Ele mele dudki, wampirek malutki… Do tego goryle we mgle. Yyy, chciałam powiedzieć, agenci  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jak właściwie nazywa się nasz cykl? Kadr, który mi się podoba? Kadr, który zrobił na mnie wrażenie? Ten zrobił, aczkolwiek bardzo mieszane. Choć kolorystyka i kompozycja są wręcz medalowe, to postaci dziewczynek przyprawiły mnie o lekkie dreszcze. Szczególnie ta, która podskakuje przy wprawianiu bączka w ruch za pomocą szarpnięcia sznurkiem. O ile jej siostra czy koleżanka siedząca w kucki ma dziwną i niezbyt dziecinną twarz, to podskakiwaczka wygląda wręcz upiornie. Dziwna poza i proporcje kończyn (rysownik niepotrzebnie skrócił perspektywę wyciągniętej nogi), no i jeszcze ten uśmiech, sprawiający wrażenie, że za chwilę wysuną się spiczaste kły… Akurat dobre towarzystwo dla naradzających się w tle carskich agentów. Agenci, choć prawie niewidoczni, są tak naprawdę jedynymi istotnymi postaciami w tym kadrze – cała reszta to „dekoracje”, o których z takim uznaniem pisałam poprzednio. Londyn w „Chłopcach z Baker Street” jest miastem tłocznym i pełnym życia, a zatem w parku nawet przy niezbyt sprzyjającej aurze muszą pojawić się ludzie. Kompozycja jest przemyślana: pierwszy plan (dziewczynki) i drugi (konny patrol policji) flankują centralnie ustawionych agentów, których sylwetki niemal giną we mgle, w dodatku przytłoczone dymkiem. Daje to poczucie głębi przestrzennej. |