Dzisiaj kraje skandynawskie są potentatami na rynku rockowym i jazzowym. A jak to wyglądało w przeszłości? Chociażby w latach 70. ubiegłego wieku… Dokładnie tak samo. Muzyka takich formacji, jak Träd, Gräs och Stenar, Saga, November czy Berits Halsband (a to jedynie wierzchołek góry lodowej) – wciąż potrafi zachwycić. Podobnie jest w przypadku zespołu Trettioåriga Kriget, który wciąż ma się świetnie i właśnie wydał nowy album – „Till horisonten”.  |  | ‹Till horisonten›
|
Założona w 1970 roku w położonym na południowy wschód od Sztokholmu miasteczku Saltsjöbaden grupa Trettioåriga Kriget, której nazwa nawiązuje do wojny trzydziestoletniej, zaliczała się do najlepszych szwedzkich (a szerzej: skandynawskich) formacji progresywnych tamtej szalonej epoki. Mimo że konkurencja była ogromna, bez wahania stawiano ją na równi z takimi wykonawcami, jak Träd, Gräs och Stenar, Arbete och Fritid, Berits Halsband, Kaipa, November czy Saga. Założyli ją dwaj szkolni koledzy: gitarzysta basowy Stefan Fredin oraz grający na harmonijce ustnej, ale także zafascynowany poezją, Olle Thörnvall. Wkrótce dołączyli do nich jeszcze: gitarzysta Pocke Öhrström, pianista Dag Kronlund oraz perkusista Johan Gullberg. To był typowy szkolny zespół, tworzony przez nastolatków i grający typowo amatorsko. Nic więc dziwnego, że nie wszystkim starczyło zapału, lecz, co ciekawe, nawet ci, którzy szybko pożegnali się z podstawowym składem, pozostali jednak bliskimi współpracownikami: Thörnvall po dziś dzień pisze dla Trettioåriga Kriget teksty, a Gullberg projektuje okładki płyt. Z czasem z oryginalnego składu pozostał tylko Fredin; Johana zastąpił Dag Lungquist, a Pockego – Christer Åkerberg, w 1971 roku przyjęto też wokalistę – urodzonego w Wiedniu osiemnastoletniego Roberta Zimę. Z kolei po odejściu Kronluda, co nastąpiło rok później, Stefan postanowił nie zatrudniać nowego klawiszowca. W efekcie dwie pierwsze płyty Trettioåriga Kriget zostały nagrane w kwartecie, a muzycznie oscylowały wokół progresywnego hard rocka („Trettioåriga Kriget” , 1974; „Krigssång”, 1975). Później jednak muzycy doszli do wniosku, że przyda się dodatkowy instrument, który wzbogaci brzmienie i tym samym otworzyli furtkę dla pianisty Matsa Lindberga (udzielającego się także w Kaipie), który – jeśli zaszła taka potrzeba – brał również do ręki saksofon. Swoje nowe oblicze Szwedzi zaprezentowali na dwóch kolejnych albumach: „Hej på er!” (1978) oraz „Mot alla odds” (1979). Nie był to już jednak dobry czas dla rocka progresywnego; popularność spadała, co „zaowocowało” konfliktami wewnętrznymi, w wyniku których z kolegami pożegnał się Zima. Pozostali, chcąc podkreślić fakt rozstania z wokalistą (było nie było ważną postacią w każdym zespole), przycięli szyld do złowieszczo brzmiącego Kriget i w 1981 roku wydali tak zatytułowany longplay. Po czym… rozwiązali się na ponad dwie dekady.  | |
Gwoli ścisłości należy jednak wspomnieć, że w tym czasie dwukrotnie wrócili na scenę – w latach 1992 i 1996 (bez Zimy) – ale tylko po to, aby zagrać kilka koncertów i rozejść się ponownie. Dopiero trzecie podejście w 2003 roku zakończyło się trwałym sukcesem. Od tamtej pory kwintet w miarę regularnie koncertuje i wydaje, choć z czasem coraz rzadziej, nowe płyty z premierowym materiałem. Od wielkiego comebacku były to: „Elden av ar” (2004), „I början och slutet” (2007), „Efter efter” (2011), „Seaside Air” (2016) i – po kolejnych pięciu latach – „Till horisonten”. Do tego zestawu należałoby dorzucić jeszcze dwa wydawnictwa: składankowe, dokumentujące lata 1970-1971 „Glorious War” (2014) oraz podwójny koncert „War Years” (2008), na który trafiły rejestracje występów na żywo z lat 1971-1981 oraz 2004 i 2007. Najnowsze utwory nagrane zostały natomiast w H.O.M.E. Studios w rodzinnym Saltsjöbaden pomiędzy listopadem 2019 a marcem 2020 roku. Można więc chyba stwierdzić, że wieńcząc sesję, Szwedzi uczcili półwiecze swojej działalności (mimo że z przerwami). A co najważniejsze: zrobili to z przytupem, przygotowując concept-album, którego absolutnie nie muszą się wstydzić.  | |
Chociaż najnowsze dzieło Trettioåriga Kriget nawiązuje do dokonań sprzed lat, brzmi nadzwyczaj świeżo i atrakcyjnie także dla współczesnego słuchacza. Odpowiadający za prawie wszystkie kompozycje (z wyjątkiem króciutkiego „Brevet”) Stefan Fredin jest wciąż w doskonałej formie, a jego koledzy z zespołu robią wszystko, aby to podkreślić. Po gitarowej (wzmocnionej pogłosami) introdukcji pojawia się pierwszym mocny punkt albumu – trwającej siedem i pół minuty „In memoriam”. Mimo żałobnego tytułu, jest to – przynajmniej w części pierwszej – utwór pełen życia i energii, zagrany z dużą swobodą i lekkością, choć nie bez zadzioru. Dopiero po kilku minutach muzycy wyhamowują i od nowa konsekwentnie budują napięcie, aż do finałowego popisu gitarowego Christera Åkerberga. Trzeci w kolejności – nie zapominajmy bowiem o niespełna minutowym „Intro” – „Tidigt” otwiera subtelna gitara rytmiczna wsparta monotonnymi dźwiękami basu i syntezatorowymi plamami w tle. Stanowią one idealny fundament pod pojawiającą się po kilkudziesięciu sekundach gitarę solową i śpiew Fredina (w dwóch utworach Stefan postanowił całkowicie wyręczyć Roberta, a w jednym – finałowym – zaśpiewał razem z nim), które w końcówce udanie tonują emocje, aby po płynnym przejściu do „Staden” rozgrzać je na nowo.  | |
Początek tego utworu jest potężny. Kwintetowi nie brakuje tu rockowej werwy, do której dołączają jeszcze progresywny rozmach oraz naturalna skłonność Zimy do tworzenia podniosłych linii wokalnych. Swoje dorzuca także Åkerberg, którego solówki w istotny sposób dodają „Staden” dostojeństwa. Trzy kolejne kompozycje – „Till en vän”, „En gång” oraz „Brevet” (ta ostatnia autorstwa Daga Lungquista) – ponownie łagodzą nastrój. W pierwszej wybijają się gitara akustyczna z syntezatorami, w drugiej Zima również śpiewa przy akompaniamencie „akustyka” (jedynie w tle pojawiają się dźwięki drugiej gitary, elektrycznej), natomiast w finale trzeciej kwintet nawiązuje do otwarcia „Till en vän”, zamykając w ten sposób tę ośmiominutową minitrylogię. Po niej przechodzimy do opus magnum albumu – dwudziestu minut, na które składają się dwa numery: rozbudowany, wielowątkowy „Vägen till horisonten” i – na jego tle wypadający niemal ascetycznie – „Till horisonten”. Czegóż w nich nie ma?! Są gitarowe dialogi, plastyczne syntezatory, patetyczne chórki, a nawet zaskakująco zmiany tempa i nastroju. W finale z kolei Szwedzi skupiają się już tylko na rozwijaniu jednego motywu, ale za to robią to z wielkim zaangażowaniem i podniosłością (mają w tym udział również śpiewający do spółki Zima i Fredin), która w ich przypadku, co wcale nie jest takie częste, wypada bardzo naturalnie. Niemoralnym byłoby namawianie kogoś do zachwycania się wojną, ale taką Wojną Trzydziestoletnią nie zachwycić się – byłoby grzechem. Zwłaszcza że kolejną okazję będziemy mieć zapewne, biorąc pod uwagę regularność, z jaką zespół publikuje nowe płyty, w 2026 roku. A może zdarzyć się i tak, że „Till horisonten” okaże się pożegnaniem kwintetu; panowie mają wszak już pod siedemdziesiątkę, mogą więc w każdej chwili udać się na zasłużoną emeryturę. Skład: Robert Zima – śpiew Christer Åkerberg – gitara elektryczna, gitara akustyczna Stefan Fredin – śpiew, gitara basowa, gitara rytmiczna Mats Lindberg – instrumenty klawiszowe Dag Lungquist – perkusja, chórki, skrzypce
oraz Olle Thörnvall – teksty
Tytuł: Till horisonten Data wydania: 26 marca 2021 Nośnik: CD Czas trwania: 46:50 Gatunek: rock W składzie Utwory CD1 1) Intro: 00:49 2) In memoriam: 07:38 3) Tidigt: 04:35 4) Staden: 06:39 5) Till en vän: 03:51 6) En gång: 01:30 7) Brevet: 02:45 8) Vägen till horisonten: 13:55 9) Till horisonten: 05:07 Ekstrakt: 80% |