powrót; do indeksunastwpna strona

nr 01 (CCIII)
styczeń-luty 2021

Z filmu wyjęte: Ale jak to...?
Mawia się, że zwierzęta łagodzą obyczaje. To prawda. Aczkolwiek niektórzy pojmują całą ideę nieco na opak.
Żywe zwierzę potrafi być najlepszym przyjacielem człowieka, lepszym niż inni ludzie. Kocha właściciela miłością bezwarunkową i dotrzymuje mu towarzystwa w każdej sytuacji, choć cynicy skłanialiby się raczej ku wersji, że robi tak dlatego, iż nie ma wyboru – w końcu jest zamknięte z właścicielem w przestrzeni zwanej domem lub mieszkaniem. Oprócz żywizny istnieją jednak także post-zwierzęta. Znaczy się usztywnione, zakonserwowane zwłoki, eksponowane w widocznym miejscu. Ciężko stwierdzić, czy ustawienie sobie wypchanego memento na kredensie czy szafie jest oznaką absolutnego przywiązania i miłości (a częstokroć jest), czy też należałoby je odbierać jako wynaturzenie. Jak by nie było, sporo ludzi zamawia sobie unieśmiertelnienie (rzekome, bo prędzej czy później i tak do eksponatu dobiorą się mole) pupila, z którym przeżyli mnóstwo cudownych chwil, ale też chętnie zamawiają wypychanie zwierząt, które kiedyś własnoręcznie utłukli.
Tak oto dochodzimy do dzisiejszego kadru, czyli wypchanej ofiary czyjejś strzelby – lamparta. Nieszczęśliwie rzemieślnik, któremu zlecono wykonanie pracy, miał specyficzne poczucie humoru i zamiast zrobić zwierzę groźne, czające się do skoku, dostarczył zleceniodawcy kota o zdumionym wyrazie pyska. Wątpliwe, żeby którykolwiek gość poczuł szacunek do właściciela takiego kuriozum, wyrażającego swoim wyglądem pytanie w rodzaju: „Ale dlaczego masz na sobie majtki w kaczuszki?”, lub: „Ty tę fryzurę tak na serio?”, bądź: „Zamierzasz te wszystkie trociny wepchnąć mi gołą dłonią w tyłek?” Owszem, obyczaje w takim pomieszczeniu zostaną momentalnie złagodzone, ale rozluźniona atmosfera może mimo wszystko spowodować nawarstwienie negatywnych emocji u właściciela i wzbudzić pragnienie wybuchowego rozładowania ich już po oficjalnej części spotkania. A przecież nie o to chodzi w tym całym łagodzeniu obyczajów.
Zaskoczonego wypchanego lamparta można zobaczyć w indyjskim horrorze „Purana Mandir”, czyli po naszemu „Stara świątynia”. Film powstał w 1984 roku i – wbrew popularnym wyobrażeniom o tamtejszym kinie grozy – jest tylko trochę kiczowaty, posiada zaledwie dwie czy trzy piosenki, a do tego oferuje całkiem zborną fabułę. Bogaty ojciec nastolatki próbuje odpędzić amanta, ale że groźby nie skutkują, wyjawia w końcu przyczynę swojego postępowania – ród jest od dwustu lat nękany klątwą, wskutek której każda kobieta umiera zaraz po urodzeniu dziecka. Amant bierze więc dziewczynę oraz krzepkiego kumpla wraz z towarzyszką i jedzie do opuszczonego rodowego pałacu, w którym zrodziła się klątwa. Tam – kierowani koszmarami dziewczyny (ciągle widuje korpus z odciętą głową) – znajdują zamurowaną komnatę, a w niej kufer z głową demona, a w istocie czarownika, który kiedyś zabił żonę przodka właściciela pałacu, i to na jego oczach. Wieczorem chciwy, kaleki służący kradnie kufer, ale gdy uchyla wieko, głowa otwiera oczy i przejmuje nad nim kontrolę. Rozpoczyna się orgia morderstw, wiodąca do ożywienia demona, naturalnie pragnącego dostać dziewczynę w swoje chutliwe ręce.
„Purana Mandir” to przyjemna egzotyka, aczkolwiek trzeba pamiętać, że indyjskie filmy mimo wszystko są specyficznie zrobione i dla osoby nieprzygotowanej do tamtejszej maniery seans może być nie lada wyzwaniem.
powrót; do indeksunastwpna strona

102
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.