Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album międzynarodowego jazzrockowego projektu niemieckiego pianisty Joachima Kühna.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Obchodzący w tym roku sześćdziesięciolecie pracy twórczej Joachim Kühn to jedna z najświatlejszych postaci w dziejach europejskiego jazzu. Na dodatek mimo prawie ośmiu krzyżyków na karku, wciąż pozostaje aktywnym artystą. W tym roku wydał swoją kolejną solową płytę pianistyczną – „Touch the Light”. W rubryce „Non Omnis Moria” pisaliśmy o nim wielokrotnie, przyglądając się jego dokonaniom z lat 60. i 70. XX wieku. Grywał wtedy zarówno jazz modalny („ Re-Union in Berlin”, „ Solarius”), jak i free („ Bold Music”, „ Paris is Wonderful”), nie stroniąc przy tym od psychodelii („ Dear Prof. Leary”), by ostatecznie oddać serce i umysł zdobywającej coraz większą popularność muzyce fusion (vide „ Going to the Rainbow”, „ Devil in Paradise”, „ Rock Around the Cock”, „ Cinemascope”, „ Total Space”, „ Hip Elegy”, „ Springfever”). Tej ostatniej pozostał zresztą wierny aż do początków lat 80. Choć był to już czas, kiedy jazz-rock zaczął tracić na znaczeniu, zepchnięty na margines z jednej strony przez podbijającą światowe estrady muzykę dyskotekową, z drugiej – przez heavy metal i punk rock, nie brakowało artystów, którzy wciąż widzieli swą przyszłość w tym gatunku. Byli wśród nich również starzy mistrzowie, jak właśnie Joachim Kühn, Holender Jasper van ’t Hof czy amerykański duet John Lee i Gerry Brown. By nieco odświeżyć formułę, poszukiwali oni kolejnych inspiracji, dobierali sobie także nowych współpracowników. Niemiecki pianista pod koniec 1977 roku skompletował zupełnie nowy skład akompaniujący i tym sposobem obwieścił światu, że oto narodził się… Joachim Kühn Band. Grupa przetrwała w sumie dwa lata – krótko, prawda? – ale w tym czasie udało jej się nagrać dwie znakomite płyty: „Sunshower” (1978) oraz „Don’t Stop Me Now” (1979). W ostatecznym rozrachunku można więc uznać, że opłaciło się, skoro po dziś dzień zawarta na obu longplayach muzyka wzbudza emocje i wywołuje ciarki na plecach u każdego zaprzysięgłego wielbiciela fusion. Płyta nie powstała w klasyczny sposób, to znaczy w taki, że cały zespół zebrał się w jednym miejscu i w jednym czasie, aby pracować nad nagraniami. Materiał powstawał na raty – w lutym i marcu 1978 roku – w czterech różnych studiach: Kendun Recorders w Burbank, Electra i Warner Bros. Studios w Hollywood (wszystkie mieściły się więc w Kalifornii) oraz w Soundpush w niewielkim holenderskim miasteczku Blaricum. Wynikało to z faktu, że w grupie znalazło się prawdziwie międzynarodowe towarzystwo. Niemcowi Joachimowi Kühnowi towarzyszyli bowiem: holenderski gitarzysta Jan Akkerman (znany głównie z progresywnej formacji Focus), jego hiszpański, choć urodzony w Maroku, kolega po fachu Ray Gomez (wcześniej udzielał się w popowych The Pop Tops i Los Pekenikes oraz jazzrockowych La Mosca i Larry Young’s Fuel), jak również amerykańska sekcja rytmiczna złożona z basisty Tony’ego Newtona (grał w The Mamas and the Papas, soulowo-funkowym 8th Day oraz jazzrockowym The New Tony Williams Lifetime) i najmniej doświadczonego w całym tym gronie perkusisty Glenna Symmondsa. Gościnnie w dwóch utworach zaśpiewał Willie Dee (a właściwie William Daffern, niegdyś muzyk psychodeliczno-garażowego Hunger i hardrockowo-progresywnego Captain Beyond). Jak więc widać, byli to artyści – z jednym wyjątkiem – niezwykle doświadczeni, co było się gwarancją jakości.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwszoplanową rolę odgrywał oczywiście Joachim Kühn, który nie tylko dostarczył wszystkie kompozycje, ale także odpowiadał za ich bogate aranżacje. Choć w kwestii miksu i masteringu zdał się na zawiadującego studiem w Blaricum holenderskiego inżyniera dźwięku Jana Schuurmana (zmarłego w 2017 roku). Na „Sunshower” złożyło się osiem utworów, bardzo różnorodnych, choć wyrastających z korzeni jazzrockowych. Kühn zadbał jednak o to, aby płyta nie była monotonna i dostarczyła miłych wrażeń zarówno tym, którzy gustują w wyrafinowanym fusion, jak i tym, których sercom bliższe są bijące rekordy popularności w drugiej połowie lat 70. przeboje popowo-funkowe. Początek wydawnictwa jest piorunujący, a wszystko to za sprawą „Orange Drive”, który zaczyna się od motorycznych, pulsujących syntezatorów Joachima. Minutowy wstęp wbija w fotel, a dalej wcale nie jest lżej, pojawia się bowiem rockowa solówka Akkermana, przez którą z czasem przebija się na plan pierwszy dynamiczny fortepian lidera, który postanowił udowodnić słuchaczom, że czasy, kiedy z zapamiętaniem grał free jazz, wcale nie odeszły do lamusa. Co dodatkowo potwierdzają pierwsze minuty drugiego w kolejności „O.D.”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W tym utworze udaje się Kühnowi połączyć kilka elementów: freejazzową improwizację fortepianową z progresywnie powłóczystymi syntezatorami w tle oraz prawdziwie rockową energią (tym razem za sprawą Raya Gomeza, który najpierw sięga po gitarę, a potem eksploatuje… syntezator gitarowy). A przy tym pojawia się też zgrabna melodia. Cztery minuty wytchnienia zapewnia natomiast nostalgiczny „Shoreline”, w którym ciepłe brzmienie basu oplata romantyczne dźwięki fortepianu, a kropką nad i okazuje się kontemplacyjna partia Akkermana. Jeśli ktoś myślał, że następny utwór będzie utrzymany w podobnym tonie, musiał być zaskoczony. „You’re Still on My Mind” to bowiem pierwsza z dwóch piosenek zaśpiewanych przez Williego Dee. Wokal jest popowo-soulowy, ale podkład instrumentalny – jazzrockowy. W efekcie otrzymujemy numer, który zaczyna się subtelnie i nastrojowo, ale z czasem rozkręca się i nabiera wewnętrznej mocy, aż do zamykającego go ostrego akcentu z napędzającym całość nadzwyczaj frywolnym fortepianem. Drugą piosenką jest otwierający stronę B winylowego krążka „Midnight Dancer”, który początkowo przywołuje skojarzenia z disco z funkiem, ale kończy się rozbuchanym aranżacyjnie popisem Joachima na syntezatorach Rolanda.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ponad czterominutowy „Short Film for Nicky” to z kolei zapowiedź późniejszej twórczości Kühna, w pewnym sensie jego płyt regularnie wydawanych już w XXI wieku. Niemiec nagrał ten utwór solo, wykorzystując jedynie fortepian akustyczny. Jazz miesza się więc tutaj z klasyką, a piękne melodie urzekają romantyzmem. To dobry przerywnik przed stricte jazzrockowym „Sunshower”, w którym lider pozwolił dojść do głosu obu gitarzystom: najpierw rozbrzmiewa wprowadzający do opowieści instrument Akkermana, a następnie rozwijający na rockowo najważniejsze wątki – Gomeza. W finale Joachim sprawia jeszcze jedną niespodziankę: sięga bowiem po dostojne organy Hammonda, które majestatycznie wieńczą kompozycję tytułową. Lecz to wcale nie koniec podróży. Jest przecież jeszcze najdłuższy ze wszystkich „Preview” – zrazu spokojny, utrzymany w wolnym tempie, ale potem rozkręcający się na całego, z solówką Raya przechodzącą we frenetyczny popis syntezatorowy (całkiem możliwe, że słyszymy tutaj zarówno Gomeza, jak i Kühna). Żałować tylko należy, że takie albumy, jak „Sunshower” zwiastowały powolny zmierzch popularności fusion. Bo choć muzyka ta nie zniknęła całkiem – o! co to, to nie – to jednak była coraz bardziej spychana na margines. Skład: Joachim Kühn – fortepian, fortepian elektryczny, syntezatory, organy Hammonda, muzyka, aranżacje Jan Akkerman – gitara elektryczna Ray Gomez – gitara elektryczna, syntezator gitarowy Tony Newton – gitara basowa Glenn Symmonds – perkusja, syntezator perkusyjny
gościnnie: Willie Dee – śpiew (4,5)
Tytuł: Sunshower Data wydania: 1978 Nośnik: Winyl Czas trwania: 36:09 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory Winyl1 1) Orange Drive: 03:33 2) O.D.: 04:59 3) Shoreline: 03:59 4) You’re Still on My Mind: 04:18 5) Midnight Dancer: 04:31 6) Short Film for Nicky: 04:16 7) Sunshower: 04:17 8) Preview: 06:30 Ekstrakt: 80% |