Klucz posiadło niewielu. Pozostali musieli przyjąć wersję o złudzeniu optycznym przepuszczonym przez statystykę. Z jesiennych narracji przekonuje tylko Vivaldi. Nikt nie wywołuje tylu takich samych doznań podczas wielokrotnych powtórek. Pociągnięcia smyczkiem zmieniają barwy jak opadające liście, gdzieś między dojrzałymi nutami plącze się nić babiego lata, rozcząstkowane echo wchłania ledwo wybrzmiałe akordy w ciepłą woń wrzosów. Po zakończonym koncercie spoglądam przez okno: każda moja jesień jest inna – oddechy krótsze i częstsze, poplątane ścieżki wydeptują ronda, milczenie coraz daremniej poszukuje obrony przed spadkiem do temperatury zera absolutnego. Czas sięgnąć po sprawdzoną pomoc: świat rozjaśnia na chwilę twarz, po czym zapada w bełkotliwy sen. Okres przejściowy najczęściej powinno się przesypiać.
Do tej pory ludzie o zakrytych twarzach istnieli jedynie w przestrzeniach pozasensorycznych. Kiedy ktoś wypuścił ich nagle na ulice, zanikł pielęgnowany od zarania podział na miejscowych i przybyszów. Świat powoli dowiadywał się o nowej tożsamości; jak zwykle podczas ewolucji nie było mowy o skutecznej obronie, skoro wszystkim wybornie smakowało tutejsze powietrze. Tylko wyjątki zachowywały pamięć; reszta bezszelestnie wtapiała się w krajobraz, zapominając o drodze powrotnej. Przez lata nie obchodzono rocznic rozpoczęcia kolonizacji, nie śpiewano hymnów ku czci pierwszego osadnika. Nacisk położony na poprawne akcentowanie przedostatniej sylaby miał zaprocentować w przyszłym pokoleniu. Z czasem ujawniono gen nieulegający asymilacji, której poddało się nawet przedniojęzykowe „ł”. Widocznie sprawca zamieszania przewidział wymianę terytoriów. Wtedy przyda się kamień węgielny.
W przybliżeniu wszystko się zgadzało. Nikt nikomu nie patrzył na ręce, świat określały naprędce złożone metafory, poza którymi brakowało jakiegokolwiek odniesienia. Klucz posiadło niewielu. Pozostali musieli przyjąć wersję o złudzeniu optycznym przepuszczonym przez statystykę. Nie było pomysłu na jedynie poprawną interpretację. Stare zasady na razie opierały się kompromisom. Wkrótce umiejętność liczenia ogarnie całą populację. Zamiast naturalnych rozterek pojawią się projekty, plany i obliczenia. Ze słownictwa zniknie zwrot, że jakoś to będzie.
W Ustawie Zasadniczej zapisano kolor, którego odcienie udawały niebo i chmury tak przekonująco, że nie można ich było od siebie odróżnić. Zamieniały się rolami, ilekroć istniała konieczność wyprowadzenia w pole zbyt dociekliwych. Pewnego razu pozostały na nie swoich miejscach. Trudno powiedzieć, kto odmówił powrotu, ale wkrótce przyzwyczajenie dało znać o sobie i nikt nie miał pretensji o niechcianą przeprowadzkę. Po kilku miesiącach zapomniano o incydencie. Reszty dokonała ewolucja. Jeszcze na przełomie Testamentów czuć było różnicę w warstwie semantycznej, która zniknęła po wymarciu języka aramejskiego.
Po odkryciu reakcji chemicznej uwalniającej miłość zważono duszę i opisano jej właściwości fizyczne. Naszkicowanie wzoru strukturalnego myśli pierwotnej, pozbawionej jakiejkolwiek treści, wydaje się być kwestią czasu. Stąd kilka kroków do dotknięcia boskiej natury. Umiejętność zsyntetyzowania wysoko wyspecjalizowanych białek, które, umiejętnie poskładane, mają mieć coś wspólnego z Wielkim Wybuchem, jest już faktem. Jeszcze tylko drobnostka: wykrzesanie z palca wskazującego iskry służącej za katalizator. Rozpisano konkurs na najskuteczniejszą litanię – na tym etapie ewolucji ciągle trzeba prosić siłę wyższą o współpracę. To raczej pewne, że Bóg nie pozwoli na uszczknięcie swojej istoty na rzecz własnego podobieństwa, prędzej wskaże inne zadanie: przecież do dziś nikt nie podjął się zapisania bicia serca na pięciolinii. |