieprzony spaślak.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.