Kate Bishop już dawno zasługiwała na swój własny tytuł. Dowodem na to jest zbiorczy album szesnastu zeszytów jej własnej miniserii „Hawkeye: Kate Bishop”, jaki niedawno zaserwował nam Egmont.  |  | ‹Hawkeye. Kate Bishop›
|
Owszem, można się zżymać, że Kate to kolejna żeńska wersja popularnego bohatera. Tylko po co, skoro jej postać została naznaczona własnym charakterem, który, jak się okazuje, spokojnie udźwignął ciężar fabuły, bez pomocy swojego starszego kolegi po fachu Clinta Bartona. No, prawie bez pomocy, bo pod koniec także on pojawia się na łamach komiksu, choć w gruncie rzeczy spokojnie można go było wygumkować. Młoda łuczniczka Kate Bishop, z przekorą mówiąca o sobie Ten-Drugi-Hawkeye, porzuca na jakiś czas Young Avengers oraz innych superbohaterów i przeprowadza się do Kalifornii. Zamierza dowiedzieć się, co się stało z jej zaginioną mamą. A żeby mieć z czego żyć, zakłada biuro detektywistyczne Hawk Investigations. Początki są jednak trudne. Nie dość, że nie stać jej by wydać 225 dolarów by wykupić licencję, to jeszcze do jej biura najczęściej trafiają ludzie poszukujący Prawdziwego Hawkeye′a, albo mylący nazwę biura z zakładem optycznym. Na szczęście Bishop jest osobą obrotną, wygadaną i przyciągającą kłopoty, więc na brak zajęć nie może narzekać. Scenariusz do wszystkich zeszytów składających się na album napisała Kelly Thompson i zrobiła wszystko, by jak najbardziej uwydatnić różnice Kate z Clintem. Dlatego ani przez moment nie ma się uczucia deja vu. Bishop została przedstawiona bardzo sprawnie, a jej czerstwy dowcip czasem rzuca na kolana. Do tego całkiem sprytnie kojarzy fakty i, oczywiście, strzela z łuku. Choć akurat w kwestii tego ostatniego, to nie ma zbyt wielu momentów do popisywania się. W dużej mierze fabuła opiera się bowiem na rozmowach, przekomarzaniu się głównej bohaterki z towarzyszącymi jej postaciami (gościnnie, oprócz Bartona, widzimy jeszcze Jessikę Jones i panią Wolverine), czy standardowych czynnościach detektywów, jak śledzenie, oraz próby włamania się w różne miejsca w celu sprawdzenia poszlak i zdobycia dowodów. Całość została jednak na tyle zgrabnie i lekko rozpisana, że nie ma się poczucia dłużyzn, czy zapychania miejsca nieśmiesznymi grypsami (co na przykład zdarza się w przypadku Deadpoola). I wszystko byłoby super, gdyby Kelly Thompson z równie wielką troską potraktowała same śledztwa. Są one bowiem bardzo chaotyczne. Czasem w swojej piętrowości skojarzeń wręcz nieprawdopodobne. Innym razem zaś proste, każące głównej bohaterce grzecznie chodzić z punktu A do B, nie zapewniając żadnego zaskoczenia. Weźmy chociaż wątek Madame Masque, która podszywa się pod naszą bohaterkę, stawiając ją w serii bardzo kłopotliwych sytuacji. Czyta się go znakomicie (to chyba najlepszy fragment komiksu), ale głównie za sprawą żartów sytuacyjnych, niż z powodu misternie skonstruowanej intrygi. Nie do końca przemawia także do mnie kreska Leonarda Romera, który dzielnie towarzyszy Thompson. Cechuje go prostota i swego rodzaju sztywność kompozycji. Pod tym względem zgrał się ze scenarzystką, ponieważ nieźle wypada, kiedy mamy do czynienia z fragmentami „gadanymi”, natomiast sceny akcji mu nie wychodzą. Brakuje w nich dynamiki i odrobiny szaleństwa. Zapewne mógłbym się dłużej wyzłośliwiać na temat „Hawkeye: Kate Bishop”, ale nie widzę w tym celu. Lektura tego opasłego komiksu sprawiła mi sporo frajdy i jeśli brać pod uwagę jedynie jego walory rozrywkowe, to całkiem się w tej kategorii sprawdza. Na plus należy zapisać fakt, że Egmont nie rozmieniał się na drobne i zebrał trzy amerykańskie albumy zbiorcze w całość, nie serwując przy okazji zaporowej ceny. Śmiało mogę więc powiedzieć, że tym razem przysłoniły kilka minusów.
Tytuł: Hawkeye. Kate Bishop Data wydania: 20 stycznia 2021 ISBN: 9788328196728 Format: 348s. 167x255mm Cena: 79,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 70% |