Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj trzeci – i zarazem ostatni – longplay francuskiej formacji jazzowej Confluence, którą kierował kontrabasista Didier Levallet.  |  | ‹Chroniques terrestres›
|
Po publikacji debiutanckiej płyty prowadzonego przez kontrabasistę Didiera Levalleta sekstetu Confluence, zatytułowanej „ 4 voyages” (1976), nastąpiła jedna zmiana personalna – perkusistę Merzaka Mouthanę zastąpił Christian Lété, za to po wydaniu drugiego w kolejności longplaya „ Arkham” (1977) miało miejsce w składzie prawdziwe trzęsienie ziemi. Odeszło bowiem aż trzech muzyków: gitarzysta Christian Escoudé, wiolonczelista Jean-Charles Capon i marokański perkusjonista Armand Lemal. Każdy inny lider prawdopodobnie załamałby się tak znaczącą rejteradą swoich podwładnych, ale nie Levallet, który postanowił najszybciej, jak się tylko da, poszukać zastępców i działać dalej. Przy jednoczesnym zachowaniu dotychczasowego profilu formacji. Co oznacza tyle, że wszystkie roszady okazały się być zmianami jeden do jednego, czyli gitarzysta za gitarzystę, wiolonczelista za wiolonczelistę i perkusjonista za perkusjonistę. Na miejsce opuszczone przez Escoudé Denis zatrudnił teraz urodzonego w 1954 roku Philippe’a Petita, który był dopiero na początku artystycznej kariery. Na koncie miał zaledwie jedną – nagraną solo na gitarze akustycznej – płytę „Parfums” (1977). Później jego dorobek znacząco się rozrósł, a on sam został siedemnaście lat temu wykładowcą w konserwatorium w Nicei. Capona zastąpił z kolei urodzony w Brukseli w 1951 roku, nieżyjący już niestety (zmarł dziewięć lat temu) Belg Denis Van Hecke, który mimo wciąż młodego wieku, miał już czym się pochwalić. Z hardrockową grupą Blue Rock wydał kilka singli, z eksperymentalno-jazzrockowym Cos nagrał album „Babel” (1978), a z łączącym fusion z ethno zespołem Aksak Maboul longplay „Onze danser pour combattre la migraine” (1977); na dodatek należał do etatowych akompaniatorów zgrabnie poruszającego się pomiędzy różnymi stylami wokalisty Pierre’a Vassiliu (1977-1980). Następcą Lemala okazał się natomiast Yves Herwan-Chotard, którego Didier poznał bardzo dobrze kilka lat wcześniej podczas pracy nad nagranym przez nich w duecie krążkiem „Compositions spontanées pour contrebasse et percussions” (1975). Co ciekawe, kiedy już Confluence ostatecznie przeszedł do historii trzech jego muzyków z ostatniego składu – to jest Levallet, Herwan-Chotard i grający na instrumentach dętych Jean Querlier – założyło nową grupę, Imbroglio, po której zostało tylko jedno wydawnictwo – „Sauf la pantoufle” (1981). Zanim jednak do tego doszło, sekstet wydał jeszcze swój trzeci (i jednocześnie ostatni) album – zarejestrowany w paryskim Studio 10 pomiędzy 23 a 26 października 1978 roku – „Chroniques terrestres”. Ukazał się on w sprzedaży na początku następnego roku i okazał się nadzwyczaj udanym dopełnieniem kontraktu podpisanego przed paroma laty z francuską filią amerykańskiego potentata RCA Victor. Tym razem Levallet zrezygnował z krótszych kompozycji, które wypełniały większość „ Arkham”, na rzecz rozbudowanych utworów, w których ich twórcy mogli zaprezentować pełnię swych artystycznych możliwości. Przede wszystkim zaś mógł to zrobić sam lider, który zarezerwował dla siebie całą stronę A longplaya, na którą trafiła trzyczęściowa, dwudziestojednominutowa suita tytułowa. W jej nagraniu grupę wspomogło dwóch gości specjalnych: klarnecista basowy André Jaume (rocznik 1940) oraz grający na trąbce sygnałowej Roger Guérin (1926-2010). Obaj byli już wtedy bardzo cenionymi nad Sekwaną jazzmanami. Trzeba przyznać, że Didierowi wyszło dzieło niezwykłe. Jeżeli zakładał, że „Chroniques terrestres” będzie pożegnaniem z Confluence, postanowił to zrobić może nie z potężnym przytupem, ale na pewno z wielką klasą. W kompozycji tej łączy bowiem wszystkie „uprawiane” przez formację gatunki – free jazz z world music, modern jazz z fusion. Prawdziwym objawieniem okazuje się dwudziestoczteroletni Petit. Po wsłuchaniu się w jego partie nikt już zapewne nie żałował, choć może się to wydawać nieprawdopodobne, odejścia Christiana Escoudé. Ale po kolei. Część pierwszą otwierają instrumenty perkusyjne, do których szybko dołączają grające unisono i dbające o rytm dęciaki, co z kolei zwalnia z tego obowiązku Herwana-Chotarda i Lété, którzy tym samym mogą sobie pozwolić na prawdziwie freejazzowe łamańce. Po przesileniu na placu boju pozostaje jedynie kontrabas. Levallet bierze więc na swoje barki trud organizowania wszystkiego od początku – w pierwszej kolejności przekonuje do powrotu Querliera, a potem wprowadza na arenę Petita, którego popis kończy ten fragment suity. W części drugiej po raz pierwszy rozbrzmiewają dźwięki wiolonczeli Van Heckego, zresztą w duecie z gitarzystą. Przez kolejne minuty to oni nadają ton kompozycji, choć znajduje się w niej miejsce również na solówkę Christiana i improwizowaną partię Jaume na klarnecie. Część ostatnia to głównie wirtuozerska solówka Philippe’a, który w części końcowej odkłada na bok gitarę elektryczną i bierze do ręki akustyczną, tym samym oddając pierwszy plan Jeanowi, który spina klamrą całość „Chroniques terrestres”. Trzeba przyznać, że to Levallet zawarł tu kwintesencję stylu prowadzonej przez siebie grupy, udowadniając przy tym – nie po raz pierwszy zresztą – że jest utalentowanym kompozytorem i aranżerem. Zadowoliwszy się tak udanym dziełem, całą drugą stronę longplaya Didier podarował swoim kompanom. Otwierający ją „Bolero loco” jest autorstwa Petita. Nic więc zaskakującego, że gitary grają tu „pierwsze skrzypce”. Tytuł utworu też nie jest przypadkowy, choć należy podkreślić, że klasyczną formę taneczną Philippe wykorzystuje jedynie jako punkt wyjścia do improwizacji stricte jazzowych i jazzowo-rockowych. Mistrzowskie jest zwłaszcza jego płynne przejście od partii gitary akustycznej do elektrycznej, które wieńczy ognista rockowa solówka (sic!). Na koniec z kolei – do spółki z saksofonistą – Petit luzacko swinguje. Dziełem Querliera jest z kolei ponad sześciominutowy „Dans mon grenier”, w którym mamy do czynienia z dwoma stonowanymi duetami: saksofonu z gitarą oraz wiolonczeli z kontrabasem, na którym Levallet gra smyczkiem. Zamykający wydawnictwo „Rumeurs” wyszedł spod ręki Christiana Lété i ma najluźniejszą formę. Autor narzuca jedynie wolno snujący się rytm, wokół którego koledzy pozwalają sobie na improwizowane wtręty. Pojawia się nawet fortepian i wokalizy, choć nie wiadomo, kto za nie odpowiada, ponieważ w opisie płyty nie ma takich informacji. W każdym razie kompozycja ta udowadnia, że atmosfera panująca w studiu musiała być przyjazna, a muzycy nieźle się ze sobą bawili. Tym trudniej zrozumieć fakt, że rok później – parę miesięcy po publikacji „Chroniques terrestres” – grupa przestała istnieć. Widać zbyt dużo było w niej indywidualności; każdy chciał podążyć własną drogą, chociaż bywało, że ich ścieżki jeszcze się od czasu do czasu przecinały (vide wspomniane Imbroglio). Didier Levallet po okresie współpracy z Perception (1972-1977), w którym uczył się fachu u boku Jeffa Seffera, doprowadził teraz do portu końcowego okręt Confluence. Mógł więc zacząć rozglądać się za kolejną załogą… Skład: Didier Levallet – lider, kontrabas Philippe Petit – gitara elektryczna, gitara akustyczna Jean Querlier – obój, róg angielski, flet, saksofon altowy Denis Van Hecke – wiolonczela Yves Herwan-Chotard – instrumenty perkusyjne Christian Lété – perkusja
gościnnie: André Jaume – klarnet basowy (1,3) Roger Guérin – trąbka sygnałowa (1) fortepian (3) – nie podano głosy (3) – nie podano
Tytuł: Chroniques terrestres Data wydania: 1979 Nośnik: Winyl Czas trwania: 39:44 Gatunek: jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Chroniques terrestres: 20:51 2) Bolero loco: 07:26 3) Dans mon grenier: 06:12 4) Rumeurs: 05:15 Ekstrakt: 80% |