Należę do generacji, o której właściwie niewiele umiem powiedzieć – O czym śni? Ja sam… czuję, jakbym po prostu nie potrafił marzyć. A włosy ściąłem. Włosy zapóźnionego hipisa Nie należę do pokolenia Kolumbów, ani tych, co budowali Nową Hutę, tych, którzy odkryli jazz, rock’n’rolla, ani pokolenia, które mówiło o kwiatach i marzyło ponoć o tym, by – jeśli już kiedyś mają umrzeć – jako nieboszczycy byli piękni i młodzi (koniecznie z długimi włosami i w dżinsach z nogawkami w dzwon). Należę do generacji, o której właściwie niewiele umiem powiedzieć – O czym śni? Ja sam... czuję, jakbym po prostu nie potrafił marzyć. A włosy ściąłem.
Co i rusz ten i ów grzmi: Rząd dusz daj mi! I co? Nic. Ten, co się darł, już ścichł – to strzęp, to szept: To be, or not to be… Nie ma go. Jest wrzask wron, trzask drzwi.
Miałem brata bliźniaka – jemu życie uciekło sprzed nosa, jak autobus, ja żyję – chłopczyk we łzach, z buzią rozpłaszczoną na tylnej szybie.
Tygrysy to miłe zwierzaki, kociaki, ci-ci-ci. Tak wdzięcznie się prężą, tak stroszą futro z odgniecionymi na czarno żebrami, a ta ich mordka umorusana, a te ich wąsy zawadiackie, rozdokazywane, i to ich bezwstydne mru-mru-mru, gdy je pogłaskać po głowie (zwłaszcza za uszami). Tygrysy to wdzięczne zwierzaki. W podzięce wyliżą ci rękę aż do kości.
Śniły mi się ryby - w wiadrze bez wody, martwe. Tylko jedna wciąż skakała. Aż nauczyła się latać. Wyfrunęła. Powiedziała: Latam, więc może mnie polubisz.
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
* * * Z domu na wzgórzu wyszedłem na drogę. Na wschód ode mnie, od domu, od wzgórza, wschodziło słońce. Na zachodzie zachodził księżyc. Wybrałem księżyc. |