Barbara Rylska, wcielając się w kobietę z półświatka, śpiewała piosenkę, której fragmenty jakoś tak… pozostają w pamięci. I kiedy w komiksie „Boba Fett. Wróg Imperium” zobaczyłam dyndające nad przepaścią chuderlawe nóżki Mrocznego Lorda Sith (scena miła sercu każdego Rebelianta), natychmiast zanuciłam w głowie: „A ja sobie giczołami, giczołami sobie kiwam…” …po czym natychmiast otworzyłam wyszukiwarkę internetową, żeby sprawdzić cały tekst, który zresztą okazał się o wiele bardziej nieprzyzwoity, niż pamiętałam. No w każdym razie w kategoriach przyzwoitości obowiązujących w epoce czarno-białej telewizji. Z komiksu o Fetcie opisywałam już kadr z łowcami nagród, który bardzo mi się spodobał ze względu na kompozycję oraz specyficzną, nieco humorystyczną kreskę. Tutaj – oprócz walorów rozrywkowych i nostalgicznych – kompozycja również zwraca uwagę. Pionowy okład rysunku podkreśla wrażenie osuwania się fragmentu skały z rozpaczliwie uczepionym Darthem Vaderem. Jego sylwetka wyraziście odcina się na tle żółtopomarańczowej lawy. To krytyczne położenie jest skutkiem starcia z Bobą Fettem, który, jak widać, nikomu, ale to absolutnie nikomu nie daje sobie w kaszę dmuchać. A wysadzanie gruntu, na którym stoi, przychodzi mu nader łatwo – w razie potrzeby odfrunie przecież ze swoim poręcznym i praktycznym plecakiem odrzutowym. |